books on my mind: września 2014

środa, 24 września 2014

Tomasz Białkowski "Powróz"



Są pewne rozdziały w historii Polski, o których wspominamy niechętnie i ze wstydem. Niegdyś pisano o nich niewiele, zazwyczaj w książkach historycznych, dokumentalnych lub w reportażach. Wiemy, jakie kontrowersje i dyskusje wywołały książki Jana Tomasza Grossa. Jednak ostatnio po te tematy coraz odważniej sięgają twórcy literatury rozrywkowej. Coraz częściej wykorzystują mroczną historię, jako punkt wyjścia dla swoich powieści. Tak też uczynił Tomasz Białkowski w książce "Powróz". 
Jest lipiec 1946 roku. W wyniszczonej wojną Polsce dzieją się straszne rzeczy. Toczy się walka o przetrwanie, w której szanse mają tylko najsilniejsi. W Gdańsku odbywa się publiczna egzekucja zbrodniarzy wojennych z obozu koncentracyjnego Stutthof. Wydarzenie to miało charakter święta, fety i zgromadziło tłumy gapiów, wśród nich dzieci. Na miejscu sprzedawano piwo, można też było wypożyczyć lornetkę. Po egzekucji tłum rzucił się na ciała skazanych. Odcinano im guziki i kawałki sznura - miały one mieć magiczną moc i przynosić szczęście. Obserwujacy egzekucję widzowie nie wiedzą, że w tym samym czsie, 400 km dalej, ma miejsce jeszcze jedno straszne wydarzenie - pogrom kielecki. 
Kilkadziesiąt lat później, pogrążona w żalu po tragicznej śmierci syna Iga Spica, przyjeżdża z Berlina do małego warmińskiego miasteczka. Prześladuje ją ojciec jednego z morderców jej syna. Kobieta nigdzie nie może zaznać spokoju. Siostra proponuje jej spędzenie miesiąca w jej domu, a Iga chętnie z tej propozycji korzysta. Nie wie, że małe miasteczka potrafią być prawdziwym piekłem. Tym bardziej, że Iga jest osobą ekscentryczną i nietuzinkową, a tu zasadą jest dopasowanie się do społeczności. 
Kłopoty zaczynają się już pierwszego wieczoru, kiedy w ogrodzie siostry Spica znajduje powieszoną na drzewie starszą kobietę. Zanim na miejsce dociera miejscowy policjant, ciało znika. Nikt nie wierzy obcej, a miejscowa społeczność tworzy mur, przez który trudno się przebić. Jednak Iga się nie poddaje, chce wyjaśnić, kim była starsza pani i co się z nią stało. Rozpoczyna się śmiertelnie niebezpieczna rozgrywka. 
Wiele oczekiwałam po książce Tomasza Białkowskiego. Czytałam wiele pozytywnych recenzji innych jego powieści. Dodatkowo tematyka "Powrozu" wydała mi się bardzo interesująca. Przyznaję, że trochę się rozczarowałam. Autor nie do końca wykorzystał potencjał literacki, jaki mają wydarzenia z przeszłości. Były one punktem zaczepienia, lecz niestety ich związek z wydarzeniami współczesnymi był dość mętny. Wiem, że autora zainspirowały stare zdjęcia, lecz zabrakło mu nieco pomysłu, co z tą inspiracją zrobić. Drugą kwestią są postacie - szczególnie  główna bohaterka. Bosonoga Iga jest wyjątkowo irytująca. Miała być kobietą wolną duchem, lecz pogrążoną w rozpaczy. Dostaliśmy osobę kłótliwą, prowokującą, nieco pretensjonalną i nierozsądną. Trudno ją zrozumieć i polubić. Na jej tle pozostałe bohaterki wypadają znacznie lepiej. 
Mocną stroną powieści jest przedstawiony w niej obraz małego miasteczka. Autor trafnie opisuje ekonomiczne i społeczne zależności pomiędzy poszczególnymi jego mieszkańcami. To piekiełko jest charakterystyczne nie tylko dla Polski, a dla każdej małej, zamkniętej społeczności. 
Czytając "Powróz" nie sposób nie myśleć o filmie "Pokłosie". Film wywołał mnóstwo kontrowersji. Tam wydarzenia z przeszłości miały odniesienie we współczesności, a mroczna tajemnica skrywana przez mieszkańców wsi budzi niepokój także dzisiaj. W przypadku powieści niestety trochę mi tej atmosfery zabrakło. Interesuję się historią i brakuje mi trochę dobrego polskiego thrillera łączącego ten okres w naszej historii i współczesną zagadkę. Warto mówić o tych czasach, nie tylko w mniej lub bardziej poważnych publikacjach dokumentalnych, ale także w literaturze rozrywkowej. W tej sposób łatwiej dotrzeć do szerszego grona odbiorców. A o historii warto rozmawiać. Dlatego też polecam powieść "Powróz" Tomasza Białkowskiego. Jesienne wieczory sprzyjają czytaniu kryminałów, czytajmy te z najnowszą historią w tle.

