books on my mind: 2013

wtorek, 31 grudnia 2013

Podsumowanie roku 2013


To mój kolejny rok na blogu. Upłynął pod znakiem wielkich i przyjemnych tomisk. Przeczytałam 83 książki, łącznie 32 580 stron, co daje średnio 392,5 strony na książkę. Porzuciłam trzy książki: "Niemrę" Arkadiusza Pacholskiego, "Drooda" Dana Simmonsa i "Obok Julii" Eustachego Rylskiego. Do Drooda jeszcze wrócę, do dwóch pozostałych książek z pewnością już nie :) W tym roku jakoś tak wyszło, że nie słuchałam zbyt wielu audiobooków, ale jestem pewna, że w przyszłym roku to zmienię. W tym roku najbardziej zachwyciły mnie "Mr. Pebble i Gruda" oraz "Legion". Najsłabiej dla mnie wypadł "Testament Eleonory" i "Sieroty zła".
Na jutro już przygotowałam nowy stosik A teraz życzę Wam udanej zabawy sylwestrowej i braku kaca jutro. Życzenia na Nowy Rok złożę Wam jutro :)

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Alice Hoffman "Gołębiarki"


Nie doceniamy czasów, w jakich przyszło nam żyć. Mamy poczucie bezpieczeństwa i uważamy je za coś oczywistego. Pracujemy, wychowujemy dzieci. Nie myślimy o śmierci, nie oczekujemy jej każdego dnia. Nie musimy opuszczać naszych domów, nie obawiamy się, że ktoś wymorduje naszą rodzinę i sąsiadów. Oczywiście, II wojna światowa przyniosła mordy na niespotykaną do tej pory skalę, jednak śmierć, masowe morderstwa, okaleczanie i walka o życie na początku naszej ery było codziennością. Twierdza Masada jest miejscem niezwykłym - symbolem oporu aż do tragicznego końca.  Miejscem, gdzie żołnierze izraelscy składają przysięgę wojskową. To tu właśnie splotły się losy czterech niezwykłych kobiet - kobiet, które nigdy się nie poddały. 
Ognistowłosa Jael nigdy nie zaznała rodzicielskiej miłości. Jej matka umarła rodząc ją, a ojciec nigdy tego córce nie wybaczył. Upokarzana, poniżana dziewczyna wyrusza za ojcem na pustynię. Dosięgając dna odkrywa w sobie lwicę. Silna i mądra z godnością walczy o przyszłość. Swoje miejsce odnajduje przy boku brata w Masadzie. Rivka miała wszystko - ukochanego męża, piękną córkę, cudowne wnuki. Jednak szczęście jak szybko przychodzi, tak szybko się wymyka. Cudowny mąż Rivki ginie w zamieszkach. Kobieta wraz z córką, zięciem i wnukami uciekają na pustynię. Tam Rivce przyjdzie zmierzyć się z jeszcze większą tragedią - jej córka zostaje brutalnie zamordowana, wnuki tracą dar mowy, a zięć zmienia się nie do poznania. Szira - córka świętej kobiety z Aleksandrii miała piękne dzieciństwo, jednak skończyło się ono zbyt szybko. Dziedzictwem kobiety była sztuka magii i przeświadczenie o tym, że miłość niszczy i zabija. Jednak to właśnie dla miłości Szira poświęca wszystko - poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa, miłość dobrego mężczyzny. Porzuciła to wszystko, żeby pójść za głosem serca. Chcąc ochronić swoją najstarszą córkę Azizę przed cierpieniem, pozbawiła ją kobiecości. Wiedziała ile w ich świecie warta jest kobieta. Dlatego Aziza została wojownikiem. 
Losy wszystkich tych kobiet splotły się w zbudowanej przez króla Heroda twierdzy Masada. Pracując w gołębniku poznawały siebie, budowały swój kobiecy świat, odnajdowały się siłę i od nowa definiowały swoje pojęcia miłości i postrzeganie siebie. Działo się w strasznym czasie, kiedy Rzymianie postanowili ostatecznie pokonać mit twierdzy, której nie da się podbić. Wszystko prowadzi do tragicznego końca - zbiorowego samobójstwa. Oblężenie przeżyły tylko dwie kobiety i pięcioro dzieci. Wola życia, która przetrwała wszystko. 
Po książkę "Gołębiarki" sięgnęłam pod wpływem recenzji na blogach. Alice Hoffman prowadzić nas przez wydarzenia w łagodny, nieco poetyczny sposób. Jednak całość napisana jest przyjemnym językiem i czyta się bardzo dobrze. "Gołębiarki" to powieść krzepiąca. Przywraca wiarę w siłę i mądrość kobiet. Mimo tego, jak podła była rola kobiety w ówczesnym świecie, to bohaterki zachowują godność. 
"Gołębiarki" to fabularyzowana opowieść o oblężeniu Masady. Większość wydarzeń i postaci występujących w książce zdarzyło się w rzeczywistości. Twierdza nadal istnieje i bardzo chciałabym ją kiedyś odwiedzić. 
Patrząc na toczące się obecnie dyskusje o feminizmie i gender zastanawiam się na tym, jaka jest rola kobiety we współczesnym społeczeństwie. Pozostaje mi cieszyć się, że obyczajowość tak bardzo ewaluowała. Owszem, wiele jeszcze zostało do zrobienia, jednak wierzę w to, że kobiety mają w sobie niezwykłą siłę, która pozwala im dać sobie radę w każdych czasach. 
Czy warto czytać "Gołębiarki"? Warto! To piękna opowieść o kobietach i dla kobiet. 

Alice Hoffman, Gołębiarki, Wielka Litera, 2013, s. 592

piątek, 27 grudnia 2013

Kornelia Stepan "Świat królowej Marysieńki"


Popularność romansów historycznych dociera do Polski. Doczekaliśmy się opowieści osadzonych w polskich realiach, z bohaterkami, które odegrały rolę w naszej historii. Jedną z nich jest przepiękna Francuzka - Maria Kazimiera d'Arquien, później znana jako Marysieńka Sobieska - królowa Polski. To o jej losach postanowiła opowiedzieć nam dziennikarka Kornelia Stepan. 
Rodzina d'Arquien była uboga. Pragnąc lepszego losu dla swojej córki Marii Kazimiery postanawiają oddać ją pod opiekę  Marii Ludwiki - żony króla Polski Władysława IV, a później jego brata Jana Kazimierza. Mała Maria była oczkiem w głowie królowej. Dbała ona o dziewczynkę, jak o własną córkę. Stanowiła ona dla niej pociechę, kiedy na jaw wychodziły kolejne romanse kochliwego Jana Kazimierza. Na dworze krążyły nawet plotki, że mała Maria jest przedmałżeńską córką Marii Ludwiki. W wyniku dworskich intryg oraz polityki królowa zdecydowała się wydać Marysieńkę za mąż za Jana Zamoyskiego. Było to dla dziewczyny trudne, bo na dworze zdążyła już poznać i pokochać Jana Sobieskiego. Jednak królowa pozostała nieugięta i wkrótce Marysieńka wraz z Janem Zamoyskim odjechała do Zamościa. 
Nie było to małżeństwo udane. Rozpuszczona, egocentryczna Maria nie umiała odnaleźć się w świecie swego męża. Zamoyski dużo pił i otaczał się specyficznym towarzystwem. Czasem nosił żonę na rękach, jednak częściej zupełnie ignorował jej istnienie. Młoda księżna czuła się bardzo samotna. Nie miała w swym otoczeniu żadnej życzliwej osoby. Dodatkowo mąż zaraził ją chorobą weneryczną, przez co miała problemy z donoszeniem ciąży, a jej dzieci rodziły się słabe i chore. Pocieszenie Maria znajdowała w wydawaniu pieniędzy i korespondencji z Janem Sobieskim. 
A miłość, którą do Marii Kazimierzy czuł Jan Sobieski była wyjątkowa. Przez wiele lat zapewniał ją o swoim uczuciu. W listach zakochani używali znanego sobie szyfru. Prawdziwy skandal wybuch, kiedy w tydzień po śmierci Jana Zamoyskiego, jeszcze przed pogrzebem, Marysieńka poślubiła ukochanego. A wszystko to przy aprobacie królowej Marii Ludwiki. Bo przecież interes państwa i królowej czasem (chociaż bardzo rzadko) szedł w parze z miłością. 
"Świat królowej Marysieńki" jest pierwszą częścią opowieści o Marysieńce Sobieskiej. Ten tom kończy się wkrótce po skandalicznym ślubie. Całość napisana jest w formie pamiętników. Wyłania się z niego obraz płochej, egocentrycznej, skupionej na sobie dziewczyny. Trudno dostrzec to, co tak zachwycało współczesnych jej mężczyzn, co sprawiało, że tracili dla niej głowę. Jęcząca, wiecznie narzekająca na swój los Marysieńka nie zachwyca, a raczej drażni. Nie ma zainteresowań, nie lubi czytać, nudzą ją polityczne dyskusje, w których lubuje się królowa. Jedyną przyjemność znajduje w uczuciu, jakim darzy ją Sobieski. Jednak to co czuje do niego świetnie oddaje cytat: "Byłam zakochana. Zakochana w myśli, że oto mam u swego boku mężczyznę silnego, mądrego, kochającego mnie ponad wszystko"* 
"Świat królowej Marysieńki" to lektura lekka, przyjemna i nie pozostająca na długo w pamięci. Dobry prezent dla babć i mam, które uwielbiają literaturę kobiecą. Przyznać trzeba, że wielkim plusem tej książki jest kek okładka, która mnie skusiła. 

Kornelia Stepan, Świat królowej Marysieńki, W.A.B., 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl
*str. 355

czwartek, 19 grudnia 2013

Elżbieta Cherezińska "Legion"


Jestem z pokolenia, które na apelach szkolnych zobowiązane było nosić czerwoną kokardę na głowie i machać białym gołąbkiem, które na filmy wożono do jednostki wojskowej, a na lekcjach historii uczono nas o wybawcy Polski - Związku Radzieckim. O żołnierzach z AK i innych antykomunistycznych oddziałów mówiono jako o bandytach lub nie mówiono wcale. A przecież to oni do końca wierzyli w polską niepodległość. To oni, zamiast wybrać "małą stabilizację", wybrali trudy życia w lesie i ciągłego zagrożenia. To oni byli torturowani, mordowani i chowani w nieznanych miejscach, tylko dlatego, że ośmielili się uwierzyć w wolną Ojczyznę.
Wojna to taki czas, kiedy słowa patriotyzm, honor i bohaterstwo nabierają innego znaczenia. Jedyne, co się liczy, to walka o wolność. Dla ludzi, którzy urodzili się żołnierzami, nie mają znaczenia polityczne przepychanki - chcą walczyć - bez względu pod jakim ideowym hasłem. Przeszkoleni żołnierze, młodzi mężczyźni z okupowanych miast i wsi, uciekinierzy z transportów dołączali do oddziałów partyzanckich, często nie patrząc na to pod sztandarem jakiego ugrupowania przyjdzie im walczyć. Tak było z bohaterami powieści Elżbiety Cherezińskiej "Legion". Leonard "Dor" (później Ząb) Zub Zdanowicz miał nadzieję, że dane mu będzie walczyć za ojczyznę. Jako tzw. "cichociemny" zeskoczył ze spadochronem, na tereny okupowanej Polski i działał w ramach AK. Jednak rozczarowany decyzjami dowódców dochodzi do wniosku, że jego zdolności lepiej wykorzysta skrajnie prawicowy NSZ. Władysław "Jaxa" Marcinkowski zmienia się z polityka, twórcy Związku Jaszczurczego, w zastępcę dowódcy Brygady Świętokrzyskiej. Zamieniając oderwane od rzeczywistości gabinety na trudne życie w lesie, zaczyna rozumieć na czym polega prawdziwy patriotyzm. Nieugięty "Żbik" uciekł z transportu do Auschwitz i chce dobrze wykorzystać swoją szansę. To postacie historyczne. Towarzyszą im postacie fikcyjne, w których odnaleźć można pomieszane losy wielu osób. Jest młody idealista Jakub - dawny nauczyciel. Wierzy, że nadchodzący ze Wschodu komunizm niesie szanse i możliwości. Jest nieszczęśliwa siostra Jakuba Pola - niespełniona aktorka, niespełniona kochanka, która nie radzi sobie z wojenna codziennością. Jest też wielka miłość Poli - Fenix - były bokser, gastronomik, nieco przypadkowy działacz podziemia Ak-owskiego i wielki paradoks historii - działacz antysemickiego NSZ.
Na kartach powieści Elżbiety Cherezińskiej na tle wydarzeń historycznych splatają się ludzkie losy. Każdy z bohaterów przeżywa swój dramat, wszystkich łączy walka o przyszłość. Widzą ją w różny sposób, jednak niewątpliwie chcą dobra Ojczyzny. Nawet dziś trudno jednoznacznie ocenić ich działalność. Obrońcy żołnierzy wyklętych podkreślają ich niezłomną postawę, walkę o niepodległość aż do końca. Ich przeciwnicy mówią, że walka ta była niepotrzebna i bezcelowa, podważała władzę i męczyła i tak wyniszczoną wojną ludność. Trudno jednak odmówić im waleczność, determinacji i poświęcenia. Mimo, iż mieli udział w wyzwoleniu Polski, to władza ludowa nie była dla nich łaskawa.
Powieść "Legion" czyta się świetnie. Wiele dobrego słyszałam o Elżbiecie Cherezińskiej, ale do tej pory nie miałam okazji się przekonać. Jednak teraz wiem, że przeczytam wszystkie książki tej autorki. Mimo, iż "Legion" liczy sobie 800 stron, to czas przy lekturze płynie błyskawicznie. Mocno odczuwalne są sympatie autorki, jednak zupełnie to nie przeszkadza. Postacie są świetnie zarysowane. W czasie lektury na bieżąco szukałam w Internecie zdjęć bohaterów. Pozwoliło mi się to bardziej z nimi utożsamiać. Dawno żadna lektura tak bardzo mnie nie poruszyła.
Czy warto przeczytać "Legion"? Jak najbardziej!

