books on my mind: maja 2012

czwartek, 31 maja 2012

David Wills "Metamorfozy Marilyn Monroe"


Uwielbiam oglądać zdjęcia dawnych gwiazd kina. Szczególnie lubię zdjęcia Marilyn Monroe. Dlaczego? Dlatego, że  ta kobieta lśniła swoim światłem. Przy niej każda inna wyglądała tak jakoś zwyczajnie, szaro. Norma Jane nie była szczególnie piękna. Nie miała też wyjątkowej figury. A jednak to właśnie ona, a nie nikt inny jest najbardziej rozpoznawalnym symbolem seksu XX wieku. Jestem przekonana, że jej sława jest już teraz uniwersalna i ponadczasowa - nie ma współczesnego odpowiednika Marylin Monroe. Współczesne gwiazdki są miałkie i nijakie. 
Przyznaję, że nie podobają mi się zdjęcia "wczesnej" Marilyn - wtedy jeszcze Normy Jane. Nie była specjalnie ładną nastolatka. Jednak w miarę dorastania tworzyła siebie - produkt docelowy - supergwiazdę kina. Osobiście najbardziej lubię zdjęcia Marilyn z ostatniego okresu jej życia. To czas kiedy z podlotka i młodej gwiazdy zmienia się w zmęczoną życiem, dojrzałą kobietę. Na jej twarzy widać przeżyte depresje, a zmarszczki wokół oczu dodają jej tylko uroku. Taka Marilyn Monroe podoba mi się najbardziej. 
Album "Metamorfozy Marilyn Monroe" jest przepięknym hołdem oddanym tej niezwykłej kobiecie. Wybrane przez autora zdjęcia ilustrują drogę, jaką przeszła od pulchnej Normy Jane, do dojrzałej Marilyn. Między zdjęciami przeczytać możemy ostatni wywiad z gwiazdą, oraz to, co powiedzieli o niej przyjaciele i współpracownicy. Album niestety nie zawiera moich ukochanych zdjęć Marilyn, ale i tak jest ucztą dla oczu. Bardzo cieszę się, że stoi na mojej półce. Jestem przekonana, że spędzę na jego przeglądaniu jeszcze wiele wieczorów. 




Wills David,  Metamorfozy Marilyn Monroe, Znak, 2011

poniedziałek, 28 maja 2012

Adam Zalewski "Małe miasteczko"


W małym, amerykańskim miasteczku Abraham życie toczy się leniwie.Pieczę nad mieszkańcami sprawuje nowy szeryf, w ratuszu zasiada bardzo młody burmistrz, listy rozwozi poczciwy listonosz.Wszyscy się tu znają, nikt nie ma przed sąsiadami żadnych tajemnic. Czy aby na pewno?
Miasteczko budzi z marazmu zniknięcie nastolatki.Na jaw wychodzą skrzętnie skrywane tajemnice. Przyjaciel nagle zamienia się we wroga. Z tym wszystkim zmierzyć się musi nowy szeryf, który uciekając z dużego miasta na prowincję miał nadzieję na spokojne życie. 
W "Małym miasteczku" Adam Zalewski zastosował zabieg, którego osobiście bardzo nie lubię - akcję książki umieścił w USA, czyli na tereny nie znane sobie z życia codziennego. Rozumiem, że autor jest miłośnikiem Ameryki i zna ją bardzo dobrze, jednak tego typu przeniesienie zawsze stwarza ryzyko sztuczności. Może gdybym nie wiedziała, że autor jest rodowitym Polakiem, to inaczej patrzyłabym na tą amerykańskość "Małego miasteczka". Niestety wiedziałam, a to czyniło mnie osobą uprzedzoną - doszukiwałam się tej sztuczności.
Początek książki był bardzo intrygujący. Niestety, nie miał wiele wspólnego z całą resztą. Był oderwany od całości. Ten wstęp przypominał mi nieco rewelacyjne "Z zimną krwią" Trumana Capote. Po interesującym wstępie autor wziął się za wprowadzanie czytelników w akcję. Wprowadzał i wprowadzał - do dwusetnej strony. Tak długie zawiązywanie akcji stanowi spore wyzwanie dla osób stosujących metodę 100 stron - apeluję, nie porzucajcie "Małego miasteczka", dajcie mu szansę.
Pomysł na intrygę był całkiem niezły. Krwawa tajemnica, atmosfera narastającego w małej, lokalnej społeczności szaleństwa, nakręcająca się spirala strachu i brutalności. Zakończenie trochę mnie rozczarowało (chociaż przyznaję, że i nieco zaskoczyło).
"Małe miasteczko" to książka niezła. Wciągnęłam się w akcję, byłam ciekawa, jakie rozwiązanie będzie miała zagadka. Nie rozumiem niektórych zabiegów Zalewskiego, takich jak ten oderwany od reszty książki wstęp, zmiana narratora po pierwszym rozdziale, czy wprowadzenia rozległych historii o postaciach zupełnie dla opowieści zbędnych. Takie poboczne historie są fascynujące w wykonaniu mistrzów pióra, a u Zalewskiego są niepotrzebnymi zapychaczami treści. Mimo tych wad cieszę się, że trafiłam na Adama Zalewskiego. Jestem pewna, że przeczytam także inne książki tego autora. Może nie tak od razu, ale kiedyś z pewnością.

