books on my mind: czerwca 2013

niedziela, 30 czerwca 2013

Książkowy Szczecin

Weekend obfitował w Szczecinie w wydarzenia w wydarzenia książkowe. Mój zaprzyjaźniony portal SzczecinCzyta.pl organizował II Szczecińskie Spotkania z Książką dla Dzieci i Młodzieży. Mnóstwo atrakcji, warsztatów dla dzieci, no i oczywiście cudne książki. Mój synu zakochał się w większości z nich i musiałam niestety wprowadzić jakieś limity i ograniczenia zakupowe. Synu od razu zachwycił  się kuferkiem z potworami. Skończyło się na kuferku i książce o wampirze. Ta seria ma jeszcze 9 cześci, więc wszystko przed nami. Mnie szczególnie zachwyciła książka "Zróbmy sobie arcydziełko". Książka ta rozwija kreatywność dziecka i przybliża mu podstawy malarstwa. Uczy o malarzach i ich stylu. Świetna sprawa.


Kolejną imprezą, na którą się wybraliśmy była akcja "Książka pod magnoliami" pod egidą Fundacji "Między wierszami". Na pierwszej wymianie byliśmu w zeszłym roku i bardzo nam się podobało (LINK). W tym roku parkowe alejki zamieniono na tajemniczy, pełen zakamarków ogród przy starej willi. Były balony, wata cukrowa, wspólne czytanie bajek, malowanie buziek i wiele innych atrakcji. Byliśmy dość wcześnie, zanim jeszcze wszystko się rozkręciło. Jak zwykle bardzo nam się podobało i spędziliśmy tam przyjemnie czas. Z całą pewnością za rok też się na taką imprezę wybierzemy :)


 



 





wtorek, 25 czerwca 2013

Robert Cichowlas "Wylęgarnia"


Kiedy byłam nastolatką, to pasjami zaczytywałam się w horrorach. Szczególną sympatię miałam dla twórczości Grahama Mastertona. Nawet teraz, po latach nadal mam słabość do opowieści grozy. Wprawdzie krwawe horrory zamieniłam na thrillery, ale prawda jest taka, że nadal lubi się bać. Z wielką przyjemnością zabrałam się za lekturę książki Roberta Cichowlasa.
"Wylęgarnia" to zbiór opowiadań. Każde z nich straszy inaczej. Mamy tu wszystko: zjawy z Cytadeli, duchy w hotelu, ożywianie zmarłych, duch seryjnego mordercy, nawiedzony obraz, brutalnych kosmitów, upiorny pociąg, koszmary w związku i wiele więcej. Każde z nich jest inne - jedne podobały mi się bardziej, inne mniej, niemniej jednak trudno powiedzieć, że któreś z nich jest słabe. Każde jest przemyślane i dopracowane. Pisząc w gatunku horror trudno uniknąć kiczu, czy przesady. Opowiadania Roberta Cichowlasa świetnie się bronią. Są wyważone i dopracowane. Widać w nich momentami nawiązania do znanych nam już filmów, czy książek, jednak mimo początkowej inspiracji, każdy temat autor wyprowadził po swojemu, w swoim stylu. Każdemu nadał swój charakter.
Nie jestem fanką opowiadań - te które uważam za dobre, to moim zdaniem zmarnowały potencjał na świetną książkę. Rozumiem, że niektórzy wolą takie krótsze formy i jeśli do tego lubią się bać, to "Wylęgarnia" jest stworzona dla nich. Niektóre opowiadania były na tyle sugestywne, że skłoniły mnie do próby poszerzania wiedzy. Miałam nadzieję, że nawiedzony hotel istnieje i mamy do czynienia z legendą miejską. Przyznam, że byłam trochę rozczarowana. 
Wielkim plusem "Wylęgarni" był brak sztampowości. Opowiadania były zróżnicowane, autor nie posługuje się schematem. Widać oczywiście elementy, do których ma słabość, ale nie rzucają się one w oczy. Każde z opowiadań jest inne. Podoba mi się to, że nie kończą się one krwawą jatką. Autor świetnie opanował subtelne pokazywanie koszmaru. Nie musi podpierać się dosłownością. Bawi się niedopowiedzeniem i sugestią. Jednak kiedy trzeba potrafi mocno wstrząsnąć czytelnikiem. 
Nie znałam wcześniej twórczości Roberta Cichowlasa. Teraz jestem do niej bardzo pozytywnie nastawiona i chętnie przeczytam inne książki tego autora. Oczywiście wolałabym "pełnowymiarowe" powieści, w opowiadaniach nie czuję się najlepiej. Wierzę, że pomysłowość pana Roberta jeszcze nie raz nas zaskoczy. Jego wyobraźnia nie ma granic. 
Mówiąc o "Wylęgarni" nie można nie wspomnieć o tym, jak jest wydana. Ma nietypowy, kwadratowy format i ciekawą okładkę. Muszę przyznać, że bardzo mi się to wydanie podoba, a ładne wydanie zwiększa przyjemność czytania.
A i jeszcze jedno - nie sposób nie zachwycić się nazwiskiem pana Cichowlasa. Czyż język polski nie jest piękny?