Elżbieta Cherezińska, Legion, Zysk i S-ka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

sobota, 7 grudnia 2013

Anna Fryczkowska "Kobieta bez twarzy"


Lubię polskie kryminały. Polscy pisarze nie ustępują pomysłowością i poziomem zagranicznym twórcom. Oczywiście są książki lepsze i słabsze. Jednak większość z nich wciąga i intryguje. Tak też stało się z powieścią Anny Fryczkowskiej "Kobieta bez twarzy". Szybko wciągnęłam się w akcję i nie mogłam się oderwać. Byłam bardzo ciekawa, jak autorka rozwiąże tajemnicę Świątkowic.
Hanna Cudny to zapracowana dziennikarka z Warszawy. Właśnie przechodzi trudne chwile - jej mąż popełnił samobójstwo. Kobieta poradzić sobie musi nie tylko ze swoim żalem, ale także z żałobą swoich dzieci - syna w wieku dojrzewania i dziesięcioletniej córki, która coraz bardziej zamyka się w sobie. Aby poradzić sobie z traumą i depresją swojej rodziny Hanna podejmuje trudną decyzję - wraz z dziećmi przeprowadza się na wieś. Świątkowice to miejsce, w którym jako mała dziewczynka spędzała wakacje. Kojarzy jej się z prostym życiem, bezpieczeństwem i spokojem. Kobieta nie spodziewa się, że ta sielska wieś stanie się koszmarem. Wszyscy jej mieszkańcy są skryci i dziwni. Kiedy córka Hani Michalina znajduje w przydrożnym stawie zwłoki, tajemnice zaczynają się nawarstwiać. Bez śladu znikają kolejne osoby, po wsi krąży straszny amatorski film, a dzieci odnajdują kolejne ciała. Do tego też Hania ma dziwny wpływ na miejscowych mężczyzn - tracą dla niej głowę. Jednak sposoby, w jakie chcą przekazać jej swoje uczucia są dość kontrowersyjne. W przypadku niektórych podlegają też pod paragrafy. Gęstniejąca atmosfera sprawia, że kobieta nie wie już komu może ufać, a kto jest podejrzany. W tej wsi wszyscy kłamią, każdy ma swoje tajemnice do ukrycia i własne interesy do chronienia. Nikt nie chce, żeby osoba z zewnątrz mieszała się w ich sprawy. 
Narracja w "Kobiecie bez twarzy" prowadzona jest dwuosobowo - przez Hanię i przez jej córkę Michalinę. Przyznam, że rozdziały Michaliny drażniły mnie. Język i słownictwo tego dziecka były nad wyraz hmm.. dojrzałe. W sumie tę opowieść spokojnie i bez straty dla fabuły mogła czytelnikowi opowiedzieć Hania.
Co do samej zagadki, to przyznam, że byłam trochę zaskoczona jej wyjaśnieniem. Rozumiem, że autorka kierowała się tezą o banalności zła, tylko w tym przypadku zło było nie tylko banalne, ale też bezmyślne i pozbawione wyobraźni. Trudno mi przyjąć, że ktoś mógł rozumować w ten sposób. Nie da się tego tematu zgłębić bez spoilerowania, dlatego też na tym poprzestanę.
"Kobieta bez twarzy" to świetna lektura na zimowe wieczory. Akcja nie nudzi, jest interesująca. Jednak lojalnie ostrzegam osoby, które nie mogą czytać o krzywdzie dzieci, że poruszany jest tu także temat pedofilii i to w taki sposób, który dla mnie jest odrzucający.

Anna Fryczkowska, Kobieta bez twarzy, Prószyński i S-ka, 2011

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Ewa Ostrowska "Kamuflaż"


Małe miasteczko na amerykańskiej prowincji, idealne miejsce do życia. Miejscowe rodziny znają się od pokoleń, wszyscy są życzliwi i przyjaźni. Hellen i Will Barkins są uosobieniem tego miejsca. Ona - miejscowa piękność, dobra, mądra i urocza. On - syn milionera, znany lekarz, który zrezygnował z bogactwa i luksusu na rzecz życia w małym miasteczku. Podziwiani i uwielbiani przez wszystkich, żyją swoim idealnym życiem. I tak jest do 7 marca 2010 roku, kiedy prosto z przydomowej piaskownicy znika ich sześcioletni syn Patrick. Wszystko wskazuje na to, że porwania dokonał ktoś, kto świetnie zna topografię miasteczka i zwyczaje jego mieszkańców. Śledztwo prowadzi miejscowy szeryf Haig. Wkrótce dołącza do niego detektyw stanowy Peters. Sprawa komplikuje się, kiedy po kilku dniach ktoś sadza w piaskownicy manekina z przymocowanym na głowie skalpem Patricka. W mieście wybucha panika. 
Każdy z bohaterów tej powieści przeżył swój dramat. Dotyczy to ofiar psychopaty, ale także detektywów. Haig pragnie ratować przyjaciół przed kolejnymi atakami. Jego syn jest w wieku ofiar, dlatego szeryf zrobi wszystko, żeby nie zawieść zmarłej żony i ochronić swoje dziecko. Peters zaś, zdradzony i oszukany przez najbliższe mu osoby, chce udowodnić swoją wartość. Nie tylko innym, ale przede wszystkim sobie. Tragedie z przeszłości łączą obu panów w silny zespół. Jednak morderca jest przebiegły. Nie zostawia śladów, nie popełnia błędów. Każdy jego ruch jest starannie przemyślany. Do tego zdaje się kpić ze starań policji. 
Prowadzone śledztwo ujawnia starannie skrywane, ciemne tajemnice sielskiego z pozoru miasteczka. Ludzie, pozornie dobrzy i porządni, okazują się źli, a miejscowe ladacznice, nagle zmieniają się w ofiary. Nic nie jest takie jak kiedyś. Nie wiadomo komu można zaufać, a komu nie. Znany do tej pory świat rozsypuje się jak domek z kart. Kto okaże się mordercą?
W "Kamuflażu" Ewa Ostrowska zastosowała zabieg, którego bardzo nie lubię - umieściła akcję w Stanach Zjednoczonych. Jednak muszę przyznać, że w tym przypadku takie przeniesienie jest bardzo zgrabne i nie czuje się sztuczności nim spowodowanej. Wierzę autorce, kiedy opisuje swoje postacie i tworzy im historię. Czytając książkę, zapomina się o tym, że USA nie jest dla autorki krajem rodzinnym. Drugim plusem jest fabuła. Muszę przyznać, że wciągnęłam się w powieść. Dość długo nie mogłam odgadnąć kto jest mordercą. Byłam bardzo ciekawa, jak to się skończy. Postacie są barwne, wielowymiarowe. Stopniowo odkrywają przed nami swoją prawdziwą naturę. Każdy bohater ma swoją historię - z reguły wiarygodną. Tyle plusów, a teraz minusy. Zacznę od długich, nudnych i zupełnie nieautentycznych monologów prowadzonych przez wszystkich bohaterów tej powieści. Każdy ich ruch i decyzja opatrzona jest długim, nudnym wyjaśnieniem. Wewnętrzne monologi czasem przyjmują formę dialogu z różnymi osobami. Przyznam, że taka "łopatologia" jest zbędna - autorka nie zostawia czytelnikowi żadnego miejsca na domysły czy dedukcję. Kolejna sprawa, to dziwaczne i momentami sztuczne rozmowy pomiędzy bohaterami. Dotyczy to nie tylko głównych postaci, ale także przerysowanych, momentami wręcz komicznych, opowieści "wyjaśniających", np. Haiga z Luną czy Louise. Kompletnie nieautentyczna jest dla mnie postać psycholog Jennifer vel Zamrażary - niespójna, rozchwiana, irytująca. W sumie niczego, poza dymem ze swoich papierosów, do śledztwa nie wnosi. Poza postaciami mam też uwagi, co do skonności do czarno-białego przedstawiania świata. Brak jest odcieni pośrednich. Krystalicznie dobre postacie, zmieniają się w całkowicie złe i odwrotnie - nie ma miejsca na szarość. No i ostatnia rzecz, to nielogiczności w fabule - tu przykładem może być Peters, który unikał wezwania FBI, przez co spowodował kolejne morderstwa. Samo wyjaśnienie tajemnic niektórych postaci też pozostawia wiele do życzenia. 
"Kamuflaż" to ciekawa książka na jesienne wieczory. Mimo iż nie jest to dzieło wybitne, to jednak świetnie służy temu, ku czemu zostało stworzone - rozrywce. Trzyma w napięciu, intryga jest dobrze przemyślana, trudno odgadnąć tożsamość mordercy. Dlatego, jeśli macie ochotę na ciekawy kryminał, to warto wziąć tę książkę pod uwagę. 

Ewa Ostrowska, Kamuflaż, Oficynka, 2011

niedziela, 1 grudnia 2013

Stosik grudniowy


Nazbierało mi się zaległości, oj nazbierało. Powoli nadrabiam stracony czas. W tym miesiącu mam mniej nowości. No cóż - czekam na Mikołaja :)
A co w stosiku:
1." Ciemno, prawie noc" Joanny Bator - nie czytałam żadnej książki tej autorki, a chciałabym sprawdzić, czy jest to faktycznie najlepsza powieść roku ;)
2. "Bękart z Karoliny" Dorothy Allison - jakoś tak przemówiła do mnie z bibliotecznej lady. 
3. "Doktor Proktor i proszek pierdzioszek " Jo Nesbo - prezent urodzinowy Synu. Jesteśmy w trakcie lektury, podzielimy się wrażeniami
4. "Prowincje" Bogdana Białka - drugi po "Cieniach i śladach" rocznicowy zbiór reportaży pana Białka. 
5. "Polska wielu kultur" - wielka cegła, którą sprezentowała mi Martyna. 