Adam Zalewski, Małe miasteczko, Prószyński i S-ka, 2012

piątek, 25 maja 2012

Dale Carnegie "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi"


Bardzo, ale to bardzo nie lubię czytać poradników psychologicznych. Wysypki dostaję również na widok książek o pozytywnym myśleniu typu "Sekret". Książka "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi" łączy w sobie wszystkie te, niestrawne dla mnie cechy. 
Wraz z wiosną postanowiłam trochę nad sobą popracować. Z tej okazji w moim samochodowym odtwarzaczu wylądowało "dzieło" Dale'a Carnegie. No i się zaczęło... Najpierw postanowiłam odrzucić wszelkie uprzedzenia i poddać się temu, bardzo atrakcyjnie przygotowanemu audiobookowi. Przez pierwsze dwa dni postanowiłam nawet stosować się do tych magicznych porad - trenowałam uśmiechanie się. Tylko im dalej w las, tym więcej drzew. Porady stawały się coraz banalniejsze. Włączanie tego audiobooka powodowało u mnie nerwowy skurcz mięśni szczęki, który uniemożliwiał mi uśmiechanie się. Opowieści "ku pokrzepieniu serc" typu: Spowiedź taty (możliwe, że przekręciłam tytuł) wywoływały we mnie śmiech i poczucie zażenowania. Kiedy dotarłam do słów, jakimi autor uraczył młodzieńców palących ogniska w parku, byłam już całkiem pokonana i umocniona w mojej nienawiści do tego typu książek. 
Autor powołuje się w tekście na pokrewne dzieło: "Jak zmienić ludzi w złoto". Tak, jestem pewna, że taki właśnie cel przyświecał tworzeniu "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi" - ludzie zmienili się w złoto. Kupując to wątpliwej jakości dzieło, zapełnili kieszeń autora. Dzięki spisaniu banałów stał się bogatym człowiekiem.
Tak, jak do treści mam sporo zastrzeżeń, to pochwała należy się wydawnictwu za przygotowanie tego audiobooka. Głos lektora jest bardzo przyjemny, sposób narracji umożliwia łatwe przyswojenie sobie zawartych w nim "prawd objawionych". Może mam trochę zastrzeżeń, co do inscenizacji - a w sumie to nie do nich samych, a ich ilości, ale generalnie to bardzo sympatyczny audiobook. Podobał się nawet synu - kiedy rozładowało się mp3 z jego "Dziećmi z Bullerbyn", to chciał mojego audiobooka.
Jeśli ktoś lubi poradniki psychologiczne, to może spokojnie czytać, czy słuchać "Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi". Jeśli jednak ktoś, tak jak ja nie toleruje tego typu wydawnictw, to lepiej niech omija tę książkę z daleka.

Dale Carnegie, Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi, Studio Emka, 1995

poniedziałek, 21 maja 2012

James Herbert "Nawiedzony"


