books on my mind: lipca 2013

wtorek, 30 lipca 2013

Przemysław Borkowski "Hotel Zaświat"


Bardzo cieszę się, że coraz więcej polskich autorów próbuje swoich sił w literaturze grozy. Jeśli do tego udaje im się stworzyć niezłą książkę, to moja radość jest jeszcze większa. W książce Przemysława Borkowskiego "Hotel Zaświat" zakochałam się od pierwszego wejrzenia na jej okładkę. Po przeczytaniu z wielką przyjemnością mogę stwierdzić, że nie rozczarowałam się. 
Krzysztof Rozkroczny pochodzi z małej miejscowość. Teraz jednak widzie spokojne życie w mieście. Ma żonę, dzieci, satysfakcjonującą pracę. Jego mama przeniosła się ze wsi do syna, żeby być bliżej wnuków. Rodzinny dom Rozkrocznych stoi opuszczony i niszczeje. Najwyższy czas zamknąć ten etap życia, sprzedać go i zakończyć sprawy z nim związane. Dlatego też Krzysztof bierze urlop i jedzie na wieś. Ma przygotować dom do sprzedaży. A budynek ten nie jest zwykły. Budowany z przeznaczeniem na szkołę, mający wiele pomieszczeń, wielkie okna z widokiem na rzekę, pełen wspomnień z dzieciństwa, zapomnianych opowieści i przedmiotów. Mieszanka ta wprawia Krzysztofa w dziwny, nostalgiczny i dość mroczny nastrój. Znaleziona przez niego w pobliskiej rzece ludzka ręka potęguje niepokojącą atmosferę. Dlatego też Rozkroczny z ulgą korzysta z oferty opuszczenia domu i przeniesienia się do miejscowego hotelu. Nie wie jeszcze, że prawdziwy koszmar dopiero się zacznie. 
"Hotel Zaświat" jest zgrabną mieszanką gatunków literackich. Mamy tu powieść gotycką, powieść grozy, thriller, powieść szkatułkową i kryminał z wątkami obyczajowymi. Autor z wielka wprawą wprowadza nas w klimat sielskiej wsi, która ukrywa wiele tajemnic, historii, strachu  i lęku. Tak jak Krzysztof, tak i my dajemy wciągać się wszechobecnemu szaleństwu. Mamy tu opuszczony hotel, w którym nocami słychać przerażające zawodzenie, mamy miejscowego pijaka, który podobno czasem zamienia się w niedźwiedzia, jest też dziwny genialny chłopiec, który zawsze pojawia się niespodziewanie i w najmniej odpowiednim momencie. W miejscowym kościele znaleźć można pogański labirynt, a hotel zbudowany jest na fundamentach zamku krzyżackiego. W tej miejscowości nawet jedyny stróż prawa jest dziwny. Autor starannie buduje napięcie i krok po kroku wciąga nas w surrealizm. 
Zachwyciła mnie rodzinna wieś Krzysztofa. Ciche, spokojne miejsce, położone nad malowniczym jeziorem. Bardzo chętnie kupiłabym od niego dom i spędziła w nim uroczą, kolorową jesień. Odpowiada mi leniwy, niespieszny sposób prowadzenia narracji. Bardzo podobają mi się opowieści szkatułkowe umieszczone w tekście, chociaż nieco trudno mi sobie wyobrazić człowieka, który mówi tak, jak hotelarz Wrona. Muszę jednak przyznać, że zakończenie nieco mnie rozczarowało - spodziewałam się czegoś nieco innego.
Przemysław Borkowski napisał dobrą książkę i chętnie przeczytam inne jego powieści. Mam nadzieję, że pójdzie w kierunku grozy i będziemy mieli swojego polskiego mistrza gatunku i książki umiejscowione w naszych realiach. "Hotel Zaświat" czyta się świetnie, chociaż teraz myślę, że gdybym czytała ją podczas jesiennej pluchy, to uznałabym ją za idealną. 

Przemysław Borkowski, Hotel Zaświat, Oficynka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

niedziela, 28 lipca 2013

Agnieszka Pruska "Literat"