Robert Cichowlas, Wylęgarnia, Wydawnictwo Forma, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

czwartek, 20 czerwca 2013

Dorota Kania "Cień tajnych służb"


Tajne służby od zawsze budzą lęk i zaciekawienie. W czasach komunizmu były one wyjątkowo brutalne. Czy jednak w wolnej Polsce są inne? Czy przestrzegają prawa i zawsze działają dla dobra ogółu i każdego z obywateli? Odpowiedzi na te pytania możemy szukać w książce "Cień tajnych służb".
Dorota Kania postanowiła przyjrzeć się najgłośniejszym morderstwom i samobójstwom III RP. Po zestawieniu ich razem zauważyła, że coś je łączy - w każdym z nich brały służby specjalne. Każdy rozdział poświęcony jest innej sprawie. Poznajemy okoliczności śmierci Jaroszewiczów, generała Papały, ministra Dębskiego i jego kuzyna szefa mafii Jeremiasza Barańskiego, Ireneusza Sekuły, Krzysztofa Olewnika, szyfranta Zielonki, Sławomira Petelickiego, Andrzeja Leppera i innych. W zestawieniu tym nie mogło zabraknąć również katastrofy smoleńskiej, a dokładnie epidemii wypadków i samobójstw, która zapanowała między osobami badającymi tę sprawę. W każdej ze spraw autorka przedstawiła historię opisywanej osoby, omówiła też koneksje rodzinne, towarzyskie i biznesowe każdej z nim. Potem przeszła do śmierci. I tak, jak w przypadku niektórych z wymienionych osób okoliczności "samobójstw" są przynajmniej podejrzane, tak w innych przypadkach teoria autorki jest mocno naciągana. Trudno uznać, że wiarygodnym dowodem na to, że ktoś nie popełnił samobójstwa jest fakt, że osoba ta w opinii bliskich, czy współpracowników tryskała optymizmem i snuła plany na przyszłość. Myślę, że kiedy mamy do czynienia z  osobami z depresją, to nie jest to absolutnie żaden dowód. Czasem też autorka zdawała się nie dostrzegać sprzeczności, jakie sama pisze.
Dorota Kania pisze, że ogranicza się tylko do przedstawienia faktów, a ocenę ich zostawia czytelnikowi. Nie zgadzam się z tym. Oczywistym jest, że sposób pokazania faktów ma wpływ na ich odbiór. Świetnym dowodem na to, jest odbiór książki przez czytelnika, który wie o reputacji pani Kani i o procesach  o zniesławienie, które jej wytoczono. Mnie osobiście oburza przeprowadzona przez Dorotę Kanię akcja lustrowania przez nią rodziców popularnych dziennikarzy. Uważam, że każdy z nas pracuje na swoją reputację i wiarygodność. Czyny rodziców nie podważają mojego szacunku do zaatakowanych dziennikarzy, za to dużo mówią o wiarygodności pani Kani. Wierzę, że część układów, o których pisze autorka nie miało wpływu na śmierć jej bohaterów. Teorie o spisku wobec niektórych osób uważam za mocno naciągane. No ale, oczywiście nie jestem specjalistą w tym temacie i nie widziałam dokumentów, na które powołuje się pani Kania.
Niezależnie od wątpliwości, jakie po lekturze miałam w stosunku do oceny faktów przez panią Kanię, to jedno trzeba przyznać - polskie elity polityczne i biznesowe przedstawiają się co najmniej przerażająco. Sieć powiązań i wzajemnych zależności stawia pod znakiem zapytania czystość intencji niektórych polityków. Nie wiem, czy do polityki dojście mają tylko podejrzanie ustosunkowane osoby, czy też może władza degeneruje. Chciałabym wierzyć, że są w Polsce jeszcze uczciwi przedstawiciele narodu.