Jako nastolatka pasjami zaczytywałam się horrorami. Uwielbiałam się bać. Wprawdzie miłość do horrorów odeszła już dawno w zapomnienie, ale do tej pory mam słabość do thrillerów i innych takich dziwadeł. Ale nawet teraz, kiedy mam ochotę na jakąś lekką lekturę, to biorę sobie z bibliotecznej półki jakiś lekkostrawny horror. Tym razem padło na - jak głosi okładka - brytyjskiego mistrza gatunku -  Jamesa Herberta.
"Nawiedzony" zapowiadał się interesująco. Zmęczony życiem, sceptyczny profesor David Ash w dzieciństwie przeżył traumę. Kiedy dorósł swoje zawodowe życie poświęcił na udowadnianie, że duchy nie istnieją i na demaskowanie fałszywych mediów i spirytystów. Pewnego dnia przyjmuje zlecenie od pewnej starszej pani, która twierdzi, że jej dom jest nawiedzony. David Ash wyrusza w podróż do odległego Edbrook House.
Teoretycznie "Nawiedzonemu" niczego nie brakuje. Jest tu nadużywający alkoholu, niezwykle inteligentny profesor, jest wielkie, opuszczone domostwo, stojące w opuszczonej, zalesionej okolicy, jest zastraszona cioteczka i oczywiście piękna siostrzenica Christina, jest też tajemnica rodzinna. Mimo, że mamy wszystkie te elementy, to nie składają się one  w nic ciekawego. "Nawiedzony" napisany jest chaotycznie, trudno nadążyć za skokami w czasie, jakie funduje nam autor. Część retrospektyw jest zupełnie zbędna i wyglądają jak zapychacze miejsca. Książka jest cieniutka, w sumie spokojnie można było ją skrócić do opowiadania. Do tego, mimo iż bardzo się starałam, to nie przestraszyłam się ani trochę. Rozwiązanie zagadki rodziny Mariell  znałam już po pierwszych 20 stronach. Książka ta wygląda, jakby była szkicem do scenariusza filmowego (książka ta z resztą została zekranizowana - mam nadzieję, że z lepszym skutkiem).
Przyznaję, że "Nawiedzony" znudził mnie i rozbawił. Rozczarowanie jest tym większe, że książka ta miała całkiem niezłe recenzcje. Jako, że na półce mam "Duchy ze Sleath" tego samego autora, to dam mu jeszcze jedną szansę. Mam nadzieję, że "Nawiedzony" to tylko chwilowy spadek formy Jamesa Herberta.

James Herbert, Nawiedzony, Wydawnictwo Książnica, 2008

sobota, 19 maja 2012

Magda Szabó „Tajemnica Abigél”


  „Tajemnica Abigél” Magdy Szabó to powieść młodzieżowa. Jej świetna adaptacja doprowadziła niegdyś niejedno dziewczęce serce do stanu palpitacji. Jako, że jestem w wieku tejże adaptacji, to mnie jakoś ominęła abigélomania. Teraz trochę mi z tego powodu smutno, ale ma to też swoje niezaprzeczalne plusy – z prawdziwą ciekawością zasiadłam do czytania o losach Giny i jej koleżanek. Ba! Zarwałam noc, żeby się dowiedzieć, jakie będzie rozwiązanie tajemnic pensji dla dziewcząt imienia biskupa Matuli.
Na Węgrzech, jak i w całej Europie trwa II wojna światowa, jednak jej okrucieństwa nie dotknęły jeszcze nastoletniej Giny, córki generała Vitaya. Dziewczynka oddaje się wszelkim radościom życia – chodzi do szkoły, bywa na tanecznych wieczorkach organizowanych przez trzpiotowatą ciotkę Mimó, przeżywa właśnie pierwszą miłość. Nagle jej nastoletni świat się wali – jej francuska niania musi wyjechać z Pesztu, a samą Ginę ojciec odsyła w nieznane miejsce – dziewczynka trafia na pensję biskupa Matuli – kalwińską placówkę wychowawczą, o wyjątkowo surowej regule.
Krnąbrna Gina ma problemy z odnalezieniem się w nowym świecie. Denerwują ją surowe zasady, nie może dogadać się z koleżankami, nie może znieść zaprzyjaźnionej ze szkołą byłej wychowanki Mici Horn, a do tego te dziecinne legendy... Pensjonarki wierzą, że wszelkie problemy, które powierzają stojącemu w ogrodzie posągowi Abigél są rozwiązywane. Dziewczynka próbuje zrobić wszystko, żeby ojciec zabrał ją do domu. Kiedy w końcu poznaje powody, dla których generał umieścił ją w tak odludnym miejscu, wszystko się zmienia. Od tej pory Gina staje się pełnoprawną uczestniczką życia w pensji.
Książkę Magdy Szabó czyta się z ogromną przyjemnością. Działania Giny mogą irytować, ale czegóż wymagać od nastolatki. Nie wiem, jak każdy z nas zachowałby się w obliczu zasad panujących na purytańskiej pensji. Część z nich była tak irracjonalna, że z pewnością też byśmy się przeciwko nim buntowali.
„Tajemnica Abigél” nie jest zwykłym czytadłem dla nastolatek, jest opowieścią o wchodzeniu w dorosłość w niezwykle trudnym okresie historii. Dziewczynki dopiero uczą się rozróżniać przyjaciół od wrogów, a bohaterów od tchórzy. Ta trudna lekcja sprawia, że dzięki niej wychowanki pensji Matuli wchodzą w dorosłe życie, jako dojrzałe, w pełni przygotowane do życia młode kobiety.
Książka Magdy Szabó jest nieco zabawną, nieco nostalgiczną powieścią o dorastaniu. Bardzo mi się podobała i uważam, że warto ją przeczytać. 