Każdy miłośnik kryminałów, po przeczytaniu odpowiedniej ich liczby, ma pewne wyobrażenia kryminału idealnego. Zawsze może przyjść moment, kiedy najdzie ich chęć stworzenia takiego. Niektórzy z nich kończą kursy kreatywnego pisania, np. Camilla Lackberg, inni po prostu spisują co im w duszy gra. Jednak jedno trzeba wiedzieć, żeby napisać dobrą, pasjonującą i porywającą książkę, to sam zarys pomysłu, chęci a nawet poprawność warsztatowa nie wystarczą. Żeby pisać świetne książki trzeba mieć to nieuchwytne COŚ - talent i charyzmę. Tylko dzięki nim możemy stworzyć opowieść, która porwie czytelników. 
Gdzieś pomiędzy Sopotem a Gdańskiem pewien poranny biegacz znajduje mumię. Zgłasza sprawę policji, która niezwłoczne podejmuje śledztwo. Dowodzi nim Barnaba Uszkier (skąd taki wymyślny pomysł na nazwisko?). Uszkier nie jest typowym książkowym policjantem. Nie jest alkoholikiem, praca w tym zawodzie nie wywiera na nim szczególnego piętna. Jest szczęśliwym mężem bogatej żony i ojcem dwóch uroczych synów. Jest świetny w swojej pracy, a sprawa mumii może stać się jego pierwszym potknięciem. Trudno znaleźć sprawcę, który tak dobrze zatarł ślady. Jednak nie jest to ostatnie słowo mordercy. Wkrótce przez Gdańsk przetacza się fala dziwnych zbrodni. Czy Uszkiertowi uda się znaleźć ich sprawcę?
Mam co do tej książki mieszane uczucia. Z jednej strony napisana jest w miarę sprawnie, a czytanie jej jest łatwe i przyjemne. Z drugiej fabuła zawiera wiele niedopracowań i nielogiczności. Sam pomysł wprowadzenia rozdziałów z monologami mordercy jest delikatnie mówiąc nieudany. Już pierwsze zdania o "robieniu sobie mumii" ubawiły mnie i raczej zniechęcały do dalszej lektury. Niektórzy narzekają, że opisana praca policji jest nudna, że poszukiwania, oczekiwanie na wyniki i burze mózgów nużą i męczą. Zupełnie mi one nie przeszkadzały, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak praca ta wygląda w rzeczywistości. Za to zupełnie odrzuca mnie wątek biblioteczny, od którego pochodzi tytuł powieści. Kółko miłośników kryminału, spotkania z autorami i w końcu pomoc od ciotki wyglądają na tekstowe zapchajdziury. Wątek biblioteczny jest słabo wykorzystany - a szkoda. Można było go rozwinąć i mógł stać się zabawną częścią powieści. Niestety tak się nie stało. 
"Literata" czyta się przyjemnie, jednak nie wciąga on na tyle, żeby nie móc się od niego oderwać. Można powiedzieć, ze przecież to debiut pani Agnieszki i wszystko jeszcze przed nią. Mam nadzieję, że tak właśnie będzie. Przecież książki Camilli Lackberg sprzedają się jak świeże bułeczki, a mam wobec nich dokładnie te same odczucia, jak do książki pani Agnieszki. Niby wszystko ok, niby poprawnie, ale książce brakuje tego czegoś, tej iskry, która zmienia zwykłą powieść, w niezwykłe przeżycie. Nie mam wątpliwości co do tego, że pani Agnieszka rozwinie się warsztatowo i będzie w stanie tworzyć niezłe kryminały. Czy jednak wzbudzą one zachwyt u szerokich rzesz odbiorców, tego już nie wiem.
"Literat" Agnieszki Pruskiej to miła, nie wymagająca skupienia lektura na letnie wypady. Świetnie sprawdzi się w pociągu i na plaży. Nie sprawi, że zarwiemy przez nią noc, ale z pewnością miło i sympatycznie spędzimy z nią czas.

Agnieszka Pruska, Literat, Oficynka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 23 lipca 2013

Paweł Lisicki "Kto zabił Jezusa?"


