books on my mind: kwietnia 2013

środa, 24 kwietnia 2013

Eustachy Rylski "Obok Julii"


Nazwisko Eustachego Rylskiego do tej pory kojarzyło mi się jedynie z koszem wyprzedażowym w jednej ze szczecińskich księgarni. Nie miałam do twórczości tego pana żadnego stosunku. Dlatego też kiedy usłyszałam na TokFm o jego nowej książce, to byłam zaciekawiona i zaintrygowana. Do tego udało mi się wysłuchać wywiadu z autorem. Wydał mi się interesujący, chociaż nieco antypatyczny. Niestety wkrótce po tym pana Rylskiego zaproszono do programu Xsiegarnia. Powiedziała niemal słowo w słowo to samo, co wcześniej w radio. Maniera z jaką mówił ten pan nieco ostudziła mój zapał, co do jego twórczości . Jednak w programie powiedziano tyle ciepłych słów o "Obok Julii", że mimo wszystko postanowiłam spróbować. To był błąd, wielki błąd.
Jest rok 1963. Janek Ruczaj wiedzie dość monotonne życie. Pracuje w bazie samochodowej, jest członkiem klubu Hemingwaya, korzysta ze słońca i łamie kobiece serca. Wszystko zmienia się kiedy do miasteczka przyjeżdża dawna nauczycielka Janka Julia Neider - niegdysiejszy obiekt jego westchnień. Od tej pory wszystko się zmienia.
I w tym właśnie miejscu, gdzieś w okolicach setnej strony postanowiłam książkę pana Rylskiego porzucić. Lubię ładne książki, lubię kiedy pisane są ładnym językiem. Jednak dla mnie mniej znaczy więcej. Prostota językowa to coś, co cenię. Nie rozumiem przyjemności, jaką czerpał autor z tworzenia zagmatwanych konstrukcji słownych. Książka składa się z pięcio- sześciolinijkowych, jednozdaniowych akapitów. Kiedy autor popisuje się erudycją, w jego książce akcja rozjeżdża się i coraz trudniej ją wśród tych popisów znaleźć. Oczywiście, nie mogę zaprzeczyć, że sam klimat sennego miasteczka i upalnego lata stworzony jest bardzo dobrze. Niemal czuje się żar lejący się z nieba. Jednak klimat ten usypia i zniechęca (przynajmniej mnie). Czytając traciłam uwagę, przez co bohaterowie znikali i pojawiali mi się nagle, nie wiadomo skąd i dlaczego.
Uznałam, że nie ma sensu brnąć przez "Obok Julii" do końca. Widać pewnych rzeczy nie da się rozdzielić. Stosunek jaki mamy do autora zdecydowanie przekłada się na jego twórczość. Może gdybym nie zniechęciła się do pana Rylskiego, to miałabym większą tolerancję dla jego dzieła. Jednak stało się inaczej i teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że dla mnie książka to nie tylko skomplikowane konstrukcje z pięknych słów, nie umiem cenić samych popisów erudycyjnych, dla mnie w książce potrzebne jest jeszcze to COŚ, jakaś nic porozumienia pomiędzy mną, a autorem.
Jestem przekonana, że "Obok Julii" wielu osobom się spodoba. Krytycy wypowiadają się o niej w samych superlatywach, są zachwyceni. Dlatego też z czystym sumieniem mogę dać tu wyraz mojej niechęci do tej książki (czy też jej autora). Przecież rzecz nie jest w tym, żeby się wszystkim podobać. Jestem bardzo ciekawa, co o tej książce napiszecie Wy :)

Eustachy Rylski, Obok Julii, Wielka Litera, 2013

wtorek, 23 kwietnia 2013

Joanna M. Chmielewska "Karminowy szal"


Nie jestem fanką literatury kobiecej i raczej trudno mi swoją niechęć przemóc. Nie przepadam za tkliwymi opowieściami, o tym, jak szara kura domowa poznaje niespodziewanie multimilionera. Z doświadczenia wiem również, ze stopień sentymentalności można dość łatwo ocenić po okładce. Jako, że nie powinno się oceniać książki po okładce, to postanowiłam  przymknąć oko na na zdobiące "Karminowy szal" brzózki (i bardzo podobną do Katie Holmes panią)  i mimo wszystko dać książce szansę. 
Marta, Maria i Magdalena były uczennicami ośrodka leczniczo-rehabilitacyjnego. Po latach spotykają się w Kawiarni pod Liliowym Kapeluszem, żeby powspominać dawne czasy. Dla każdej z nich spotkanie to ma wymiar niezwykły. Panie łączy pewna tajemnica, która ma wpływ na życie każdej z nich. Żeby móc iść dalej, muszą podjąć jakieś kroki. Decydują się na plan niezgodny z normami ludzkimi, ale sprawiedliwy. Dalej śledzimy metamorfozę, którą każda z pań przechodzi po podjęciu decyzji o zamykaniu przeszłości. Każda z nich odkryje, co jest dla niej najważniejsze, pozbędzie się gorsetu samoograniczeń, który sama sobie założyła. Żadna z nich nie wierzy w to, że może kochać i być kochaną. Marta jest mężatką, która ma wrażenie, że zmarnowała życie. Braki emocjonalne pokrywa pedantycznym sprzątaniem. Magda jest wolnym duchem. Nie wierzy z szczęśliwe związki, nie chce się angażować, żeby nie być zranioną. Zmienia mężczyzn, jak rękawiczki, żadnemu nie pozwala zadomowić się w jej życiu. Maria tak bardzo boi się mężczyzn, że woli spędzić życie sama. Wcisnęła się w przyciasny pancerz i nie pozwala nikomu zbliżyć się do siebie. Czy zamknięcie sprawy z przeszłości zmieni życie bohaterek?
Imienniczka Joanny Chmielewskiej miała przed sobą trudne zadanie - musiała sprostać swej poprzedniczce, lub przynajmniej znaleźć na polskim rynku książki miejsce dla siebie. Pani Joanna takie miejsce znalazła. Losy bohaterów jej książek przeplatają się i krzyżują w kolejnych jej powieściach. Wszystkich ich łączy miłość do miejsca - do kawiarni pod Liliowym Kapeluszem. Wprawdzie intryga "Karminowego szala" nie jest zbyt wyrafinowana, a zagadkę, która powinna czytelnika zaskoczyć, można odgadnąć już po pierwszych stronach, to jednak autorce udaje się stworzyć bardzo ciepły i sympatyczny klimat. Jej bohaterki są prawdziwymi kobietami, mają swoje słabości. bardzo łatwo je polubić. Ich problemy są dość realne i często spotykane wśród współczesnych kobiet. Rozwiązania, które proponuje autorka spotkać już nieco trudniej. No ale literatura kobieca ma swoje prawa - tu książę na białym koniu jest normą, w życiu to już niekoniecznie.
Książkę czyta się dość sprawnie, chociaż ciągle myliły mi się bohaterki - szczególnie Marta z Marią. Mimo tego spędziłam z tą książką sympatyczne niedzielne popołudnie. Nie wiem, czy prędko zdecyduję się na kolejną "babską" książkę, ale z czystym sumieniem mogę polecić "Karminowy szal" miłośniczkom tego typu literatury. 

