books on my mind: lutego 2014

czwartek, 27 lutego 2014

Róża Lewanowicz "Porwana"


Powoli zaczynam się powtarzać. Po raz kolejny powtórzę, że Polacy piszą dobre książki. Jedne są ambitniejsze, inne mniej, jednak niezależnie od gatunku, jestem coraz bardziej przekonana, że w naszej literaturze dobrze się dzieje. Zawsze z obawą sięgam po debiuty literackie - zazwyczaj zapowiadają niedoróbki, czasem kulawą fabułę czy inne braki warsztatowe. Dlatego też nie mogłam uwierzyć, że "Porwana" jest debiutem literackim autorki, ukrywającej się pod pseudonimem Róża Lewanowicz. To naprawdę dobry kryminał z wątkami sensacyjnymi. Przyznam, że przez tę książkę zarwałam noc. 
Justyna i Łukasz Meyer to para jakich wiele. Oboje po trzydziestce, on oficer w CBŚ, ona szeregowa pracownica jednej z warszawskich korporacji. Ich życie jest uporządkowane i spokojne. Mają mieszkanie na strzeżonym osiedlu i spory kredyt hipoteczny. Tylko z jego powodu Justyna codziennie rano idzie do znienawidzonej pracy. Nagle coś przerywa rutynę - w biurze pojawia się tajemniczy mężczyzna i twierdzi, że chodził z Justyna do szkoły. Obcy jest natrętny i niepokoi kobietę. Dlatego też postanawia ona podjąć radykalne kroki. Atmosfera wokół małżeństwa zagęszcza się. Pewnego dnia przerażony Łukasz widzi, jak trzech mężczyzn, w biały dzień, spod domu,  porywa Justynę. Od tej pory rozpoczyna się dramatyczna i pełna zwrotów akcji walka o życie kobiety. Zrozpaczony mąż ze zdumieniem odkrywa tajemnice z przeszłości żony. Nawet nie wie, jak wielu przyjaciół i wrogów ma jego cicha i nieśmiała żona. 
Początkowo sądziłam, że "Porwana" to będzie typowy kryminał. Jednak ku mojemu zaskoczeniu akcja potoczyła się w zupełnie inną, sensacyjną, stronę. Całość jest ładnie skomponowana. Początek wprowadza nas w życie Meyerów. Wiemy co czuje i jak myśli Justyna. Co jest dla niej istotą i celem życia. Jak ważne jest dla niej małżeństwo. A jej związek z Łukaszem jest bardzo udany. Małżonkowie kochają się i wspierają. Darzą się zaufaniem i dają sobie poczucie bezpieczeństwa. Łukasz nawet nie zwraca uwagi na "dziury" w życiorysie żony - on jej po prostu bezgranicznie wierzy. Kiedy w życiu Meyerów mają miejsce dramatyczne wydarzenia, pojawia się pytanie: Czy można kochać kogoś, kto nie był z nami do końca szczery? Czy życie, które stworzyli sobie małżonkowie jest zamkiem na piasku? W końcu jak żyć z kimś, kogo się zupełnie nie zna? Łukasz nie ma wątpliwości, dopadają one natomiast jego żonę. 
Autorka stawia też pytania o rolę kobiety we współczesnym społeczeństwie, a szczególnie w służbach mundurowych. Odwrócone są tu też szablony postaci, które zazwyczaj występują w tego typu powieściach - mamy tu Kota, ofiarę przemocy ze strony żony czy występującą w męskiej zazwyczaj roli - seksoholiczkę Żanetkę. Nawet postacie głównych bohaterów przedstawione są nieco na opak - jest silny z założenia oficer CBŚ, który w obliczu tragedii traci grunt pod nogami i krucha, delikatna Justyna, która okazuje się niezwykle twardą sztuką. Podoba mi się takie odwrócenie ról. Do tego przeprowadzone jest ono delikatnie i bardzo subtelny sposób. Stanowi tło, a nie manifest. 
"Porwana" to świetna lektura na weekend. Gwarantuje dawkę adrenaliny i odpowiednie tempo akcji. Książka idealnie nadaje się do ekranizacji - byłby z niej świetny hit kinowy. Gorąco polecam lekturę "Porwanej" i czekam na kolejne powieści Róży Lewanowicz. Być może autor/autorka zdecyduje się na ujawnienie swojej tożsamości. Przyznam, że jestem ciekawa, kim jest osoba, która tak dobrze orientuje się w polskich służbach mundurowych.