Dziennikarz Paweł Lisiecki napisał interesującą książkę "Kto zabił Jezusa?". W pracy tej  mierzy się z tematami poważnym, dotyczącymi problemów biblijnych - głównie tego, kto ponosi odpowiedzialność za skazanie i ukrzyżowanie Jezusa. Temat ten można byłoby uznać za nieszczególnie istotny dla współczesnego człowieka. Nic bardziej mylnego - wystarczy przypomnieć sobie Holocaust i wypowiadane pod adresem Żydów pogardliwe "zabójcy Chrystusa". Jak to możliwe, że kwestia tak wdawałoby się błaha, jak to, kto stał pod krzyżem urosła do rangi problemu politycznego i światopoglądowego? Jak możliwe jest, że pod pretekstem odpowiedzialności za grzech sprzed 2000 lat wymordowano w czasie II wojny światowej 6 milionów Żydów? Z tym problemem właśnie postanowił zmierzyć się autor.
Przyznam szczerze, że mam spory problem z książką Pawła Lisickiego. Myślałam, że jestem w stanie przyjąć stricte katolicki punkt widzenia i ze spokojem przeczytać książkę. Tak jednak nie jest. Denerwować zaczęłam się już w czasie przedmowy autorstwa księdza profesora Waldemara Chrostowskiego. Potem było coraz gorzej. Nie jestem w stanie przyjąć rozważań w tej formie - nie mogę tłumaczyć, czy usprawiedliwiać antysemityzmu i co za tym idzie Holocaustu odpowiedzialnością za wyrok sprzed wieków. Nie jestem biblistką, nie jestem też historykiem, jednak pewne wnioski nasuwają się same. Nie ma znaczenia kto ponosi odpowiedzialność za śmierć Jezusa, przecież była ona częścią przymierza pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Bóg złożył swojego syna w ofierze za grzechy wszystkich ludzi. Taki był jego plan. Jezus narodził się jako Żyd i w tym narodzie żył. Kwestionował władzę ówczesnych kapłanów, podważał ich autorytet. Założył własną sektę, która odcinała się od władz. Nazywał się Synem Bożym, co w oczach kapłanów było wielkim bluźnierstwem. Nigdy nie uznano go za Mesjasza - Żydzi do tej pory czekają na zbawiciela. Co dziwnego, czy złego było w fakcie, że uczestniczyli w procesie osoby, którą uznawali za bluźniercę? Co sprawiło, że Żydzi przez 2 tysiące lat mają za to płacić, ponosząc przy tym odpowiedzialność zbiorową? Nic. Patrząc na temat z innej strony, to czy jeśli śmierć Jezusa na krzyżu była częścią planu boskiego, to czy Żydzi byli sprawcami czy narzędziami? Czy takie szukanie winnego do czegoś prowadzi? Moim zdaniem jest źródłem nienawiści i nietolerancji.
Druga sprawa. Pan Lisiecki tłumaczy, że nie wolno w imię poprawności poholocaustowej zdejmować z Żydów odpowiedzialności za śmierć Jezusa. Tłumaczy, że należy odłożyć własne odczucia i zająć się faktami historycznymi. No i tu po raz kolejny budzi się we mnie opór - przecież nie ma żadnych niechrześcijańskich dowodów na to, że Jezus żył i został ukrzyżowany. Jedyne na czym możemy się opierać to Biblia i pisma chrześcijańskie. Historycy mają sporo zastrzeżeń do ich autentyczności i rzetelności historycznej. Mało tego ewangelie były spisywane długo po tym, jak rzekomo umarł Jezus. Jak można na tak niepewnej podstawie wysnuwać wnioski, które doprowadziły do wojen religijnych i ludobójstwa? O jakich faktach historycznych mówimy? Jedyne co pozostaje faktem to istnienie Biblii i jej właśnie badaniem zajmują się bibliści. Jednak trudno w jej przypadku mówić o wiarygodności historycznej. 
I jeszcze jedna rzecz, która rzuciła mi się w oczy już na początku książki - autor podważa tezy papieża Benedykta XVI zawarte w książce "Jezus z Nazaretu". Wszystko we mnie krzyczy: A gdzie dogmat o nieomylności papieża? Mimo wszystko więcej zaufania w kwestiach moralnych, etycznych i religijnych mam do Benedykta XVI. 
Paweł Lisicki wykonał wielką pracę. Pozbierał opinie specjalistów, przeprowadził z nimi rzeczowe, konstruktywne polemiki. Mimo, iż trudno mi spokojnie przyjmować jego wnioski, to nie mogę nie szanować włożonej w niego pracy. Lektura ta skłoniła mnie do przemyślenia pewnych kwestii skuteczniej niż niejedno kościelne kazanie. Dlatego uważam, że warto było. Nie chciałabym tylko, żeby książka ta stała się pożywką dla środowisk, które zinterpretują ją w swój pełen nienawiści sposób. 




Paweł Lisicki, Kto zabił Jezusa?, Wydawnictwo M, 2013

poniedziałek, 22 lipca 2013

Jessica Brody "52 powody dla kltórych nienawidzę mojego ojca"



Życie bogatej dziedziczki i celebrytki bywa męczące. Zakupy, imprezy w towarzystwie gwiazd, podróże, paparazzi. Mało tego biuro prasowe bogatego i znanego ojca ciągle czegoś od ciebie wymaga. A to żeby się porządnie zachowywać, a to żeby nie pić, a to, żeby nie dawać pożywki plotkarskiej prasie, a za to pozować do ustawianych rodzinnych zdjęć. No i ciągle jakieś pretensje - że się za ostro imprezowało, albo że się wsiadło pijanym za kierownicę i rozbiło nowiutkiego mercedesa. A co to taki mercedes? Przecież można kupić nowego. Jakie to szczęście, że się ma fundusz powierniczy na 25 milionów i 4 dni do jego uruchomienia. Od tego dnia czeka juz tylko pełna niezależność i wolność. Nikt nie powie ci co masz robić i jak masz żyć. Cudownie. 
Takie właśnie szczęście czeka bohaterkę książki Jessiki Brody - Lexi. I kiedy wydaje się, że wszystko idzie zgodnie z planem, ojciec Lexi zmienia zasady gry. Postanawia opóźnić o rok wydanie córce pieniędzy. Ale to nie wszystko - dziewczyna dostaje też listę 52 słabopłatnych prac, które ma wykonywać przez ten rok. Jej karty kredytowe zostają zamrożone, traci dostęp do samochodów i samolotów. Dostaje za  to "anioła stróża" w postaci Luka. Jego zadaniem jest dopilnowanie, żeby Lexi wykonała wszystkie powierzone jej przez ojca zadania. Do tego straszny z niego służbista i sztywniak. No i jak tu lubić Luka?
Muszę przyznać, że czytając "52 powody dla których nienawidzę swojego ojca" dobrze się bawiłam. Nie jest to lektura ambitna, a lekkie czytadło na upalny dzień. I jako takie sprawdza się idealnie. Kontekst moralizatorski nie jest przez autorkę promowany nachalnie. Oczywiście łatwo przewidzieć, jak skończy się przemiana dziedziczki w Kopciuszka i z góry wiadomo, czy ojcu uda się osiągnąć zamierzony cel, jednak opowieść poprowadzona jest tak zgrabnie, że ta przewidywalność nie razi i nie irytuje. Trochę obawiałam się, czy lektura mnie nie zmeczy, jednak muszę przyznać, że miło mnie zaskoczyła - przeczytałam tę książkę w jedno popołudnie. Jestem też przekonana, że książka wkrótce zostanie sfilmowana, tak więc historię Lexi będziemy mogli poznać również na ekranie. 
Nie polecę tej książki miłośnikom ambitnej prozy, polecę ją komuś, kto chciałby odpocząć przy lekkiej, niezobowiązującej i zabawnej lekturze. To dobry wybór na plażę, na poimprezowe zmęczenie czy na niezbyt długą podróż. Bo któż z nas czasem nie przegląda Pudelka? 