Pozostaje mi życzyć Wam miłej lektury. Mam nadzieję, że Wasze stosiki są obszerniejsze :)

piątek, 29 listopada 2013

Nelson Johnson "Zakazane imperium"



Atlantic City to piękne miasto położone nad brzegiem oceanu. Wprawdzie stolicą amerykańskiego hazardu pozostaje las Vegas, to Atlantic City zajmuje w tej dziedzinie drugie miejsce. Ogromna ilość kasyn, sklepów, klubów, restauracji, barów i innych rozrywek sprawiają, że ściągają tu turyści z całego świata. Każdy chce się przejść słynną już promenadą, po której w "złotych czasach" miasta spacerowali najgroźniejsi gangsterzy, gdzie zakazany alkohol lał się strumieniami, panował wszechobecny hazard, girlsy uwodziły spojrzeniem, a nad wszystkim tym czuwał mężczyzna z czerwonym goździkiem w butonierce - Nucky Johnson. 
"Zakazane imperium" to opowieść o mieście. Poznajemy historię o wizjonerze Jonathanie Pitneyu, który zapragnął zmienić piaszczystą, wietrzną wyspę Absecon w nadmorski kurort. Początkowo miało być to miejsce odpoczynku dla najbogatszych. Jednak szybko okazało się, że kluczem do sukcesu może stać się zmiana grupy docelowych odbiorców. Zauważono, że klasa robotnicza też chce wypoczywać. Ciężko pracując i oszczędzając chce móc pozwolić sobie na wakacje marzeń. Dlatego też obok drogich hoteli zaczęły powstawać małe pensjonaty, ekskluzywne butiki sąsiadowały z tanimi sklepikami z pamiątkami, a przy nowo wybudowanej promenadzie otwierano bary, domy gry i rewie. To tu właśnie w 1921 roku odbyły się pierwsze wybory Miss America. Nie było żadnych ograniczeń. Nie przejmowano się prawem - to miasto oferowało każdy rodzaj rozrywki.
Zupełnie nowe standardy wprowadził do Atlantic City Louis Kuehnle, nazywany Komandorem. To za jego rządów w mieście władza polityczna, wymiar sprawiedliwości, przedsiębiorcy i przestępcy połączyli swoje interesy i wspólnie pracowali na rzecz miasta i swoją. Schedę po Komandorze przejął syn miejscowego szeryfa - Nucky Johnson. Dopiero za jego czasów korupcja urosła do niespotykanych rozmiarów. Teraz kradł już każdy - zasada była jedna - dzielić się zyskiem z odpowiednimi ludźmi. Korupcja była wszechobecna. Nucky nie chciał piastować urzędów wybieralnych, dlatego zdecydował się na stanowisko skarbnika miejskiego. Jednak bardzo angażował się w politykę. Nic w mieście i regionie nie działo się bez jego wiedzy i aprobaty. Był mentorem, do którego o pomoc mógł się zgłosić każdy. Chętnie pomagał słabym i ubogim, pomagał rozwiązywać problemy, opiekował się ludźmi, którymi żelazną ręką rządził. Prawdziwy "ojciec chrzestny". Jego słabym punktem były kobiety i to właśnie spór o jedną z nich zapoczątkował jego upadek - Nucky i miejscowy magnat prasowy William Hearst zainteresowali się tą samą tancerką. Dzięki artykułom prasowym i wpływom politycznym zazdrosny Hearst zniszczył rywala. Władzę w mieście przejął senator Frank "Hap" Farley. Rządził do 1972 roku. Niestety złote czasy prosperity minęły. Dochody były coraz mniejsze, a miasto podupadało. Szansę na odnowienie przyniosło dopiero pojawienie się milionera Donalda Trumpa. 
Książka Nelsona Johnsona (zbieżność nazwisk autora i Nuckiego jest przypadkowa) stała się dla HBO inspiracją do stworzenia serialu "Boardwalk Empire". Wybrali oni najciekawszy ich zdaniem okres w historii miasta, nieco ubarwili opowieść, dodali kilka wątków, trochę pozmieniali i odnieśli wielki sukces. Na ekranie oglądamy cudowny, barwny i kolorowy świat lat 20-tych i 30-tych. Sama książka jest świetnym uzupełnieniem wiedzy. Dzięki niej poznać możemy prawdziwą historię Nuckiego Johnsona i przede wszystkim miasta. Autor nie skupił się tylko na wątkach sensacyjnych - wspaniale zarysował także socjologiczne oblicza miasta. Szczególną uwagę zwrócił na sytuację czarnoskórych mieszkańców Atlantic City. Nie jest to powieść fabularna, a dobrze i sprawnie napisana monografia. Uzupełniają ją zdjęcia archiwalne oraz serialowe. Całość wydana jest estetycznie.
To wspaniały prezent dla miłośników historii i tego serialu.

Nelson Johnson, Zakazane imperium, Wydawnictwo MUZA, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl



środa, 27 listopada 2013

Z googla na bloga cz.2

Pisałam już o tym, jak bardzo lubię sprawdzać słowa kluczowe, z jakich czytelnicy trafiają na mój blog (TUTAJ). Słowa, porowadzące do niektórych blogów są przezabawne. Moi czytelnicy są rozsądni i rozumni - pytania odnoszą się głównie do książek. Mimo wszystko czasem trafia się coś zabawnego. Dziś kolejna dawka pytań, na które według wujka Gógla znam odpowiedz. "Kwiatki" podzielić mozna na kilka kategorii. No to zaczynamy :)

Religijne: 
kto zabił Jezusa? - odpowiedź w najblizszej parafii

Psychologiczne:
trudne osobowości - no cóż... ten czytelnik musi mnie dobrze znać
wyznaje nie warto - zawsze warto wyznawać
nagi instynkt przetrwania - liczy się cel, a nie środek

Medyczne: 
choroby spowodowane przez szatana - katar. to diabelska choroba
na co choruje chylińska? - pewnie katar, a to, wiadomo, diabelska choroba
śmierć Johna Virapena - z tego co wiem, to on żyje

Kryminalne: 
mąż zabił żonę pięć nożem łódź - bo to zła kobieta była
testament leneory - coś dziedziczę?

Towarzyskie: 
Przemysław Borkowski żona dzieci - panie Przemysławie?
www.zbozub na fajny związek.pl - eeee....
żona maślak - widać zakochana
mamalgosia kotek - ooo.. rozczuliłam się

Plotkarskie: 
rok 2013 co nowego u thomas jane - przyznam szczerze, że nie mam pojęcia :)

Literackie:
komuda lepszy czy piekara - kwestia gustu
kontynuacja Szubienicznika - o! i na to pytanie też chciałabym znać odpowiedź

A jak tam ze słowami kluczowymi u Was? :)

wtorek, 26 listopada 2013

Bogdan Białek "Cienie i ślady"


Są wśród Polaków kwestie, których poruszanie powoduje niezadowolenie. Są wspomnienia, które chcemy wyprzeć czy wydarzenia w historii, o których najchętniej zapomnielibyśmy. Do takich  tematów należy polski antysemityzm. Oburzamy się, kiedy w zachodniej prasie pojawiają się sformułowania "polski obóz zagłady". Oburza nas sam fakt, że ktoś mógłby pomyśleć, że winę za Holocaust w jakimś stopniu ponosimy my - Polacy. Przecież już Mickiewicz mówilł, że "Polska Chrystusem narodów". Wielkim oburzeniem napawa nas sama sugestia o tym, że Polacy mogli mieć korzyści ze śmierci żydowskich sąsiadów, zakrzykiwać będziemy głosy mówiące o Polakach mordujących Żydów. Przecież to nie my! My jesteśmy prawi, dobrzy i to my jesteśmy ofiarami. Tak, jesteśmy wspaniali i tolerancyjni. Wśród Polaków nie ma antysemitów. Tylko dlaczego słowo "Żyd" bywa używane jako obelga? Dlaczego doszukujemy się żydowskich korzeni u nielubianych osób? Skąd biorą się glosy o tym, że Hitler przynajmniej oczyścił Polskę? Skąd pełne nienawiści słowa o mordercach Jezusa? Skąd w nas pogarda, wyszydzanie czy poniżanie? Skąd niechęć do rozmawiania o przeszłości? 
Bogdan Białek jest dziennikarzem, redaktorem naczelnym miesięcznika "Charaktery". Jest współtwórcą Stowarzyszenia im. Jana Karskiego. Poświęcił się pracy nad dialogiem i pojednaniem polsko-żydowskim. Punktem wyjścia w jego pracy był pogrom kielecki z 1946 roku. Zdumienie pana Białka wywołał fakt, że współcześni Kielczanie tak mało wiedzą o tych wydarzeniach. Starannie wyrugowali ze swojej świadomości taką okropność. Odpowiedzialnością za pogrom obciążano komunistyczne władze czy bliżej nieokreślonych prowokatorów. Kielczanie nie chcieli przyjąć do wiadomości, że za to, co się wydarzyło odpowiadają Polacy, ich sąsiedzi, ludzie, których być może znali, którym kłaniali się na ulicy. Ogrom masakry był trudny do ogarnięcia. Jednak jeszcze trudniejsze było zrozumienie postawy Polaków. 
Bogdan Białek rozpoczął żmudne i wymagające czasu zadanie - zapoczątkował dialog między narodami. Przez spotkania, wykłady, rozmowy, artykuły zaczął dotykać tego, co boli nas najbardziej. Nie dotyczyło to tylko samego pogromu, ale zwykłego, codziennego antysemityzmu. Traktowania kultury żydowskiej, jako czegoś obcego, orientalnego czy dziwnego. Przecież społeczność żydowska, tak liczna przed wojną, nie była odrębnym bytem - była częścią Polski - jej obyczajowości i codzienności. Nie rozwijała się gdzieś na krańcach świata, w oderwaniu od kultury polskiej. A właśnie tu, w Polsce - w miastach i na prowincji.
"Cienie i ślady" to zbiór artykułów, wywiadów, rozmów czy przemówień, które przez lata pracy Bogdana Białka ukazywały się w prasie. Ich punktem wyjścia jest pogrom kielecki, jednak dalej, wraz z ich autorem, wędrujemy przez różne zakamarki historii i psychiki ludzkiej. Poznajemy wspaniałych ludzi, rozważamy istotę zła, mówimy o tolerancji i człowieczeństwie. Książka skłania do przemyśleń, do uporządkowania swojego postrzegania świata - mój egzemplarz cały oklejony był kolorowymi karteczkami "ku pamięci". 
Nie muszę chyba pisać, że warto przeczytać tę książkę. Jestem przekonana, że zachęcanie nie jest potrzebne. Jestem też przekonana, że pan Białek spotka się z krytyką "prawdziwych Polaków". Jednak dla niego to chleb powszedni - on wie, jak zachować się w przypadku, kiedy ktoś zaatakuje go na odczycie. Jednak warto było panie Bogdanie - właśnie po to, żebyś mieli teraz o czym myśleć i o czym rozmawiać. Czas żebyśmy zobaczyli fakty i wyciągnęli z nich wnioski na przyszłość. 

Bogdan Białek, Cienie i ślady, Charaktery, 2013

wtorek, 19 listopada 2013

Wiesław S. Kuniczak "Dzień tysiąca godzin"


Współczesnemu Polakowi słowo "patriotyzm" kojarzy się z banałem, rozróbami z okazji 11 listopada, zamaskowanymi pseudokibicami, ekspertami Macierewicza i niekończącym się serialem smoleńskim. Taki pożytek robimy z naszej wolności i niepodległości. Jak zachowalibyśmy się w obliczu realnej groźby utraty wolności? Czy umielibyśmy stanąć wspólnie, ponad podziałami i ramię w ramię walczyć o każdy, nawet najmniejszy, kawałek polskiej ziemi?
Ostatnie dni sierpnia 1939 roku były bardzo gorące. Słońce prażyło niemiłosiernie, od wielu dni nie padał deszcz. Gorąca atmosfera panowała też w europejskich stolicach. Zamiary Hitlera były jasne. Mało kto jeszcze łudził się, że wojny można uniknąć. Anglicy i Francuzi próbowali oszukać siebie i cały świat, że panują jeszcze nad sytuacją. Prośbą i groźbą przekonywali polski rząd do zaniechania mobilizacji. Wszystko to jednak na próżno. Niemców nie dało się powstrzymać. 1 września rozpętało się piekło. Wojenna nawałnica porywa wszystkich. Biednych i bogatych, tych z doświadczeniem wojskowym i tych, którzy nigdy wcześniej nie opuścili swojej wsi. Każdy z nich traktuję wojnę inaczej, wszystkich łączy jedno - miłość do ojczyzny.
Generał Janusz Prus w końcu znowu czuje, że żyje. Ten antybohater czekał w zapomnieniu, aż Polska znowu będzie go potrzebowała. Nic nie jest tak ważne, jak wojna. Dla niej gotów jest porzucić ukochaną Lilę. Brat Generała - Michał jest świetnym strategiem. On, jako jeden z nielicznych wie, jak w rzeczywistości wyglądają szanse Polski w starciu ze świetnie uzbrojonymi i od miesięcy gotowymi  do walki Niemcami. Syn Michała - Paweł - od lat nie ma kontaktu z ojcem. Michał nigdy nie wybaczył mu, że trwoni życie, że wybrał taką, a nie inną drogę. Jednak Michał się myli, Paweł jest kimś wyjątkowym - świetny myśliwy i człowiek o niezwykłym kodeksie moralnym. No i najmłodszy z Prusów, syn Generała - Adam. Zakochany dziewiętnastolatek, którego pasją są góry. Wojna zastaje go w Austrii, gdzie wraz z przyjacielem Erichem zdobywa kolejne szczyty. Chłopcy nie wiedzą jeszcze, że przyjdzie im stanąć przeciwko sobie.
Jest jeszcze Antek - młody wiejski chłopak, który na wojnie uczy się życia. Jest Żyd Berg, którego celem było przeżycie, a teraz szuka swojej tożsamości. Jest też nieszczęśliwy amerykański korespondent Loomis. Nie wie jeszcze jaką cenę przyjdzie mu zapłacić za odkrycie sensu życia. Są świadomi
Książka Wiesława Kuniczaka jest ogromna. 856 stron, w dużym, nieporęcznym formacie. To pierwsza część trylogii. Dużo tragedii, bólu i cierpienia. Książka ta pozwala zupełnie inaczej spojrzeć na wydarzenia znane nam z podręczników historii. Autor nadał historii twarze swoich bohaterów, pozwolił nam uczestniczyć, nie tylko w walkach, ale też w ich osobistych dramatach. W "Dniu tysiąca godzin" wątki historyczne przeplatają się z fabularnymi. Występują postacie znane nam z kart historii, jak i postacie fikcyjne. Wielką zasługą tłumacza jest to, że w przypisach znaleźć możemy wyjaśnienia dotyczące np. obrony Westerplatte.
Lektura tej książki była dla mnie ciekawym doświadczeniem. Zafascynowana przewracałam kolejne kartki. Uczestniczyłam w walkach, czułam bezsilność bohaterów, przerażała mnie ilość przemocy i okrucieństwa. Czy nie zdawałam sobie wcześniej sprawy z tego, jak wyglądał wrzesień 1939 roku, czy też może nie chciałam się nad tym zastanawiać. Wiesław Kuniczak rzucił mnie w sam środek pożogi, w taniec śmierci. Język powieści jest prosty, obrazowy, bez zbędnego epatowania grozą. Przerażenie budzą proste zdania, z których wyłania się obraz wojny, chaosu, obłędu i rezygnacji. Śliczni kadeci, którzy w swoich wyprasowanych mundurach i ze śpiewem na ustach szli wprost na śmierć. Szarże ułańskie na czołgi. Desperacja granicząca z szaleństwem. Tak wyglądał polski patriotyzm.
"Dzień tysiąca godzin" to fizycznie wielka książka. Jednak zdecydowanie warta przeczytania. Gdzieś po drodze zgubiliśmy to, co najważniejsze - przestaliśmy doceniać wolną Polskę. Narzekając na niskie płace, na koszty życia i kiepski rząd, decydujemy się na emigrację. Zapominamy o ludziach, którzy zginęli w walce o każdy pęd tej ziemi. Słowa patriotyzm., ojczyzna czy honor stają się tylko elementem politycznej propagandy. Dlatego warto przypomnieć sobie co one w rzeczywistości znaczą. Ile wspólnego mają bandyci, którzy 11 listopada demolują Warszawę, z żołnierzami, którzy oddawali życie walcząc.
Mam nadzieję, że wydawca zdecyduje się na przetłumaczenie kolejnych tomów tej trylogii. Z całą pewnością je przeczytam.

