books on my mind: 2018

czwartek, 18 października 2018

Luca D'Andrea "Lissy"



Włochy, lata siedemdziesiąte. Marlene, żona bogatego i wpływowego przestępcy Herr Wegenera  stwierdza, że musi zmienić swoje życie. Zabiera coś, co ma dla męża wielką wartość i ucieka. Ma misterny, wyliczony, co do sekundy, plan. Przemyślała wszystko. Wie, że ma tylko jedną szansę, bo wkrótce wyruszy za nią pościg. Jednak życie pisze nieprzewidziane scenariusze. Plan Marlene w jednej chwili legł w gruzach. Na krętej, leśniej, ośniezonej drodze jej samochód wpada w poślizg. Ranną, nieprzytomną kobietę odnajduje człowiek z gór - Simon Keller. Zabierają ją do swojej samotni. Kim jest tajemniczy mężczyzna i czy rzeczywiście mieszka tam sam?
Przyznam szczerze, że sam opis z okładki do mnie nie przemawiał. Brzmiał dość banalnie, jak nie z mojej "bajki". Jednak autorowi "Istoty zła" trudno się opierać. Byłam bardzo ciekawa tego, co napisał. Dlatego zdecydowałam sie na lekturę. Otworzyłam na pierwszej stronie i zupełnie wpadłam. 
Po przeczytaniu opisu pomyślałam, że wszystko to już widziałam - piękną, uciekającą żonę kryminalisty i tajemniczego człowieka z gór. Jednak to był tylko wstęp do przedziwnej fabuły, która może zaskoczyć każdego. Lubię opowiadać jej zarys znajomym i patrzeć na ich reakcję. Robią ogromne oczy. To wszystko razem tworzy wspaniałą całość!
Pisząc "Lissy" Luca d'Andrea inspirował się przepełnionymi okrucieństwem baśniami braci Grimm. Większość akcji rozgrywa się w zaśnieżonych górach, w małej chatce, zawieszonej gdzieś między światami. Wszystko tu toczy się inaczej, poza ludzkim prawem.  Wszyscy tam wydają się żyć w spokojnym, nieco sennym i lunatycznym stylu, nawet jeśli właśnie popełniają okrutne morderstwo. Każdego z bohaterów poznajemy wraz z tą częścią ich przeszłości, która ich ukształtowała (szczególnie zaintrygowała mnie historia Herr Wegenera). Tu nic nie bierze się z niczego. Wszystko, co robią bohaterowie wynika z tego, kim są. Każdy z nich wydaje się pionkiem na wielkiej szachownicy życia. Ich losy musiały się przeciąć, żeby dopełniło się ich przeznaczenie. I jeśli komuś pisana jest śmierć, to ktoś musi go zastąpić. Wszechświat nie lubi pustki. 
Po świetnej "Istocie zła", "Lissy" jest jeszcze lepsza. Pan d'Andrea ma we mnie fankę i z pewnością czytać będę każdą z jego mrocznych opowieść. Według opisów "Lissy" jest thillerem. Myślę, że jest. Jak już wspomniałam, ma grimmowy, dziwny i mroczny klimat. Jednak dla mnie jest także wspaniałą opowieścią o ludzkich losach i o miłości, poczuciu winy, odkupieniu. O nieuronności pewnych rzeczy w naszym życiu i o umiejętności przyjmowania tego, co nas spotyka z godnością. 