Jessica Brody, 52 powody dla których nienawidzę mojego ojca, Fabryka słów, 2013

wtorek, 16 lipca 2013

Stephen Rebello "Alfred Hitchcock. Nieznana historia Psychozy"


Niewielu jest twórców filmowych tak rozpoznawalnych jak Alfred Hitchcock. Większość z nas kojarzy jego charakterystyczną sylwetkę, zawsze ubraną w nienagannie skrojony garnitur. Zapewne też większość kojarzy jego największe czy najbardziej znane dzieła. niewątpliwie należą do nich filmy "Psychoza" i "Ptaki". Ostatnio w kinach oglądać mogliśmy dwa filmy na temat Hitchcocka i jego pracy. Jeden z nich to "Dziewczyna Hitchcocka", który opowiadał o pracy na planie "Ptaków". Drugi to "Hitchcock", w którym zobaczyć mogliśmy proces tworzenia "Psychozy". W obu filmach nacisk położono na relacje reżysera z żoną Almą oraz na słabość mistrza do młodych aktorek. Przyznam, że nie było mi to potrzebne do szczęścia. Dla mnie Hitchcock był geniuszem filmowym i w takim świetle chcę go oglądać. Dlatego z prawdziwą przyjemnością przeczytałam książkę Stephena Rebello "Alfred Hitchcock. Nieznana historia Psychozy". 
Autor stworzył kompleksową opowieść o filmie. Zaczął od pierwowzoru Normana Batesa - Eda Geina. Poznajemy tego dziwnego człowieka, o nieco zagubionym uśmiechu, który w swoim domu posiadał sporą kolekcję lamp z ludzkiej skóry i misek z czaszek. Zawsze chętnie dzielił się z sąsiadami upolowanym mięsem. To historia tego człowieka zainspirowała pisarza Roberta Blocha do napisania niewielkiej powieści "Psychoza". Książka nie zdobyła wielkiej popularności, ale trafiła w gust szukającego nowych wyzwań Alfreda Hitchcocka. Reżyser postanowił właśnie wyprodukować niskobudżetowy film, w którym zastosuje nieznane do tej pory środki przekazu, np. zabić największą gwiazdę w 1/3 filmu. Na te czasy to było absolutne novum. Scenarzysta zaczyna pracę nad scenariuszem, a reżyser zbiera swoją ulubioną ekipę telewizyjną - osoby bez doświadczenia w filmach kinowych. Zdjęcia zaplanowano na 30 dni. Potem montaż i walka z cenzorami. Na koniec pozostała tylko akcja promocyjna. To w jej zaplanowanie reżyser włożył najwięcej czasu i pieniędzy. Czy to wszystko mogło się udać? Jeśli firmował to Hitchcock, to rzecz jasna, że tak!
Książka Stephena Rebello jest dobrze napisana. Przyciąga uwagę, jak dobry thriller, a przy tym jest ciepła i sympatyczna. Widać fascynację autora postacią reżysera. Nie zajmuje się przy tym plotkami, czy życiem osobistym Hitchcocka, a jego pracą. Nie wierzcie temu, co napisano na okładce - ta książka niewiele wspólnego ma z filmem "Hitchcock". Film rozkładał na części pierwsze małżeństwo reżysera, a główny nacisk położono na jego żonę Almę (świetna jak zawsze Helen Mirren). W książce Alma pojawia się gdzieś w tle. Głównym bohaterem tej opowieści jest film. Film fenomenalny i jedyny w swoim rodzaju. Klasyk, który jest niedościgłym wzorem dla dzisiejszych twórców. Film, który złamał wiele tabu, a ciągle ma klasę. Nie pokazano w nim nagości, a przecież słynne morderstwo miało miejsce pod prysznicem. Nie pokazano w nim noża zagłębiającego się w ciało, a przekaz sceny śmierci Marion jest tak sugestywny, że widzowie są pewni, że widzieli rany. To sztuka stworzyć coś takiego.
Polecam książkę Stephena Rebello tak maniakom kina, jak i osobom ceniącym reżysera. To nie jest biografia mistrza, to opowieść o jednym z najsłynniejszych filmów świata. Zawiera wspomnienia członków ekipy, fragmenty scenariusza, opisy scen i w końcu notatki reżysera. Bardzo cieszę się, że przeczytałam tę książkę. Z pewnością jeszcze kiedyś do niej wrócę. A póki co kolejny raz obejrzę "Psychozę". 


