books on my mind: grudnia 2012

czwartek, 27 grudnia 2012

Joanna Jodełka "Kamyk"


O książce Joanny Jodełki "Kamyk" czytałam wiele dobrego. Kiedy trafiłam na nią w księgarni, nie zastanawiałam się długo. 
Daniel Koch jest eleganckim, zdystansowanym mężczyzną w średnim wieku. Unika w jakichkolwiek zobowiązań - tak w życiu prywatnym, jak w zawodowym. Jest wysokiej klasy specjalistą, który wykonuje audyty w firmach. Poznajemy go w czasie imprezy służbowej, którą zorganizował prezes firmy, zatrudniającej pana Kocha. Na spotkaniu tym, wraz z ilością spożywanego alkoholu, na jaw wychodzą małżeńskie problemy szefa i jego żony. Daniel jest nieco zniesmaczony sytuacją. Wychodzi z restauracji pod pretekstem odwiezienia do domu efektownej sekretarki - Ewy Kochanowskiej. Ewa jest małomówna i intrygująca. Dziwnym zbiegiem okoliczności kobieta zaprasza Daniela do swojego mieszkania. 
Następnego dnia pan Koch elegancko znika z mieszkania Ewy i ma nadzieję zniknąć na zawsze z jej życia. To jego ostatni dzień w tym mieście. Kiedy pojawia się w firmie, żeby zakończyć swoją pracę, dowiaduje się, że prezes firmy został postrzelony. Sprawca napadu strzelał też do jego sekretarki. Świadkiem napadu jest 12-letnią, niewidoma córka Ewy Kamila - nazywana Kamykiem. Dość niespodziewanie to na Daniela spada odpowiedzialność za dziewczynkę. Opieka nad nią nie jest łatwa, bo nie dość, że Kamyk jest bardzo zbuntowany i opryskliwy, to jeszcze zabójca próbuje pozbyć się jedynego świadka napadu. 
"Kamyk" jest sprawnie napisanym, schematycznym kryminałem. Czyta się go całkiem nieźle, chociaż już od połowy książki wiadomo, kto stoi za morderstwami. Wątek Kamili, szczególnie jej wyjątkowo trudny charakter mają być ciekawym ożywieniem powieści. No niestety, moim zdaniem dziewczynka zasługuje na solidne lanie. Jest źle wychowana, bezczelna i nierozsądna. Nie rozumiem też dlaczego zdecydowano się powierzyć opiekę nad małoletnią zupełnie obcemu mężczyźnie. W obecnych czasach, w dobie wszelkiej maści zboczeńców, decyzja ta wydaje się być obciążona ogromnym ryzykiem. 
Autorka stara się pokazać przemianę Daniela Kocha, zmianę w jego myśleniu i pojmowaniu świata. Próbuje nas przekonać, że 2 dni z pyskatą nastolatką wyleczyły go z lęku przed bliskością, z problemów z zaangażowaniem i nauczyły go odpowiedzialności. No ja tego nie kupuję.
"Kamyk" Joanny Jodełki jest sympatycznym kryminałem, który może umilić nam zimowe wieczory. Nie jest zbyt gruby, więc nie zajmuje dużo czasu. Mimo przewidywalności i przerysowania pewnych wątków oceniam go pozytywnie. 

Joanna Jodełka, Kamyk, Świat Książki, 2012

czwartek, 20 grudnia 2012

Glenn Puit "Wiedźma"