Joanna M.Chmielewska, Karminowy szal, MG Wydawnictwo, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Nadia Szagdaj "Kroniki Klary Schulz. Sprawa Pechowca"


Swego czasu z wielką przyjemnością czytałam umiejscowione w Breslau książki Marka Krajewskiego o Eberhardzie Mocku. Przyznaję, że do przeczytania Książki Nadii Szagdaj skłoniło mnie pewne podobieństwo do książek o Mocku i moja miłość do kryminałów retro. Niestety, bardzo się rozczarowałam.
Będąc dzieckiem Klara Schulz widziała, jak gwałcono i mordowano jej matkę. Mimo, iż mąż ofiary był policjantem, to nigdy nie rozwiązano zagadki tego morderstwa. Klara postanowiła, że zostanie policjantką i odnajdzie morderców matki. Pod okiem ojca przeszła gruntowne przygotowanie kondycyjne. Jakież było jej rozczarowanie, kiedy okazało się, że w policji może być jedynie sekretarką. W związku z tym Klara wychodzi za mąż za szanowanego kariologa i wkrótce zostaje matką. Jednak jej marzenia o szukaniu przestępców nie znikają - postanawia zostać prywatnym detektywem. Kiedy podczas spektaklu operowego na scenie ginie jego gwiazda, Klara podejmuje się śledztwa. Czy uda się jej rozwiązać zagadkę?Kto morduje muzyków z Breslau?
Szczerze mówiąc to czytając tę książkę trochę się wynudziłam. Niby temat ciekawy, tło również - gotowy przepis na sukces. To się jednak w tym przypadku nie sprawdziło. Przede wszystkim strasznie irytowała mnie Klara. Nadmiernie kochliwa, o mentalności nastolatki. Każda para spodni w okolicy powodowała u niej szybsze bicie serca. Jej kochający, przystojny i bogaty mąż ma kiepskie wyczucie, zostawiając zmienną, jak pogoda listopadowa żonę samą w domu i wyjeżdżając na czas śledztwa. Jakież szczęście, że Klara miała wsparcie w przyjaciołach - oczywiście przystojnych, wybitnie zdolnych i niezwykle inteligentnych mężczyznach. Jeden z nich - psychiatra - tworzy profile psychologiczne sprawców - mimo, iż profilowanie kryminalne stało się metodą wykorzystywaną w pracy policji  sporo później (chociaż teoretyczne prace nad nim już rozpoczęto, więc może miał duszę odkrywcy). Do tego Klara wszędzie przedstawia tego pana jako swojego psychiatrę. chodzi z nim na imprezy i zupełnie nie przejmuje się przy tym jego żoną. Klara ma skłonność do nadużywania alkoholu i całkiem nieracjonalnych zachowań. Ma wszystkie te cechy, które drażnią w stereotypowym wizerunku kobiety detektywa. 
Sama zagadka jest całkiem niezła. Trudno ją rozwiązać, tym bardziej, że w trakcie śledztwa Klara z przyjaciółmi całkowicie odrzucają motyw ezoteryczny. Nie wiem, jak to ma się do zakończenia, bo w mojej ocenie motyw jest jak najbardziej ezoteryczny. No ale to drobiazg, wiele innych nieścisłości zastanawiało mnie w trakcie czytania dużo bardziej. 
"Sprawa Pechowca" to pierwsza część przygód Klary Schulz. Mam nadzieję, że autorka rozwinie swój warsztat i kolejne książki będą zdecydowanie lepsze. Nie wiem, czy zdecyduję się na przeczytanie ich, chociaż znając mnie, to całkiem możliwe. Tak więc nie pozostaje mi nic innego, niż trzymanie kciuków za panią Nadię Szagdaj. 