Stephen Rebello, Alfred Hitchcock. Nieznana historia Psychozy, Wydawnictwo SQN, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

środa, 10 lipca 2013

Jan Guillou "Zło"


Są książki, które dają czytelnikowi psychicznie w kość. Takie które warte są każdej minuty poświęconego im czasu. Są dobrze napisane, mimo to czytanie ich męczy - dotykają istoty brzydkiej strony człowieczeństwa, obnażają słabość i każą nam na nie patrzeć - bez znieczulenia, bez zaciemniania obrazu. Taką książką jest "Zło" Jana Guillou.
14-letni Erik od dzieciństwa poznaje zło. Nie, nie pochodzi z marginesu społecznego. Jego rodzina jest porządna, może służyć za wzór do naśladowania. Kiedyś byli zamożni, mieszkali w domu na przedmieściach. Jednak kryzys i złe decyzje inwestycyjne ojca sprawiły, że rodzina zmuszona była sprzedać dom i przenieść się do miasta. Po dawnym dobrobycie zostało kilka obrazów na ścianach i niechęć do szkoły publicznej. Niestety, ojciec odreagowuje stresy regularnie bijąc swojego starszego syna. Erik jest zaprawiony w boju - po humorze ojca potrafi rozpoznać co go czeka, świetnie umie przewidzieć ile razów wytrzyma. Uczy się kontrolować strach, ból i nienawiść. Erik nie boi się niczego. Jednak wszystko ma swoje konsekwencje i domowy terror chłopak odreagowuje w szkole. W końcu miarka się przebiera. Dyrektor wyrzuca Erika ze szkoły. Ostatnią nadzieją chłopaka na lepszą przyszłość, jest elitarna szkoła z internatem. Szkoła, która w swojej tradycji ma samowychowanie młodszych uczniów przez starszych. Przyjeżdżając tam Erik ma nadzieję na nowe, lepsze życie. Nie wie, że czeka go prawdziwa szkoła przetrwania, że przyjdzie mu walczyć o wszystko - o honor, szacunek, człowieczeństwo, zdrowie, a nawet życie. 
Świat, który przedstawia Jan Guillou jest przerażający. Mało tu miejsca na ciepłe uczucia, dużo natomiast na ciągłą walkę o przetrwanie. Jest to studium prawdziwego zła. Erik stara się je poznać, zgłębić, zneutralizować. Mimo tego, że w świecie przemocy porusza się bardzo swobodnie, to nie chce pozwolić, żeby zło zawładnęło nim do reszty. Głęboko i celnie trafiają do niego słowa wypowiedziane pod jego adresem przez dyrektora: "To ty jesteś złem". To zdanie każe mu zastanowić się nad sobą, nad tym czemu w jego świecie panują prawa dżungli. Ojciec był jego katem, ale też nauczycielem. Maltretując syna uświadomił mu, jaki będzie, jeśli podda się wszechobecnej przemocy. Erik świetnie wiedział kim zostać nie chce. Zrozumiał, że u podstaw przemocy leży strach. To dało mu ogromną władzę i nad innymi i nad sobą. Bo mimo tego co przeszedł nadal potrafił przyjaźnić się, być lojanym czy kochać. Nadal miał uczucia. Tego nie pozwolił ojcu w sobie zabić. 
Zastanawiałam się nad tym, czy Guillou przesadził z talentem planistyczno-taktycznym Erika. Doszłam do wniosku, że nie. Tresowany w okrutny sposób chłopak, jest jak zwierzę - zaczyna działać instynktownie. Myślę, że to, co robił Erik, to nie świadoma taktyka, a instynkt przetrwania. Denerwuję się jednak rozmyślając na postawami dorosłych w tej powieści. Bezwolna matka, która zagłusza krzyki dziecka graniem na fortepianie. Dyrektor i nauczyciele w szkole, który udają, że nie wiedzą co dzieje się wieczorami w internacie. Przecież przemoc, która tam miała miejsce podchodziła już pod kodeks karny. A gdzie byli rodzice maltretowanych uczniów? Bez słowa sprzeciwu godzili się na połamane ręce, wybite zęby czy oczy. Jak możliwe jest, że nikt nie reagował? Takie postawy denerwują mnie i zdumiewają najbardziej.
"Zło" jest świetnie napisane. Mimo, że z każdej strony zalewa nas przemoc, każda przeraża i zasmuca, to czyta się błyskawicznie. Zapewne jeszcze do niej wrócę. Dlaczego? Dlatego, że jestem matką chłopca i przeraża mnie myśl o fali w szkole. W przeciwieństwie do tamtych rodziców nie chcę zostać bezwolna. 