Magda Szabó, Tajemnica Abigél, Wydawnictwo Bona, 2012

Recenzja dla Szczecinczyta.pl


wtorek, 15 maja 2012

Lewis Caroll "Alicja w Krainie Czarów" audiobook


Jako dziecko nie przepadałam za Alicją w Krainie  Czarów. Wydawała mi się zawsze zbyt wymyślna, a nagromadzenie dziwacznych postaci bardziej drażniło mnie, niż ciekawiło. Za moich czasów słuchaliśmy bajek na płytach (nie, nie CD, a na płytach winylowych :D). Ja miałam wersję Antoniego Marianowicza, z muzyką Ryszarda Sielickiego. 

 
Do tej pory pamiętam "Alicję" i piosenkę, jaką śpiewała księżna dziecku: 

Śpij syneczku już, 
pieprz do noska włóż, 
kichać mi się ani waż, 
bo od tego brzydnie twarz...
a-psik! a-psik! a-psik!

Już syneczku śpij, 
bo złapię za kij.
Pójdziesz tam, gdzie rośnie pieprz, 
bowiem buzię masz jak wieprz... 
a-psik! a-psik! a-psik!

Zdumiała mnie miłość, jaką mój synu darzy wszelkie wersje "Alicji". Wypożycza ją nieustannie z biblioteki i każe sobie czytać, słucha audiobooka, ogląda różne filmowe wersje. Uwielbiam audiobooki, ale moje nie zawsze nadają się do tego, żeby słuchał ich 4-latek. Jako, że dość sporo jeździmy autem, to zdecydowałam, że wspólnie słuchać będziemy jego bajek. No i co wybrał uszczęśliwiony synu? Żadna to niespodzianka - Alicję. No to zaczęliśmy słuchanie współczesnej wersji "Alicji" w wykonaniu Michała Kuli.
Zakochałam się! Pan Kula wspaniale interpretuje tę książkę. Słucha jej się z prawdziwą przyjemnością. Zaśmiewałam się do łez. Nie mogłam doczekać się kolejnego, wyznaczanego długością i częstością przejażdżek, odcinka. W końcu złapałam wszystkie niuanse i smaczki. To wydanie "Alicji" bardzo mi się podoba. Teraz zrozumiałam, co w Alicji widział (słyszał) mój synu. 
Dobrze nagrany audiobook to prawdziwy skarb. Nie lubię zbyt dużej ilości efektów specjalnych, ale często zdarza się,  że czytający bajkę nie moduluje głosu, bądź jego głos jest drażniący, czy niepasujący do czytanej treści. W "Alicji" wszystko jest na swoim miejscu. Polecam ten audiobook. My już zabieramy się za "Alicję po drugiej stronie lustra". Jestem przekonana, że poszukam innych audiobooków nagranych przez Michała Kulę.

Lewis Caroll, Alicja w krainie czarów, czyta Michał Kula, Wyd. Promatek

piątek, 11 maja 2012

Sven Hassel "Gestapo"