Pochodząca z patologicznej rodziny Brookey Lee West nie miała łatwego życia. Jej matka była alkoholiczka i narkomanką, a ojciec, były policjant, narkoman, alkoholik, był praktykującym satanistą. To on właśnie nauczył swoją ukochaną córeczkę, że dobre jest to, czego się chce, nawet po trupach innych ludzi. Brat Brookey poszedł w ślady rodziców. Nie miał stałej pracy, za to dużo czasu spędzał na różnego rodzaju ciągach i odwykach. Dziewczyna miała szansę na wyrwanie się z tej patologii. Zaczęła się uczyć i odkryła, ze posiada niezwykły talent do pisania książkowych instrukcji do sprzętu komputerowego. Postanowiła zająć się tym zawodowo. Wkrótce firmy informatyczne zabiegały o jej usługi, a Brookey stała się osobą majętną. Niestety, przeszłość nie chciała jej odpuścić - ojciec założył nową rodzinę, brat zniknął i to ona właśnie musiała zaopiekować się niezrównoważoną matką. Kobiety zamieszkały razem. 
Wkrótce okazało się, że Brookey i jej matka stanowią dziwny i przerażający duet. Starsza pani była nimfomanką i złodziejką. To ona wmówiła córce, że w ich żyłach płynie indiańska krew. To przeświadczenie, sprawnie podsycane przez satanistycznego ojca sprawiło, że Brookey myślała, że może wszystko, że ma prawdziwą szamańską, magiczną moc. Przebrana za wampirellę wyruszała na miasto w poszukiwaniu kolejnych mężów. A kiedy już ich zdobywała, to byli dla niej tylko pionkami w drodze do uzyskania pełnej mocy, pieniędzy i wpływów. To, że nie ponosiła konsekwencji swoich czynów, sprawiało, iż czuła się niepokonana. I tak pewnie byłoby nadal, gdyby nie fakt, że pewnego upalnego dnia, w jej pomieszczeniu magazynowym, policja znalazła beczkę z ciałem jej matki. To morderstwo wstrząsnęło opinią publiczną i stało się końcem kariery Brookey Lee West. 
Książka "Wiedźma" Glenna Puita to tzw. "true crime'. Czytałam kilka książek z tej serii i zazwyczaj są one żenująco źle napisane. Z tą książką jest nieco inaczej. Oczywiście nie jest to żadne wybitne dzieło, ale autor wykonał tu dużo porządnej, reporterskiej pracy, powstrzymał się od zbędnych "wypełniaczy tekstu" i tzw. "łzawych kawałków". Skupił się na postaci Brookey Lee West. Nie oceniał jej. Z jednej strony przedstawił jej koszmarne dzieciństwo, fatalną młodość, a potem drogę jaką pokonała w karierze zawodowej. Nie pozostawił nam jednak złudzeń - ta chłodna, opanowana, profesjonalna pani autorka książek informatycznych, zamożna kobieta sukcesu, to nadal ta sama dziewczyna, która dorastała z pijącymi rodzicami, która o pomoc w załatwianiu swoich spraw zwracała się do ojca. Ojciec wprowadzał ją w tajniki magii i satanizmu. Uczył, jak wykorzystywać je do swoich potrzeb. 
Jedna moja uwaga, którą mam do autora, to błędy w opisywaniu neopogańskiej religii wicca. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale swego czasu interesowałam się tym tematem. Fałszywy opis, który znajduje się w tej książce może prowadzić do błędnej oceny wicca, jako całości. Do tego autorowi chyba trochę mieszają się systemy religijne i magiczne. W tworzeniu napięcia i dramatyzmu swobodnie czerpie z tego, co akurat ma pod ręką, wrzucając wszystko do jednego worka. 
Książki "Wiedźma" nie jest ani dobra, ani zła. Jest średnia. Oczywiście zbrodnie popełnione przez Brookey są straszne, ale sama książka, pozostawia nas niejako letnimi - spływa po czytelniku, nie zapada w pamięć. Nie polecam jej, ani nie zniechęcam do jej czytania. To czy ją przeczytacie, nie będzie miało absolutnie żadnego znaczenia dla waszego życia. Raczej nie zmusi was do refleksji i obawiam się, że zapomnicie o tej książce dokładnie z chwilą jej zamknięcia. 

Glenn Puit, Wiedźma, Hachette, 2011

środa, 19 grudnia 2012

Manula Kalicka, Zbigniew Zawadzki "Tutto bene"