Wiesław S. Kuniczak, Dzień tysiąca godzin, Zysk i S-ka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 12 listopada 2013

Hugh Lofting "Doktor Dolittle i Tajemnicze Jezioro"


Tomek Stubbins jest młodym asystentem znanego doktora Dolittle - pomaga mu w opiece nad zwierzętami i uczy się ich języka. Starego doktora pochłaniają ciągle nowe pasje. Każdej z nich oddaje się bez reszty i z pełnym zaangażowaniem. Obecnie pracuje nad nieśmiertelnością, jednak efekty jego pracy są znikome. Tomek i zwierzęta martwią się o swojego opiekuna. Chcąc mu pomóc, postanawiają odszukać w bibliotece notatki doktora z rozmów ze starym żółwiem Błotnistą Skorupą - ostatnim żyjącym pasażerem Arki Noego i świadkiem Potopu. Ku ich przerażeniu zapiski zniknęły. Okazuje się, że ich odtworzenie jest niemożliwe, ponieważ po starym żółwiu zaginął wszelki ślad, a jego dom został zniszczony przez trzęsienie ziemi. Doktor zakłada najgorsze i wraz z przyjaciółmi wyruszają na wyprawę ratunkową. Muszą odnaleźć Błotnistą Skorupę i raz jeszcze spisać jego wspomnienia. 
Książka "Doktor Dolittle" powstała w 1948 roku. Jest to jedna z mniej znanych w Polsce opowieści o przygodach mądrego doktora. Styl, w jakim jest napisana, jest zupełnie różnych od współczesnych powieści dla dzieci. Postać doktora nie jest rubaszna i beztroska. To, co mnie uderzyło, to bijący z niej smutek, determinacja i rezygnacja - cechy bardzo ludzkie. Nie jest to oczywiste dla dzieci, ale już dla rodziców owszem. Doktor budzi sympatię, ale przede wszystkim uzasadniony szacunek. I wynika on z konkretnych jego postaw, zachowań i wydarzeń, a nie tylko z faktu, że z założenia powinien. Dolittle jest pełen trosk o swoje zwierzęta, o przyjaciół, o losy świata. Nieustanną pracą próbuje jak najwięcej w swoim życiu zdziałać. 
Narratorem opowieści jest Tomek Stubbins. Uważnie obserwuje on swojego mistrza. Rozumie kierujące nim pobudki i wraz ze zwierzętami chce maksymalnie ułatwić mu życie. Dba o niego i jest to troska szczera, wynikająca z podziwu i szacunku, a nie powinności. Relacje, które ich łączą są prawdziwe i niosą za sobą przesłanie - dbajmy o nasze kontakty z innymi ludźmi. Szanujmy ich i traktujmy tak, jak sami chcielibyśmy być traktowani. Doceniajmy starania i troskę. Jednak moralizatorstwo w opowieści nie jest nachalne, jak w niektórych powieściach współczesnych. Sprawnie wplecione w fabułę łatwiej trafia do młodego czytelnika. 
Opowieść o doktorze i jego przyjaciołach bardzo przypadła mojemu synowi do gustu. Z zainteresowaniem wysłuchiwał kolejnych rozdziałów, ciągle prosząc: "Mama, jeszcze jeden. Jeszcze tylko jeden..". Powieść, mimo, iż dość obszerna, podzielona jest na krótkie rozdziały i dawkowanie ich dziecku jest proste. Szybko przyzwyczailiśmy się do stylu narracji i z zaciekawieniem przerzucaliśmy kolejne strony. Może i lubimy współczesne powieści dziecięce, jednak klasyka, to klasyka. Doktor Dolittle jest klasą sam w sobie. Warto poczytać dziecku o jego przygodach. 

Hugh Lofting, Doktor Dolittle i Tajemnicze Jezioro, Znak, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 4 listopada 2013

Krzysztof Beśka "Ornat z krwi"



Moja przygoda z "Ornatem z krwi" nie zaczęła się zbyt fortunnie. Z powodów osobistych trudno mi było skoncentrować się na lekturze i pierwsze 100 stron czytałam przez dwa tygodnie, urywkami i na raty. Już myślałam, że przyjdzie mi się poddać, kiedy niespodziewanie zaiskrzyło. Nagle nie mogłam się oderwać od akcji, nerwowo przerzucałam kolejne strony i przez dwa dni przeczytałam książkę do końca (a liczy ona 578 stron). Teraz mogę powiedzieć, że Krzysztof Beśka napisał dobry kryminał. 
W Królewie koło Malborka zostaje zamordowany miejscowy proboszcz. Wkrótce w podobny sposób ginie proboszcz kościoła w Kwidzynie. Znika też profesor Krasiński, który przewodzi grupie archeologów, prowadzących w Kwidzynie wykopaliska. W tych dramatycznych okolicznościach los przecina drogi młodej archeolog Ewy Rimmel i powracającego z wakacji warszawskiego dziennikarza Tomasza Horna. Parze tej przyjdzie zmierzyć się z tajemnicami, mającymi swoje korzenie jeszcze w czasach chrystianizacji Polski oraz w życiorysach Mikołaja Kopernika i jego brata Andrzeja. To one właśnie są drogą, do wyjaśnienia dziwnych, współczesnych morderstw. W rozwiązywaniu zagadki głównych bohaterów wspierają także: ksiądz Nehring, który świetnie zna się na wojskowym fachu oraz rozważny i doświadczony komisarz Matejuk. 
Dalej mamy już wszystko - pościgi, porwania, wybuchy, szaleńca i jego tajny plan. Akcja toczy się błyskawicznie. Dotyczy to szczególnie Horna, którego pisarska wyobraźnia autora rzuca w coraz groźniejsze sytuacje. Ewa, mimo iż charakterna z niej kobieta, stanowi tu jednak tło dla wydarzeń - uzupełnia historyczną część opowieści. Przyznam szczerze, że moją największą sympatię zdobył ksiądz Nehring i jeśli powstaną zapowiadane kolejne tomy tej opowieści, to mam nadzieję, że go nie zabraknie. 
Postacie stworzone przez Krzysztofa Beśkę są krwiste, chociaż poznajemy ich tu i teraz, bez przeszłości (oprócz księdza Nehringa). Nie ma to większego wpływu na akcję, jednak przy tworzeniu tryptyku warto byłoby zwrócić na to baczniejszą uwagę. Przeszłość sprawia, że lepiej zrozumieć można motywy postępowania bohaterów. Akcja powieści toczy się bardzo dynamicznie. Nie ma przestojów i dłużyzn. Ba! Czasem brak chwili na złapanie oddechu. Trudno chociaż na chwilę przerwać lekturę, autor trzyma nas w nieustannym napięciu. Nie mam też nic do zarzucenia historycznemu uzasadnieniu tego kryminału. Jest ono spójne, sensowne i opisane w wiarygodny sposób. No i właśnie, co do uzasadnienia opowieści, to czytając "Ornat z krwi" trudno uciec przed skojarzeniami z bestsellerowymi powieściami Dana Browna. Tu też mamy tajemnicę sprzed wieków i śledztwo prowadzone przez parę detektywów z przypadku. I powieści Browna i "Ornat z krwi" to świetna lektura na jesienne wieczory. Niezbyt wymagająca, trzymająca w napięciu, ciekawa. Współczesne śledztwo przeplata się z wątkami historycznymi, a wszystko to prowadzi nas do spektakularnego finału.
"Ornat z krwi" to pierwsza powieść Krzysztofa Beśki, którą czytałam. Z przyjemnością przeczytam pozostałe powieści tego autora i równie chętnie poznam dalsze losy Ewy Rimmel i Tomasza Horna. Jeśli więc chcecie spędzić wieczór z wciągającą, ciekawą książką, to bez wahania sięgajcie po "Ornat". Jestem przekonana, że się nie zawiedziecie. 

Krzysztof Beśka, Ornat z krwi, Oficynka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

piątek, 1 listopada 2013

Stosik listopadowy :)


Minął kolejny miesiąc, a ja nadal czytam książki ze stosika październikowego. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko fakt, że przez dwa pierwsze tygodnie października byłam solidnie dekoncentrowana (powinnam była jednak skupić się na książkach :D). No w każdym razie w listopadzie mam silne postanowienie poprawy i już nie dam się zwieść na manowce, chociażby obiecano mi gwiazdkę z nieba czy krokodyla  ;)
W tym miesiącu większą część stosika stanowią książki z Kiermaszu  Książki Przeczytanej
1, "Wyspę klucz" na swoim blogu polecała Iza. Wszystko wskazuje na to, że jest to idealna lektura dla mnie.
2, Jednym z moich ulubionych seriali jest "Zakazane imperium". Nie mogłam odmówić sobie przyjemności lektury książki, na podstawie której powstał. 
3.Na "Dziki kontynent" ochotę miałam od dawna. Chodziłam w okół tej książki i chodziłam, aż w końcu sytuacja dojrzała do zakupu. Nie mogę już doczekać się jej przeczytania. 
4. I synu i ja bardzo lubimy książki Marcina Mortki. Synu kocha Tappiego z Szepczącego Lasu, ja gustuję raczej w horrorach. Tak czy inaczej musimy przeczytać o "Ostatnim rycerzu". 
5. "Smilla" także trafiła do mnie z rekomendacji Izy. Jak mogłam ją zostawić na Kiermaszu, kiedy kosztowała tylko 5 zł? No nie mogłam :)
6. Na koniec dwa kryminały z bibliotecznej półki. Nie znam autorów, ale opisy brzmią interesująco. Mam nadzieję, że zawartość jest równie ciekawa :)
No to do roboty :)
Życzę wszystkim pysznej herbaty, ciepłych koców i wciągającej lektury :)

poniedziałek, 28 października 2013

Tomasz Wandzel "Grzeczna dziewczynka"