Sven Hassel w czasie II wojny światowej służył w Wehrmachcie. Jako kierowca czołgu brał udział w ataku na Polskę. Jego psychika nie wytrzymała działań wojennych i zdezerterował, za co trafił do jednostki karnej Jednostka ta stanowiła zbiór zupełnie niezwykłych osobowości. Zawsze otrzymywała ona najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne zdania. Wykonywali je bez strachu - nie zależało im na życiu. Jej członkowie nie byli świetnie wyszkoleni, była to banda zabójców. Niezbyt eleganckich, za to niezwykle skutecznych. Nie przejmowali się żadną etyką, oni mordowali. Robili to, żeby przeżyć, ale zdarzało im się zabijać dla przyjemności. Nieustannie szlifowali i ulepszali sztukę mordowania. Robili konkursy na skuteczność. Nie zabijali honorowo - garota nie jest bronią, której używałby wzorcowy żołnierz Hitlera. Wyrywali zabitym złote zęby, gwałcili kobiety, handlowali alkoholem. Ten legion przerażał nawet niemieckich dowódców. Sonderabteilung kierował się własnymi prawami i własnym kodeksem honorowym.
Po wojnie Hassel trafił do obozu jenieckiego. Kolejne lata, to kolejne obozy, w których był jeńcem. Wtedy właśnie zaczął opisywać losy swojej jednostki. Napisał o nich, mieszając prawdę z fikcją, trzynaście książek.
"Przygody" jednostki karnej są straszne. Co najgorsze, to fakt, że całe to piekło opisane jest w konwencji powieści łotrzykowskiej. Żółty cylinder Porty stanowi tu makabryczną kropkę nad "I". Czytając "Gestapo", nieustannie nasuwały mi się skojarzenia z "Tortilla Flat" Steinbecka. Makabryczne porównanie. Chociaż z drugiej strony, być może właśnie jest metoda ucieczki przed piekłem rzeczywistości - banalizowanie jej.
Przyznaję, porzuciłam książkę Svena Hassela po 100 stronach. Porzuciłam ją nie dlatego, że była zła, a dlatego, że konwencja, w której jest napisana zupełnie mi nie odpowiada. "Gestapo" czyta się dobrze. Może Sven Hassel, zamiast mordować ludzi, powinien był już wcześniej zająć się pisarstwem .
  
Sven Hassel, Gestapo, Instytut Wydawniczy Erica, 2005

wtorek, 8 maja 2012

Haruki Murakami "Norwegian Wood"


Stało się.. Po długich przymiarkach zabrałam się za czytanie "Norwegian Wood" Haruki Murakami. Książka ta od dłuższego czasu (hmm.. w sumie to już od kilku lat) zachwycała mnie swoją okładką. Drzewo wiśni i ta kolorystyka przemawiały do mojej wyobraźni. Do tego nostalgiczny opis i proszę, zakochałam się. Tylko powtórzę stare powiedzenie, które już wielokrotnie pojawiało się na tym blogu: "Nie oceniaj książki po okładce".
Tōru Watanabe jest studentem. Jest też dziwnym, wyobcowanym człowiekiem, którego najlepszy  przyjaciel i najbliższa mu osoba Kizuki popełnił samobójstwo. Niejako w spadku po przyjacielu przejął obowiązek opiekowania się dziewczyną zmarłego wycofaną i zamkniętą w sobie Naoko. Zbliżanie się do Watanabe do Naoko przypomina proces oswajania dzikiego, płochliwego zwierzątka. Dziewczyna niewiele mówi, nie wiadomo co czuje. Wpuszczenie Watanabe za granicę swojej intymności przypłaca załamaniem nerwowym i pobytem w szpitalu. Chłopak pisze do niej długie listy i odwiedza ją w jej miejscu odosobnienia. Zaprzyjaźnia się z jej współlokatorką i opiekunką Reiko. Razem próbują pomóc Naoko odnaleźć się w realnym świecie. 
Jednocześnie Watanabe poznaje zupełne przeciwieństwo Naoko - Midori. Dziewczyna jest ekscentryczna i żywiołowa. Pełna zmiennych nastrojów. Ona także przeżywa swój życiowy dramat, jednak czyni to zupełnie inaczej niż Naoko. 
Watanabe staje na życiowym rozdrożu.
Kultura japońska jest mi całkowicie obca. Nie rozumiem wielu zachowań bohaterów. Nie rozumiem, dlaczego tak wiele osób otaczających Watanabe popełnia samobójstwo. Mam wrażenie, że wszyscy Japończycy cierpią w milczeniu. Jest to zupełnie różne od kultury europejskiej, czy tym bardziej amerykańskiej. "Norwegian Wood" jest wypełnione na wskroś nieszczęśliwymi, szarymi postaciami, które nie próbują nawet radzić sobie ze swoim bólem, a ból zdaje się im sprawiać samo istnienie.
I tak, jak skłonna byłabym zaakceptować dramaty egzystencjalne  grupy studentów, tak kompletnie nie rozumiem postawy Reiko. W tej postaci drażniło mnie wszystko. Od jej pokrętnego tłumaczenia lesbijskiej afery z 15-latką, po jej stosunek do Naoko, aż w końcu po jej zachowanie wobec Watanabe. Sama jestem kobietą w wieku Reiko i nie potrafię zaakceptować tego, jak ona postępuje.
Nie rozumiem też całej kultury japońskiej. Jak już wspominałam, jest mi całkiem obca. A wszystko, czego nie znamy, czy nie rozumiemy powoduje u nas poczucie niepokoju i podenerwowania. Tak jest z "Norwegian Wood". Opieszale i bez pośpiechu tocząca  się  akcja, obce tło kulturowe, przedziwni bohaterowie i zdumiewające pobudki, które nimi kierują. 
Nie mogłabym z czystym sumieniem powiedzieć, że to książka zła, czy nawet słaba. Nie uważam tak. Jednak jestem pewna, że nie jest to książka dla mnie i niestety nie zarażę się murakamizmem.