Luca d'Andrea, Lissy, W.A.B., 2018, s. 400

poniedziałek, 23 lipca 2018

Paulina Młynarska "Jesteś wędrówką"



Mam wiele szacunku i sympatii dla pani Pauliny  Młynarskiej. Jest ona dziennikarką, felietonistką, autorką książek, ale także dojrzałą, mądrą kobietą. Dzięki swojej odwadze, zamiłowaniu do podróży i ciekawości świata znalazła ona swoją drogę w życiu. Jest organizatorką wyjazdowych warsztatów Miejsce Mocy. Odbywają się one w egzotycznych, mistycznych miejscach. Są to połączone zajęcia jogi, medytacje, ale przede wszystkim czas, jaki każda kobieta może poświecić sobie. Bardzo przemawia do mnie idea kobiecego wsparcia i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się pojechać na jeden z warsztatów. Póki co, znajduję sobie wymówki :)
W swojej najnowszej książce "Jesteś wędrówką" Paulina Młynarska zachęca czytelniczki, żeby wyszły ze swojej strefy komfortu i wyruszyły na poszukiwanie siebie. Nie ma tu na myśli plażowania w najmodniejszych, przepełnionych kurortach, ale zanurzanie się w klimat odwiedzanego miejsca. Autorka snuje opowieść o wielkiej podróży po Europie, którą odbyła jako dziecko z mamą i siostrą. Poznajemy trudne początki emigracji 16-letniej Pauliny do Paryża. A potem kolejne przystanki w drodze ku dojrzałości. Szczególnie ważna jest dla mnie uwaga o znajdowaniu przyjemności w każdym z elementów wyprawy. Nie liczy się tylko cel, ale liczy się również droga. Żadna minuta spędzona na docieraniu do punktu docelowego nie jest stracona. Możemy smakować ją i czerpać z tego radość. Autorka dzieli się z nami swoimi spostrzeżeniami na temat modnych turystycznych miejscowości, motywacji  i określania swoich podróżniczych preferencji, czy niezbędnego ekwipunku. Mamy też rozdział poświęcony planowaniu podróży dookoła świata. Na koniec autorka rekomenduje inspirujące blogi o tematyce podróżniczej. 
Z całą sympatią dla Pauliny Młynarskiej, ale nie do końca rozumiem cel, w jakim ta książka powstała. Nie jest to typowy poradnik motywacyjny, ani praktyczny przewodnik po planowaniu podróży. Zawiera sporo wskazówek, jednak nie jest to nic, czego nie znaleźlibyśmy w sieci. Rozdział o planowaniu podróży dookoła świata jest zaczerpnięty z jednego z polecanych blogów. Całość czyta się sympatycznie. Jest jak gawęda podczas wieczornego spotkania przyjaciół, przetykana dość oczywistymi radami. Jeśli taki był cel, to został osiągnięty. Niestety mam wrażenie, że pisanie szło, jak po grudzie. Nie ma w tym lekkości i pazura znanego z felietonów pani Pauliny. No i niestety jedna rzecz autorka w negatywny sposób pisze o osobach oceniających innych. W tej samej części książki bezpardonowo ocenia i szufladkuje innych uczestników zajęć jogi. Paradoks? Brak konsekwencji? Szkoda. 
Podsumowując, zawsze warto przeczytać książkę i wyrobić sobie o niej opinię. "Jesteś wędrówką" jest sympatycznym drogowskazem do radości podróżowania. Całość okraszona jest zdjęciami uśmiechniętej autorki. Bardzo cieszę się, że znalazła ona swoje miejsce w życiu. Jeśli jednak mamy do wyboru wydać 28 zł na tę książkę, to, idąc za radą autorki, lepiej odłożyć je na konto przyszłej podróży.

Paulina Młynarska, Jesteś wędrówką, Prószyński i S-ka, 2018, s. 256

wtorek, 17 lipca 2018

Stephen King "Outsider"