Nadia Szagdaj, Kroniki Klary Schulz. Sprawa Pechowca, Bukowy Las, 2013

środa, 17 kwietnia 2013

Jeffrey Eugenides "Przekleństwa niewinności"



Z książkami, jak z ludźmi, jednych lubimy od pierwszego wejrzenia, do innych czujemy irracjonalną niechęć. Jakiekolwiek próby zracjonalizowania tej antypatii nie mają większego sensu. Tłumaczenie sobie, że przecież wszystko z takim człowiekiem jest w porządku, jest miły, sympatyczny, zabawny i przyjemny dla oka, to daremny trud. Niestety ta sama zasada dotyczy książek. Są takie, które teoretycznie nie powinny nam się spodobać, a wpadamy w nie po uszy i są takie, które mają wszystkie atuty, żeby nam się spodobać i nic z tego, nie ma chemii między autorem i czytelnikiem. Tak w moim przypadku jest z książką "Przekleństwa niewinności". 
Pięć sióstr Lisbon stanowi przedmiot marzeń wszystkich chłopców z okolicy. Dziewczęta są wychowywane przez bardzo surowych rodziców, przez co są niedostępne. To właśnie ta niedostępność pobudza wyobraźnię i stanowi część ich atrakcyjności. Nieoczekiwane samobójstwo najmłodszej z sióstr budzi wiele pytań. Nikt nie wie dlaczego Cecila zdecydowała się na tak drastyczny krok, a jej śmierć naznacza pozostałe dziewczęta. Od tej pory noszą na sobie smutek i coś nieuchwytnego. Do tego pani Lisbon podejmuje decyzję o całkowitym zamknięciu córek przed światem. To, co miało być dla nich ochroną, staje się więzieniem, w którym życie nie ma żadnych szans. Dom rodziny Lisbon staje się grobowcem dla swoich mieszkańców. Szklany klosz, który miał chronić róże, odebrał im powietrze. Dziewczyni decydują się ostateczną ucieczkę - śmierć. 
Opowieść o siostrach Lisbon poznajemy z perspektywy dorosłych już wielbicieli dziewczyn. To oni, po latach, chcą rozwiązać tajemnicę śmierci, które naznaczyły ich młodość i zdeterminowały późniejsze dorosłe życie. Duchy sióstr były nieustanne obecne w ich związkach, wpływały na ich życiowe wybory. Narrator nie jest osobowy, narratorem jest bliżej nieokreślona grupa. Nie wiemy ilu było chłopców, ilu z nich czuje potrzebę wrócenia do dawnych bolesnych wydarzeń. Jest o rozrachunek z przeszłością, próba oddania ostatniego hołdu siostrom Lisbon. Pożegnanie z nim.
Teoretycznie w książce Eugenidesa powinno podobać mi się wszystko. Opowieść o siostrach umiejscowiona jest na leniwych przedmieściach, w latach siedemdziesiątych. Postacie dziewcząt zarysowane są bardzo dobrze - każda z nich jest indywidualnością, lecz jednocześnie tworzą one dziwną całość, jeden twór znany jako Lisbonki. Bardzo dobrze jest też przedstawiony proces powolnego umierania dziewcząt, sam akt zbiorowego samobójstwa jest tylko naturalną konsekwencją wydarzeń. Cała historia opowiedziana jest w dziwny, senny i nieco nierealny sposób. Niby wszystko gra, a chemii brak.. 
Nie mogę nie docenić tej powieść, lecz obawiam się, że nie zostanie ona we mnie na dłużej. Nie sprawia, że o niej myślę, nie powoduje niepokoju, nie zostawia śladu. Dodam jeszcze, że niegdyś widziałam również ekranizację tej książki. Miałam w stosunku do niej dokładnie takie same uczucia - miałam problem z przypomnieniem sobie, że widziałam ten film. Tak niestety czasem bywa. Czy warto ją czytać? Zdecydowanie! Jednak namawiać nie będę - decyzja należy do Was.

Jeffrey Eugenides, Przekleństwa niewinności, Znak, 2013

wtorek, 16 kwietnia 2013

Zabawa blogowa 55



Wszyscy mają zabawę, mam i ja :)

10 książek, które bardzo mi się podobały (lista elastyczna - lubi się zmieniać)
1. Przeminęło z wiatrem - czytana już ze 30 razy i to jeszcze nie koniec :)
2. Musimy porozmawiać o Kevinie - za to, co zrobiła z moimi emocjami
3. Pieśń lodu i ognia George R.R. Martin - kocham i już :)
4. Klub Dumas A.Perez Reverte - za szelest kartek, zapach książek i okultyzm
5. Ballada o Januszku - koniecznie audiobook czytany przez Ryszardę Hanin
6. Historyk E. Kostova - za to, że jej bohaterowie robią to, co ja bym chciała robić zawodowo :)
7. Mag J. Fowles - nie spodziewałam się ;)
8. Amerykańscy bogowie N. Gaiman - chcę wyjść za mąż za Cienia! :D
9. Dag, córka Kasi L. Seymour-Tułasiewicz - za wielokrotnie opłakiwany amerykański sen.
10. Ojciec chrzestny M. Puzo

9 książek, które mniej mi się podobały - czyli lista kiepścizn :)
1. Seria o Sookie Stackhouse
2. Saga Zmierzch
3. Wypociny Paolo Cohelo
4. Echo winy Ch. Link
5. Czarownica P. Gregory
6. Jedz, módl się, kochaj
7. książki Ann Rule - chociaż czytam je z uporem godnym lepszej sprawy :)
8. Klub Dantego M. Pearl
9. Nawiedzony J. Herbert

8 blogów, które najchętniej czytam:
1. czas-odnaleziony.blogspot.com
2. http://galeriakongo.blogspot.com/
3. http://subiektywnie-o-ksiazkach.blogspot.com
4. http://ksiazkioli.blogspot.com/
5. http://pozasezonem.blogspot.com/
6. http://pulchralibra.blogspot.com/
7. http://stulecieliteratury.blogspot.com/
8. wszystkie z linków na moim blogu :)

7 książek, które chcę przeczytać:
1. Blondynka J.C. Oates - to bedzie trzecie podejście
2. Łaskawe J. Littell - podejście drugie
3. Grona gniewu - J. Steinbeck
4. Hitler I. Kershaw
5. Szatańskie wersety S. Rushdie
6. Lolita V. Nabokov
7. wszystko J. Thorwalda