"Tutto bene" jest modną, warszawską restauracją. Lokal ten wiele zawdzięcza swojemu zgranemu zespołowi. Wszystko tu chodzi, jak w zegarku. I tak jest, aż do pewnego wieczora, kiedy ostatni klient, z nieznanych powodów, strzela do kelnerki - Ukrainki Sani. Niedługo później ofiarą dziwnego napadu pada również zatrudniony w Tutto Bene kucharz. Na pracowników restauracji pada strach. Kelnerka Zosia jest przerażona. Do tego sen z oczu spędza jej los dziecka postrzelonej koleżanki. Postanawia odszukać je i upewnić się, ze jest bezpieczne. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy okazuje się, że dziewczynka zaginęła - mało tego - podobno nigdy nie istniała! Zaraz po tym odkryciu Zosia wpada w kłopoty. Cale szczęście, że nad jej bezpieczeństwem rycersko czuwa Grzegorz Dolan - przystojny szef kuchni Tutto bene.
Policja ma nie lada zagwozdkę. Kierujący śledztwem komisarz Górzyański próbuje rozwikłać zagadkę tych dwóch morderstw. Nie jest to łatwe, kiedy ciągle pojawiają się nowe wątki, a całość wygląda na wielką międzynarodową polsko-niemiecko-ukraińską aferę.Aby rozwiązać sprawę do pomocy trzeba wezwać też zagranicznych kolegów.
Duetowi autorów Manuli Kalickiej i Zbigniewowi Zawadzkiemu udało się stworzyć bardzo przyjemny, zabawny kryminał. Nie ma w nim mroczności skandynawskich utworów tego gatunku. Całość jest lekka i zdecydowanie rozrywkowa. Bohaterowie tej książki nie są szczególnie skomplikowani, chociaż zdarza im się tkwić w nieprzyjemnych związkach i zdecydowanie mają swoje tajemnice. Wszyscy są swojscy, prości, niezbyt bystrzy. No może poza komisarzem Górzyańskim i jego rodziną. Autorzy w swoją kryminalną opowieść wpletli wątek społeczno-rasistowski, dotyczący tolerancji i oczywiście poczucia odpowiedzialności za swoje poglądy i decyzje.
W opisach książki dużo uwagi poświęcano kulinarnemu tłu, na jakim toczy się akcja powieści. Nie przemówił on do mnie aż tak bardzo. Wiem, że w tekście pojawiały się skomplikowane, obce nazwy potraw, ale moje kulinarne skojarzenia po tej lekturze, to szlochająca Zośka, siekająca natkę pietruszki (chociaż Zośka najczęściej szlochała w koszulę Grzegorza).
"Tutto bene" to sympatyczna i bezpretensjonalna lektura na długie, zimne wieczory. Czyta się błyskawicznie, a rozwiązanie zagadki zaskakuje. W sumie przez cały czas nie miałam żadnych kandydatów na potencjalnych morderców. Trochę razi mnie sposób wysławiania się większości bohaterów, ale to drobiazg. Od połowy książki zmienia się sposób jej pisania - rozdziały stają się coraz krótsze i urwane. Ta metoda sprawia, że z większą niecierpliwością czytamy kolejne części. Zabieg ten miał pewnie na celu przyspieszenie akcji i wprowadzenie elementu zaskoczenia, jednak sposób, w jaki autorzy przerywali wątki nie do końca mi odpowiadał. Był nieco chaotyczny i sprawiał wrażenie tworzonego nieco na siłę. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że "Tutto bene" to świetna rozrywka, kiedy szuka się mniej wyrafinowanej lektury. Spędziłam z tą książką miłe popołudnie. Polecam ją każdemu, kto potrzebuje nieco wytchnienia.


Manula Kalicka, Zbigniew Zawadzki, Tutto bene, Prószyński i S-ka, 2012
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Piotr Weltrowski i Krzysztof Azarewicz "Nergal. Spowiedź heretyka"


Jestem jedną z tych osób, które nie wiedziały o istnieniu Adama Nergala Darskiego, zanim nie objawił się on jako celebryta. Wynika to zapewne z faktu, że dość daleko mi do muzyki, jaką tworzy on ze swoim zespołem Behemoth. Przyznaję, że trochę zdumiał mnie fakt, jak bardzo wizualnie nie komponował on się ze swoją ówczesną dziewczyną, ale przecież to nie moja sprawa i jako taka, nie spędzała mi ona snu z oczu. Bliżej panu Nergalowi przyjrzałam się podczas programu muzycznego, w którym był jurorem. Tam okazał się być czarującym, inteligentnym, mądrym i uroczym mężczyzną. Do tego nagle jakoś wyprzystojniał :D
Jako, że poglądy religijne mam dość hmm.. szerokie, to zaintrygowało mnie, co Nergal ma do powiedzenia. Do tego okładka książki będącej wywiadem-rzeką z tym muzykiem wizualnie bardzo mi odpowiada. Nie ma się co czarować - wybieram książki po okładce. Dodatkowo moją ciekawość nieustannie podsycały środowiska katolickie, które z uporem godnym lepszej sprawy walczą z jednym człowiekiem. Więc kim jest ten człowiek-symbol? Moim zdaniem - normalnym człowiekiem.
Nie wiem czego się spodziewałam. Może jakiegoś fanatyka, może człowieka o rzucającej na kolana wiedzy i erudycji - kogoś, kto nie istnieje, bo istnieć nie ma prawa. No tak nie jest. Adam Darski jest inteligentny i oczytany. Sprawnie porusza się w teoriach, myślach, cytatach. To sprawia, że dla osób ograniczonych może być rozmówcą trudnym. A wiecie dlaczego? Bo jest w stanie uzasadnić swoje zdanie. Słuszne, czy niesłuszne, ale uzasadnione. Podoba mi się to. Przyznam, że trochę rozczarowuje mnie fakt, że za spektakularnymi gestami autorstwa Nergala nie stoi ideologia. Wszystko jest tłumaczone sztuką i performancem. No tak, z jednej strony to słuszne i logiczne, z drugiej - jakaś część mnie chciała idei i bajkowości. Chciałam, żeby stało za tym coś więcej. Nie, nie dlatego, że tak jest lepiej, ale dlatego, ze to byłoby bardziej malownicze. No ale w sumie, jeśli 35-letni mężczyzna maluje sobie twarz na występ, to gdyby był fanatykiem i idealistą, to byłby przerażający.
Nergal jest gładki. I jego opowieść też taka jest. Jego idee religijne, nie są ideami. Tkwi po środku, pomiędzy tym co robi, a tym co wierzy. Nie wiem, czy nie szukał swojego "boga", czy też po prostu  go nie znalazł. W kwestiach poglądów religijno-światopoglądowych i filozoficznych niczym nie różni się większości moich znajomych. Mam wrażenie, że o swoich poglądach Nergal nie powiedział nam nic.
Jestem trochę tym wywiadem rozczarowana. Nie wiem, na ile autorzy zdołali dotrzeć do Nergala, na ile on im na to pozwolił. Trudno mi być w tej sprawie specjalistą, ale na moje laickie oko, to do prawdziwego Nergala to nam po przeczytaniu tej książki jeszcze bardzo daleko. Oczywiście całość czyta się z przyjemnością. A do tego te ilustracje.. Pomijając tekst, to książka jest warta każdej złotówki z powodu oprawy graficznej. Bardzo przyjemna dla oka, a ilustracje, którymi została ozdobiona są przepiękne.
"Spowiedź heretyka" nie zszokowała mnie i nie pozbawiła snu, ale czytało mi się ją bardzo miło. Może te wszystkie osoby, które tak bardzo zajmują się tępieniem tej książki lepiej by ją najpierw przeczytały? To zdecydowanie wyszłoby wszystkim na zdrowie. Bo wiadomo - nie taki diabeł straszny, jak go malują. A czy Nergal jest diabłem. Hmm.. osobiście bardzo w to wątpię ;)