To morderstwo wstrząsnęło społecznością Flint City. Jedenastoletni Frank Peterson stał się ofiarą brutalnego pedofila. Co gorsza, wszystko wskazuje, że mordercą jest znany i szanowany trener szkolnej drużyny baseballowej Terry Maitland. Mężczyzna całe życie spędził we Filnt City. Jest przykładnym mężem i kochającym ojcem dwóch dziewczynek. Jak to jest możłiwe, że osoba tak lubiana i godna zaufania okazuje się drapieżnikiem?
Dla miejscowego detektywa Ralph Anderson ta sprawa ma bardzo osobisty wymiar - Terry trenował kiedyś jego syna. Dowody są jednoznaczne. Trenera widziało wielu świadków. Zachowywał się tego dnia dość nietypowo. Na miejscu zbrodni znalezniono odciski palców podejrzanego. Wkrótce okazuje się, że ślady DNA również potwierdzają jego winę. Dlatego Ralph decyduje się na aresztowanie trenera w czasie bardzo ważnego meczu, na oczach wszystkich mieszkańców miasta. Ku zaskoczeniu detektywa i prokuratora okazuje się, że Terry Maitland ma żelazne alibi. Potwierdzają je świadkowie i ... odciski palców. Czy możliwe jest, żeby ktoś był w dwóch miejscach jednocześnie?
Najbardziej lubię w powieściach Stephena Kinga misternie odmalowany małomiasteczkowy klimat - najbardziej ten z dawnych powieści mistrza. W najnowszych powieściach nie czuję już tego dreszczyku zanurzania się w atmosferę miejsca. Akcja "Outsidera" jest osadzona we Flint City. Każdy tu zna każdego, a życie toczy się niespiesznie. I mimo, iż pozornie jest to w stylu Kinga, to jednak mam wrażenie, jakbym zamiast oryginalnego obrazu oglądała jego rzemieślniczą kopię. Sam autor chyba ma tego świadomość, ponieważ w posłowiu tłumaczy się z tego, że akcję umieścił w stanie Oklahoma, którego atmosfery do końca nie czuje.
Powieść "Outsider" odnosi się do serii o panu Mercedesie. Z serią łączy go postać Holly Gibney. Jeśli ktoś nie zna tej serii, to powinien liczyć się z tym, że King zakłada, że je czytaliśmy. Po pierwsze mamy tu spoilery. Drugą rzeczą jest sama Holly. Postać tę poznajemy w poprzednich książkach i tam została dokładnie przedstawiona. Jeśli zaczniemy od "Outsidera", to trudno nam będzie zrozumieć tę postać. Zachowuje się ona irracjonalnie, jest roztrzęsiona i nieco zdziecinniała. Zupełnie nieprzekonująca. To taka pisarska droga na skróty. Pozostałe postacie są nieco jednowymiarowe, czarno-białe. Chyba najbardziej polubiłam prokuratora okręgowego z niesfornymi włosami Billa Samuelsa.
Sam pomysł na fabułę jest dobry. King oparł go na starej legendzie. Początek czyta się bardzo dobrze. Powieść wciąga od pierwszego zdania. Byłam bardzo ciekawa, jak autor rozwiąże tą zagadkę. Sam wątek Holly i relacji pomiędzy nią, a Ralphem jakoś mnie nie przekonuje. Miało być głęboko i emocjonalnie, jednak bez podkładu w postaci poprzednich części jest abstrakcyjnie.
Czy warto czytać "Outsidera"?  Z pewnością tak! To gratka dla fanów pisarza. Jednak jeśli ktoś nie jest na bieżąco z jego kolejnymi powieściami, to powinien zacząć czytać trzy powieści wcześniej. Uważam, że powinno się tę książkę oznaczyć jako kolejną część pana Mercedesa, a przynajmniej jako spin-off.


Stephen King, Outsider, Prószyński i S-ka, 2018, s. 640
Tłumaczenie: Tomasz Wilusz
Tekst dla Szczecinczyta.pl

niedziela, 13 maja 2018

Louisa Morgan "Tajemna historia czarownic"