Dorota Kania, Cień tajnych służb, Wydawnictwo M, 2013

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Stephen King "Joyland"


Fanką Stephena Kinga jestem stosunkowo od niedawna. Pierwsza książka jego autorstwa, którą przeczytałam, to "Dallas '63". Zachwyciła mnie ona klimatem małego miasteczka. Dzięki Kingowi moim marzeniem jest zalezienie króliczej nory i spędzenie bez wyrzutów sumienia spokojnej jesieni nad jeziorem w Maine. Nie mogłam się doczekać nowej książki Kinga - tym bardziej, że wiedziałam, że tym razem mistrz horroru skupił się na warstwie obyczajowej i postanowił nas nie straszyć. 
Devin Jones ma 21 lat, kredyt studencki i złamane serce. Podejmuje decyjzę o spędzeniu lata na pracy w wesołym miasteczku o nazwie Joyland. Nie jest to nowoczesny park rozrywki, a lunapark w starym stylu. Obowiązuje w nim jedna zasada: Sprzedajemy zabawę. Dla chłopaka to idealne miejsce. Świetnie odnajduje się w pracy, zaprzyjaźnia się ze współlokatorami, a nawet udaje mu się podbudować swoją wiarę w siebie. Czuje, że czas zrobić sobie przerwę od studiów, zapomnieć byłej dziewczynie i odnaleźć siebie. Kiedy więc kończy się sezon, Devin postanawia zostać w Joyland. Czym byłby park rozrywki bez tajemnicy. Joyland też taką ma - jest to tajemnicze morderstwo, którego ofiarą padła młoda dziewczyna. Jej ciało znaleziono w Strasznym Dworze. Od tej pory podobno widywany jest tam jej duch. Devin czuje jakiś związek z nieszczęśliwą dziewczyną i bardzo chce ją spotkać. Wkrótce poznaje też chłopca z psem - Mike i jego smutną mamę. Jaki wpływ będzie miała ta znajomość na wyjaśnienie zagadki ducha ze Strasznego Dworu?
Rozumiem, że celem Kinga było przedstawienie świata wesołych miasteczek i ten cel osiągnął. To właśnie Joyland jest głównym bohaterem tej powieści, to na nim skupił się autor. Wszystkie stworzone przez Kinga postacie są bardzo żywe i dobrze nakreślone - nawet te, którym poświęca kilka zdań. Polubiłam jego bohaterów - zazwyczaj ich lubię. Nie przepadam za zmianami w życiu, lubię jasne zasady, ład i porządek. Cenię sobie poukładanych ludzi. Właśnie takich bohaterów serwuje mi King - bardzo ludzkich i porządnych. Nawet niespodziewane sytuacje w ich życiu nie zmieniają ich zasad moralnych. Taki też jest Devin. Przyjacielski, pomocny, porządny i lubiany. 
No cóż.. King jest i pozostanie mistrzem w operowaniu nastrojem. Tak, jak zachwyciło mnie senne miasteczko z lat 60., tak też nie mogłam oprzeć się parkowi rozrywki w starym stylu. Jednak mam wrażenie, że tym razem King przebiegł trochę po wierzchu tematu. Jego opowieść jest ciekawa i wciągająca. Czyta się ją z wielka przyjemnością i błyskawicznie. Jednak po skończeniu tej książki czułam pewien niedostyt. Rozumiem, że wątek paranormalny pojawia się tu jako poboczny, jednak w tak skrótowym wydaniu King mógł spokojnie z niego zrezygnować. To, czym King zachwycał mnie do tej pory zniknęło. Tu nie ma stopiowego zagłębiania się w kreowany przez autora świat. 
King ostatnio przyzwyczaił nas do wielkich tomisk. W przypadku "Joyland" jest inaczej. Ta powieść liczy sobie 340 stron. Do tego czcionka, której użył wydawca była tak duża, że mogłam ją czytać i bez okularów. Gdyby nie te zabiegi książka byłaby o połowę cieńsza. 
Czy warto czytać "Joyland"? Oczywiście, że warto! Mimo słabych stron, przeczytałam ją jednym tchem. Nie mogłam się od niej oderwać. King nadal pozostaje królem, a jedna ciut słabsza książka tylko pokazuje nam, jak dobre były poprzednie. Dlatego też jestem pewna, że kolejne książki tego autora z całą pewnością zawitają w mojej biblioteczce. 

