books on my mind: marca 2014

poniedziałek, 24 marca 2014

Paweł Lisicki "Tajemnica Marii Magdaleny"



Uff.. Nie wiem dlaczego ciągle to sobie robię - z uporem godnym lepszej sprawy czytam książki Pawła Lisickiego. I mój problem z nimi nie leży w tym, że są słabe, ja po prostu zupełnie nie zgadzam się z drogą, którą dziennikarz ten podąża. Nie rozumiem i nie umiem zaakceptować jego poglądów i sposobu ich prezentowania. Mimo wszystko czytam jego książki. Dlaczego? Bo dotyczą interesujących tematów, a ja czasem lubię się podenerwować.
Po szukaniu odpowiedzalnych za śmierć Jezusa, tym razem Lisicki postanowił rozprawić się z Marią Magdaleną, a faktycznie z feministkami. Od czasu sukcesu książki Dana Browna "Kod Leonarda DaVinci" do publicznej świadomości dotarł fakt istnienia ewangelii gnostyckich i teorii o świętym Graalu. Każda z tych teorii opiera się na świetnie znanym nam z Pisma Świętego fakcie zmartwychwstania Jezusa. Jednak kontrowersje zaczynają się, kiedy próbujemy ustalić, komu pierwszemu się objawił. Czy była to Maria Magdalena czy może jednak Piotr. Problem ten, błachy z pozoru, okazuje się niezwykle ważki - od tego zależy która z osób miała być dla Jezusa ważniejsza, a tym samym, kto powinien przyjąć naturalne przywództwo w chrześcijaństwie. Odkryte po wojnie ewangelie gnostyckie wprowadzają do gry dodatkowy element - ewentualny związek uczuciowo-seksualny pomiędzy Jezusem a Marią Magdaleną. Najśmielsze teorie mówią nawet o małżeństwie tej pary i ich potomstwie. I z tymi właśnie mitami, w charakterystycznym dla siebie stylu, postanawia rozprawić się redaktor Lisicki.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to oczywista dla autora wyższość mężczyzn nad kobietami - używa nawet sformułowania "..istnieje moda na docenianie kobiet.." (s.121).  Lisicki zauważa wprawdzie, że Jezus miał szczególny, liberalny stosunek do kobiet, jednak cały czas podkreśla przy tym to, co jest największą cnotą niewiasty - posłuszeństwo wobec męża. Według Lisickiego, taki własnie jest plan boski. Z czego wynika taki podział ról społecznych? Oczywiście z faktu, iż kobietom nie można wierzyć. Mają zdradziecką naturę i są skore do plotek, dlatego w czasach Jezusa nie były traktowane jako wiarygodny świadek. Jednocześnie nie przeszkadza to autorowi tłumaczyć, że teoria o umniejszaniu roli Marii Magdaleny jest nonsensem, ponieważ dla chrześcijan liczył się każdy świadek zmartwychwstania - zwłaszcza naoczny (s. 154).
Autor chętnie i bez skrępowania ocenia możliwości intelektualne naukowców, z których badaniami się nie zgadza. Przykładem może być ocena Margaret Starbird, jako "... autorkę nie najmądrzejszą wprawdzie.." (s. 33). Dostało się także naukowcom z Princeton, Harvardu, Hanoveru i innych, którzy, zdaniem Lisickiego, wypisują niedorzeczności (s.159). Zarzuca im utracenie umiejętności czytania ze zrozumieniem i nadinterpretację, jednak sam, z całą pewnością zna intencje np. Łukasza i wie, co nim kierowało (s. 158, 161). I tu mamy sporą niedorzeczność - Lisicki pisze, że Łukasz nie wymienia z imienia kobiet, które poszły do grobu Jezusa, ponieważ wymieniał je z imienia już wcześniej i chciał  uniknąć powtórzeń. Zgodnie z ta teorią, każdy bohater powieści winien być wymieniany z nazwiska tylko raz, na początku, potem nie ma już takiej potrzeby. 
Przyznam też, że raz dałam się panu Lisickiemu rozbawić. Jako dowód na to, że w Ewangelii Łukasza nie występuje dyskryminacja kobiet i jest wiele scen, w których one występują, podaje przykład, że bohaterkami opisu narodzenia Jezusa uczynił on Marię i Elżbietę. Zważywszy na to, że to właśnie Maria zaszła w ciążę i rodziła, trudno mi wyobrazić sobie, że nie byłaby bohaterką tej sceny. Mężczyzna w tej scenie sprawdziłby się raczej kiepsko.
Jeszcze jedno, co rzuca się w oczy, to obrażanie Dana Browna. Przecież nie jest on naukowcem i nie napisał książki historycznej. Jego książka, to sprawnie napisana i trzymająca w napięciu powieść sensacyjna. Autor był nastawiony na popularność, poczytność i dobrą sprzedaż. Świetnie wykorzystał legendy i teorie dotyczące Marii Magdaleny. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego Paweł Lisicki obraża Dana Browna. Czy jeśli ktoś pisze powieść o lśniących wampirach, to znaczy, że w nie wierzy?
Zastanawiam się w jakim kierunku zmierza w swych rozważaniach Lisicki. Z jakim problemem społecznym zmierzy się kolejnym razem. Rozprawił się już z Żydami i kobietami. Co będzie dalej? Boję się pomyśleć.
Czy warto czytać "Tajemnicę Marii Magdaleny"? Jasne, że tak! W swojej książce autor zawarł interesujący przegląd literatury przedmiotu i zebrał opinie różnych specjalistów. Jeśli pominiemy własne wywody autora, to możemy tę książkę traktować, jako ciekawy punkt wyjściowy do własnych poszukiwań i poznawania tematu.