Tomasz Białkowski, Powróz, Oficynka, 2014, s. 304
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 15 września 2014

Joanna Bator "Ciemno, prawie noc"



Zdarzają się czasem książki, z którymi mam prawdziwy problem. Tak też stało się z powieścią Joanny Bator "Ciemno, prawie noc". Budzi ona we mnie tak skrajne uczucia, że nie umiem jednoznacznie ocenić, czy podobała mi się czy też raczej nie. Myślałam, że może, jeśli odczekam kilka dni, to moje myśli dotyczące tej powieści jakoś się poukładają i będę w stanie określić swoje odczucia. Tak się jednak nie stało. Może w tym tkwi siła autorki? Może to spowodowało, że "Ciemno, prawie noc" okrzyknięta została najlepszą powieścią 2013 roku?
Młoda dziennikarka jednego z warszawskich czasopism - Alicja Tabor, wraca do rodzinnego Wałbrzycha, by napisać reportaż o zaginionych dzieciach. Powrót ten jest dla młodej kobiety podróżą w przeszłość, o której trudno zapomnieć. To wydarzenia z przeszłości, te pamiętane, te, o których kobieta chciała zapomnieć, oraz te, których mogła się tylko domyślać, zrobiły z niej Alicję Pancernika. Dziennikarka ma nadzieję, że pancerz ochroni ją przed emocjonalnym bólem, że jeśli do nikogo się nie przywiąże i nikogo nie pokocha, to nikogo już nie straci, nie będzie cierpiała. Jednak mroczny, tajemniczy Wałbrzych powoli rozbija skorupę kobiety. To, co miało być reportażem o zaginionych dzieciach, staje się osobistą sprawą Alicji. Im bliżej kobieta jest rozwiązania zagadki, tym głębiej wchodzi w swoją przeszłość. Kolejne fakty i wydarzenia zaczynają układać się w straszną całość. Jawa miesza się ze snem. Może tak łatwiej stawić czoła i zaakceptować rzeczywistość?
Język, jakim posługuje się autorka i klimat, jaki tworzy jest poetycki i nieco odrealniony. Może ma złagodzić problemy społeczne, z którymi się mierzy. Trudno mi czytać o przemocy wobec dzieci, a niestety w tej powieści osiąga ona niespotykane wyżyny. Wiele słyszymy i czytamy o pedofilii, jednak autorka idzie jeszcze o krok dalej. To dla mnie to krok za daleko.
Zupełnie inną sprawą jest poszukiwanie przez współczesnego człowieka ideału, kogoś, za kim mógłby bezrefleksyjnie podążyć. Patrząc na tłumy wałbrzyszan idących ślepo za samozwańczym prorokiem Jerzym Łabędziem, zastanawiamy się, co ich w nim uwiodło. Jednak taki jest człowiek - nie lubi myśleć. Wystarczy wskazać mu kierunek, a posłusznie pójdzie. Nie zastanawia go, dokąd doprowadzi go ta droga. Łatwo złożyć swój los i odpowiedzialność za siebie w ręce innych. Chętnie powtarzamy cudze idee i hasła. Przejmujemy cudze opinie i oceny. Coraz trudniej o własne zdanie.
"Ciemno, prawie noc" to książka niewątpliwie dobra. Połączenie lekko sennej, poetyckiej narracji, z ogromem brutalności wobec dzieci przeraża. Wiem, że świat jest okrutny i odwracając wzrok unikamy odpowiedzialności za niego, jednak zastanawiam się również, czy pani Bator nie przedobrzyła. Czy aż tak wielkie okrucieństwo wobec dzieci było niezbędne dla osiągnięcia zamierzonego celu? Nie jestem, co do tego przekonana. Mam wrażenie, że rozwiązanie tajemnicy wałbrzyskich zaginionych dzieci miało szokować. Jednak tak wzmocniony efekt nie jest niezbędny dla fabuły, nie o niego w powieści chodzi. Więc, w jakim celu autorka go użyła? Przyznaję, że nie wiem. Możliwe, że nie jestem odpowiednio wyrobiona literacko, żeby zrozumieć ten zabieg.
Inna sprawa, to mistrzowskie manipulowanie względnością. Autorka zmienia perspektywy, pokazuje nam rzeczy, ludzi i sytuacje tak, że niezauważenie zmienia się nasza ocena faktów. Postać moralnie okropna może nagle stać się godna współczucia, na pozór oczywiste wydarzenie, przez mały szczegół, może nabrać zupełnie innego wydźwięku.
"Ciemno, prawie noc" to powieść niewątpliwie ciekawa i warto ją znać. Nie jestem tylko do końca przekonana, że to faktycznie najlepsza powieść 2013 roku. No, ale o gustach się nie dyskutuje, a nagrody przyznają osoby, które znają się na literaturze o niebo lepiej niż ja.