6 powodów, żeby sięgnąć po książkę:
1. Cudna okładka (lubię dźwięk stukania w okładkę)
2. Interesujący opis
3. Ciekawy wywiad z autorem.
4. Kiedy poleci mi ją ktoś, kogo gustowi ufam.
5. Kiedy jest to książka mojego ulubionego autora.
6. Każdy powód jest dobry :)

5 powodów, żeby nie sięgnać po ksiażkę:
1. "Śliczna okładka" w romansowej stylistyce.
2. Opis na okładce sugerujący, że "to już było"
3. Ufoludki w opisie
4. Opis w stylistyce: ona piękna młoda, niespełniona artystycznie, on cudny i bogaty.
5. Kiedy bolą oczy lub głowa (co niestety zdarza się coraz częściej)

4 miejsca, w których najlepiej się czyta:
1. Moje łóżko.
2. Każda inna, dowolnie wybrana część mojego mieszkania.
3. Poczekalnia dla rodziców w klubie, gdzie mój syn chodzi na judo.
4. Wszędzie, gdzie mam wolną chwilę.


3 dobre ekranizacje:
1. Przeminęło z wiatrem
2. Lista Schindlera (nie wiem, jak z tak kiepskiej książki, zrobiono taki film)
3. Czysta krew (scenarzyści dokonali cudu)


2 autorów, na których nowe książki zawsze za długo się czeka:
1. George R.R. Martin
2. Mary Roach

1 autor niesłusznie zapomniany:
1. Nie mam tu żadnych propozycji :)




poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Gillian Flynn "Zaginiona dziewczyna"


Trudno jest oceniać sytuację, jeśli zna się ją tylko z jednej strony. Szczególnie trudne jest ocenianie z boku czyjegoś związku. A jeśli w grę wchodzi morderstwo, to sprawa jest jeszcze trudniejsza. Tym bardziej, że w przypadku śmierci jednego z małżonków, sprawcą najczęściej jest drugi z małżonków. Jak odróżnić zrozpaczonego męża, od bezwzględnego mordercy? Czy można oceniać po pozorach i czy opinia publiczna pozostaje nieomylna?
Amy jest córką pary nowojorskich psychologów, którzy jej dojrzewanie opisywali w książkach dla dzieci z serii Niezwykła Amy. To tam komentowali wszystkie wybory życiowe córki, tam też ganili ją za popełniane przez nią błędy. Kiedy Amy poznaje Nicka od razu wie, że są sobie przeznaczeni. Młodzi pobierają się i są niesamowicie szczęśliwi. Niestety, z powodu kryzysu oboje tracą pracę. Nick podejmuje decyzję, że najlepiej będzie wrócić w jego rodzinne strony. Za ostatnie pieniądze z funduszu Amy Nick wraz ze swoją siostrą Go otwierają bar. I tak miesiące zmieniają się lata. Tymczasowa sytuacja staje się trwałym układem, a małżonkowie coraz bardziej oddalają się od siebie. W dniu piątej rocznicy ślubu Amy znika. Ślady w salonie wskazują na morderstwo. Policja rozpoczyna śledztwo, a Nick staje się głównym podejrzanym. Co zdarzyło się feralnego dnia w domu Dunnów? 
Dawno nie czytałam książki, która pochłonęłaby mnie do tego stopnia, co "Zaginiona dziewczyna". Narracja poprowadzona jest w pierwszej osobie, z punktu widzenia Nicka. Całość przeplatana jest fragmentami dziennika Amy. Kiedy już wydaje się nam, że wiem, co mogło się stać, autorka funduje nam plot-twist. I to nie jest ostatnia niespodzianka, jaka nas czeka. Książka trzyma w napięciu do samego końca. Ba! Nie pomoże nam nawet to, że w środku książki nie wytrzymamy i zajrzymy na koniec. Ja tak zrobiłam, a i tak byłam zupełnie zaskoczona. Chciałabym napisać więcej, ale wtedy musiałabym zdradzić treść, a tego nie chcę. Ta specyficzna książka skonstruowana jest w taki sposób, że trudno o niej mówić, nie psując niespodzianki.
Wbrew negatywnym opiniom dotyczącym okładki polskiego wydania, muszę stwierdzić, że mi się ta okładka podoba. Może nie ma wiele wspólnego z zawartością, ale jest przyjemna dla oka. Bardzo lubię tak wydane książki. Powieść ma 650 stron, ale czyta się je błyskawicznie. Napisana jest przyjemnym językiem.
Bardzo brakuje mi ostatnio dobrze napisanych thrillerów. Mam wrażenie, że wszystko już było. Sam pomysł na "Zaginioną dziewczynę" też jest częściowo zapożyczony (nie powiem skąd, bo zepsuję niespodziankę). Niemniej jednak autorka poddała go dobrej obróbce, serwując nam całkiem niezłą powieść. Jeśli więc szukacie książki, która zapewni Wam świetną rozrywkę, będzie trzymała w niepewności i nie da spać do rana, to bierzcie "Zaginioną dziewczynę" w ciemno. Polecam. 