Paweł Lisicki, Tajemnica Marii Magdaleny, Wydawnictwo M, 2014, s. 213

poniedziałek, 17 marca 2014

Martin Sixsmith "Tajemnica Filomeny"


Są historie, które wzruszają i poruszają nas do głębi. Opowiadają o stracie, bólu i miłości. O wyjątkowej niesprawiedliwości i niegodziwości. Taką opowieścią, jest historia Filomeny Lee - dziewczyny, która odważyła się kochać w nieodpowiednim czasie i okolicznościach. 
Filomena to młoda Irlandka, która w 1952 roku zakochała się w młodym, wysokim brunecie, pracowniku poczty w Limerick. Chłopak był dobry dla dziewczyny. Dbał o nią, był czuły. Naturalną koleją rzeczy w takich związkach jest poszukiwanie bliskości, także fizycznej. I stało się, Filomena zaszła w ciążę. To straszny wstyd dla rodziny, dlatego oddają kłopotliwą córkę pod opiekę sióstr zakonnych. Tam, dzień po dniu dziewczyna ma pokutować za swój straszny grzech. Stanowisko Kościoła w sprawie grzesznic jest jasne - są one zagrożeniem dla swoich dzieci. To wynaturzone grzesznice z deficytami moralnymi, a ich dzieci skazane są na porażkę i cierpienie. Dlatego Kościół decyduje się ratować maluchy - sprzedaje je za granicę w płatnych adopcjach. Nie sprawdza do kogo trafiają dzieci, zakon interesuje tylko suma zasilająca jego konto. I tak, po trzech latach od narodzenia syn Filomeny Anthony zostaje sprzedany amerykańskiemu małżeństwu o nazwisku Hess. 
Chłopiec nie jedzie do Ameryki sam, towarzyszy mu mała przyjaciółka z zakonu Mary. Dzieci mają szczęście, rodzina, do której trafiły jest porządna. Wprawdzie doktor Hess jest surowy i nieprzyjemny, to jednak jego żona Marge potrafiła stworzyć dzieciom ciepły, rodzinny dom. Nie potrafi jednak dać im jednego - tożsamości. Nie chce rozmawiać o ich biologicznych matkach. Tłumaczy dzieciom, że zostały oddane zaraz po urodzeniu. Imię Anthony'ego zmieniono na Michael. Nie pozostaje to bez wpływu na psychikę dorastających Irlandczyków. 
Michael jest bardzo zdolny. Obdarzony niezwykłą inteligencją i urokiem chłopak świetnie się uczy i bez trudu odnajduje się w amerykańskiej elicie politycznej. Robi błyskawiczną karierę i zostaje głównym doradcą prawnym przy Białym Domu. Jednak w życiu prywatnym wiedzie mu się znacznie gorzej. Wchodzi w kolejne homoseksualne związki, lubi przygodny seks i ciągle marzy o prawdziwej bliskości. Jego brak pewności siebie sprawia jednak, że niszczy wszystko, co dobre w jego życiu. ze strachu przed odrzuceniem, niszczy to, co udaje mu się zbudować. Do czasu.
Michaelowi całe życie towarzyszy pustka po stracie biologicznej matki. Dlatego postanawia ja odnaleźć. Nie wie jednak, że przyjdzie mu zderzyć się z murem nieprzejednanej niechęci ze strony zakonnic. Nie wzrusza je nawet fakt, że Michael jest chory na AIDS i zostało mu mało czasu. Dobrze, że godzą się na spełnienie jego ostatniego życzenia - mężczyzna chce być pochowany na przyklasztornym cmentarzu. 
Przeraża mnie bezduszność i okrucieństwo irlandzkiego Kościoła. Nie rozumiem dlaczego do słynnych pralni przyklasztornych trafiały tylko dziewczęta. Za grzesznice uważano także ofiary gwałtów. W pokucie za swój "grzech" musiały wykonywać pracę ponad siły. Wszystko to ku chwale Boga i bogactwa zakonu. Bezduszne prawo traktowało dzieci jako swoją własność. Zmuszało kobiety do podpisywania zrzeczenia się praw rodzicielskich. Często też fałszowano podpisy. Dzieci, jak towar, sprzedawano temu, kto dał więcej. Nie miało znaczenia czy była to porządna rodzina czy jacyś zwyrodnialcy. Dla zakonnic liczył się tylko zysk. 
Michael i Mary Hess mieli szczęście. Udało im sie trafić do porządnej rodziny. Wiele dzieci takiego szczęścia nie miało. Mimo tego ból biologicznej matki był ogromny. Nie udzielano jej żadnych informacji o jej dziecku. Zasłaniano się ochroną danych osobowych i wszędzie pokazywano wymuszony podpis na zrzeczeniu praw rodzicielskich. Nie umiem wyobrazić sobie bólu matki, której po trzech latach wychowywania odebrano dziecko. Okrucieństwo zakonnic jest dla mnie nie do pojęcia. 
Co do samej książki - jest to beletryzowany zapis śledztwa dziennikarza Martina Sixsmitha, do którego o pomoc zwróciła się Filomena. Pan Sixsmith nie ma zbyt lekkiego pióra i jego opowieść jest nieco kanciasta. Do tego książka w wersji oryginalnej  ma bardzo trafny tytuł ("The Lost Child of Philomena Lee"), jednak jego sens został całkowicie zagubiony w tłumaczeniu. Książka Sixsmitha nie opowiada o tajemnicy nieszczęsnej matki, a o jej zaginionym dziecku. 