Joanna Bator, Ciemno, prawie noc, Wydawnictwo W.A.B, 2013, s. 528

czwartek, 11 września 2014

Jørn Lier Horst "Jaskiniowiec"


Człowiek jest z natury istotą społeczną i potrzebuje do życia innych ludzi. Nawet osoby, które mówią o sobie, że są aspołeczne, zazwyczaj mają kogoś bliskiego, z kim mogą porozmawiać czy nawet wspólnie pomilczeć. Niektórzy wiodą życie w sieci, inni zaś ograniczają się do wąskiego grona rodziny czy przyjaciół. Czasem jednak samotność osiąga niespotykane rozmiary. Wypełnia człowiekowi całe życie, odcina od innych, sprawia, że osoba ta nie istnieje nawet w świadomości sąsiadów. Takiej właśnie samotności doświadczył Viggo Hansen.
Policja w Larvik otrzymuje zgłoszenie o odnalezieniu zwłok pana Hansena. Zmarł on pewnego sierpniowego dnia, w swoim fotelu, podczas oglądania w telewizji programu o pracy FBI. Przez cztery miesiące nikt nie zainteresował się jego losem. Przyczyna śmierci nie budzi wątpliwości i sprawa szybko zostaje zamknięta. Wkrótce uwagę śledczych przyciągają tajemnicze zwłoki znalezione pod choinką, na jednej z podmiejskich farm. Wszystko wskazuje na to, że tym razem detektyw William Wistwig i jego współpracownicy mają do czynienia z morderstwem. 
Kiedy wydaje się, że nikt już nie pamięta o Viggo, z Oslo przyjeżdża córka detektywa Wistwiga - dziennikarka Line. Ona i jej ojciec byli sąsiadami zmarłego, jednak zupełnie go nie znali. Ba! Nie wiedzieli nawet jak wyglądał. W hołdzie dla Viggo Line chce napisać reportaż o jego samotności. Świetny temat do bożonarodzeniowego magazynu w jej gazecie. Szybko okazuje się, że sprawy obu tych śmierci są bardziej skomplikowane, niż się początkowo wydawało. Ojciec i córka prowadzą równolegle swoje śledztwa, nie wiedząc, że połączą się one w dramatycznym finale. 
"Jaskiniowiec" jest dziewiątym spotkaniem z detektywem Williamem Wistwigiem. Niestety jest to pierwszy tom tej serii wydany w Polsce. Jednak autor nie wymaga od czytelnika znajomości poprzednich części. Gładko wprowadza nas w akcję, a drobne szczegóły nawiązujące do wcześniejszych losów Wistwiga nie utrudniają odbioru tej części. 
Wydawca reklamuje Jørna Liera Horsta jako nowego Nesbo. Rozumiem ten chwyt marketingowy, jednak autor broni się sam. "Jaskiniowiec" jest kryminałem napisanym zgodnie ze wszelkimi prawidłami tego gatunku. Są tajemnicze zwłoki, jest odpowiednio zagmatwane śledztwo, autor odpowiednio zwodzi czytelnika, żeby w końcu, w dynamicznym finale podać mu rozwiązanie zagadki. Wprawdzie dość szybko można odgadnąć, kto jest mordercą, jednak autorowi nie brakuje pomysłów na zaskoczenie nas. Postacie, nawet te o mniejszym znaczeniu dla akcji, są dobrze zarysowane. Tempo akcji, początkowo niespieszne, nabiera szybkości i prowadzi nas do wybuchowego finału. Autor ma lekkie pióro i książkę czyta się z przyjemnością.
Trochę żałuję, że przygodę z detektywem Wistwigiem zaczęłam od dziewiątej części. Chętnie przeczytam inne tomy tej serii. "Jaskiniowiec" to świetny kryminał na jesienne wieczory. Jestem przekonana, że spodoba się nie tylko miłośnikom tego gatunku. 