Gillian Flynn, Zaginiona dziewczyna, G+J, 2013

piątek, 12 kwietnia 2013

Richard Paul Evans "Michael Vey. Więzień celu nr 25"



Mózg człowieka jest wielką niewiadomą. Istnieje wiele schorzeń neurologicznych, na które nie ma lekarstwa i których nie da się w żaden sposób wyleczyć. Jednym z nich jest zespół Tourette'a, który objawia się dziwnymi tikami, czy powtarzaniem słów. Chory na tę chorobę, nie jest w stanie w żaden sposób zapanować nad tikami. Sprawia to, że często chorzy, szczególnie nastolatki, są odrzucani przez swoich rówieśników. Na taką właśnie chorobę cierpi bohater książki Richarda Paula Evansa - Michael Vey. 
Michael jest sympatycznym, skrytym czternastolatkiem. Chłopaka wychowuje matka, jego ojciec zmarł na serce. Veyowie często się przeprowadzają, a wszystko to z powodu niezwykłych umiejętności Michaela - potrafi on porazić prądem. Nikt nie wie o tych umiejętnościach. No prawie nikt, co chłopak ma najlepszego przyjaciela - Ostina. Wkrótce też, na skutek przypadku o darze Michaela dowiaduje się najpiękniejsza dziewczyna w szkole, cheerleaderka Taylor. Okazuje się, że ona także ma niezwykłą tajemnicę. Kiedy mama elektrycznego Michaela znika w podejrzanych okolicznościach jej syn wraz z przyjaciółmi musi zrobić wszystko, żeby ją uratować. Jednocześnie elektryczne dzieci muszą stawić czoła swoim stwórcom. 
"Michael Vey. Więzień celi nr 25" jest książką dla nastolatków i do nich właśnie jest kierowana. Mówi ona o wielu problemach społecznych, szczególnie widocznych w środowiskach szkolnych. Jest to przede wszystkim nietolerancja dla inności, powierzchowne znajomości, ocenianie po pozorach. W książce poruszono także problemy, które potraktować należy bardziej szeroko - dobre serce, normy moralne, chęć niesienia pomocy innym, przedkładanie dobra, ponad materializm, czy w końcu fakt, że "zła młodzież" z reguły ma bardzo smutną historię rodzinną. Celem autora było dotarcie do szkół i to mu się udało - książka weszła do programu nauczania w czterech amerykańskich szkołach. Na jej podstawie omawia się problemy społeczne, ale też oswaja się młodzież z zespołem Tourette'a. Takie podejście jest dość niespotykane w Polsce. Kiedyś chciałam zobaczyć na Youtube, jak wygląda atak padaczki. Znalazłam mnóstwo amatorskich filmów nakręconych przez Amerykanów i ani jednego polskiego. W Polsce choroby neurologiczne nadal są tematem tabu. Finał tego jest taki, że młody Amerykanin wie, jak pomóc koledze w czasie ataku, Polak tylko stoi się patrzy. A jeszcze później chory jest społecznie wykluczony. Dlatego też uważam, że książki, których bohater (a nawet superbohater) jest jednocześnie chory są niezwykle potrzebne. To dzięki nim może dojść do zmiany mentalności.
Książkę Richarda Paula Evansa czyta się dobrze i szybko. Jest napisana przyjaznym językiem. Napięcie jest odpowiednio stopniowane. Z prawdziwą przyjemnością postawię tę książkę na półce mojego syna. Jestem przekonana, że kiedy trochę podrośnie, to chętnie przeczyta opowieść o Michaelu Veyu. Tym bardziej, że książka ta rozpoczyna serię. Jeśli więc chcecie sami przekonać się, czy to książka dla Was, to Fabryka Słów przygotowała możliwość zapoznania się z fragmentem TU. Proponuję też, posłuchanie, co do powiedzenia o swojej książce ma sam autor.


Richard Paul Ewans, Michael Vey. Więzień celi nr 25, Fabryka słów, 2013

wtorek, 9 kwietnia 2013

Kathy O'Beirne "Wstrząsające wyznania Kathy"