Martin Sixsmith, Tajemnica Filomeny, Prószyński i S-ka, 2014, s. 504
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 10 marca 2014

Iwona Żytkowiak "Tam, gdzie twój dom"


Czy samotność jest dziedziczna? Czy jak zły gen może przechodzić z pokolenia na pokolenie? Czy jest jak fatum, przeznaczenie i nie ma przed nią ucieczki? Z takimi pytaniami przyszło się zmagać bohaterkom powieści Iwony Żytkowiak. Czy znalazły na nie odpowiedzi? Myślę, że tak.
Róża Kanenberg całe życie czuła wiszące nad nią rodzinne fatum - miłość dla kobiet w tej rodzinie oznaczała tylko ból i oczekiwanie. Mimo, że świetnie radziły sobie z codziennością, to żyły w wiecznym niespełnieniu. Babcia Róży - Ewa, z miłości dała się porwać wirowi historii. Ukochany wywiózł ją i ich córkę Anielę do obcego Miasta i zniknął. A Ewa czekała. Ciągle w zawieszeniu, wiecznie pozbawiona poczucia przynależności, czekała. A kiedy w końcu nastał pokój i kiedy ukochany do niej wrócił, okazało się, że już go nie zna. Ona pamiętała zupełnie inną osobę, ten mężczyzna był obcy i daleki. Dlatego też czekanie Ewy miało nie mieć końca. 
Jej córka Aniela wychowywała się w dwóch kulturach. Była i czuła się Polką, jednak śniła po niemiecku. Nie umiejąc odnaleźć się w wirach historii, kurczowo trzymała się tego, co pewne - swojej rodziny - matki i przygarniętego przez nią niemieckiego sieroty Gustawa. To właśnie strach przed rozłączeniem ich trójki sprawił, że Aniela i Gustaw uwierzyli w swoją wielką, romantyczną miłość. Pobrali się i urodziły im się córki bliźniaczki - Stefania i Róża. Jednak ich mała rodzina, nie zdołała powstrzymać Gustawa przed zewem krwi. Mężczyzna, jak złodziej, w środku nocy, porzucił żonę i córki i wyruszył na poszukiwanie swoich niemieckich korzeni. Ta jego ucieczka sprawiła, że Róża panicznie bała się kochać. Wierzyła, że jeśli do nikogo się nie przywiąże, to nie będzie cierpiała. Mężczyźni zawsze odchodzą, a ona nie chciała czekać, jak jej babcia i matka. Ciągle miała przed oczami obraz uciekającego ojca. 
Przyznaję, że trochę obawiałam się, że "Tam, gdzie twój dom" to taka typowa "babska" literatura. Owszem, to książka o kobietach i dla kobiet, jednak daleko jej do tanich romansideł. To mądra i krzepiąca w przesłaniu opowieść o sile prawdziwej miłości. Szczególnie wzruszający był dla mnie moment, kiedy 80-letnia Aniela szykowała się na spotkanie z mężem. 
Wierzę w miłość, chcę wierzyć  w to, że trwa ona, niezależnie od kolei losu. Wiem, że jeśli kocha się naprawdę, to trzeba wierzyć i mieć nadzieję. I jeśli nie dla swojego ukochanego, to dla samej miłości. Róża uważała, że jej rodzinę prześladuje fatum, jednak bardzo się myliła, bo to było błogosławieństwo. I jej babka i matka były uosobieniem kobiecej siły, wiary i miłości. Takiej prawdziwej, nie tej, którą przy pierwszym niepowodzeniu porzuca się dla kolejnej. "Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą..". Taką właśnie miłością kochają kobiety z rodziny Róży. Każda z nich wystawiona jest na inną próbę, jednak one przyjmują je z godnością i spokojem. To piękne.
Dodatkowym atutem książki jest niezwykle barwny i przyjemny język, jakim jest napisana. Autorka maluje słowami myśli i uczucia. Jej bohaterki są żywe i barwne. Każda z nich ma inną osobowość i charakter, każdą z nich rozumiemy. Mimo, iż akcja toczy się niespiesznie i pewnie nie zarwiemy przez tę powieść nocy, to jednak tę powieść czyta się z wielka przyjemnością. 
I jeszcze jedno - część akcji powieści toczy się w Szczecinie - nawet przez jakiś czas Róża mieszka w moim sąsiedztwie. To niezwykle przyjemne dla rodowitych szczecinian, przejść się z autorką na spacer po znanych ulicach. Przyjemność to tym większa, że sposób w jaki miasto jest opisane, pozwala spojrzeć na nie z zupełnie innej strony. 