Trudno jest pisać o miłości bez popadania w banał. Zwłaszcza kiedy miłość ta jest trudna, bolesna, irracjonalna i nielogiczna. Pisząc o takim uczuciu łatwo popaść w patetyzm czy przekroczyć granice dobrego smaku. Czy miłość jest silniejsza, niż wola przetrwania? Czy można kochać dwie osoby tak samo silnym uczuciem? Czy wszystko w życiu jest proste, oczywiste i pozbawione moralnych dwuznaczności? Takie pytania zadawać sobie może czytelnik najnowszej książki Tomasza Wandzel "Grzeczna dziewczynka".
Kinga jest idealną córką swoich wymagających rodziców. Tata prawnik przyszłość swojego dziecka widzi w swojej kanacelarii, wycofana mama nie ma w tej sprawie zdania. Ojciec - wzór cnót moralnych, niedościgły ideał, do którego dążyć ma jego córeczka. A Kinga ma już dość łatki grzecznej dziewczynki. Nie chce być przedłużeniem ambicji swoich rodziców. Chce uwolnić się spod ich wpływów. Dlatego wybiera studia, jak najdalej od nich, w Krakowie. Wyrwana spod duszącej opieki, próbuje znaleźć swoje miejsce w życiu. Nic nie jest tak oczywiste, jak się wydawało, a droga do dorosłości bywa bolesna. Dziewczynie znowu przyjdzie walczyć o swoje ja. I zrobi to - pewnego zimowego wieczora, na kawiarnianym stoliku. Nie wie, że ten wieczór zmieni wszystko - na jej drodze stanie początkujący pisarz B.
Od tej pory życie Grzecznej dziewczynki i jej ukochanego, to nieustanna walka. Krótkie chwile szczęścia przeplatać się będą tęsknotą, bólem i rozstaniami. Nie zmieni tego nic - ani małżeństwo B., ani fakt założenia przez Kingę rodziny. Ta miłość - egoistyczna i ślepa na wszystko będzie spalać ich i niszczyć życie, które próbowali sobie poukładać, raniła ich i bliskie im osoby, nie zważała na nic, trwała. 
Relacja łącząca Kingę i B. to typowy przykład toksycznej miłości, współuzależnienia. Kobieta zapewnia, że kocha dwóch mężczyzn i kochanka i męża. Jednak przyznam szczerze, że nie do końca w to wierzę. Mąż był dla niej stabilizacją, oazą, do której zawsze mogła wrócić. Kiedy wzywał ją B., rzucała wszystko i jechała do niego. Przedkładała te spotkania nawet ponad miłość do swojego dziecka. A sam B.? Alkoholik, który nie umiał kochać. Wiele razy udowadniał, że nie można na niego liczyć, że traktuje Kingę, jak piękną odskocznię, muzę, romantyczne wyobrażenie na złe chwile.Swoje życie ułożył gdzie indziej, nie było w nim miejsca dla Kingi. Potrzebował jej tylko, kiedy było mu źle, kiedy trzeba było go pozbierać. Był szczery - mówił jej, że nie umie kochać, a ona była gotowa na wszystko, byle tylko on był. W jakiejkolwiek formie, w jakikolwiek sposób, bez dumy i honoru. Czy to miłość? Hmm.. obawiam się, że książkowy przykład uzależnienia. Kinga, zamiast kochanka, powinna była odwiedzić dobrego terapeutę. Skąd wiem? Bo znam mnóstwo takich King - osób, które kochają kochać, które zgadzają się na cierpienie i niszczą wszystko wokół siebie, dla krótkich chwil szczęścia, dla wiary w to, że są kochane, a uczucie ich i ich partnera jest zupełnie wyjątkowe, wielkie i inne niż wszystkie. 
Tomasz Wandzel opowiada nam historię tej miłości z punktu widzenia Kingi. Poznajemy osobę pozornie dość chłodną, opanowaną, jednak to tylko pozory, bo potrafi ona błagać kochanka, żeby tylko był. Ton narracji jest opanowany, może zrezygnowany. Kobieta przyjęła swój los, jednak nigdy do końca się z nim nie pogodziła. Czy rozumiem Kingę? Tak, rozumiem, jednak nie umiem zaakceptować jej wyborów. Znacznie łatwiej jest o obiektywne spojrzenie, kiedy stoi się z boku. Nie mówię tu o moralność kobiety zdradzającej, a o samooszukiwaniu się. Grzeczna dziewczynka nie kocha i nie kochała męża. Traktuje go jak koło ratunkowe. Nikt na to nie zasługuje. 
Czy warto przeczytać "Grzeczną dziewczynkę"? Oczywiście. Może przeczyta ją jakaś "Kinga" i zrozumie, że taka miłość, to nie jest miłość. Może znajdzie w tej opowieści siebie i inaczej spojrzy na swoje relacje z partnerem. Jeśli wierzymy, że miłość musi boleć, to jesteśmy w błędzie. Miłość to piękne uczucie, które daje szczęście i radość. Jeśli jest inaczej, to może właśnie jesteśmy Kingami. 

Tomasz Wandzel, Grzeczna dziewczynka, Wydawnictwo Wachlarz, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 21 października 2013

VI Kiermasz Książki Przeczytanej

W sobotę w szczecińskim Teatrze Lalek Pleciuga odbył się kolejny Kiermasz Książki Przeczytanej. Organizatorami tej imprezy był mój zaprzyjaźniony portal SzczecinCzyta.pl, Pleciuga i blog Szczecin dla dzieci. 
Taka impreza, to świetna okazja do kupienia książek w bardzo atrakcyjnych cenach (już od złotówki). Jak zwykle nie mogliśmy z moim Synu przegapić takiej okazji. Każde z nas (jak zawsze ;) ) wyszło z naręczem książek. Z niecierpliwością czekamy na wiosnę i kolejny Kiermasz :)
Więcej o imprezie przeczytać można na SzczecinCzyta.pl :)


Synu z połową łupów :) fot. Monika Wilczyńska

środa, 16 października 2013

Jean-Philippe Arrou-Vignod "Jaśki"



Chyba się starzeję. Coraz częściej myślę o tym, że kiedyś było piękniej i lepiej. Życie było prostsze, ciekawsze i cenniejsze. To był taki czas, kiedy nie panowała epidemia ADHD, rodzice bez skrępowania palili przy dzieciach papierosy, a bezstresowe wychowanie było daleką przyszłością. Bez komputerów, facebooków i innych pochłaniaczy czasu między ludźmi tworzyły się autentyczne, silne więzi. Czy wyobrażacie sobie współczesną rodzinę z szóstką dzieci? Koszty utrzymania tej całej gromadki byłyby tak wysokie, że rodzice zapewne spędzaliby całe dnie w pracy, a dzieci puszczone samopas siedziały przed komputerami. Jednak kiedyś było inaczej. Kiedyś taka rodzina nie była niczym niezwykłym, a wszystkich dziwili jedynacy.
Jak to jest mieć rodzeństwo wie większość z nas. Jednak jak to jest mieć pięciu braci, z którymi oprócz więzów krwi łączy nas jeszcze pierwsze imię wie niewielu. Jak to jest? Z całą pewnością wesoło. Chłopców różni wiek, inicjał i osobowość. Każdy jest inny. Czasem trudno jest pogodzić całą tę gromadkę. Obowiązki z tym związane spadają na świetnie zorganizowaną mamę. Tatuś - ceniony lekarz, jest bardzo zajęty. Nie przeszkadza mu to jednak zabierać Jaśków na wakacje, basen czy z wizytą do rodziny. Cała historia zaczyna się w 1967 roku, kiedy pięciu Janów, oznaczonych dodatkowo inicjałem drugiego imienia A, B, C, D i E dowiaduje się, że ich rodzina znowu się powiększy. Pojawienie się najmłodszego Jana, oznaczonego inicjałem F., wprowadzi w życie rodziny jeszcze większy rozgardiasz.
"Jaśki" czytało nam się świetnie. Codziennie wieczorem z przyjemnością poznawaliśmy kolejne perypetie chłopców. Książka dostarczyła nam nie tylko sporej porcji śmiechu, ale także była wyjściem do rozmów o więzach rodzinnych, miłości i o tym, jak to jest mieć rodzeństwo. Bezpretensjonalność tych opowiastek i ich lekki, przyjemny język sprawia, że całość czyta się szybko i bez znudzenia. Mówiąc o tej książce nie sposób nie odnieść się do sugerowanego na okładce podobieństwa do Mikołajka. Tak, można te powieści porównać. "Jaśki" niczym nie ustępują słynnemu koledze. I w jednej i w drugiej powieści z prawdziwą radością patrzę na świat dorosłych, który wyłania się z dziecięcych opowieści. W "Mikołajku" moją ulubienicą była wiecznie wracająca do swej rodzicielki matka chłopca, w "Jaśkach" jest to starający się spędzać czas z dziećmi ojciec.
"Jaśki" to przesympatyczna lektura tak dla małych, jak i dużych. Muszę się przyznać, że kiedy synu zasypiał w czasie czytania, w sekrecie podczytywałam dalej. Trudno o lepszą rekomendację.

Jean-Philippe Arrou-Vignod, Jaśki, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

czwartek, 10 października 2013

Stephen King "Doktor Sen"


Wyznawczynią Kinga jestem od niedawna. Czytanie jego książek sprawia mi ogromną przyjemność. Świetny warsztat mistrza w połączeniu z umiejętnością tworzenia klimatu sprawiają, że każda jego kolejna książka to gwarantowany hit. Jeśli do tego dodamy Danny'ego Torrance'a z kultowego już Lśnienia, to otrzymamy powieść, którą z pewnością muszę przeczytać. 
Danny nie miał łatwego dzieciństwa. Jego ojciec Jack - tyran, alkoholik i niespełniony pisarz, podjął kiedyś próbę naprawienia swojego życia. Zabrał niespełna sześcioletniego syna i jego zastraszoną matkę do górskiego, luksusowego, odciętego od świata hotelu. Mieli tam spędzić zimę. Ojciec miał trzeźwieć, pisać powieść, nadzorować hotel i naprawiać relacje z rodziną. Jednak stało się inaczej. Jackowi Torrance'owi nie udało się naprawić niczego. Nie przypuszczał, że poradzi sobie z hotelowymi demonami. Odosobnienie, śnieg i miejscowe zjawy sprawiły, że zaczął pogrążać się w szaleństwie. Już sama trauma życia z Jackiem mogła skrzywić małemu Danny'emu życie. Jednak było jeszcze coś - chłopiec obdarzony był niezwykłą mocą - lśnieniem. To ona pozwoliła mu wyjść żywo z upiornego hotelu, ale ona też spowodowała, że dorosły już Dan szukał ukojenia w alkoholu. Tylko otumaniony i znieczulony nie widział duchów i demonów. Jednak alkohol sprawia, że człowiek sięga dna. Tym punktem dla Dana był poranek w mieszkaniu przygodnej kochanki Deeny i jej małego synka. To prześladujące go wspomnienie wygnało go do małego miasteczka, w którym w końcu znalazł swoje miejsce. Znalazł pracę, chodził na mitingi AA, pomagał pensjonariuszom hospicjum przechodzić na drugą stronę i tu właśnie pierwszy raz skontaktowała się z nim Abra - dziewczynka obdarzona jasnością większą niż Dan. Wkrótce mężczyzna będzie musiał ratować Abrę i stanąć twarzą w twarz z demonami z hotelu Panorama.
Wyzwanie takie, jak napisanie kolejnej części kultowej już powieści jest z pewnością zadaniem niełatwym. King podjął ryzyko i zdecydowanie z tej wyprawy wrócił z tarczą. "Doktor Sen" nie jest to już oczywiście obraz rodzącego się szaleństwa, ale solidny horror, pełen demonów, strachów i ducholudków. Demony Kinga to nie tylko przerażające postacie, ale też to, co każdy człowiek w sobie nosi - wyrzuty sumienia, traumy, lęki i wstyd. Demony, z którymi (z różnym skutkiem) zmagać się muszą także ludzie bez nadprzyrodzonych zdolności.
Powieść napisana jest dobrym językiem, warsztatowi Kinga  niczego nie można zarzucić. Całość czyta się lekko i szybko. Kierunek akcji jest dość łatwy do przewidzenia, jednak nie stanowi to problemu, bo intrygujące jest, jak pisarz wybrnie z dość oczywistych sytuacji. Trochę brakowało mi w tej książce opisów małomiasteczkowego życia, które u Kinga lubię najbardziej.Zamiast dopieszczonej warstwy socjologicznej mamy do czynienia z dopracowanym obrazem trzeźwiejącego alkoholika. Sam pomysł z Prawdziwym Węzłem jest bardzo interesujący, chociaż przyznam szczerze, że chyba nieco się już postarzałam, bo straszenie w warstwie psychiczno-nadprzyrodzonej działa na mnie bardziej, niż najstraszniejsze nawet opisy potworów.
Bardzo cieszę się, że Stephen King nie spoczął na laurach. Czytanie jego książek to wielka przyjemność i cieszę się, że w tym roku wydano je dwie. Mam nadzieję, że przyszły rok też przyniesie nam urodzaj twórczości Kinga. Z całą pewnością przeczytam wszystko, co zaproponuje mi ten autor.