Wiele się ostatnio mówi o fali rozwodów. Wiele osób z rozrzewnieniem wspomina dawne czasy, kiedy ludzie przyrzekali, że będą ze sobą do śmierci i dotrzymywali słowa. A czy zastanawialiście się, skąd bierze się taka ilość rozwodów? Ja myślę o tym dość często i uważam, że jednym z powodów, dla których małżeństwa się rozpadają jest ekonomiczne uniezależnienie się kobiet.  Nie wyobrażam sobie tego, żeby pracująca, współczesna kobieta pozwalała na to, aby jej mąż robi jej dziecku to, co świętoszkowaty pan O'Beirne robił 7-letniej Kathy. Nie mogę pojąć, jak można patrzeć na katowanie małego dziecka, na maltretowanie go, na wyrzucanie na mróz, a w końcu na wywiezienie go z domu pod opiekę sióstr. Mało tego, matka Kathy widziała również co z jej dzieckiem robiły siostry i nie podjęła żadnych działań, żeby to zmienić. Niepojęte. Nigdy, przenigdy nie pozwoliłabym na to. Moment, w którym mój mąż po raz pierwszy uderzyłyby moje dziecko, byłyby ostatnim momentem naszego małżeństwa. A uzależnione ekonomicznie kobiety siedziały cicho i zgadzały się na wszystko, co zarządził pan i władca. 
Mała Kathy, przyzwyczajona przez ojca do przemocy, pozostaje bierna na przemoc seksualną ze strony szkolnych kolegów. Dzień przed pierwszą komunią dostaje zgwałcona. Fakt, że w tak ważnym dla katolika dniu nie była, w swojej opinii, czysta i niewinna, wpłynął na całe jej życie. Bierze na siebie winę, czuje się zbrukana i nic nie warta. Kiedy więc ojciec wywozi ją do prowadzonego przez zakonnice domu poprawczego, godzi się z tym. Jedyny bunt budzi w niej rozłąka z ukochaną matką. Zakonnice skwapliwie zabierają się za wyganianie z niej szatana. Biją, maltretują, upokarzają, każą wykonywać niewolniczą pracę. Pozwalają na to, żeby księża i świeccy "dobroczyńcy" zakonu wykorzystywali pozostające pod ich opieką dzieci. Kiedy Kathy zgłasza siostrze przełożonej, że została zgwałcona, to za karę zostaje odesłana do szpitala psychiatrycznego. W szpitalu fala okrucieństwa, upokarzania i gwałtów zostaje wzbogacona o testowanie na dzieciach różnych leków psychotropowych i kolejne sesje elektrowstrząsów (często bez znieczulenia). Kolejnym, docelowym  miejscem zamieszkania Kathy staje się pralnia Magdalenek. Jest to tzw. azyl, gdzie wszelkiej maści grzesznice mają odpokutować swoje grzechy. W praktyce jest to obóz pracy przymusowej, gdzie przetrzymywane przez zakonnice kobiety, często do końca życia, pracują ponad siły na rzecz zakonu. Często za karę trafiały tam grzesznice, których przewinieniem było to, że zostały zgwałcone!
To, o czym pisze Kathy O'Berine mogłoby wydawać się nieprawdopodobne. Kościół długo bronił się przez zarzutami kobiet, którym jakimś cudem udało się uciec z piekła. Jednak w 1993 r. afera dotycząca pralni Magdalenek ujrzała światło dzienne. Społeczeństwo w końcu mówiło otwarcie o tym, o czym do tej pory tylko szeptano. Po dogłębnym śledztwie premier Irlandii przeprosił wszystkie ofiary zakonu za krzywdy, jakie je spotkały.
Czy wspomnienia Kathy są prawdziwe? Nie umiem ocenić. W sieci znaleźć można mnóstwo głosów mówiących o tym, że pani O'Berine znacznie ubarwiła swoje wspomnienia. Miała to zrobić w celu zyskania większego odszkodowania. Niezależnie od tego, jak wygląda prawda, mnie przeraża fakt, że z całą pewnością wiele kobiet przeżyło piekło. Nie tylko w przytułkach i szpitalach psychiatrycznych, w których część z nich przebywa do tej pory, ale przede wszystkim we własnych rodzinach. Jak możliwe jest, żeby katolickie, bogobojne środowisko karało ofiarę gwałtu, a nie jego sprawcę? Dodatkowo jestem całkowicie oburzona nie tylko zachowaniem ojca Kathy, ale także biernością jej matki. Kobieta tłumaczy swoją "biedną matkę", ale wolałabym najgorszą biedę i potępienie, niż to, co ona zgotowała swoim dzieciom.
Jeśli chodzi o stronę literacką, to wspomnienia Kathy O'Breine nie są dobre. Łzawe, pełne wielkich słów i pseudopoezji. Niemniej jednak należy wziąć pod uwagę, że Kathy jest osobą niewykształconą, a bardzo chciała przekazać czytelnikom swoje uczucia. Nie mogę oceniać jej wartości literackiej, bo musiałabym dać jej najniższą ocenę. Jednak pod względem emocjonalnym, to już całkiem inna sprawa.

Kathy O'Beirne, Wstrząsające wyznania Kathy, Wydawnictwo Sonia Draga, 2006

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Marcin Wrona "Wrony w Ameryce"



Po niedawnej lekturze "Wałkowania Ameryki" bardzo chciałam przeczytać wydaną miesiąc później książkę Marcina Wrony "Wrony w Ameryce". Miałam nadzieję, że będzie ona dużo lepsza od "Wałkowania...". Tym, którzy nie lubią długich recenzji od razu powiem, że bardzo się rozczarowałam. 
Zacznę od tego, że książka "Wrony w Ameryce" jest moim zdaniem fatalnie wydana. Tandetna okładka, papier kiepskiej jakości, na zamieszczonych w środku zdjęciach trudno cokolwiek zobaczyć. Jako iż cenę obie książki mają podobną, to nie rozumiem takiej oszczędności wydawcy. 
Teraz przejdźmy do treści. Książkę Marcina Wrony czyta się o niebo przyjemniej niż statystyki Marka Wałkuskiego. Mimo wszystko w kwestiach kompozycyjnych "Wałkowanie.." wypada lepiej. Tam jest jakiś plan, którego autor się trzyma. "Wrony w Ameryce" to zbiór luźnych spostrzeżeń autora i jego rodziny. Wygląda, jakby autor opowiadał o swoich przeżyciach. Język też jest często hmm... mówiony. Nie jestem przekonana, co do pisarskich zdolności pana Marcina. Za to poszczególne części "Wron.. " świetnie czytałoby się na blogu, czy w formie krótkich felietonów, czy reportaży. Jako całość treść nie jest spójna. Ilość ciekawostek wrzucanych przez autora w tekst jest spora, aczkolwiek często są one bez  ładu i składu (tu przytoczę ciekawostkę o tym, że w amerykańskiej szkole pisze się ołówkami - wygląda, jak dorzucona do gotowego już tekstu). 
To co podobało mi się we "Wronach.." to osobisty i emocjonalny stosunek do opisywanych przygód. Bardzo zainteresowała mnie część o amerykańskich przedszkolach. Nie jestem przekonana, czy podoba mi się system ciągłego mieszania dzieci i zakaz kontaktów pomiędzy rodzicami. Przecież jeśli w przedszkolu dzieje się coś złego, to kontakt pomiędzy rodzicami jest wręcz niezbędny. Do tego z doświadczenia wiem, że jeśli dzieci nie dogadują się w przedszkolu, to najlepiej zaradzić temu przez spotkania indywidualne, poza grupą. Wtedy dzieci mają czas się poznać i zaakceptować. Nie ma to raczej większego wpływu na grupę. 
Ciekawe jest podejście pana Marcina do kwestii rasizmu w Stanach. W tym temacie obie książki świetnie się uzupełniają. Jedna skupia się na istocie akcji afirmatywnej, druga wspomina o samych przypadkach dyskryminacji zarówno czarnych, jak i białych. Podobnie sytuacja ma się w kwestii amerykańskiej prowincji, czy religii - w tym przypadku również książki się uzupełniają. 
We "Wronach.." wiele możemy dowiedzieć się także o samej pracy korespondenta. Nie jest to takie różowe, jak mogłoby się wydawać. Informowanie polskich mediów nie stoi wysoko na liście priorytetów amerykańskich urzędów i władz. Z tego też  powodu, po ceremonii rozdania Oscarów, nominowana za "W ciemności" Agnieszka Holland musiała odbyć do czekających na nią dziennikarzy spory spacer. Polaków po prostu wyproszono spod hotelu. 
Każda z książek i "Wałkowanie.." i "Wrony.." ma swoje plusy i minusy. Książkę Marcina Wrony czytałam, jak opowieść znajomego, czy wspomnienia z bloga amatora podróży. Nie czułam się niestety jakbym czytała  tekst profesjonalisty. Nie wątpię, że pan Marcin świetnie sprawdza się w krótkich wstawkach w TVN, ale raczej pisanie dłuższych, spójnych tekstów powinien pozostawić innym. Oczywiście widać fascynację autora amerykańskością, ale to akurat jest zaleta. Dzięki takiemu dziecięcemu momentami zachwytowi poznawanie przez nas obcej kultury jest przyjemnością. 
Nie żałuję, że przeczytałam "Wrony w Ameryce", jednak nadal nie jest to taka książka, jakiej szukam. Jeśli więc znacie jakieś ciekawe książki o tej tematyce, to piszcie tytuły. Bardzo chętnie się z nimi zapoznam. 