Piotr Weltrowski i Krzysztof Azarewicz Krzysztof,  Nergal. Spowiedź heretyka, G+J Gruner&Jahr, 2012

środa, 12 grudnia 2012

Joanne K. Rowling "Trafny wybór"


Harrego Pottera znają wszyscy. Można go lubić, albo nie lubić, ale nie można go lekceważyć. Z całą pewnością ma swoje miejsce w historii literatury dziecięcej. Nie jestem maniaczką Harrego - lubię książki z tej serii, ale nie porwały mnie one i nie rzuciły na kolana. J. K. Rowling cenię, bo potrafiła przekuć depresję z powodu rozpadu małżeństwa i samotnego macierzyństwa, na ogromny sukces. Teraz mam kolejny powód, żeby docenić panią Rowling - napisała ona bardzo dobrą książkę dla dorosłych. 
Niewysoki, rudy brodacz - Barry Fairbrother (bardzo odpowiednie nazwisko) jest bardzo zajętym człowiekiem. Ten społecznik i radny miasta Pagford, wyszedł z nizin społecznych i dzięki własnej pracy osiągnął sukces. Pomny własnych korzeni pragnie on pomóc innym - potrafi znaleźć diament nawet w największym błocie. Poświęca czas i uwagę na polepszanie losu tych, o których praworządni, stateczni obywatele miasteczka często zapominają. Może zbyt mało czasu poświęca swojej żonie Mary? Ona tak uważa. Nawet w dniu rocznicy ślubu Barry ciężko pracował nad artykułem do miejscowej gazety. W końcu jednak wyszedł z żoną na rocznicową kolację. Niestety, przed wejściem do miejscowego klubu ciało odmawia mu posłuszeństwa. Małe naczynie krwionośne w jego głowie pęka i Barry umiera. Ta śmierć to nie tylko ogromna tragedia rodziny Fairbrotherów. Wraz z odejściem Barrego cała misterna konstrukcja miejscowych układów towarzyskich, politycznych i biznesowych zawala się. Tę śmierć odczuwa każdy mieszkaniec Pagford. Wszystkie skrywane sekrety, emocje, uczucia nagle wychodzą z ukrycia. 
Nie wiem dlaczego sądziłam, że "Trafny wybór" to kryminał. Jest to powieść o małej, hermetycznej i dość snobistycznej społeczności. W takich społecznościach pozornie wszyscy wszystko wiedzą o sąsiadach. Ale czy tak jest na pewno? Ile dramatów ludzkich rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami? Ile tragedii przykrywanych jest sztucznym uśmiechem? Ile ważnych dla społeczności decyzji podejmowanych jest na podstawie osobistych uprzedzeń i animozji? Wychowałam się w takiej społeczności, gdzie jeden kichnie, a wszyscy pozostali życzą mu "Na zdrowie". W społeczności, w której nie było tajemnic, a wszyscy znali się, jak łyse konie. Czy na pewno? Jestem przekonana, że nie. Wszystko to gra pozorów. 
Joanne K. Rowling napisała bardzo dobrą książkę. Początkowo nieco gubiłam się w ogromnej ilości bohaterów, nie mogłam się połapać. Jednak w pewnym momencie wszystkie klocki wskoczyły na swoje miejsce. Nagle okazało się, że nie mogę się od tej książki oderwać. 300 stron przeczytałam w jedno popołudnie. Zakończenie "Trafnego wyboru" wstrząsnęło mną. Przeżywałam każdą z postaci - wszystkie były żywe i wielowymiarowe, każda z nich jest dopięta na ostatni guzik. Jednych początkowo nie lubiłam, a później zmieniałam o nich zdanie. Bywało również odwrotnie - były postacie, które moją sympatię traciły. Bardzo przeżyłam niemoc pracowników socjalnych wobec tragedii rozgrywających się w rodzinach ich podopiecznych. Wiem, ze takie dramaty rozgrywają się nagminnie i nie ma dobrego rozwiązania takich sytuacji. Trudno mi sobie wyobrazić, co czują osoby, które codziennie oglądają takie piekło. Imponująca jest precyzja z jaką autorka dopracowała szczegóły miasteczka Pagford i jego mieszkańców. Jej postacie żyją, a relacje między nimi są bardzo autentyczne.Bardzo cieszę się, że powieści J.K. Rowling wydoroślały, Jestem pewna, że z przyjemnością przeczytam koleje książki tej autorki. Jej świat bez magii jest bardzo interesujący. Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, ze jestem fanką matki Harrego Pottera.