Jan Guillou, Zło, Wydawnictwo W.A.B, 2005

poniedziałek, 8 lipca 2013

Janusz Mika "Limeryki zbrodni"


Lato to czas kryminałów. Wiadomo, że mistrzami tego gatunku są Skandynawowie. Bardzo cieszę się, że ostatnio Polska nie zostaje w tej dziedzinie z tyłu. Na rynku pojawia się coraz więcej rodzimych produkcji. Jedną z nich jest powieść "Limeryki zbrodni" Janusza Miki
W beligijskim miasteczku w Brugii zamordowany zostaje starszy pan. Wkrótce w podobny sposób ginie inny staruszek - tym razem w Polsce. Przy obu panach znaleziono kartki z limerykami. Oba morderstwa nie mają tła rabunkowego, a wyglądają na likwidację. Tym bardziej, że obaj panowie mają wspólną mroczną przeszłość. Powodów, dla których owi panowie mogli zginąć jest mnóstwo. Osób, które mogłyby chcieć ich śmierci - równie wiele. Jak spośród tylu podejrzanych wytypować sprawcę? Zadanie to przypadnie policji i jednemu sprytnemu dziennikarzowi - Kornelowi Rączemu. Pan Kornel, oprócz rozwiązywania zagadki morderstwa, ma też do wyjaśnienia kilka spraw rodzinnych. Czy uda mu się podgodzić te dwie sprawy? Czy znajdzie zabójcę?
Muszę przyznać, że mam dość mieszane uczucia, co do książki. Jest dość cienka, a jej pierwsza połowa to skomplikowane zawiązywanie akcji. Poznajemy mnóstwo postaci wraz z ich otoczeniem, każda z nich ma mieć znaczenie w śledztwie. Początkowo dość trudno się w nich połapać. Kiedy w połowie książki akcja w końcu rusza z miejsca, robi się bardzo ciekawie. Wydarzenia pędzą, aż do rozczarowujacego zakończenia. Wygląda to tak, jakby autor nie miał pomysłu na wybrnięcie ze swojej własnej intrygi. Do tego zmiana podjerzanego przeprowadzona jest dość hmm.. topornie. Taka ilość rozpoczętych watków i postaci byłaby lepsza przy dłuższym tekście. Rozumiem, że Janusz Mika chciał zbudować swoją powieść na wzór limeryka, jednak ten zabieg również do mnie nie trafił. Trudno mi również zrozumieć tak ogromną niechęć do komunistów, jaką w "Limerykach.." prezentują stosunkowo młodzi bohaterowie. Samo zakończenie jest nieprawdopodobne i wydumane. 
Teraz plusy - bardzo podobał mi się język, jakim napisane są "Limeryki zbrodni".Myślę, że tę powieść warto przeczytać nawet dla tego języka. To wielka odmiana po zalewie kiepskich pod tym względem książek. Bohaterowie mówią w ładny sposób i trzeba też przyznać, że wszyscy słuchają również dobrej muzyki. W tekście czuje się ogromną milość autora do krakowskiej Krowodrzy. Podoba mi się sposób, w jaki autor nakreślił tę dzielnicę. I to wszystko razem tworzy bardzo estetyczną i sympatyczną całość. 
Czy warto czytać "Limeryki zbroni"? Myślę, że to świetna powieść na plażę i do pociągu. Lektura jest lekka i przyjemna, momentami zabawna. Nie widzę tu jednak zapowiadanego na okładce intelektualnego wyzwania. Jeśli jednak oczekujemy kryminalnej rozrywki - to jest to odpowiedni wybór. 

Janusz Mika, Limeryki zbrodni, Wydawnictwo Helion, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

Z googla na bloga cz.1 :)

Bardzo lubię "kwiatki z googla", czyli hasła po których niektórzy trafiają na nasze blogi. Niektóre hasła są tak absurdalne, że nie potrafię wyobrazić sobie "co autor miał na myśli". Moje kwiatki być może nie są imponujace, ale i tak mnie bawią. Dzielą się na różne kategorie:

Literackie:
bardzo zabawna powieść Nabokova - specjalistka od Nabokova Fretka mówi, że ani chybi "Pnin"
jak czytać joyland - najlepiej od początku

Dziecięco-rodzicielskie: 
moje dziecko jest jak januszek z ballady o januszku - grunt to chronić dłonie
ojciec Daniel - owszem znam

Dziwnaczne-dwuznaczne:
mamalgosia lanie - nie wiem co o tym myśleć :D
kinga pokazuje - to dopiero łobuziara

Rozważania o pochodzeniu:
czy ewa braun była niemką?
igor ostachowicz jest żydem

Te z cyklu "Jestę guglę": 
co to jest skutek - ktoś wie? :D
introwertyk prowadzi pasiekę - byle nie alergik
si- w zasadach post-powania  - myzyka czy bhp?