Marcin Wrona, Wrony w Ameryce, The Facto, 2012

piątek, 5 kwietnia 2013

Robert Bloch "Psychoza"


Bardzo trudno czyta się książkę, będącą pierwowzorem tak znanego i kultowego filmu, jak "Psychoza" Hitchcocka.Wszyscy znają historię Normana Batesa i jego matki, trudno więc o element zaskoczenia. Trochę bałam się, jak książka wypadnie na tle swojej sławnej ekranizacji. Okazuje się, że obawy te były zupełnie bezpodstawne. Robert Bloch wypada w tym porównaniu całkiem nieźle. 
Mary Crane nie miała łatwego życia. W czasie, kiedy jej rówieśnicy bawili się, zakochiwali i pobierali, ona ciężko pracowała na utrzymanie chorej matki i młodszej siostry. Teraz kobieta ma 30 lat i zmęczoną, szarą twarz zgorzkniałej osoby. Mimo wszystko szczęście uśmiecha się do niej - podczas rejsu poznaje sympatycznego właściciela sklepu metalowego Sama Loomisa. Na przeszkodzie do szczęśliwego happy endu stoją tylko długi, które od dłuższego czasu spłaca Sam. Zniecierpliwiona Mary nie chce już czekać na ukochanego. Pewnego piątkowego popołudnia szef zleca jej odwiezienie do banku 40 tys. Pod wpływem impulsu kobieta zabiera pieniądze i ucieka do ukochanego. Ma zamiar zacząć z nim nowe życie.Zmęczona i targana emocjami wybiera zły zjazd z autostrady. W ten sposób trafia do motelu prowadzonego przez dobrodusznego Normana Batesa i jego surową matkę. 
Pierwowzorem Normana Batesa był Ed Gein. Robert Bloch stworzył tę postać po przeczytaniu w gazecie historii mordercy. Książka nie jest zbyt obszerna, bo liczy zaledwie 170 stron, ale zawiera w sobie tyle treści i emocji, jakich trudno szukać w niektórych wielkich tomiskach. Historia opowiedziana jest w sposób prosty, pozbawiony językowych i stylistycznych ozdobników. Ten styl pisania jeszcze podkreśla prostą w swej wymowie istotę zła. Zostawia nam spore pole do przemyśleń. Jako, że Mary ma pecha zginąć dość szybko, to nie ona jest bohaterką powieści. Jej narzeczony Sam i jej siostra Lily próbują odnaleźć kobietę. Stopniowo też odkrywają makabryczną tajemnicę sympatycznego Normana. Oczywiście, gdyby nie fakt, że pani Bates jest już ikoną popkultury, to książkę czytałoby się zdecydowanie lepiej. Ponieważ znałam fakty, to nie umiem ocenić wiarygodności sposobu przedstawienia psychozy Normana. Wydaje mi się, że jest ona dość dobrze opisana. Zdecydowanie łatwiej jest ocenić mi pozostałe elementy powieści. Pomijam kwestię wiarygodności, bo przecież trudno oceniać, czy możliwe jest tak sprawne zacieranie śladów, skoro Edowi Geinowi udawało się oszukiwać sąsiadów przez wiele lat. Robert Bloch sprawnie stopniuje napięcie, stopniowo wprowadza nas w ogrom szaleństwa Normana. Człowiek, który jakimś cudem nie znałby "Psychozy", zapewne długo zastanawiałby się, kto jest mordercą. Relacja syna z nad wyraz surową, religijną matką przedstawiony jest świetnie. Do tego przenikające się osobowości Normana, które płynnie przechodzą z jednej w drugą. Wszystkie postacie są dobrze nakreślone. Pełna wyrzutów sumienia i niepewna przyszłości Mary, małomiasteczkowy policjant, wpisuje się w stereotyp, Sam, który nie jest do końca pewien swoich uczuć, Lily Crane, młoda, pełna życia, nieco pozbawiona wyobraźni, zmartwiona siostra. No i sam Norman - który chce uniezależnić się od matki i być sobą.
"Psychozę" czyta się dobrze i bardzo szybko (i to nie tylko z powodu jej objętości). Myślę, że stanowi dobre uzupełnienie filmu Hitchcocka. Jeśli jednak coś podkusi Was, żeby obejrzeć "Psychozę II", to proszę , zastanówcie się, czy warto psuć sobie wrażenia z części pierwszej.
Teraz czas na "Ptaki" Daphne duMaurier.