Joanne K. Rowling, Trafny wybór, Znak, 2012

sobota, 8 grudnia 2012

Ciro Marchetti "Boski tarot. Dziedzictwo Zaginionej Cywilizacji"

http://www.talizman.pl/
 
Bardzo lubię karty tarota. Kiedy też często z nich wróżyłam, teraz raczej ograniczam się do samego obcowania z kartami, a wróżeniem zajmuję się okazjonalnie. Każdy, kto miał do czynienia z kartami wie, jak piękne potrafią one być. Oczywiście sama uroda nie jest w tarocie najważniejsza, ale nie można zaprzeczyć, że obrazki na kartach mogą wspomóc wyobraźnię tarocisty i pomóc w interpretacji. Jeśli chodzi o wróżenie, to jestem zwolenniczką tradycyjnych, najprostszych obrazów na kartach tarota marsylskiego. W sumie same obrazki nie są mi już niezbędne, ale przyznam, że lubię na nie patrzeć. Jeśli zaś chodzi o podziwianie kart tarota, to bardzo chętnie powiększyłabym moją skromną kolekcję o kolejne talie. Uwielbiam karty dość mroczne, ale to nie jest reguła. Od lat zakochana jestem w tali Victorian Romantic Tarot, która pewnie w końcu pojawi się w mojej "magicznej" skrzyni. 
Talia "Boski tarot", stworzona przez brytyjskiego grafika Ciro Marchetti jest wyjątkowo piękna. Karty mają głębię, idealnie pobudzają wyobraźnię i intuicję. Utrzymane są w konsekwentnej ciemnej kolorystyce oraz stylistyce i stanowią spójną całość. Tu każda karta pasuje do reszty, żadna nie zaburza całości. Praca z nimi to prawdziwa przyjemność. Dodatkowej urody dodają im złocone boki karty. Uwielbiam takie złocenie, chociaż podczas pierwszych rozłożeń mam złote palce :)
W pudełku "Boskiego tarota", oprócz samych kart, znalazłam również  woreczek do kart - to ogromne ułatwienie, odpada szukanie odpowiedniego woreczka. W zestawie była również książka autorstwa Ciro Marchettiego "Boski tarot. Dziedzictwo Zaginionej Cywilizacji". Pierwsza część książki to fantastyczna opowieść o tym, skąd wziął się tarot. Genezą tej historii jest sen autora, który sprawił, że poczuł on potrzebę stworzenia własnej talii tarota. Pan Marchetti tworzy swoim kartom legendę.
W drugiej części książki omówione są poszczególne karty. Tu autor zaprosił do współpracy znawców tarota. Każdy z nich mógł dodać do każdej z kart swoje uwagi, czy odpowiednie cytaty. Ta część ujmuje mnie świeżym spojrzeniem na karty. Nie mówi o typowych interpretacjach, jakie spotkać możemy w wielu podręcznikach. Nie pozwala iść na skróty. Specjaliści dołożyli tu starań, żeby zmobilizować czytelnika do własnych poszukiwań znaczeń kart i ich kontekstu. 
Ostatnia część książki to praktyczne porady dotyczące samego wróżenia. Omówiono tam sposoby zadawania pytań, układy kart, przygotowanie do pracy z kartami, czy interpretację. 
Bardzo podoba mi się "Boski tarot". Z prawdziwą przyjemnością spędzam z nim czas. Jedynym zastrzeżeniem, jakie mam do tej talii, to fakt, że oparta jest na talii RW, a ja jestem konserwatywna i pracuję na tarocie marsylskim :) 
Cieszę się, że "Boski tarot" pojawił się w moim domu.