Jørn Lier Horst, Jaskiniowiec, Smak Słowa, 2014, s. 336

środa, 3 września 2014

Mira Jakowienko "Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej"


Nie istnieje idealny system polityczny, lecz moment, w którym upada znany nam, od lat ustalony porządek świata jest bardzo dramatyczny. Najczęściej wiąże się z walkami, kradzieżami, śmiercią i ludzkimi tragediami. To, co wydarzyło się w Rosji na początku XX wieku było prawdziwym piekłem. Stary świat umarł, nowym światem rządziły nieznane zasady. A wszystko to pod sztandarem równości społecznej i rządów ludu. 
Agnessa urodziła się dla miłości. Od najmłodszych lat wiedziała, jak ma wyglądać jej życie. Niestety jej romantyczne upodobania nijak się miały do szarej rzeczywistości. Jednak kobieta wiedziała, jak spełnić marzenia. Rozkochiwała w sobie okolicznych mężczyzn, jednak za mąż wyszła za czerwonego oficera Iwana Aleksandrowicza Zarnickiego. Mąż jej był osobą prawą i szybko popadł w niełaskę władz. Małżeństwo z nim już nie było dla Agnessy ekscytujące. Wkrótce los stawia na jej drodze prawdziwego bohatera Siergieja Mironowa. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Agnessa bez wahania porzuca męża i podąża za swoim księciem. Szczęście im sprzyja. Mają wszystko - pałace, samochody, służbę. Panie z towarzystwa prześcigają się w wystawności wydawanych przez siebie przyjęć, a za cenę ich toalet wieczorowych można byłoby nakarmić umierających z głodu współobywateli. No właśnie, zaślepiona dostatkiem kobieta nie widzi tego, co się wokół niej dzieje. Głód jest tak wielki, że zdarzają się przypadki kanibalizmu. Ludzie znikają, są torturowani i mordowani. A odpowiedzialność za to ponosi również jej ukochany. Sam o sobie mówi, że jest psem Stalina. Wie coś, o czym nie mówi swojej pięknej żonie. Zawarł pakt z diabłem. Ich wystawne życie ma swoją cenę. Jest nią ciągły strach o to, kiedy stanie się niewygodny i wyląduje na miejscu swoich ofiar - aresztowany bez prawa do korespondencji, w pokoju przesłuchań i w końcu w grobie. Mironow panicznie boi się, że zaskoczą go we śnie. W domu tworzył wymyślne przeszkody, które miały go w razie konieczności ostrzec. W końcu nadszedł i jego koniec. Został pojmany i po roku rozstrzelany. Agnessa, jako żona skazanego na śmierć oficera również zostaje aresztowana. Nie chroni jej nawet fakt, że po raz kolejny wyszła za mąż. Kobieta z luksusowych pałaców ląduje w łagrze. 
Od dawna trwa dyskusja o moralnej odpowiedzialności za ludobójstwo i inne zbrodnicze działania. Zazwyczaj mówi się o tym w kontekście niemieckich oficjeli oraz oficerów i ich żon. Czy żyjąc z kimś, kto w pracy torturuje i morduje można pozostać całkiem tego faktu nieświadomym? Mironow miał zasadę, że nie rozmawiał z żoną o swojej pracy, jednak była ona kobietą inteligentną i mogła wyciągnąć wnioski. Mogła, ale czy chciała? W swym konformizmie i woli wygodnego życia Agnessa starannie oddzielała to, co widziała za oknem, od swojego życia. Starała się nie dopuścić do siebie myśli, że ten koszmar jest efektem działań jej ukochanego i jego współpracowników. Jej siostra pisała do niej w listach o potwornym głodzie, a ona długo udawała, że to nie są prośby o jedzenie, że siostrze brakuje zbytków. Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że można pozostawać w takiej nieświadomości. Prędzej uwierzę w efekt wyparcia. Łatwo jest przywyknąć do luksusu i aby go zachować niektórzy są w stanie przymknąć oczy na wiele rzeczy. 
Inną frapującą mnie sprawą jest hipokryzja cechująca rewolucjonistów. Rewolucja była wynikiem ogromnych różnic materialnych pomiędzy bogatą i wykształconą arystokracją, a biedną resztą społeczeństwa. Na sztandarach niesiono hasła równości i sprawiedliwości. Rozkradane majątki bogaczy miały stać się dobrem wspólnym. Szybko jednak okazało się, że wytworzyły się nowe elity. Ludzie, których niegdyś kuł w oczy wystawny tryb życia klas wyższych, teraz sami chcieli zatrudniać służbę, wydawać wystawne przyjęcia, mieszkać w pałacach. Człowiek, jest tylko człowiekiem i chociażby na sztandarach nosił najpiękniejsze hasła, to rzadko, kto postawiony przed nieograniczonymi możliwościami potrafi zachować człowieczeństwo. Władza i pieniądze rzadko uszlachetniają, znacznie częściej demoralizują. 
Spowiedź Agnessy Mironowej to rozrachunek przeszłością. Kobieta nie szuka usprawiedliwień, nie czuje wyrzutów sumienia. Zapłaciła ogromną cenę za swoje luksusowe życie. Nie chce też potępiać Siergieja Mironowa. To miłość jej życia, kochała go aż do śmierci. O swoim życiu opowiedziała Mirze Jakowienko. Nie było dyktafonów, ani notatników. Jakowienko opisała życie Agnessy z pamięci. Można mieć wiele uwag do jej historycznej wartości, jednak zyskujemy coś innego, przepełnioną uczuciami opowieść o życiu w niezwykłych czasach. Należy ją czytać - ku przestrodze. 