Stephen King, Joyland, Prószyński i S-ka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

czwartek, 13 czerwca 2013

Ibn Warraq "Dlaczego nie jestem muzułmaninem"


O chrześcijaństwie czytałam już wiele. Tak od strony duchwej, jak i historycznej, czy logicznej. Bardzo cenię sobie książki religiosceptyków i z wielkim zainteresowaniem czytam ich wywody. Wszystko co czytałam o ateiźmie odnosiło się oczywiście do religii jako zjawiska, jednak skupiało się głównie na chrześcijaństwie. Po raz pierwszy miałam okazję poznać muzułmański punkt widzenia. Do tego autor kryjący się po pseudonimem Ibn Warraq napisał na prawdę dobrą książkę. 
Ibn Warraqowi przyszło urodzić się w muzułmańskiej rodzinie w Pakistanie. Według zasad islamu czekała go jedna droga - bycie muzułmaninem lub śmierć. Islam nie dopuszcza apostazji, a wszelkie próby odchodzenia od religii są surowo karane. Tak samo jak bluźnierstwo przeciw niej. I nie jest to tylko zasada pisana - jest ona nadal żywa. Nie ma też granic - ofiarą mordu religijnego może paść także obywatel państwa niewyznaniowego. Świetnym przykładem było nałożenie przez ajatollaha Chomeiniego fatwy na brytyjskiego pisarza Salmana Rushdie.Właśnie to wydarzenie stało się dla Ibn Warraqa punktem wyjścia do roważań o islamie. Już sam życiorys Mahometa budzi wiele pytań i wątpliwości. Czy był prorokiem, osobą uduchowioną czy przywódcą bandy rozbójników grabiacych i mordujących kogo popadnie. Czy źródła islamu tkwią w tradycjach żydowskich i wczesnym chrześcijaństwie? Czy Koran jest dość swobodną kompilacją wątków z ksiąg innych religii i ludowych wierzeń. 
Omawiając temat islamu nie sposób oddzielić go od jego początków. W świecie islamu nie ma miejsca na racjonalizm, prawa człowieka, czy demokrację. Muzułmanie tym różnią się od chrześcijan, że ci drudzy przyjmują możliwość metaforyczności Biblii. Muzułmanie traktują Koran jako zapis słów boga i jako takie musi być traktowany dosłownie. W państwach muzułmańskich nie ma rozdziału państwa od religii - rządzone są według prawa boskiego. I gdzie tu jest miejsce na prawa człowieka? Ano nie ma. W państwach, w których jest szariat obowiązują prawa sprzed dwóch tysięcy lat. Chrześcijanie próbujący łagodzić wydźwięk Koranu, np w temacie dżihatu mówią, że chodzi o nawracanie, a islam to religia miłości. Czy tak jest? Czy ortodoksyjny muzułmanin (czyli każdy, bo Koran przyjmować należy dosłownie) będzie nawracał, czy zabije niewiernego? Albo kwestia praw kobiet. Jakkolwiek nie próbowalibyśmy łagodzić wydźwięku słów o kobietach, które przekazał Mahomet, tak kobieta w islamie nie ma żadnych praw. I na nic zdadzą tu się przyjęte i respektowane  w większości państw prawa człowieka - w islamie kobiet one nie dotyczą. Mało tego, gorliwi muzułmanie potrafią iść dalej niż nakazuje im Allah, np. cudzołóstwo w Koranie nie jest karane kamieniowaniem - to już wymysł wiernych.
Wszystkie wywody Ibn Warraq poparte są literaturą, cytatami, dowodami. Autor każdy problem przedstawia z dwóch stron. Mówi, że nie tworzy niczego nowego, a raczej zbiera wiedzę z dostępnych już źródeł. Każdy czytelnik ma mozliwość wyrobienia sobie swojej opinii. Do tego książkę czyta się świetnie. Napisana jest żywym, przyjemnym językiem. Ibn Warraq w tekście powołuje się na Richarda Dawkinsa. Myślę, że jest jego godnym islamskim odpowiednikiem. 
Jedyne uwagi jakie mam, to skład tekstu. Strasznie szkoda, że czytanie tak dobrego tekstu zakłócane jest przez błędy techniczne. 