Kobiety z rodu Orchire od wieków obdarzone były niezwykłą mocą. Były kapłankami pradawnego kultu Bogini. Ich wiara przekazywana była z pokolenia na pokolenie, a wiedza i stare receptury zapisane w Księdze Cieni były ich dziedzictwem. Miały też kryształ o niezwykłych właściwościach - przechowywał w sobie wizerunki przedstawicielek wszystkich utalentowanych członkiń rodu. 
Czasy były trudne. Mężczyźni od zawsze bali się kobiet, które nie poddawały się pokornie ich woli. W Europie panowała masowa panika. Inkwizycja skazywała wszystkie podejrzane o czary na tortury i męczeńską śmierć. Dlatego wszystkie czarownice, i te z rodu Orchire, jak z innych rodzin opanowały sztukę ukrywania się. Poświęcenie jednej z nich potężnej grand-mere Ursule sprawia, że jej potomkiniom udaje się uciec przed prześladowaniami. Niestety, nienawiść i nietolerancja mogą dosięgać nas wszędzie. 
Kolejne pokolenia czarownic starają się nie zwracać na siebie uwagi i kultywować pradawne tradycje. Każda z pań jest inna, wyjątkowa. Mają różne cele i priorytety. Jednak przyjdzie moment, kiedy czarownice będą zmuszone stawić czoła przerażającej rzeczywistości. Trwa druga wojna światowa i bobmardowania Anglii. Czy wiedźmom uda się wpłynąć na historię?
"Tajemna historia czarownic" to opowieść o silnych kobietach, ale jej główną bohaterką jest magia. Autorka kryjąca się pod pseudonimem Louisa Morgan mocno zainspirowana jest wierzeniami pogańskimi i rytuałami magicznymi. Jak sama pisze, w procesie twórczym zwracała się do znawców tego tematu. Faktycznie, dla osób, które interesują się czarostwem, powieść może być interesująca pod tym właśnie względem. Opisy rytuałów zawierają wiele wskazówek dla początkujących wiedźm. 
Opowieść o czarownicach Orchire ma być przesłaniem dla wszystkich kobiet. Warto, by każda z nas zrozumiała, jak wielką siłą dysponuje. Mamy wpływ na nasze życie i nasze działania. Nie jesteśmy bezwolne w rękach mężczyzn. Dla bohaterek tej powieści mężczyźni są tylko dodatkiem, często służącym do realizacji ich potrzeb i celów - od potrzeby kochania, przez przedłużanie rodu, podnoszenie statusu społecznego, od ochronę i bezpieczeństwo materialne. Kobieta nie powinna być zależna od nikogo, warto, byśmy znały swoją wartość i umiały stać na własnych nogach. 
"Tajemna historia czarownic" opowiada o pięciu pokoleniach kobiet. Czytelnik poznaje je w momentach, w których uświadamiały sobie, jak ważne w życiu jest ich magiczne dziedzictwo. Nie jest to typowa saga, historia nie ma ciągłości czasowej, mamy wieloletnie przeskoki w czasie. Postacie są tu raczej symbolicznie zarysowane. Więcej dowiadujemy się o głównych bohaterkach, postacie drugoplanowe są bardzo uproszczone, symboliczne. Brakuje to budowania napięcia, opowieść jest przewidywalna i nasączona optymizmem i wiarą w wewnętrzną siłę kobiet. Autorce zdarza się również popaść w nieco patetyczny ton. Przykładem i ciekawostką, wiele mówiącą o nastawianiu Louisy Morgan może być rozmowa prowadzona przez jedną z bohaterek i amerykańską pielęgniarkę, opiekującą się rannymi w czasie II wojny światowej żołnierzami różnych narodowości. W szpitalu leżą Brytyjczycy, Francuzi, Rosjanie i wiele innych. Jednak pielęgniarka mówi: "Wy, Anglicy, mieliście najgorzej, jak przypuszczam. Bombardowania i tak dalej". Na co bohaterka odpowiada skromnie: "Nie gorzej niż Francuzi". 
"Tajemna historia czarownic" to literatura typowo kobieca. Polecam fankom gatunku. 