Za karty dziękuję Studiu Astropsychologii 

czwartek, 6 grudnia 2012

Astrid Lindgren "Karlsson z dachu" audiobook


Ciężkie jest życie 7-latka. Mamusia ma tatę, starszy brat trzyma ze starszą siostrą, a co ma ze sobą zrobić Braciszek? Gdyby chociaż miał psa.. Jakie było zdumienie chłopca, kiedy pewnego dnia usłyszał na oknem bzyczenie silniczka. Chwilę później Braciszek ujrzał przedziwnego jegomościa, który przedstawił się jako mężczyzna w najlepszych latach (a każdy wie, że najlepsze lata u mężczyzny, to wszystkie lata), niewysoki, dość tęgi i oczywiście inteligentny i przystojny. Każdy tatuś chciałby poznać taką personę, a każda mamusia byłaby zachwycona takim gościem. Najdziwniejsze w nim było umieszczone na plecach śmigiełko, dzięki któremu Karlsson (bo tak przedstawił się ów jegomość) przemieszczał się bez trudu dokąd tylko chciał. Mieszkał zaś w domku na dachu, w którym miał kilka tysięcy maszyn parowych oraz obrazków z kurkami oraz psów. W sumie miał tam kilka tysięcy wszystkiego. Był też najlepszym na świecie specjalistą od .... kompletnie wszystkiego.  Jako, że usposobienie Karlsson miał wesołe i skore do żarcików i figli, to wkrótce stał się nieodłącznym towarzyszem zabaw Braciszka. 
Opowieści o przygodach Braciszka i Karlssona słuchaliśmy z moim synu z audiobooka, który nagrała Edyta Jungowska. Już wcześniej mieliśmy przyjemność zapoznać się z jej wersjami "Dzieci z Bullerbyn oraz "Pippi", ale muszę przyznać, że Karlsson w jej wydaniu jest rewelacyjny, jeśli nie powiedzieć genialny. Zaśmiewaliśmy się do łez, kiedy słyszeliśmy słynne karlssonowe "Grunt to spokój", a powitalno-pożegnalne "Hejsan Hoppsan" weszło na stałe do naszego słownika. Ku memu zdziwieniu synu w domu nie chciał oglądać telewizyjnych bajek, a ciągle domagał się włączenia Karlssona. Wadą tego audiobooka jest tylko to, że zbyt szybko się kończy. Jakie szczęście, że Audeo.pl poratowało nas kolejną częścią przygód latającego jegomościa. 
Nie wiem, jak to się stało, że w dzieciństwie przegapiłam Karlssona. Uwielbiałam książki Astrid Lindgren i czytałam je wielokrotnie. Ta niestety jakoś się "przegapiła". Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie i wyszło i teraz poznaję przygody latającego oryginała z równą ciekawością, jak moje dziecko. Jestem pewna, że jeszcze wielokrotnie będziemy słuchali tego audiobooka. Śmieszny Karlsson wniósł wiele radości w życie Braciszka, ale także nasze. Bardzo go polubiliśmy.
Ps. Widziałam, że Edyta Jungowska niedawno nagrała także swoją wersję "Braci Lwie Serce". Już nie mogę się doczekać, żeby jej posłuchać.

Za możliwość posłuchania audiobooka dziękuję sklepowi Audeo.plhttps://audeo.pl/

Astrid Lindgren, Karlosson z dachu", czyta Edyta Jungowska, Wydawnictwo Jung-Off-Ska, 2011

środa, 5 grudnia 2012

Philippa Gregory "Czarownica"