Robert Bloch, Psychoza, Książnica, 2008

środa, 3 kwietnia 2013

Libba Bray "Wróżbiarze"


Mam słabość do lat 20. ubiegłego wieku. Mam też słabość do ezoteryki, magii, tajemnic, niesamowitości i oczywiście do strasznych opowieści. Kiedy przeczytałam na jakimś blogu o książce "Wróżbiarze", wiedziałam, że będę musiała ją przeczytać. I bardzo cieszę się, że to zrobiłam.
Evie O'Neill to niezwykle irytująca siedemnastolatka. Po towarzyskiej aferze w rodzinnym Ohio, zostaje odesłana pod opiekę wuja Willa do Nowego Jorku.Wuj Will jest naukowcem, który prowadzi także Muzeum Osobliwości. Wraz z asystentem Jericho współpracują z policją przy rozwiązywaniu morderstw na tle rytualnym. Nie wiem jaki efekt wychowawczy ma mieć ta kara, ponieważ dziewczyna jest nią zachwycona. Już widzi siebie brylującą w modnych lokalach, najlepiej z kieliszkiem zakazanego alkoholu.
Wuj ma dość liberalne podejście do wychowywania młodych dziewcząt. Evie wraz z przyjaciółkami Mabel i Thetą zwiedzają okoliczne lokale, pijąc, tańcząc i nabawiając się kolejnych kaców. Sytuacja zmienia się, kiedy w mieście pojawia się seryjny zabójca. Morduje on w wyjątkowo okrutny sposób. Kiedy wuj zabrania Evie dalszych nocnych wypraw w miasto, dziewczynie nie pozostaje nic innego, jak zainteresowanie się pracą Willa, który wraz ze swoim asystentem Jericho pomaga policji jako konsultant. Nikt nie wiem, że Evie ma pewien dar - dotykając jakiegoś przedmiotu, poznaje historię jego właściciela. Dotykając klamerki od buta pierwszej ofiary dziewczyna staje oko w oko z tajemniczym zabójcą. Od tej pory Evie w pełni angażuje się w rozwikłanie zagadki rytualnych morderstw. 
"Wróżbiarze" to książka dla nastolatków. Jej bohaterowie  kierują się głównie zdrowym, nastoletnim egoizmem. Evie jest dla mnie postacią niezwykle irytującą. Drażni mnie jej nieodpowiedzialność i momentami bezmyślność. Nie można jej jednak odebrać bystrego umysłu i pewnego uroku osobistego. Wiekowo bliżej mi do wuja Willa, niż do jego siostrzenicy i to jego zachowanie wydaje mi się najrozsądniejsze. Postacie we "Wróżbiarzach" zarysowane są dość zdecydowanie i barwnie. Każdy ma swój charakter i nawet pewną głębię - ci nieznośni miewają gołębie serce, a ci nudni - bywają fascynujący. Niestety w kwestii relacji międzyludzkich autorka nieco poległa. Są one źle zarysowane, pojawiają się znikąd i znikają, bez ostrzeżenia i powodu.
Sama zagadka kryminalno-ezoteryczna jest niezła. Podoba mi się budowana przez autorkę atmosfera i bywają momenty, kiedy blisko jej do prawdziwej grozy. Libba Bray w swoją opowieść sprawnie wplotła ówczesne wróżki, seanse spirytystyczne, tajemnicze religie i zgromadzenia i ponure, źle oświetlone gotyckie budynki. 
Podoba mi się także atmosfera kipiącego życiem Nowego Jorku z tamtych lat. Mamy tu wszystko od rewii Flo Ziegfielda i Hotsy Totsy, przez socjalistów, po obłąkane sekty religijne. Zdumiewająco i wyjątkowo ponuro brzmią dzisiaj hasła promujące eugenikę. Przykra jest też kwesta podziałów rasowych. Autorka świetnie przygotowała się do pisania "Wróżbiarzy". Tłu historycznemu książki, nie mam nic do zarzucenia. 
Początkowo nie wiedziałam, że planowane są dalsze części "Wróżbiarzy" i zastanawiałam się trochę, w jakim celu autorka stworzyła postać Memphisa. Mimo mojej sympatii do niego, uważam, że jego rola w tej części opowieści sprowadza się głównie do snucia się. Dobrze wiedzieć, ze jego istnienie ma jakiś cel i że będą kolejne części tej powieści. 
"Wróżbiarze" to ciekawa książka, od której trudno się oderwać. Cieszę się, że młodzieży serwuje się coś ciekawszego, niż nudne opowiastki. Historia Evie wciąga. Klimat książki i detale, które się na niego składają bardzo mi odpowiadały. Szkoda, że takich książek nie było, kiedy ja miałam 17 lat. 
Jeszcze uwaga na temat okładki - niestety nie podoba mi się. Pasowałaby ona raczej do "Trędowatej" Heleny Mniszkówny, niż do pełnego tajemnic, ezoterycznego thrillera. Widziałam okładki z wydań w innych językach i są o niebo lepsze. 



Libba Bray, Wróżbiarze, Wydawnictwo Mag, 2012


poniedziałek, 1 kwietnia 2013

stosik kwietniowy


W tym miesiącu, dzięki Martynie, w mojej biblioteczce pojawiło się sporo książek. Znając moje możliwości oraz tendencję do czytanie książek pozastosikowych, pokazuję te książki, które chciałabym  (a wiadomo, że dobrymi chęciami to jest piekło wybrukowane) przeczytać w tym miesiącu w pierwszej kolejności :)
W stosiku kwietniowym od góry znaleźć można książki:
Libra Bray "Wróżbiarze"
Michael Vey "Więzień celi 25"
Chevy Stevens "Jak kamień w wodę"
Tomasz Białkowski "Kłamca"
Joshua M. Greene "Sprawiedliwość w Dachau"
Dan Simmons "Drood"

Życzę wszystkim miłej kwietniowej lektury :)