Louisa Morgan, Tajemna historia czarownic, Prószyński i S-ka, 2018, s. 560
Tłumaczenie Alina Siewior-Kuś
Tekst dla SzczecinCzyta.pl

sobota, 24 lutego 2018

C. J. Tudor "Kredziarz"



Dla dwunastoletniego Eddiego świat ograniczony jest do miasteczka, w którym dorasta. Ma paczkę przyjaciół, dziewczynę, w której się kocha oraz zaprzysięgłych wrogów. Jeżdżą rowerami, spędzają razem czas, a nawet wymyślają kod. Rysują kredą tajne wiadomości i tak się komunikują. Pewnego dnia uporządkowane życie chłopaka zmienia się. Staje twarzą w twarz z prawdziwym koszmarem. Jest świadkiem makabrycznego wypadku w wesołym miasteczku. Ta tragedia rozpoczyna ciąg wydarzeń, które na zawsze zmienią życie Eda i jego przyjaciół. 
Dwadzieścia lat później Ed nadal mieszka w swoim domu rodzinnym. Jest nauczycielem, dużo pracuje, jednak zmaga się z długami zostawionymi mu przez rodziców. Dlatego decyduje się na wynajęcie pokoju Chloe. Nadal spotyka się z kolegami z dzieciństwa. Jego życie wydaje się biec wytyczonym rytmem. Może nie jest najszczęśliwsze, ale spokojne i poukładane. Jednak przed przeszłością nie da się uciec. Pewnego dnia cała jego dawna paczka dostaje listy z narysowanym kredą symbolem. Przeszłość powróciła.
"Kredziarz" jest debiutancką powieścią dziennikarki C.J. Tudor. Jest to kryminał z elementami thillera, ale również dramatu. Akcja dzieje się w malowniczym miasteczku, którego klimat autorka bardzo sprawnie nam przedstawia. Mamy tu zamkniętą społeczność, z wszelkim jej odcieniami. W tle pobrzmiewają akcenty społeczne. Matka Eda jest pielęgniarką, pracującą w klinice aborcyjnej. W małych miastach zwykle silna jest wspólnota religijna i, w tym przypadku, dobrze zorganizowany ruch pro-life. Są tu nierówności w statusie materialnym - jest rodzina zamożna i wpływowa, a drugiej strony mamy niezaradnych rodziców Eda, czy samotnie utrzymującą syna sprzątaczkę. Są dzieci zadbane oraz patologiczne. Pojawiają kwestie orientacji seksualnej oraz wykorzystywania nieletnich. I wszystko to z tajemniczą śmiercią w tle.
Powieść tę czyta się dobrze. Styl autorki jest wyważony, oszczędny. Nie ma tu rozbudowanych opisów, a postacie zarysowane są mocnymi kreskami. To w zupełności wystarczy. (Zwracam na to uwagę, ponieważ bezpośrednio po "Kredziarzu" czytałam "Hex", a to porównanie stylu wypada zdecydowanie na korzyść tej pierwszej powieści). Bohaterowie Tudor są wielowymiarowi, niejednoznaczni. Intryga kryminalna jest interesująca, nawet nie próbowałam zgadywać, kto jest mordercą. Książka nie jest przegadana, całość jest ładnie skomponowana i smaczna.
"Kredziarz" nie jest może arcydziełem, ale to udany debiut. Widać, że autorka nie jest żółtodziobem i ma doświadczenie życiowe i dojrzałość. Polecam.

C. J. Tudor, Kredziarz, Czarna Owca, 2018, s. 384

środa, 21 lutego 2018

Thomas Olde Heuvelt "Hex"