Ibn Warraq, Dlaczego nie jestem muzułmaninem, Europa przyszłości, 2013

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Thomas Ott, Tab Murphy, Thomas Jane "Nowożeńcy"


Ona jest piękną striptizerką, on zauroczonym nią klientem. Ich krótka znajomość kończy się w całodobowej kaplicy ślubów w Las Vegas. Upojeni szczęściem i odpowiednią ilością alkoholu nowożeńcy jadą w podróż poślubną. Nie  zauważają stojącego na jezdni mężczyzny. Kiedy go potrącają ona sugeruje ucieczkę, on nie chce porzucać ofiary. Zabiera go do samochodu i planuje zawieźć do najbliższego szpitala. I wtedy właśnie zaczyna się ich koszmar. Kim był tajemniczy człowiek, którego potrącili nowożeńcy?
Firmowany przez mistrza gatunku Thomasa Otta komiks "Nowożeńcy" jest adaptacją scenariusza filmu "Dark country". Nazwiska reżysera i scenarzysty tego filmu widnieją jako współautorzy "Nowożeńców". Ci dwaj panowie bardzo inspirują się twórczością Thomasa Otta i zaproponowali mu stworzenie własnej wizji ich opowieści. Już sam film nakręcony był w konwencji komiksu i filmu noir.
"Nowożeńcy" to komiks niemy. Nie ma tu słów, wszystko pozostawiono wyobraźni czytelnika. Całość utrzymana jest w czarno-białej kolorystyce. Dużo tu ukośnych, prowadzonych w różnych kierunkach kresek. Thomas Ott stosuje technikę wydrapywania rysunków na pokrytym czarnym tuszem papierze (scratchboard). Dzięki temu zabiegowi uzyskuje dramatyczny, chaotyczny, rozedrgany i niepokojący efekt.  W tych rysunkach panuje strach. Świetnie oddaje też scenariuszowe założenie konwencji noir. Przy pierwszym "czytaniu" czytelnik chce po prostu poznać tę historię. Później zwraca uwagę na szczegóły i zauważa wieloznaczność tej opowieści. Tu nic nie jest jasne i oczywiste. To prawdziwa strefa mroku. 
Album jest pięknie wydany. Ma niezwykle interesującą okładkę, do której świetnie pasują minimalistyczne, czarne strony. Całość wydana jest na dobrej jakości papierze. "Nowożeńcy" to prawdziwa gratka dla fana komiksów. 

Thomas Ott, Tab Murphy, Thomas Jane, Nowożeńcy, Kultura Gniewu, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

sobota, 8 czerwca 2013

Jacek Pałkiewicz "Dżungla miasta"