Stephen King, Doktor Sen, Prószyński i S-ka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 8 października 2013

Artur Daniel Grabowski "Testament Eleonory"


Młody niemiecki dziennikarz Thomas Michel dostaje wiadomość o niespodziewanej śmierci swojej serdecznej przyjaciółki Eleonory hrabiny von Albertstein. Adwokat zmarłej zaprosiła Thomasa na otwarcie testamentu. Wyjaśniła też, że okoliczności śmierci starszej pani są co najmniej dziwne. Zdrowa jak ryba kobieta zmarła z przerażenia. Zgodnie z jej ostatnią wolą dziennikarz ma na miesiąc wprowadzić się do jej zamku. Towarzyszyć ma mu siostrzenica hrabiny - demoniczna baronowa Angela von Schweinburg und Gotha. Wspierany przez ukochaną Marthę mężczyzna bierze w redakcji miesięczny urlop i jedzie na spotkanie przeznaczenia. Wie tylko, że jego życie diametralnie się zmieni, nie ma tylko pojęcia w jaki sposób. Nie domyśla się też, ze przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z zabójcą starszej pani. 
"Testament Eleonory" jest kryminałem z wątkami historii i tajemnicy. Jednak przyznać muszę, że nie zachwycił mnie pomysł na fabułę. Była przewidywalna, pretensjonalna i nielogiczna. Nie zachwycił mnie pomysł na wymyślne nazwiska, gigantyczne, gotyckie zamki i biegające w lateksie zołzy. Zupełnie też nie przemawiają do mnie bohaterowie. Ich postacie nie są wiarygodne, rozjeżdżają się. Jakby autor zmieniał koncepcje postaci wraz z rozwojem akcji. Dodatkowo język, którym się posługuje się autor jest mi zupełnie stylistycznie obcy. Zdania są wydumane, słownictwo przesadnie wyszukane, całość sprawia dość pretensjonalne wrażenie. Dialogi prowadzone tym językiem męczą i złoszczą, a opisywane nim uczucia targające bohaterem, zamiast intrygować mnie śmieszyły. Uczucia pomiędzy Thomasem i Marthą nie mają podstaw, są zawieszone w pustce, z niczego nie wynikają. Zupełnie nieprofesjonalnie zachowują się w tej powieści specjaliści - policjanci, adwokaci, lekarze. Obawiam się, że do stworzenia wiarygodnej postaci fachowca potrzebny jest jednak nieco głębszy wywiad.
Plusem tej książki jest widoczny zapał autora do jej stworzenia, radość pisania. To debiut pana Grabowskiego i wszystko jeszcze przed nim. Mam nadzieję, że popracuje trochę nad językiem, psychologią postaci oraz wiarygodnością fabuły i kolejne powieści będą lepsze. W końcu wykonał pierwszy, najważniejszy krok - spełnił swoje marzenie i napisał książkę. Dlatego na pytanie czy warto przeczytać tę książkę odpowiem, ze to wasz wybór. Nie mogę z czystym sumieniem polecić tej powieści, jednak to cenne, że autor się zrealizował się, a włożona przez niego praca jest oczywiście bardzo wymierna. Chociażby dlatego można dać tej książce szansę. 

Artur Daniel Grabowski, Testament Eleonory, Oficynka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

czwartek, 3 października 2013

Sasza Hady "Trup z Nottingham"


Uwielbiam ten czas, kiedy wieczorem szybciej robi się ciemno i mogę bez wyrzutów sumienia zrobić sobie herbatę, zawinąć się w koc lub lepiej kołdrę i czytać, czytać, czytać. Na ten czas idealnie nadają się kryminały. Dlatego też z wielką przyjemnością zabrałam się za czytanie najnowszej książki Saszy Hady.
Wydawnictwo Darrington&Burrows (D&B) jest niewielkie, ale bardzo prężne. Kiedy jednak ginie jeden z jego szefów - Walter Darrington, sytuacja w firmie staje się bardzo niepewna. Każdy z pracowników jest w kręgu podejrzanych, każdy miał swoje powody, żeby nienawidzić zmarłego. Do tego sposób, w jaki zginął jest dość niezwykły. Miejscowa policja ma problem z rozwikłaniem zagadki, dlatego na pomoc wyrusza pisarz Rupert Marley i jego przyjaciel Nick Jones, znany także jako prywatny detektyw Alfred Bendelin. Ten duet rozwiąże każdą, nawet najbardziej skomplikowaną zagadkę i wyjaśni każdą tajemnicę. No i do tego wszystkiego dyskrecja jest gwarantowana. 
Książka Saszy Hady to sympatyczny, sprawnie napisany kryminał. Nie czytałam pierwszej książki o detektywie Bendelinie, jednak nie miałam żadnych problemów ze zorientowaniem się w losach bohaterów (chociaż nadal zdumiewa mnie dziewczyna Nicka - 28-letnia samotna matka czwórki dzieci). Jestem wielką fanką ciotek Nicka - Aurelii i Adelajdy - z tych dwóch pań przykład powinna brać każda matka chłopca ;) Powieść napisana jest przyjemnym językiem, postacie są w większości barwne i krwiste. Ani Nick Jones, ani Rupert nie są superbohaterami, a wyjaśnia morderstwa nie wyciągają z kapelusza, a ciężko na nie pracują. Całość utrzymana jest w eleganckim, angielskim stylu, w którym akcja toczy się dość niespiesznie. Bardzo odpowiada mi poczucie humoru autorki. Oczywiście w powieści zastosowano pewne uproszczenia, jednak nie są one rażące, a sprawiają, że akcja płynniej się toczy. Rozwiązanie zagadki nie było oczywiste i przyznam szczerze, że do końca nie wiedziałam, kto jest mordercą. 
Lubię mroczne, ciężkie kryminały, ale wielką przyjemność sprawia mi czasem przeczytanie czegoś lżejszego. Do tej pory Saszę Hady znałam tylko ze słyszenia, teraz już wiem, że z przyjemnością przeczytam kolejne jej książki. Gorąco polecam ją miłośnikom angielskich kryminałów, serialu "Castle" i poczucia humoru. Jestem przekonana, że z "Trupem z Nottingham" spędzą przyjemny, jesienny wieczór. 

Sasza Hady, Trup z Nottingham, Oficynka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 1 października 2013

Stosik październikowy


Październik to dla mnie czas szeleszczących pod nogami liści, czerwono-żółtych drzew, resztek ciepłego słońca i oczywiście dyń. Uwielbiam dynie w każdej postaci. Wycinam prawdziwe, ustawiam na tapetach ich zdjęcia, ozdabiam dom pomarańczowymi lampionami. Dynia, która dziś debiutuje na blogu, stoi na moim parapecie już od kilku dni.. no tygodnia czy dwóch. Nic nie poradzę na to, że kocham jesień. 
Chłodniejsze wieczory sprawiają, że lepiej zaopatrzyć się w hmm... obszerniejszą lekturę. W tym miesiącu w moim stosiku nie mogło zabraknąć oczywiście nowej książki króla Stephena. "Doktor Sen" dotarł do mnie wczoraj. Do książki, w czarnej kopercie, dołączony był list od mistrza. Bardzo przyjemnie. Oprócz Kinga w planach czytelniczych mam także książkę Krzysztofa Beśki "Ornat z krwi" oraz monumentalną powieść W.S. Kuniczaka "Dzień tysiąca godzin". Natomiast z moim synu zaczytujemy się obecnie przygodami Doktora Dolittle, który postanowił odwiedzić Tajemnicze jezioro. 
Wszystkie te książki dostarczyła mi przemiła pani Monika z portalu SzczecinCzyta.pl. Dziękuję! :)
No to pozostało mi życzyć Wam miłej, cudownej, ciepłej jesieni i fantastycznej lektury :)

wtorek, 24 września 2013

Zbigniew Białas "Puder i pył"


Są książki, które zaludnia mnóstwo postaci, jednak ich bohaterem jest miasto. Takie, w których mimo iż zawierają wątek kryminalny, na pierwszy plan wysuwa się warstwa obyczajowa czy historyczna. Takie, które zawierają mnóstwo wątków i postaci, jednak są one tylko pretekstem do przedstawienia tego, co zazwyczaj jest na drugim planie. Taką właśnie powieścią jest "Puder i pył" Zbigniewa Białasa. 
"Puder i pył" to kontynuacja losów bohaterów książki "Korzeniec". Mamy rok 1918. Polska zachłystuje się swoją świeżo odzyskaną niepodległością. Nowe czasy przynoszą nowe prawa i zasady. Zmienia się władza, zmieniają się panujące układy. Z Sosnowca odchodzą i Rosjanie i Niemcy. Teraz rządzić zaczynają Polacy. Miejscowi przemysłowcy, urzędnicy i przedstawiciele innych narodowości nie wiedzą czego można się spodziewać. Czy szykan i problemów, czy spokojniej współegzystencji. Dowództwo miejscowej policji przejmuje podporucznik hrabia Dąmbski - mężczyzna przystojny, ambitny i zasadniczy. Może to właśnie te cechy zachwyciły podróżującą przez Sosnowiec aktorkę Polę Negri. W tym samym czasie Jadwiga, wdowa po Alojzym Korzeńcu, próbuje poukładać sobie życie. Najchętniej ułożyłaby je z redaktorem Monsiorskim. Tego ostatniego zaś nadal zajmuje sprawa morderstwa Korzeńca. Pozostający na wolności morderca zagraża i mu i innym mieszkańcom miasta. W książce tej poznać możemy także dalsze losy panny Izabeli, miłosne rozterki fińskiej niani Emmy i pełnych niepokoju o swój los niemieckich przemysłowców. Jednak głównym bohaterem tej powieści jest oczywiście Sosnowiec. 
Zbigniew Białas kocha swoje miasto i miłość tę widać na każdej stronie jego powieści. Zwykłe, codzienne życie miasta splata się tu z wielką historią - ludzkie losy poddają się jej wyrokom. A w tym czasie była ona wyjątkowo burzliwa. "Puder i pył" jest kontynuacją "Korzeńca" i zdecydowanie polecam czytanie tych książek w kolejności. Jako, że nie czytałam pierwszej części, to miałam trochę problemów ze zorientowaniem się w postaciach i ich losach. Myślę, że to odebrało mi nieco przyjemności lektury. Autor ma świetne poczucie humoru, ogromną wiedzę i lekkość pióra. Jego postacie są pełne życia i osobowości. Książka ma charakter humorystyczny, bohaterowie są  przerysowani, a sam autor ma zwyczaj zwracania się wprost do czytelnika. Muszę przyznać, że nie jestem fanką takich rozwiązań i nieco mi one przeszkadzały. 
Książkę czyta się błyskawiczne. Myślę, że obie części przeczytane w odpowiedniej kolejności mogą zapewnić świetną rozrywkę. Warto się z nimi zapoznać. 

Zbigniew Białas, Puder i pył, MG Wydawnictwo, 2013
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

czwartek, 19 września 2013

Gillian Flynn "Ostre przedmioty"


Zachwycałam się ostatnio powieściami Gillian Flynn. Pierwszą przeczytałam świetną "Zaginioną dziewczynę". To najnowsza powieść tej pisarki. Zauroczona postanowiłam zapoznać się z całą jej twórczością. Nie było tego dużo. Najpierw przeczytałam "Mroczny zakątek", a teraz zabrałam się za "Ostre przedmioty". Muszę przyznać, że droga, którą przeszła Flynn jest imponująca. Z jednej strony żałuję kolejności, w jakiej czytałam jej książki, a z drugiej to się z tego powodu cieszę. W twórczości Flynn widać jak wyrabia się jej warsztat. Zasada jest prosta - im starsza powieść, tym słabsza. Dlaczego cieszę się, że zaczęłam od najlepszej? Bo gdybym zaczęła od "Ostrych przedmiotów", to na tej książce moja znajomość z autorką pewnie by się zakończyła. A tego bym nie chciała. 
Camille Preaker nie miała łatwego życia. Wychowywana przez ekscentryczną matkę i wycofanego ojczyma zachorowała na depresję. Swój ból wyładowywała wycinając słowa na swoim ciele. To właśnie sprawiło, że dziewczyna trafiła do szpitala psychiatrycznego. Po zakończeniu leczenia podejmuje pracę w lokalnej gazecie. Szef przydziela jej sprawę dwóch zamordowanych dziewczynek.Aby przeprowadzić dziennikarskie śledztwo Camille musi wrócić do swojego rodzinnego miasteczka i po raz kolejny zmierzyć się z duchami przeszłości i swoją dysfunkcyjną rodziną. 
Przyznam szczerze, że autorka nie przekonała mnie. Jeszcze postać Camille jest dość dobrze nakreślona, jednak pozostałe postacie są dla mnie nierzeczywiste i karykaturalne. Piękna i bogata matka z zaburzeniami osobowości, ojczym, który dla odmiany nie ma żadnej osobowości i Amma - młodsza siostrzyczka, której zupełnie nie kupuję. Czytając o niej raz miałam wrażenie, że czytam o 17-latce, raz o 8-latce. Rozumiem, że być może takie było zamierzenie autorki, jednak mnie, jako czytelnika, to nie przekonuje. W tej książce wszyscy byli dziwni i nierealni. Żadnej z tych postaci nie mogłam wyobrazić sobie w realnym życiu. 
Sam pomysł na fabułę nie jest zły. Rozwiązanie zagadki mimo wszystko zaskakiwało. Autorka wprowadziła do powieści tyle nienormalności, że łatwo było typować mordercę, a jednak i tak nie spodziewałam się takiego zakończenia. Dla mnie wszyscy w tej książce, dla dobra społeczeństwa, powinni trafić do zakładów zamkniętych. To niedobrze czuć niechęć do wszystkich bohaterów. Czytając lubię się jednak z kimś identyfikować. 
"Ostre przedmioty" to debiut Gillian Flynn i jak na debiut powieść ta nie jest zła. Zazwyczaj trudno jest oceniać pisarza po jego pierwszej książce - nie wiadomo jak się rozwinie. W tym przypadku mogę jednak spokojnie stwierdzić, że pisarka poszła dobrą drogą. Jestem fanką Gillian Flynn i z przyjemnością przeczytam jej kolejne książki. 