Od dłuższego czasu przymierzałam się do książek Philippy Gregory. Słyszałam o nich wiele dobrego, a ekranizacja "Kochanic króla" bardzo mi się podobała. Jako tematycznie najbardziej dla mnie interesującą wybrałam "Czarownicę". Magia, inkwizycja, procesy, stosy - o, to coś dla mnie. 
Mała Alys jako niemowlę została podrzucona wiejskiej zielarce Morach. Do !4 roku życia dziewczę zdrowo się chowa. Poznaje miłość swojego życia i zaręcza się. Rodzice narzeczonego nie są zachwyceni synową podrzutkiem, dlatego podstępnie wysyłają Alys do pobliskiego zakonu. Tam dziewczyna znajduje swoje powołanie. Matka przełożona jest niczym jej rodzona matka. Dziewczę w końcu jest czyste i najedzone. Nic nie robi sobie z błagań i płaczów stojącego pod bramą zakonu narzeczonego. W krótkich słowa informuje go, że zrywa zaręczyny. 
Dziewczyna, która przyjmuje imię siostry Anny, szybko staje się ulubienicą siostrzyczek. Niczego jej nie brakuje. Uczy się czytać i pisać. W wyniku konfliktu pomiędzy królem Henrykiem VIII, a papieżem zakon staje się wyjęty spod prawa. Młody lord Hugo postanawia spalić to miejsce. W pożarze giną wszystkie zakonnice, no prawie wszystkie, bo Alys ucieka, nie udzieliwszy nikomu pomocy. Wraca do domu uzdrowicielki Morach i pomaga jej w leczeniu okolicznej ludności.
Sława Alys dociera do starego lorda Hugo. Cierpi on na okropne choroby, a jego lekarze nie umieją mu pomóc. Decyduje się on na sprowadzenie do zamku młodej zielarki. Od tego momentu Alys ma już tylko jedno marzenie - chce być panią tego zamku, chce nazwiska lorda i jego majątku.
Alys jest postacią okropną. Fałszywa, egoistyczna, niewdzięczna, wredna i głupia. Żeby zdobyć to, czego chce nie cofnie się przed niczym. Można powiedzieć, że po trupach dąży do celu. W jej pobudkach nie ma niczego ładnego, czy chociaż trochę dobrego. Myśli tylko o sobie, jest pyszałkowata i ślepa. Ma wielkie szczęście w życiu, że ma w okół siebie ludzi, którzy ją kochają i o nią dbają. Szczerze mówiąc "nie kupuję" zakończenia tej książki. Nawet na koniec Alys myślała głównie o sobie.
Żałuję, że moja przygodę z Philippą Gregory zaczęłam od "Czarownicy". Zdecydowanie za późno doczytałam, że to najsłabsza z książek tej autorki. Spodziewałam się niezwykłej opowieści o inkwizycji, a dostałam niezbyt mądre romansidło. Teraz potrzebuję długiej przerwy od książek pani Gregory. Mam tylko nadzieję, że kiedy w przyszłości zdecyduję się przeczytać którąś z jej książek  to będzie ona zdecydowanie lepsza od "Czarownicy". W sumie każda książka będzie lepsza od "Czarownicy".

Philippa Gregory, Czarownica, Książnica, 2007

wtorek, 4 grudnia 2012

Łukasz Grass "Trzy mądre małpy" audiobook



W poniedziałek 26 listopada miała miejsce premiera wydanego przez Audeo audiobooka "Trzy mądre małpy" Łukasza Grassa. Audiobook czytany jest przez Bartłomieja Topę. Jest to pierwszy tytuł z cyklu "Audiobooki sportowca". Audeo ogłasza, że jest to pierwszy sportowy audiobook w Polsce - odpowiedź na książkę Haruki Murakami "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu". 
Wydawca informuje, że nie jest to książka dedykowana wyłącznie sportowcom, czy poruszająca tylko taką tematykę. Nie jest to sucha opowiastka, czy poradnik radzący, jak zacząć trenować i przechodzić na kolejne poziomy. Celem "Trzech mądrych małp" ma być inspiracja, motywowanie do działania. Ma ona zachęcić do zmian, do wstania z kanapy i rozpoczęcia aktywności. To osobista historia człowieka, który postanawia coś zmienić w swoim życiu. Jest to książka dla osób stawiających w sporcie pierwsze kroki. 
Audiobook "Trzy mądre małpy" cieszy się wsparciem nie tylko środowiska sportowego, ale również literackiego. 
Audiobook można kupić na stronach www.audiotrening.pl

To co? Może czas przygotować się do postanowień noworocznych? :)




poniedziałek, 3 grudnia 2012

Agnieszka Chylińska "Zezia i Giler"