Jacek Pałkiewicz jest znanym podróżnikiem, dziennikarzem i ekspertem w zakresie survivalu. Jest autorem wielu książek o tematyce podróżniczej. Tym razem postanowił pomóc nam przetrwać w jedynej dżungli, w jakiej znajdujemy się codziennie - w mieście. 
Pierwsza część książki omawia ogólne zasady bezpieczeństwa. Większość z nich jest oczywista, ale czy wiedzieliście, że w przypadku pożaru w pomieszczeniu nie należy otwierać okien, a raczej je zamknąć? Przyznaję, dla mnie to nie było oczywiste. Kolejne rozdziały podzielone są tematycznie: bezpieczeństwo domu i w domu, zagrożenia na ulicy, w podróży, bezpieczny Internet, przestępstwa, których ofiarą możemy paść, bezpieczeństwo kobiet, dzieci i osób starszych. I jeśli w tych wszystkich przypadkach możemy jeszcze orientować się w zasadach postępowania, to dalsze rozdziały przygotowują  nas do sytuacji niezdarzających się na co dzień: klęski żywiołowe, terroryzm, zagrożenia przemysłowe, nuklearne i chemiczne, czy pożary. Na koniec autor omawia najprostsze sposoby samoobrony, czy udzielania pierwszej pomocy. 
Oczywiście, możemy zastanawiać się, jaki cel przyświecał Jackowi Pałkiewiczowi w napisaniu książki zawierającej głównie oczywistości. Ano taki, że ciągłe powtarzanie prostych rzeczy pozwala nam je lepiej zapamiętać, a to z kolei w kryzysowej sytuacji może uratować nasze życie, zdrowie, czy dobytek. "Dżungla miasta" to zebrane w jednym miejscu podstawowe informacje, porady i zalecenia. To szczegółowe i wyczerpujące kompendium wiedzy o tym, jak przetrwać. Zapamiętanie tych "oczywistości" może sprawić, ze w momencie zagrożenia zadziałamy automatycznie. 
Książka "Dżungla miasta" jest ładnie wydana. Duża, w twardej oprawie, zaopatrzona w tasiemkową zakładkę. Strony są kolorowe, co sprawia, że łatwo wyłapać najważniejsze informacje. Dodatkowo każdy rozdział zakończony jest tabelką z wypunktowaniem. Duża ilość ilustracji i zdjęć nadaje książce atrakcyjny wygląd i ułatwia zapamiętywanie wzrokowcom. 
To, co mnie rozczarowało, to zbyt lakoniczne prześlizgnięcie się po tematach najbardziej mnie interesujących - bezpieczeństwo dzieci, zagrożenia w szkole, czy rozdział poświęcony kobietom. Dużo uwagi autor poświęcił kradzieżom, włamaniom i systemom alarmowym i ubezpieczeniom. Chyba to w tym temacie czuje się najpewniej. 
Myślę, że stworzenie kompendium, takiego jak "Dżungla miasta" to dobry pomysł. Książka ta może być z powodzeniem wykorzystywana na lekcjach w szkole, czy na wszelki wypadek powinna znajdować się w każdym domu. Nie jest to raczej lektura, z którą miło spędza się wieczór - można mieć po niej koszmary. Jednak przezorny, zawsze ubezpieczony - lepiej zapobiegać, niż później płakać. I tylko jeden drobiazg dręczy mnie, kiedy patrzę na okładkę tej książki - panie Jacku, proszę kupić krople do oczu!

Jacek Palkiewicz, Dżungla miasta. Klucz do bezpieczeństwa, Zysk i S-ka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

środa, 5 czerwca 2013

Grzegorz Kozera "Berlin, późne lato"