Lubię opowieści o wiedźmach, a szara okładka holenderskiego wydania powieści Thomasa Olde Heuvelta zwróciła moją uwagę w tutejszej księgarni. Dlatego ucieszyłam się, że została ona przetłumaczona na język polski.
Od 350 lat nad miasteczkiem Black Spring ciąży klątwa - kiedy miejscowa wiedźma Katherine van Wyler otworzy oczy, to na mieszkańców spadnie śmierć. Widmo ma zaszyte oczy i usta. Przemierza ulice miasteczka i pojawia się w różnych jego miejscach. Nie da się uciec przed klątwą. Każdy, kto osiedli się w miasteczku, musi tu zostać na zawsze. Każda próba ucieczki bardzo źle się kończy. 
Władze wiedzą o Katherine, jednak starają się utrzymać to w tajemnicy. Wszystko to, by chronić Black Spring. Stworzono system monitoringu, reguły tajności, wprowadzono stan wyjątkowy, a mieszkańcy w swoich telefonach mają aplikację "Hex", w której na bieżąco dowiadują się o tym, gdzie przebywa wiedźma. System ten działa sprawnie, dopóki grupa nastolatków nie postanowi stawić czoła wiekowej wiedźmie. 
No i właśnie. Sam pomysł na powieść jest interesujący. Podoba mi się skonfrontowanie starej opowieści o klątwie czarownicy ze współczesną technologią. Autor powoli wprowadza nas w temat. Początkowo daje złudzenie, że człowiek, mimo, iż nie jest w stanie uniknąć zagrożenia, to może nad nim całkiem sprawnie panować. Katherine z pierwszej części książki wydaje się bardziej godna współczucia, niż groźna. Jednak  klątwa musi się dopełnić. 
Powieść podzielona jest na dwie części. Pierwszą z nich czyta się dobrze. Jednak w drugiej zaczyna dziać się coś strasznego. Nie wiem, jak wyglądał język w oryginale i nie umiem znaleźć winnego tego stanu - autor, tłumacz, czy redakcja. Styl jest straszny! Zbyt kwiecisty, przesadny, momentami aż groteskowy. Czytelnik brnie przez te wypociny z mozołem i poczuciem totalnego zmęczenia. Mam wrażenie, że w zamyśle autora było przedstawienie narastającego szaleństwa, psychozy, depresji. Jednak wszelkie próby były nieudolne i nieporadne. Psychologia postaci leży zupełnie. Nie ma atmosfery grozy i przytłaczającego fatum. Wszystko jest płytkie, miałkie i bardziej groteskowe, niż przerażające. Przekombinowane, a wręcz grafomańskie. 
Styl, w jakim pisana jest druga część jest tak zły, że pozwoliłam sobie wypisać kilka cytatów, żeby zobrazować, w czym tkwi problem.

"Zanurzał się w dusznej, destrukcyjnej sieci poczucia winy"
"Jego ciało trzęsło się w niekontrolowany sposób"
"Nadziei przeczyła wszelka logika, która była niepoprawna, a jednak można było przy niej trwać"
"Nie była w stanie wydobyć z siebie żadnego artykułowanego dźwięku"
"Nowy szok zaatakował mieszkańców"
"Dopadł ją szok, Potem dopadł ją drugi szok"
"Walcząc z impulsami, które podpalały jej umysł szaleństwem"
".. noc jest mroczna ciemnością do jakiej oczy człowieka nigdy nie przywykły"
"...przyglądali się błyszczącymi, a jednak matowymi oczami"
"Skóra na jego czaszce napięła się i wysłała ciarki wzdłuż całego ciała"
"Samotność wiecznej ciemności da mu ukojenie"

PS. Jednak mam wrażenie, że z tej powieści może powstać całkiem niezły serial :)
Thomas Olde Heuvelt, Hex, Zysk i S-ka, 2017, s. 438

niedziela, 21 stycznia 2018

Margaret Atwood "Grace i Grace"