Zuzia Zezik ma 8 lat. Wraz z mamą, tatą i bratem Czarkiem mieszka w Warszawie. Czarek ma 5 lat. Z powodu nieustającego kataru rodzina nazywa go Gilerem. To on właśnie nazwał swoją siostrę Zezią. Zezia nie gniewa się na niego, bo Giler jest inny niż reszta dzieci i dziewczynka bardzo go kocha. 
Rodzina Zezików jest bardzo barwna. Piękna i elegancka mama pracuje w banku, a roztargniony tata jest rzeźbiarzem i bardzo dużo czasu spędza w domu. Zezikowie mają dwie babcie - Jasnowłosą i Ciemnowłosą. Są one różne, jak ogień i woda. W domu Zezików nie może zabraknąć i kotki - nosi ona wdzięczne imię Idźstąd. 
"Zezia i Giler" to zbiór opowieści o Zezi i jej rodzinie. Książka ta nie stanowi całości, a i poszczególne opowieści nie są zwartymi konstrukcjami, zakończonymi zabawną pointą. Czytałam gdzieś porównania "Zezi" do "Mikołajka". No niestety, z całą sympatią do Agnieszki Chylińskiej, ale nie można absolutnie tych dwóch książek porównywać. Mikołajkowe opowieści są przepojone humorem i oprócz dziecięcych przygód, przemycają elementy świata dorosłych. Humor w "Zezi" jest trochę naciągany, na siłę, a to, co nieco topornie przemyca nam autorka ze świata dorosłych jest w sumie bardzo smutne.  
Wielkim plusem "Zezi" jest zupełnie coś innego. Podoba mi się bardzo subtelne przedstawienie życia rodziny, w której jedno z dzieci jest autystyczne. Dla Zezi choroba brata jest oczywistością. Przyjmuje ją ona tak naturalnie, że nie jest łatwo wyłapać ten ważny element opowieści. Moim zdaniem jest to bardzo istotne. Znam rodziny, w których są dzieci z autyzmem, czy innymi chorobami. Każda z tych rodzin prowadzi "zwyczajne" życie, ale leczenie, rehabilitacja i wszelkie rzeczy związane z chorobą są przyjmowane naturalnie, są częścią codzienności. Tak jest i w "Zezi". O tym, że Giler jest chory nie jesteśmy informowani wprost. Są to delikatne sugestie.Podoba mi się taki sposób przedstawienia problemu. 
Książka wydana jest bardzo ładnie. Podoba mi się jej okładka, ma piękne ilustracje. Do książeczki dołączony jest zestaw tatuaży, więc można dziecku zrobić "Chylińską" na rękach. 
Bardzo chciałam przeczytać synowi tę książkę. Lubię Agnieszkę Chylińską (muzycznie dawną) i szanują ją jako człowieka. Jest mądrą, ciepłą osobą. Bardzo ucieszyłam się, kiedy wśród urodzinowych prezentów moje dziecko znalazło "Zezię". Niestety książka trochę mnie rozczarowała. Jak się okazuje, pisanie książek dla dzieci nie jest takim łatwym zajęciem. Szczególnie, jeśli mierzy się ponad zwykłą bajkę, kiedy próbuje się stworzyć coś mądrego i zabawnego. Nie jestem pewna, czy będziemy chcieli czytać kolejne części "Zezi". Tym bardziej, że rodzina, sąsiedzi, szkoła i obowiązki Zezi zostały już omówione. Nie wiem, co miałoby być dalej. 
No i muszę jeszcze ostrzec rodziców - czytając synowi rozdział o świętach Bożego Narodzenia, musiałam omijać fragmenty tekstu. Mój syn wierzy, że prezenty pod choinką zostawia Mikołaj, a w "Zezi" Agnieszka Chylińska otwarcie pisze o kupowaniu przez rodzinę prezentów. Jeśli Wasze dziecko wierzy w Mikołaja, to zachowajcie czujność :)

Agnieszka Chylińska, Zezia i Giler, Wydawnictwo Pascal, 2012

sobota, 1 grudnia 2012

stosik grudniowy


W tym miesiącu więcej książek historycznych, niż beletrystyki. Nie mogłam się oczywiście oprzeć pokusie przeczytania "Trafnego wyboru". Lata lektury Harrego Pottera robią swoje :)
Na "Magicznych latach", po przeczytaniu 200 stron, utknęłam. Mam nadzieję, że ruszę z nią do przodu, bo fabułę ma niezłą.
Na książkę "W przededniu" miałam ochotę już od jakiegoś czasu. Niestety ma ona zaporową cenę. Cieszę się, że w końcu trafiła w moje ręce.
"Hitlerland" idealnie trafia w moje zainteresowania. Muszę tę książkę przeczytać. Myślę, że nawet musiała ją mieć na własność (to jest egzemplarz pożyczony).
A "Czasy biblijne"? Uwielbiam tego typu książki. Do kompletu do niej jest jeszcze życie w Egipcie. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak wtedy żyli ludzie, to polecam :)