Gillian Flynn, Ostre przedmioty, G+J Gruner&Jahr, 2013

środa, 11 września 2013

Wojciech Burger "Ostatni z bogów"


"Ostatni z bogów" to druga część "tryptyku szczecińskiego" autorstwa Wojciecha Burgera. Sytuacja policjantów, znanych z "Szamanów życia", po śledztwie w sprawie "Zimnokrwistego" zmienia się zasadniczo. W policji nie ma już Teresy Barbackiej, a i ich przełożony Warski odchodzi na zasłużoną emeryturę. Dowództwo przejmuje Kotas, zwany przez podwładnych Chojem. 
Na Jasnych Błoniach znowu znaleziono zwłoki. Sytuacja jest bardzo trudna, ponieważ denatem jest eurodeputowany Bazyli Liszek. Autopsja wykazuje, że przyczyną śmierci był zawał serca, jednak jedna sprawa niepokoi policjantów - Liszek nie zmarł w tym miejscu, w którym go odnaleziono. Dodatkowo data i miejsce znalezienia zwłok mogą sugerować, że w mieście jest naśladowca "Zimnokrwistego". Śledztwo prowadzą znani z pierwszego tomu - Beata Lewicka i Edek Molik. W tej sprawie wszystko jest dziwne. Morderstwo, które nie jest morderstwem? Sytuację dodatkowo komplikuje odnalezienie nad Odrą osuszonych z krwi kolejnych zwłok. Sprawę przejmuje tajemnicza "góra", a na Wałach Chrobrego cumuje jacht, z amerykańskim oddziałem specjalnym. 
Edek i Beata zostają odesłani  przez Kotasa do rodzinnej miejscowości europosła. Mają tam zebrać informacje o nim. Jakież jest ich zdziwienie, kiedy okazuje się, że na miejscu nikt, nigdy nie słyszał o Bazylim Liszku, za to w pobliskim zamku miała miejsce duża afera szpiegowska. Zdezorientowani policjanci wracają do Szczecina, gdzie zostają odsunięci od sprawy. Jednak okazuje się to niemożliwe. Zmuszeni przez tajemniczego informatora, nazywanego Głębokim Gardłem, zagłębiają się w świat historii religii, tajnych stowarzyszeń i teorii spiskowych. Czy możliwe jest, że w Szczecinie ma miejsce jeden z największych spisków na świecie? Czy rację mieli ci, którzy nie wierzyli oficjalnym władzom i na własną rękę poszukiwali odpowiedzi na dręczące ich pytania? Czy Daniken i Sitchin mieli rację?
Pierwsza część tryptyku szczecińskiego to zdecydowanie kryminał, chociaż może z elementami nieco nadnaturalnymi. Z "Ostatnim z bogów" sprawa ma się nieco inaczej. Mimo kryminalnego początku, nazwałabym tę książkę raczej thrillerem fantastycznym. Na okładce wydawca napisał, że wszystkie wątki ponadnaturalne prowadzą do rzeczywistego rozwiązania. W mojej ocenie finał powieści trudno nazwać rzeczywistym. Ogromnym plusem tej powieści jest ilość wiedzy, którą posiada autor. Przedstawione w niej teorie spiskowe, poparte przypisami i rysunkami są zrozumiałe dla każdego laika. Jednak aby je poznać, uzbroić należy się w cierpliwość - wykład powieściowego profesora Kaczorowskiego zajmuje przeszło sto stron. 
Bardzo podoba mi się sprawne wplecenie historii Szczecina w znane teorie spiskowe i paleoastronautykę. Muszę przyznać, że wszystko to łączy się w zgrabną całość i tworzy spójną opowieść. Nawet jeśli to tylko fantastyczne przepowiednie, to przyznam, że kamień spadł mi z serca, że żyję w bezpiecznym mieście. 
Czy "Ostatni z bogów" to książka dla każdego? Myślę, że nie. Spodziewałam się raczej kryminału, a dostałam powieść fantastyczną. Spodoba się ona fanom thrillerów, fantastyki, tajnych organizacji  i teorii spiskowych. Wszystkich tych, którzy lubią analizować i szukać w oficjalnych wiadomościach zakulisowych zdarzeń. Takich, którzy szukają mechanizmów funkcjonowania naszego świata i lubią być przygotowani na wszystko. No i oczywiście miłośnikom Szczecina - powieśc w tej konwencji daje możliwość zupełnie innego spojrzenia na historię tego miasta. 

Wojciech Burger, Ostatni z bogów, Walkowska Wydawnictwo/Jeż, 2013
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

poniedziałek, 9 września 2013

Wojciech Burger "Szamani życia"



Bardzo lubię polskie kryminały i cieszę się, że powstaje ich coraz więcej. Ich akcja osadzona jest w różnych miastach, jednak moje rodzinne miasto Szczecin do tej pory było nieco w tym temacie zaniedbane. Może powinniśmy się cieszyć, że mało u nas seryjnych, psychopatycznych morderców, jednak miasto z tak burzliwą historią, aż prosi się o to, żeby umieścić w nim akcję thrillera czy kryminału. Dlatego tez bardzo ucieszyła mnie trylogia porównywanego do Dana Browna szczecinianina - Wojciecha Burgera. 
Na Jasnych Błoniach odnaleziono zwłoki mężczyzny. Na jego ciele ktoś narysował tajemnicze znaki. Policja rozpoczyna śledztwo. Jednak nic nie wskazuje na to, że szybko uda się złapać sprawcę. Kiedy w innym punkcie Szczecina pojawiają się kolejne naznaczone zwłoki staje się jasne, że w mieście grasuje seryjny morderca. Władze miasta zrobią wszystko, żeby nie wzbudzać paniki. Wiadomość o morderstwach mogłaby zaszkodzić przygotowaniom do Tall Ships Races - imprezy mającej przywrócić miastu dawną świetność. Prowadząca śledztwo Teresa Barbacka czuje coraz większą frustrację. Nie może zidentyfikować winnego, nie zgadza się z polityką ukrywania wiadomości, a do tego ma spore problemy osobiste. Na szczęście i zawodowo i prywatnie wsparcie znajduje w dawnych przyjaciołach z liceum. Dodatkowo los na jej drodze stawia Jacka - tajemniczego szamana z lasu.
Książka Wojciecha Burgera to sprawnie napisany kryminał i prowadzone śledztwo jest w nim najważniejsze. Jednak niemniej ważna jest warstwa socjologiczna. Bohaterowie są dobrze nakreśleni, poznajemy ich historie i motywy ich postępowania. Relacje miedzy nimi są czyste i jasne. Muszę przyznać, że każdy z nich ma ogromne doświadczenie życiowe i spory bagaż do udźwignięcia. Takie przeżycia każą im wyznawać prawdziwe wartości i cenić to, co w życiu najważniejsze. Ich świat, to miejsce, gdzie przyjaźń, szczerość i odpowiedzialność za bliskich znaczą więcej niż sława czy pieniądze. Taką mądrość w życiu daje tylko doświadczenie. 
"Szamani życia" to pierwsza część trylogii, jednak jest opowieścią zamkniętą - prowadzone śledztwo jest zakończone. Dopiero przy czytaniu drugiego tomu "Ostatni z bogów" pewne wiadomości z "Szamanów.." wskakują na swoje miejsce. Widać, że cała trylogia jest przemyślaną całością. 
Książki są ładnie wydane - bardzo podoba mi się szata graficzna okładek. Myślę, że ta książka, jak i cała trylogia będzie świetnym prezentem dla miłośników thrillerów i Szczecina. 

Wojciech Burger, Szamani życia, Walkowska Wydawnictwo/ Jeż, 2013
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

wtorek, 3 września 2013

Dan Simmons "Drood"



Książka "Drood" Dana Simmonsa przez jakiś czas spoglądała na mnie zachęcająco z bibliotecznej półki.  Jej 900 stron wyglądało bardzo zachęcająco. Wprawdzie czytałam, że autor ten do tej pory specjalizował się w fantastyce, ale uznałam, że skoro zdecydował się napisać Charlesie Dickensie, to to nie może być zbyt wydumana powieść - mimo duchów w "Opowieści wigilijnej" szanowny bohater niezbyt kojarzył mi się z jakąś szczególną wymyślnością. Dopiero teraz doczytałam, że poprzednie powieści Simmonsa także za bohaterów miały pisarzy i poetów. Wydawało mi się, że to ciekawy pomysł, jednak muszę przyznać, że na 350 stronie "Drooda" poległam. Najpierw stwierdziłam, że zrobię sobie krótką przerwę na jaką inną powieść. Łudziłam się, że skończę czytać - nie lubię porzucać książek. Przerwa zwiększała się o kolejne powieści, aż w końcu biblioteka upomniała się o "Drooda". Oddałam go bez żalu, z lekkim tylko ukłuciem porażki. No trudno, nie wszystko w życiu da się doprowadzić do końca. 
"Drood" to opowieść o Charlesie Dickensie opowiedziana z perspektywy jego przyjaciela - pisarza Wilkiego Collinsa. To on właśnie zostawił potomnym relację z ostatnich lat życia swojego idola "Pana Niezrównanego" i jego obsesji na punkcie dziwnego osobnika, nazywanego Droodem. Historia Dickensa i Drooda rozpoczyna się pewnego czerwcowego dnia 1865 roku. W miejscowości Staplehurst wypadkowi ulega pociąg, którym podróżuje pisarz i jego młodziutka kochanka. Skutki katastrofy są straszne. Zszokowany pisarz krąży pomiędzy rannymi i zabitymi współpasażerami, usiłując nieść pomoc i ratunek. Jakie jest jego przerażenie, kiedy widzi dziwną, mroczną postać bez twarzy, która pochyla się nad kolejnymi rannymi i zdaje się wysysać z nich życie. W krótkiej rozmowie ciemna postać przedstawia się jako Drood. Od tej pory życiem pisarza zaczyna rządzić obsesja. Zrobi wszystko, żeby odnaleźć Drooda i dowiedzieć się kim jest. W poszukiwaniach towarzyszy mu przyjaciel - Wilkie. Razem schodzą w podziemia Londynu i przemierzają je. Jednak oko w oko z tajemniczym Droodem Dickens stanie sam. 
Opowieść Wilkiego jest bogata w szczegóły i opisy. Poznajemy nie tylko obu pisarzy, ale także ówczesny Londyn czy warunki obyczajowe i społeczne, w jakich obu panom przyszło żyć. Wilkie - wiecznie pod wpływem laudanum snuje opowieść pełną dygresji i ocen. Sam, negując instytucję małżeństwa, łamie kulturowe i obyczajowe konwenanse, jednak surowo ocenia swojego przyjaciela, który bezlitośnie i bez skrupułów pozbywa się z domu żony, matki jego dziesięciorga dzieci, żeby rozpocząć życie z kochanką (w tym przypadku zupełnie się w Wilkiem zgadzam - tym bardziej, że aby chronić kochankę, Dickens oczernił żonę w prasie). Wilkiego przepełnia zazdrość i podziw. Chciałby mieć chociaż część talentu swojego przyjaciela. W jego ocenie szacunek i podziw nie są sprzeczne ze zdradą. Dlatego też dość łatwo ulega szantażowi i szpieguje Dickensa. 
Powieść Simmonsa jest  niewątpliwie dobrze napisana i interesująca, jednak jej akcja nie toczy się zbyt szybko. Nie jest to z pewnością lektura lekka, łatwa i przyjemna. Wymaga ona od czytelnika nieco skupienia i uwagi. Dlatego też nie jest to dobra lektura na urlop, za to chętnie spróbuję się z nią jeszcze raz zmierzyć zimą, kiedy wieczory są dłuższe. Książka jest bardzo ładnie wydana i będzie swietnym prezentem dla każdego miłośnika książek.  Czy warto czytać "Drooda"? Z całą pewnością. 