Haruki Murakami, Norwegian Wood, Muza, 2006

piątek, 4 maja 2012

Jan Garavaglia "Jak nie umrzeć. Opowieści patologa sądowego"


Ostatnimi czasy wszystko, co zdobędzie popularność należy wycisnąć do końca, jak cytrynę. Nieważne, że ta cytryna na koniec traci już smak, najważniejsze jest zarabiać, zarabiać, zarabiać. Tak też stało się z wyprodukowanym przez Discovery programem doktor G.Sympatyczna pani doktor jest pracuje jako lekarz sądowy w dziewiątym dystrykcie w Orlando na Florydzie. W swoim programie rozwiązuje tajemnice dziwnych śmierci swoich "pacjentów". 
Na bazie tego programu powstała książka "Jak nie umrzeć. Opowieści patologa sądowego". Po przeczytaniu tej książki jestem pewna, że doktor G. nie powinna brać się za pisanie. Biorąc tę książkę do ręki spodziewałam się pasjonującej opowieści o dziwnych przypadkach zejść. Zdumiewające historie, kandydatów do nagrody Darwina.. A co dostałam? Ano typową ulotkę prozdrowotną. Nie pal, nie pij, odżywiaj się zdrowo, powoli jeźdź samochodem i raczej nie stawaj pod drzewem w czasie burzy.  Niestety widać, że tak, jak pisanie niektórych rozdziałów szło dr G. w miarę sprawnie, tak niektóre punkty w planie książki zapełniała w strasznych bólach.  Ale najbardziej zdumiał mnie rozdział o zdrowiu psychicznym. Jak patolog sądowa mogła sklecić tak banalną opowiastkę o pozytywnym myśleniu? Niektóre rzeczy pozostaną dla mnie zagadką.
No cóż, żeby nie stwierdzić, że całkiem straciłam czas, to powiem, że z ogromnym zainteresowaniem przeczytałam rozdział o wypadkach samochodowych. Teraz więcej uwagi poświęcam zapinaniu pasów i jeśli już otwieram okno w moim Złomku, to robię to na całą szerokość.

Jan Garavaglia, Jak nie umrzeć. Opowieści patologa sądowego, Znak, 2010

wtorek, 1 maja 2012

stosik majowy


Mamy początek maja, to i czas na stosik majowy.
Zastanawiałam się, jak rozwiązać w stosiku kwestię książek, których nie zdążyłam przeczytać w poprzednim miesiącu. Uznałam, że umieszczę je także w aktualnym stosiku - w końcu w tym miesiącu będą czytane. Dlatego niech Was nie zdziwią powtórki w stosikach :)U góry zdjęcie stosiku w wersji reprezentacyjnej, na dole zbliżenie ;)
I tak od góry mamy:
1. Sven Hassel "Gestapo" - przypadkowo trafiłam w mojej bibliotece na półkę książek tego autora. Nic o nim nie wiem i ciekawa jestem tego co mnie czeka.
2. 
Dennis Lehane "Mila księżycowego światła" - zobaczę gdzie znowu jest Amanda.
4. "Norwegian Wood" - spadek z kwietnia. Jestem w połowie.
5. Krystyna Chiger "Dziewczynka w zielonym sweterku" - dałam się porwać oscarowej gorączce.
6. Bryan Burrough "Wrogowie publiczni"- pamiątka ze szczecińskiego Kiermaszu Książki Używanej
7. ekhm... no "Blondynka" - spadek z kwietnia. W tym miesiącu mam nadzieję ją przeczytać.