Iwona Żytkowiak,Tam, gdzie twój dom, Prószyński i S-ka, 2014, s. 472
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 3 marca 2014

Jack Ketchum "Czas zamykania"


Wielkie to wyzwanie dla pisarza podołać tytułowi, jaki nadali mu czytelnicy. Z takim zadaniem właśnie przychodzi mierzyć się Jackowi Ketchumowi. Okrzyknięty mistrzem grozy pisarz po raz kolejny udowadnia swój kunszt - "Czas zamykania" to zbiór 19 opowiadań grozy. Czy Ketchum podołał wyzwaniu?
Opowiadania zamieszczone w antologii "Czas zamykania" są różne. Niektóre z nich mają po 2-3 strony, inne podzielone swą na podrozdziały. Powstawały w różnym czasie i w różnych okolicznościach. Inspiracją do nich napisania czasem była opowieść przyjaciela, czasem krótka wiadomość w gazecie. Każde z opowań ma swój klimat i mówi o czymś innym. Czy są przerażające? Nie zawsze. Czasem niosą nadzieję lub mówią o czymś silniejszym niż śmierć i groza - o miłości czy nadziei. 
Duża jest nierówność pomiędzy poszczególnymi opowiadaniami. Niektóre z nich trudno zakwalifikować jako grozę. Jeszcze inne, mimo iż teoretycznie zawierają pewne typowe dla horroru elementy, tak na prawdę są pełną nadziei opowieścią z morałem. Tu przykładem może być opowiadanie "Na słowo honoru", które traktuje o tym, że warto być uczciwym. 
W innych opowieściach autor rozlicza się z frustrującymi go w życiu codziennym rzeczami. Przykładem może być wprowadzony przez burmistrza Nowego Jorku zakaz palenia w lokalach. Temat ten jest bardzo bliski każdemu palaczowi. Niektóre z opowiadań są osobistym rozliczeniem z własnymi traumami - śmiercią ukochanego kota, lękiem przedwłasną śmiercią czy strachem przed utratą ukochanej osoby. Ketchum opowiada też o tym, co w człowieku najpierwotniejsze - o upodobaniach seksualnych i bólu, . Mamy też dość oryginalną historię opowiedzianą z perspektywy kota. Niestety ta opowieść zupełnie do mnie nie trafiła. 
Jack Ketchum każde z opowiadań opatrzył komentarzem. Dowiedzieć się możemy, co stało się dla pisarza inspiracją, w jakich okolicznościach poszczególne historie powstawały, co autor chciał nam w nich przekazać. Forma ta jest wygodna dla czytelnika, pozwala poznać kontekst opowieści i zrozumieć, co kierowało Ketchumem przy ich tworzeniu. 
Przyznam za to, że trochę brakowało mi jakiegoś klucza, według którego dobierano opowiadania. Stanowią one zlepek opowieści stworzonych do innych antologii. Przez takie nieco przypadkowe zestawienie, "Czas zamykania" jest zbiorem nierównym i o zróżnicowanym poziomie. Chyba jednak wolałabym coś przemyślanego i skomponowanego od początku do końca. Przeskakiwanie pomiędzy tak różnymi opowieściami ma oczywiście swoje plusy - dobre opowiadania wydają się jeszcze lepsze. Niestety ta zasada działa i w drugą stronę, podkreślając słabe strony niektórych "zapachajdziur". 
Czy Jack Ketchum jest mistrzem grozy? Niewątpliwie wiele osób tak uważa. Niestety ja do nich nie należę. Nie sposób nie docenić sprawnego pióra i oryginalnych pomysłów, jednak są pisarze bieglejsi w tych konkurencjach. No przynajmniej dla mnie. 