Mira Jakowienko, Żona enkawudzisty. Spowiedź Agnessy Mironowej, Znak, 2014, s. 448
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 1 września 2014

Stosik wrześniowy


Wakacje, wakacje i po wakacjach. Za oknem hulają deszcz i wiatr. Lubię jesień, ale przyznaję, że głównie tę piękną, złotą. Deszcz też ma swoje dobre strony - niezwykle przyjemnie siedzi się wtedy pod kocem, popija aromatyczną herbatę i czyta. No niestety, nie samymi przyjemnościami człowiek żyje, a prowadzanie dziecka do szkoły, chodzenie do pracy czy inne codzienne czynności w takiej pogodzie nie są już takie fajne. No nic - nie narzekam, tylko szykuję sobie lekturę na jesienne wieczory :)
Największą część stosiku wrześniowego stanowi prezent urodzinowy, który dostałam od Martyny. To obszerna biografia Himmlera autorstwa niemieckiego historyka Petera Longericha. Mam nadzieję, że znajdę czas, żeby przeczytać ją od deski do deski. Dalej jest trochę lżej - kryminał skamdynawski Jorna Liera Horsta "Jaskiniowiec". Wydawca szumnie obwołuje tego autora nowym Jo Nesbo. Wierzę, że każdy zasługuje na to, żeby być sobą, dlatego chętnie wyrobię sobię opinię o tej powieści. Kolejna na stosie jest książka "Trupia farma" Billa Bassa. Długo polowałam na tę książkę i cieszę się, że zdecydowano się na kolejne jej wydanie. Aby moje szczęście było zupełne, to wydawca zdecydował się sprzedawać ją w artakcyjnej cenie. 
Myślę, że trudno znać się na wszystkim, a przeglądając księgarniane półki mam wrażenie, że Beata Pawlikowska jest specem od absolutnie wszystkiego. No nie mogę jednak zakładać, że pani Beata nie wie co robi, dlatego postanowiłam to sprawdzić. Z szerokiej gamy książek do nauki języków obcych "Blondynka na językach" wybrałam niderlandzki. Chętnie podzielę się wrażeniami :)
No i w końcu książka Marka Rosemana "Wansee. Willa, jezioro, spotkanie". Jest to prezent od Szpieguli, która miała wielkie szczęście wykupić ostatni egzemplarz w księgarni internetowej. Jako, że dobra z niej dziewczyna, to podzieliła się ze mną swoją zdobyczą. 
Teraz pozostaje mi życzyć Wam pięknej, złotej jesieni, małej ilości obowiązków i wiele czasu na lekturę :)