Oraz inne:
mo'e ma ona i - eee....
profesor po wielu - nie wiem, nie widziałam :)

środa, 3 lipca 2013

Piotr Głuchowski "Lód nad głową"


Lato do dobra pora na wypoczynek przy wciągających kryminałach. W przypadku "Lodu nad głową" trochę odstraszało mnie słowo "szpiegowski" w opisie. Nie jestem fanką skomplikowanych intryg politycznych. Jednak okazało się, że w tym przypadku intryga nie jest zbyt zawiła, a tempo akcji jest wciągająco zawrotne. A patrząc na obecne afery szpiegowskie z udziałem Edwarda Snowdena i PRISM, okazuje się, że Piotr Głuchowski napisał książkę o bardzo aktualnej fabule. 
W Polsce źle się dzieje. Grupa radykalnych narodowców organizuje zamach w czasie spotkania ministra sprawiedliwości z prawniczą elitą. Ginie prawie dwadzieścia osób, w tym sam minister. Kolejne morderstwa pogłębiają atmosferę strachu. Media nieustannie informują o sprawie - śledztwo, aresztowania, motywy i kolejne manifesty Jedynych Synów Polski. Temat ten wykorzystuje na swoich zajęciach z dziennikarstwa Robert Pruski. Jeden z jego studentów - Paweł ma napisać pracę dotyczącą alternatywnego rozwiązania zagadki zamachu. Paweł jest zdolny i ambitny, dlatego też powierzone mu zadanie traktuje bardzo serio. Przygotowuje teorię, która jest nie tylko alternatywna, ale też całkiem prawdopodobna. Maja - dziewczyna Pawła, a przypadkowo również córka byłego ministra - nieco modyfikuje artykuł narzeczonego i uzupełnia go o aneks, w którym wymienia konkretne osoby, firmy i organizacje, które na owym zamachu zyskały. Paweł oddaje tekst Robertowi, a ten, zainytrygowany nową teorią, przekazuje go swojemu przyjacielowi z dzieciństwa, który obecnie pracuje dla rządu. Od tej pory rozpętuje się piekło.
Opis fabuły brzmi znajomo? No jeśli tak, to z pewnością czytaliście "Raport pelikana", bądź też oglądaliscie jego ekranizację. Autor nawet nie udaje, że nie zainspirował się Grishamem - mówi o tym w tekście. I to się ceni. "Lód nad głową" to sprawnie przeniesiona w polskie realia opowieść sensacyjna. I jako taka sprawdza się świetnie. Mamy tu szpiegów, zabójców, sprzęt szpiegowski, intrygę sięgającą najwyższych szczebli. Są też oczywiście poscigi, strzelanki, wybuchy. Jest piękna kobieta w opałach i ratujący ją bohater. Trzeba przyznać, ze czyta się to bardzo dobrze i z zapartym tchem. Jedyne uwagi, jakie mam do autora, to infantylizm dzieci Roberta (znane mi 12-latki nie zachowują sie w ten sposób). Druga sprawa to relacje Roberta z jego kobietami. Na wszelkie świętości! W jaki sposób rozumuje ten dorosły człowiek? No z pewnością egoistyczny. Ostatnia sprawa to Maja i jej okres żałoby. Poza tym, biorąc pod uwagę założenia tej powieści, przyjmuję wszystko i nie wymagam pełnego realizmu.
Powieść napisana jest dobrze. Autor zastosował metodę pisania w czasie teraźniejszym. Nadaje to książce nieco reporterki styl, jednak mi trochę przeszkadzało - sprawiało wrażenie suchości, dystansowania się od wydarzeń. Mimo tego "Lód na głową" czyta się przyjemnie. Będzie bardzo miłym towarzyszem w pociągu, czy na plaży. Jeśli więc ktoś zastanawia się, jaką książkę wziąć ze sobą na urlop - powinien wybrać tę. Myślę, że będzie zadowolony.

Piotr Głuchowski, Lód nad głową, Agora, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 2 lipca 2013

Jose-Louis Bocquet, Catel "Kiki z Montparnasse'u"