Jack Ketchum, Czas zamykania, Replika, 2014, s. 296
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

sobota, 1 marca 2014

Stosik marcowy


Luty za nami i teraz to już będzie z górki. Marzec i kwiecień szybko miną, a jak wiadomo, od maja można już żyć. Przyznaję, że jestem stworem ciepłolubnym i zdecydowanie lepiej mi w wyższych temperaturach. Początek roku zawsze nastraja mnie melancholijnie. Tylko zauważyłam też, że wraz z wiekiem czas zdecydowanie przyspiesza. Najpierw to nieśmiałe od weekendu do weekendu, potem przyspieszenie można już liczyć w miesiącach. Dlatego też w tym roku zima nie zrobiła na mnie wrażenia (może też dlatego, że była wyjątkowo niemrawa). Teraz czekam na moje ukochane lato. 
Luty to oczywiście krótki miesiąc. Ma to swoje plusy i minusy. Plusem jest fakt, że marcowa wypłata przyjdzie nieco szybciej, minusem zaś fakt, że jakoś mniej czasu człowiek ma na czytanie i inne przyjemności. Odbija się to również w przybywających do domu lekturach - jakoś skromniej jest i mniej licznie. No i co tu w zestawie mamy:
1. "Nowy Jork zbuntowany. Miasto w czasach profibicji, jazzu i gangsterów". Książkę tę widziałam na kilku blogach i mnie zachwyciła. Okazało się, że Najlepsza-z-Bibliotek ma ją na stanie, więc z radością przyniosłam ją do domu i zachwycam się zdjęciami. Na tekst też przyjdzie czas :)
2. "Tajemnica Marii Magdaleny". Są osoby medialne, które lubię i takie,do których czuję niczym nie uzasadnioną niechęć. Zawsze sobie tłumaczę, że przecież to irracjonalne i tak nie można. Dlatego też postanowiłam przeczytać "Kto zabił Jezusa" Pawła Lisickiego. No niestety, antypatia została. Mimo tego odczuwam jakąś taką ambiwalentną potrzebę czytania kolejnych książek tego autora.  I mimo, iż drażni mnie tok jego rozumowania i absolutna pewność siebie, to jednak nie mogę nie szanować wiedzy, oczytania i poczucia misji pana Lisickiego. 
3. "Przeznaczenie" i "Fabryka oficerów". Dla odmiany do Hansa Hellmuta Kirsta czuję bezpodstawną sympatię. Nie umiem wytłumaczyć skąd się wzięła, ale też niespecjalnie się nad tym zastanawiam. Czytam więc sobie książki tego autora - z większą lub mniejszą przyjemnością i nie przepuszczę okazji, żeby uzupełnić swoją biblioteczkę o jego powieści. 
4. "Czas zamykania". No i Jack Ketchum - mistrz horroru (no przynajmniej jeden z kilku). Do tej pory czytałam tylko "Dziewczynę z sąsiedztwa" i oczywiście zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Największe tym, że ta historia rzeczywiście się wydarzyła. Tym razem spróbuję z opowiadaniami (chociaż zasadniczo nie lubię opowiadań). 
5. "Tam gdzie twój dom". A to już zupełnie nie moja bajka, czyli literatura kobieca. Przyda mi się odrobina odmiany ;)

To zabieram się do czytania. A Wam życzę pięknej wiosny, słońca i mnóstwa świetnych książek :)