Dan Simmons, Drood, Wydawnictwo Mag, 2012

niedziela, 1 września 2013

Stosik wrześniowy


W tym miesiącu mój stosik nie jest zbyt imponujący. Może to dlatego, że wizytę w bibliotece zaplanowaną mam w tym tygodniu, a jedyne książki, jakie ostatnio kupiłam to podręczniki. Teraz moja uwaga skupiła się na jutrzejszym rozpoczęciu roku szkolnego. Mój syn zaczyna zerówkę i jutro czeka mnie pierwsza szkolna uroczystość. Jestem bardzo zestresowana i przejęta. Dziś prasowałam małą, białą koszulę, kamizelkę i spodnie i rozmyślałam nad upływem czasu. Dopiero co przywiozłam go ze szpitala, a teraz proszę - szkoła. Nie wiem, czy nie będę jutro płakała. W każdym razie trzymajcie za mnie kciuki :)

A co do książek, które przedstawiam, to dwa pierwsze tomy "Tryptyku szczecinskiego" Wojciecha Burgera. Jest to kryminał z akcją osadzoną w moim rodzinnym mieście. Ciekawie czyta się książkę, znając miesca, w których się rozgrywa. Czytania trochę będzie, bo pierwszy tom liczy 370 stron, a drugi już 600. Nie chcę się zastanawiać, jak obszerne będą kolejne tomy :)
No to co, nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć Wam miłej lektury. W końcu najlepiej czyta się właśnie jesienią :)

piątek, 30 sierpnia 2013

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt "Ciemne sekrety"


Nie wszystko złoto co się świeci, nie wszystko jest rewelacją, co chwalą na blogach. Wprawdzie "Ciemne sekrety" szwedzkiego duetu  Hjorth i Rosenfeldt książka interesująca i przeczytałam ją z przyjemnością, jednak daleko jej do rewelacji, której spodziewałam się po tych wszystkich entuzjastycznych recenzjach. 
Kiedy nastoletni Roger nie wrócił do domu na noc, nic nie wskazywało tragedii. Wprawdzie zaniepokojona matka zgłosiła ten fakt na policję, ale nawet ona wierzyła, że jej syn po prostu gdzieś imprezuje. Policja nie potraktowała zgłoszenia zbyt poważnie - w końcu był weekend. Za poszukiwania chłopaka wzięto się dopiero po dwóch dniach - w poniedziałek. Kiedy grupa ochotników odnajduje potwornie okaleczone zwłoki Rogera sprawa robi się bardzo poważna. Szefowa policji miasta Vasteras wzywa fachową pomoc - grupę specjalistów z Krajowej Policji Kryminalnej, pod wodzą Torkela Hoglunda. Wkrótce też do śledztwa dołącza dawny przyjaciel Hoglunda - wybitny psycholog i profiler Sebastian Bergman. 
Sebastian nie jest miłą postacią. Arogancki seksoholik, który za nic ma uczucia innych i wszelkie konwenanse. Od dawna nie pracuje już dla policji, a do pomocy w  śledztwie nie skłoniła go zwykła ludzka życzliwość, współczucie dla matki ofiary czy dawna przyjaźń z Hoglundem. Nie, w swoich prywatnych sprawach Sebastian potrzebował dostępu do policyjnej bazy. Zaangażowanie Sebastiana w sprawę nie jest wielkie. Ot tak, pokręci się kilka dni, załatwi swoje i zniknie. Jednak nic nie toczy się po jego myśli. Niechętnie, bo niechętnie, ale daje się wciągnąć w śledztwo. Początkowo mimochodem i od niechcenia, potem z coraz większym zaangażowaniem zagłębia się w tajemnicę śmierci Rogera i sekrety elitarnego liceum dla snobów, do którego uczęszczali obaj - zamordowany chłopak, a przed laty i sam Sebastian.
No dobrze, tak mniej więcej wygląda fabuła. W książce skupiono się na postaci Sebstiana. Ze szczegółami poznajemy jego traumę, koszmary i podejście do życia. Jest wyjątkowo irytujący i skupiony na sobie. Z całkowitym lekceważeniem traktuje wszystko i wszystkich. Autorzy nie dają nam żadnego punktu zaczepienia do polubienia tej postaci. Wiem, że geniusze (szczególnie książkowi) często mogą być także podłymi, pozbawionymi uczuć egoistami, ale Sebastian jest do tego jakiś taki drewniany, nierzeczywisty. Cały jego tok myślenia i zachowanie sprawiają wrażenie celowo przejaskrawionego. Skupienie autorów na tej postaci od razu sugeruje przygotowanie całej serii książek. Prowadzone śledztwo jest niejako z boku. 
Przyznam, że lubię powieści z bogatym przedstawieniem postaci i dygresjami ich dotyczącymi, jednak w "Ciemnych sekretach" sprawiało ono wrażenie sztuczności, celowego zwiększania objętości książki, puchnięcia tekstu. Dialogi były nieco drewniane i nienaturalne - momentami mnie irytowały. Widać różnice w stylu pisania tekstu, sądzę, że panowie autorzy pracowali osobno i połączyli swoje fragmenty. No i do tego zupełny brak elementu zaskoczenia - dość łatwo jest odgadnąć zabójcę. 
Na plus "Ciemnym sekretom" zaliczyć można przemyślaną fabułę. Wszystko było tu dopracowane, nie było niedociagnięć. W kolejnych częściach chciałabym więcej pracy profilera, bo w tej Sebastian jeszcze się nie rozkręcił. Wszystkie postacie w tej książce są zarysowane dobrze, a nawet jak już pisałam, momentami zbyt obszernie. 
W ogólnym rozrachunku "Ciemnie sekrety" to powieść, z którą miło spędziłam czas. Nie jest wprawdzie ani rewelacją, ani objawieniem na rynku kryminałów, ale całkiem niezła i z całą pewnością warto ją przeczytać. Jeśli chodzi o mnie, to zapewne przeczytam kolejne części serii o Sebastianie Bergmanie, ale to za jakiś czas. 

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt, Ciemne sekrety, Czarna owca, 2011

środa, 28 sierpnia 2013

Paul Russel "Zmyślone życie Siergieja Nabokowa"


Nigdy nie byłam zafascynowana postacią Vladimira Nabokova. "Lolita" kojarzyła mi się głównie z Jeremy Ironsem i bardzo młodą dziewczynką. Jako, że żadną miarą nie umiem zrozumieć fascynacji starszego pana małolatką, dlatego też nie ciągnęło mnie do tej książki i za ciosem, do całej twórczości Nabokova. Sytuacja nieco się zmieniła, kiedy poznałam Fretę - fankę tego autora. Jej pasja była zaraźliwa. Nie, nie rzuciłam się z zapałem na twórczość Nabokova. Zaczęłam skromniutko od Pnina. Ostatnio przyniosłam do domu także słynną "Lolitę". Jeszcze czeka na swój czas, a póki co zmierzyłam się z beletryzowaną, częściowo fikcyjną biografią nieznanego brata wielkiego Vladimira - Sergieja. 
Sergiej zawsze żył w cieniu brata. Słabszy, jąkający się, nieco bezbarwny. Nie to co Vladimir - jemu wszystko przychodziło z łatwością. Wysportowany, silny, bystry. Zdobywanie sympatii innych przychodziło mu bez trudu. Jakkolwiek Sergiej by się nie starał, tak uwaga i sympatia zawsze skupiała się na jego starszym bracie. Idealny syn i jego marna kopia. A do tego wujek Ruka - ulubieniec wszystkich. Radosny rajski ptak w arystokratycznej, konserwatywnej rodzinie. Wykazujący niezwykłą słabość do Vladimira. Słabość może zbyt wielką, zbyt poufałą, niezdrową. Zupełnie nie zwraca uwagi na zauroczonego nim Sergieja. 
Szkoła, to czas pierwszych miłości. Zakochują się obaj bracia - jeden w krzepkiej, wiejskiej dziewczynie drugi w szkolnym koledze. Kiedy prawda wychodzi na jaw, ojciec bierze się za sprowadzenie młodszego syna na dobrą drogę. A ta seksualna edukacja połączona z całkowitym brakiem akceptacji powodują jedno - Sergiej jeszcze bardziej zamyka się w sobie. Wydarzenia historyczne, rewolucja i zmiany ustrojowe w Rosji sprawiają, że rodzina rozjeżdża się po świecie. I mimo odległości, która ich dzieli, Siergiej nadal czuje się tylko cieniem brata, jego marną, niepełną kopią. Cały czas próbuje odnaleźć sobie, nie syna Nabokovów, nie brata wielkiego Vladimira, ale siebie - spełnionego człowieka. Kogoś wartego miłości i zainteresowania. Kogoś, komu warto poświęcić uwagę. Miłośnika baletu, znawcę sztuki, wrażliwego, inteligentnego człowieka. 
Akcja powieści toczy się dwutorowo. Wspomnienia z dzieciństwa i młodości, przeplatają się z obrazami bombardowanego Berlina. Dojrzały Siergiej może z innej perspektywy spojrzeć na swoje życie. Z zabiegającego o uwagę i miłość chłopca, zmienia się w mężczyznę w pewnym stopniu spełnionego. Myślę, ze tak właśnie wygląda szczęście - cały czas o nie zabiegamy, ale docenić je umiemy dopiero z pewnej perspektywy. Czy mieliśmy udane dzieciństwo? Czy umieliśmy ułożyć swoje życie? Czy kochaliśmy i byliśmy kochani? Czy szczęście polega na nieustannej nirwanie? 
Szkoda mi Siergieja. Trudno być zawsze na drugim planie. Trudno nieustannie zabiegać o uwagę. Życie w cieniu wybitnego brata jest z pewnością trudne. W oczach Siergieja Vladimirowi wszystko przychodziło bez trudu i samo. Za co się nie wziął, robił to świetnie. Nawet książki pisał mimochodem i od niechcenia. Ale w życiu nic nie jest takie proste. Siergiej nie dostrzegał, czy też nie chciał widzieć tego, kim Vladimir był. Nie tylko złotym chłopcem, nie tylko szczęściarzem. Siergiej zdawał się nie zauważać okoliczności historycznych, w których się obaj znaleźli. Zdawał się nie rozróżniać nieszczęścia związanego ze stratą świata, w którym się urodził i wychował, od swojego osobistego smutku związanego niedocenianiem. I kto był bardziej samolubny? Który z braci był bardziej zapatrzony w siebie?
Mówiąc o książce "Zmyślone życie Siergieja Nabokova" nie można pominąć jej homoseksualnego aspektu. Wraz z bohaterem książki poznajemy ówczesne środowiska artystyczne i kulturalne. Orientacja seksualna zawsze stanowiła tabu społeczne. Nawet obecnie, kiedy panuje poprawność polityczna i tolerancja, to często spotkać się możemy z homofobicznymi wypowiedziami i hasłami. I tak jak lata 20. i częściowo 30., przynajmniej w środowiskach artystycznych, cechowała tolerancja wobec homoseksualizmu, tak wraz z dojściem do władzy nazistów sytuacja diametralnie się zmieniła. Z tym także przyszło się zmierzyć - nie tylko Siergiejowi, ale także jego bratu. 
Paul Russell napisał całkiem niezłą książkę. Nie jest to może powieść wybitna, ale jest całkiem dobra. Brakuje mi w niej trochę napięcia. Jej narracja toczy się trochę jak życie Siergieja - niby pojawiają się w niej wybitne postacie historyczne, niby wszystko jest w otoczce lekkiego skandalu, ale brakuje jej ikry. Brakuje elementu, który porwałby czytelnika i nie pozwolił o tej książki odłożyć, a po przeczytaniu - zapomnieć. Autor wykonał kawał dobrej roboty, jednak jak świetny rzemieślnik, nie jak artysta.

Paul Russel, Zmyślone życie Siergieja Nabokowa, Wydawnictwo Muza, 2013