Alice Prin, znana jako Kiki z Montparnasse jest kwintesencją paryskiej bohemy lat dwudziestych. Wieczna królowa balu, łamaczka męskich serc i muza artystów. Kobieta, której do życia miłość była równie potrzebna, jak tlen. Sama o sobie mówiła, że ma za duży nos. Ciągle martwiła się, czy nie jest za gruba. Stała się symbolem i ikoną. Kim była ta kobieta? Tego dowiedzieć się możemy z komiksu scenarzysty Jose-Louisa Bocqueta i rysowniczki Catel Muller. 
Obrazkowa biografia Kiki liczy sobie 416 stron. Poznajemy ją już w chwili narodzin. Potem towarzyszymy jej w dorastaniu. Wraz z nią przeżywamy ból spowodowany brakiem ojca. Jej matka zostawia córkę u babci i jedzie pracować do Paryża. Babcia bardzo kocha małą Alice i kiedy matka decyduje, że dziewczynka powinna przyjechać do niej i zarabiać na swoje utrzymanie, to mała jest zrozpaczona. W Paryzu ma problemy z porozumieniem z nieznaną w sumie matką. Szybko ląduje na ulicy. Zarabia na chleb pozując malarzom. Wkrótce staje się znana, a artyści zabiegają o jej względy. Ciągle zakochana, zmienia mężczyzn jak rękawiczki. Mimo, iż jest w kolejnych związkach, to nie wierzy w monogamię - nie wymaga jej przynajmniej od siebie. Jej najdłuzszy związek, to ten z fotografem Manem Rayem. Ale i tej miłości nie potrafi pozostać wierna. Żadna porządna impreza, nie może odbyć się bez jej obecności, tańca i przaśnych piosenek. Nocne życie ma swoją cenę - Kiki dużo pije, nadużywa narkotyków. To wszystko prowadzi ją do nieuchronnego upadku. Wszystko wokół niej się zmieniało, a ona chciała trwać w swoich zlotych latach. Wojna ostatecznie niszczy Montparnasse i jego królową. Nic już nie jest takie, jak kiedyś. Kochankowie odeszli, młodość i uroda także. Jedynym co trzymało Kiki przy życiu było alkohol i to on właśnie ją zabił. 
Ilustrowana opowieść o życiu Kiki jest pasjnonująca. Nie interesowałam się wczesniej tą postacią i muszę przyznać, ze troche tego żałuję. Zdumiewające, jak potoczyły się losy ubogiej dziewczynki z prowincji. Nie była specjalnie piękna, nie była wykształcona. Był w niej jednak jakiś pierwotny urok, który sprawił, że została gwiazdą. Miała nadzieję, że uda jej się także w kinie, jednak miejscem Kiki był Monteparnasse. To miejsce definiowało ją i uzpełniało. Bez niego stawała się nikim. 
Oczywiście komiks jest sporym uproszczeniem. Nie znamy kierujących nią pobudek, nie znamy niuansów sytuacji. Jednak na końcu książki znaleźć możemy solidną bibliografię, z której korzystał Bocquet. Oprócz tego znajdziemy tam szczegółowy oraz notki biograficzne występujących w tej opowieści postaci. 
Oczywiście, pojawiają się opinie, że opowieść o Kiki jest tylko strzeszczeniem jej życia, że brak jej myśli przewodniej. Przyznam, że nie jestem znawczynią komiksów, jednak bardzo mi się ta opowieść podobała. Oczywiście, od powieści wymagałabym wiecej, jednak komiks jest specyficzną formą sztuki i przyjmuję jego uproszczenia. 
"Kiki z Montparnasse'u" jest pięknie wydana. Ma twardą okładkę, którą zdobi kopia najsłynnejszej fotografii Kiki, czyli "Wiolonczela Ingresa" autorstwa Mana Raya. Rysunki są czarno-białe i początkowo byłam nieco rozczarowana zawartymi w nich uproszczeniami. Jednak bardzo się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam zdjęcie Kiki - okazało się, że rysunki świetnie ją oddają. Muszę przyznać, ze Catel wykonała dobrą robotę. 

Kiki fot. Man Ray

Jose-Louis Bocquet, Catel, Kiki z Montparnasse'u, Kultura Gniewu, 2012
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 1 lipca 2013

Stosik lipcowy


Zbliżający się urlop widać po większym niż zazwyczaj stosiku. Część zdobyczy, to efekt wizyty na akcji "Książka pod magnolią", o której pisałam wczoraj. I oto co tu mamy:
1. "Piotr" Janina Olczak-Ronikier - lubię styl pisania pani Janiny, chociaż obawiam się, że nic nie przebije mojej ulubionej ksiażki tej autorki  "W ogrodzie pamięci". 
2. "Kto zabił Jezusa" Paweł Lisiecki - bardzo lubię rozważania religijne - niekoniecznie chrześcijańskie, chociaż wiadomo, że bliższa koszula ciału :)
3. "Limeryki zbrodni" Janusz Mika - właśnie ją zaczęłam i sporo się w niej dzieje. Jeszcze nie ogarniam ;)
4. "Alfred Hitchcok. Nieznana historia psychozy" Stephen Rebello - widziałam film, lubię Psychozę, cenię Hitchcoka, interesują mnie seryjni mordercy. No i jak miałam nie przeczytać tej książki?
5. "Opowieść wigilijna" i "Cięzkie czasy" Karola Dickensa - to zdobycze wymianowe, urzekły mnie wydaniem. Była cała seria, ale nie miałam serca brać wszystkich.
6. "Zło" Jan Guillou - marzyłam o przeczytaniu tej książki, od kąd przeczytałam jej recenzję na blogu Izy - Czas-odnaleziony . Kochana Iza wypożyczyła tę książkę, przyjechała do Szczecina i mi ją przywiozła. Cud kobieta!
7. "Ostatni don" Mario Puzo - kolejna zdobycz z wymiany. Bardzo lubię Mario Puzo i czytałam większość jego książek. Tej jeszcze nie.
8."Opiekuńcze oblężenie" Heinrich Boll - kolejna książka wymianowa. To mój ukłon w stronę ciut ambitniejszej literatury. W końcu wiadomo - co noblista, to noblista ;)
9. "Jezioro bodeńskie" Stanisław Dygat - naczytałam się o tej książce na blogach i bardzo mi się jej zachciało. Do tego idealnie nadaje się do torebki - nawet malutkiej :)

No to co? Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam słoneczniego lipca i miłej lektury :)