O książce Grzegorza Kozery przeczytałam na blogach. Tematyka bardzo "moja" i chciałam ją przeczytać. Miałam wielkie szczęście i udało mi się ją wygrać w blogowym konkursie. Usiadłam do czytania i książkę odłożyłam dopiero po przeczytaniu ostatniej strony. 
Otto Peters jest pisarzem, jednak realia, w jakich przyszło mu egzystować sprawiły, że przestał pisać. Zarabia na życie pracując w księgarni przyjaciela. Żona Otto - Elsa należała do partii narodowych socjalistów. Z zapałem przekazywała jej idee synowi Erichowi. Otto nie zrobił nic, żeby temu zapobiec. Chłopak zaciąga się do wojska i jedzie na front wschodni. Kiedy przychodzi wiadomość o jego śmierci Elsa już nie żyje. Otto nie może przestać obwiniać się za swój marazm, za bierną postawę. Mężczyznę odwiedza frontowy kolega syna. Pokazuje mu zdjęcia ze Wschodu. Teraz Otto już wie, jak wyglądają wojenne realia i jak bardzo różnią się od tego, co przekazuje Niemcom hitlerowska propaganda. Poczucie winy dławi Otto. I właśnie wtedy na jego drodze los stawia Halinę - młodą, polską uciekinierkę z obozu koncentracyjnego.
Znajomość Haliny i Otto to zderzenie dwóch światów. Ona - po przejściach w obozie nie może uwierzyć, że bywają dobrzy Niemcy. On - od lat faszerowany goebbelsowską propagandą, dopiero niedawno odkrył mały ułamek prawdy o Wschodzie. Nie wiadomo, które z nich bardziej nieufne. Skrzywdzona Halina, dość szybko otwiera się. Zachowawczy Otto ma trudniejszą drogę do przejścia. Ukrywanie kobiety to dla niego złamanie zasad i wyjście poza własne granice bezpieczeństwa. Otto sprzeciwia się upolitycznieniu środowiska literackiego, ale nie robi tego z pobudek patriotycznych, a z konformizmu. Nie może zrozumieć, dlaczego pozbawia się Niemców dobrej literatury, dlaczego mają się oni zadowalać pisaniną namaszczonych przez partię miernot. Pojawienie się Haliny nagle nadaje jego oporowi głębszy sens. Zyskuje na tym także jego życie - w końcu znajduje miłość, oddycha pełną piersią, wie po co żyje.
Zakończenie tej opowieści łatwo przewidzieć. Trudno w tej sytuacji spodziewać się happy endu. Jednak ostatnie zdanie każe mi się zastanowić kim była Halina. Kim była ta dziwna kobieta, która z dziecięcą ufnością złożyła swoje życie w ręce obcego Niemca?
"Berlin, późne lato" to mała, krótka, pozornie prosta opowieść o odkrywaniu swego człowieczeństwa. Łatwo jest chować się przed życie, w pancerzu konformizmu, trudno jest opuścić swoją strefę bezpieczeństwa. W pancerzu zostaje się dla siebie, ryzykuje się dla innych. Czy tak jest? Czy Otto ryzykuje dla Haliny, czy dla świeżo odkrytego poczucia, że życie? Zaryzykował i wiedział, jaka może być tego cena. Był świadomy tego, ile i jak przyjdzie mu zapłacić. Był przygotowany. Czy było warto? Myślę, że tak. Niezależnie od tego, czym ta zmiana w jego życiu była spowodowana. Bo uczucie, które żywimy jest prawdziwe i niezależne od jego obiektu.
To było moje pierwsze spotkanie z Grzegorzem Kozerą, ale z całą pewnością nie ostatnie. 

Grzegorz Kozera, Berlin, późne lato, Wydawnictwo Dobra Literatura, 2013

sobota, 1 czerwca 2013

Stosik czerwcowy


Czas spojrzeć prawdzie w oczy - moje stosiki żyją własnym życiem. Co miesiąc mam plany i zaraz w moim domu pojawiają się nowe książki. Obawiam się, że rozmnażają się przez pączkowanie. W ten sposób z moich planów czytelniczych nici. No, ale nie narzekam. Tyle, że moje stosiki planowane na miesiąc zmieniam oficjalnie na stosiki nowości w mojej biblioteczce, które mam nadzieję szybko przeczytać. 
Obecnie na tapecie mam "Dżunglę miasta" Jacka Pałkiewicza i "Dlaczego nie jestem muzułmaninem" Ibn Warraq. Obie te książki już rozpoczęłam czytać. Dalej dość monotematycznie, bo wojennie: "Raj pośrodku piekła", "Kariery w półmroku" i "Podczłowiek". "Śmierć krytyka" to zdobycz ze szczecińskiej strefy wolnej książki. A na urlopie planuję w końcu poświęcić trochę czasu rodzinnym zdjęciom. Wszystkie stare zdjęcia planuję zeskanować i starannie opisać. Będę musiała zaangażować w tę pracę całą rodzinę, ponieważ część zdjęć jest z początków XX wieku i nie poznaję znajdujących się na nich osób.  Potem zrobię z nich piękny album. W tym pomoże mi książka "Album historia rodziny".
W tym miesiącu nie ma żadnych lżejszych powieści, ale jak znam życie, pewnie zaraz zapukają do moich drzwi :)
Życzę Wam miłego czerwca :)