Powieści Margaret Atwood cieszą się ostatnio sporą popularnością wśród twórców seriali. Najpierw obejrzeć mogliśmy świetny pierwszy sezon "Opowieści podręcznej". Teraz Netflix proponuje nam miniserię "Grace i Grace". Przy tej okazji warto sięgnąć po jej literacki pierwowzór. 
Powieść "Grace i Grace" Margaret Atwood oparła na prawdziwych wydarzeniach. W 1843 roku szesnastoletnia Grace Marks i jej wspólnik James McDermott zostali aresztowani za podwójne morderstwo. Ofiarami byli pracodawca tych dwojga Thomas Kinnear oraz jego gospodyni i kochanka Nancy Montgomery. W chwili śmierci Nancy była w ciąży. Sprawa ta budziła wiele kontrowersji. Morderstw dokonano w Kanadzie, potem para zbiegła do Stanów Zjednoczonych. Ich aresztowanie i przetransportowanie do Kanady nie było do końca legalne. Dodatkowo istniało wiele pytań dotyczących roli Grace w tych morderstwach. Ona sama mówiła o sobie, jako o niewinnej ofierze McDermotta. Twierdziła, że nie pamięta tych wydarzeń, a mężczyzna jej groził. Sam James zeznawał, że Grace była nie tylko czynną uczestniczką aktu zabijania, ale nawet jego prowodyrką i siłą napędową. Osobiście zaciskała apaszkę na szyi konającej Nancy. Dziewczyna bez żadnych skrupułów okradła zmarłą i na procesy ubierała się w jej sukienki. Na wyobraźnię opinii publicznej wpływała również pogłoska, że James i Grace byli kochankami. 
Finalnie para została osądzona jedynie za zabójstwo pana Kinneara. Oboje zostali skazani na śmierć i uznano, że nie ma potrzeby sądzić ich dodatkowo za śmierć Nancy. James został powieszony, zaś karę Grace zmieniono na więzienie. 
Sprawa ta była bardzo głośna. Sprawiał to wiek Grace i jej uroda. Interesowali się nią wszyscy. Lekarze, psychiatrzy, duchowni, dziennikarze i pisarze. W powieści Atwood pojawia się fikcyjna postać - doktor Simon Jordan. Jest on psychologiem, któremu zlecono przygotowanie raportu, udowadniającego niewinność Grace. Przeprowadza on z kobietą długie rozmowy, wciąż mając nadzieję na zdarcie zasłony z pamięci i dotarcie do prawdy. Nie ocenia jej, nie interesuje go, czy jest winna, czy nie. On chce tylko poznać prawdę. Staje się przyjacielem i powiernikiem Grace. A może tylko przerywnikiem w monotonni więziennych dni? Kto tu jest badaczem, a kto badanym? Jak łatwo zatrzeć granice i zmienić punkt odniesienia.
Rozdziały powieści Margaret Atwood noszą nazwy popularnych w XIX wieku wzorów ręcznie szytych kołder. Podczas spotkań z doktorem Grace nieustannie szyje kolejne kołdry. To stanowi w tym czasie sens jej życia. Opowiada, jak starannie dobierze kiedyś wzór,  który uszyje dla siebie. Ukryje w nim symbole, które będą niezauważalne dla postronnych obserwatorów. Podobnie jest z jej opowieścią o przeszłości. To mozaika starannie wybranych przez Grace i skomponowanych elementów. Ma wiele znaczeń i ukrytych niuansów. I gdzieś w tym wszystkim kryje się prawda o tym, co stało się pewnego lipcowego dnia w domu Thomasa Kinneara. Z wzorami kołder jest jak z tą opowieścią - każdy widzi w niej to, co chce zobaczyć. Lub co Grace chce mu pokazać. 
W posłowiu autorka opowiada nam o tym, jak zbierała informacje o Grace i dramatycznych wydarzeniach. Wersji wydarzeń i opinii o oskarżonej jest tak wiele, że trudno jest dociec, jak wyglądała prawda. Jednak jeśli głębiej się nad tym zastanowić, to trudno jedną, obiektywną prawdę. Istnieją osoby, które manipulują innymi, podjudzają ich i nawet nie zdają sobie sprawy z tego, jak źle postępują. W swoich oczach są zupełnie niewinni. A to, co w powieści (w serialu jakoś przegapiłam ten watek) zdarzyło się doktorowi Jordanowi pokazuje, jak cienka jest granica pomiędzy byciem ofiarą, a byciem sprawcą. 
Bardzo dobra książka. Polecam.

Grace i Grace, Margaret Atwood, Prószyński i S-ka, 2017, s. 576
Tłumaczenie: Aldona Możdżyńska-Biała
Tekst dla SzczecinCzyta.pl