Róża Lewanowicz, Porwana,Replika, 2014, s.471
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 17 lutego 2014

Robert Galbraith "Wołanie kukułki"


Muszę przyznać, że jestem fanką J.K. Rowling. I to paradoksalnie nie za serię o Harrym Potterze, a za jej dorosły "Trafny wybór". Przyznaję, że "Wołania kukułki" raczej nie przeczytałabym, gdyby nie ujawniono tożsamości autorki. Sam opis fabuły nie wydaje się zbyt porywający i nie zdecydowałabym się na tę książkę, jednak nazwisko autorki zrobiło swoje. Byłam bardzo ciekawa, jak "ugryzie" ona klasyczny kryminał. I muszę przyznać, że wywiązała się z zadania zgrabnie i z klasą. 
Znana modelka Lula Landry popełnia samobójstwo. Pewnej zimowej nocy skacze z balkonu swojego luksusowego mieszkania i kończy żywot na miejskim bruku. Sprawa oczywiście budzi sensacje. Paparazzi robią zdjęcia, gazety rozpisują się o wydarzeniu, telewizja nadaje transmisję z pogrzebu, który zamienia się w wielki pokaz mody. Wydaje się, że wszystko w tej sprawie zostało już powiedziane, że nie ma żadnych niedopowiedzeń. Dziewczyna chorowała na chorobę dwubiegunową, korzystała z pomocy psychiatry, zdarzył jej się także odwyk. Wszyscy wiedzą dlaczego Lula targnęła się na swoje życie. I właśnie wtedy do upadającej i zaniedbanej agencji detektywistycznej Cormorana Strike wkraczają dwie osoby - Robin, tymczasowa sekretarka przysłana przez agencję pracy oraz zamożny prawnik John Bristow - prywatnie brat zmarłej modelki. Mężczyzna upiera się, że jego siostra nie mogła popełnić samobójstwa. Jest przekonany, że śledztwo zostało źle przeprowadzone i chce poznać prawdę. 
Strike jest postacią z założenia oryginalną. Syn gwiazdy rocka i supergroupies, były żołnierz, który na wojnie stracił nogę, prywatnie uwikłany w toksyczny związek z niejaką Charlotte. Ma problemy finansowe i stawka zaproponowana przez Bristowa spada mu jak manna z nieba. Powinien spłacić długi, a do tego z czegoś musi zapłacić Robin - sekretarce idealnej. Nie zwlekając detektyw metodycznie zagłębia się w życie Luli. 
Czy opis fabuły brzmi znajomo? Jasne, że tak. Literatura kryminalna aż roi się od zwichrowanych detektywów i ich upadających miejsc pracy. Kłopoty osobiste Strike także nie są wyjątkowe ani oryginalne. Trudno też oprzeć się ważeniu, że całość fabuły oparta jest na sprawdzonym, dość prostym schemacie. Jednak diabeł tkwi w szczegółach. Rowling potrafi swoje postacie ożywić, nadać im charakter i osobowość. Zaczynają żyć swoim życiem. Tak stało się w przypadku Strike. Trudno jest nie polubić tego zwalistego mężczyzny. W kwestii jego partnerki Robin sprawa przedstawia się ciut gorzej. Wiem, jaki typ dziewczyny chciała sportretować autorka, jednak sympatyczna sekretarka nieco trąci sztampą. Mam nadzieję, że trochę się ona rozkręci w kolejnych tomach.
Sama zagadka skonstruowana jest dość prosto i iście w stylu Agathy Christie. Rozwiązanie nieco zaskakuje, na szczęście Strike nie szczędzi nam w finale ognistej przemowy, w której wyjaśnia wszystkie motywy, okoliczności i okazje. Czy rozwiązanie jest wiarygodne? Niespecjalnie, ale kto by się tym faktem przejmował. 
Rowling napisała solidny kryminał. Nie jest to dzieło wyjątkowe, ani specjalnie wybitne, jednak i tak autorka wykonała kawał dobrej roboty. Dostajemy powieść, którą czyta się z przyjemnością. No i ku uciesze fanów, jest to pierwszy tom serii o detektywie Cormoranie Strike. Z całą pewnością przeczytam kolejne części. 

Robert Galbraith, Wolanie kukułki, Wydawnictwo Dolnośląskie, 2013, s. 452

piątek, 14 lutego 2014

Aldo Carpi "Dziennik z Gusen"



Napisano wiele książek z czasów II wojny światowej i Holocaustu, istnieje sporo wspomnień z obozów. Czym w takim razie "Dziennik z Gusen" wyróżnia się na tle pozostałych pozycji tego nurtu? Przede wszystkim tym, że to prawdopodobnie jedyny zachowany dziennik pisany bezpośrednio w obozie. Więźniom nie wolno było posiadać książek ani gazet, nie wolno było prowadzić żadnych notatek. Za znalezienie takich groziła śmierć. Obóz opuszczała tylko starannie wyselekcjonowana korespondencja, w której więźniowie na gotowych drukach zapewniali rodzinę, że mają się dobrze. Jednak Aldo Carpi z narażeniem życiaspisywał bieżące wydarzenia, swoje reflekscje i przemyślenia. Na małych skrawkach papieru powstawały kolejne listy do żony. A wszystko to uzupełnione wstrząsającymi rysunkami autora. 
Aldo Carpi był cenionym malarzem i profesorem w Katedrze Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych Brera w Mediolanie. Miał żonę i sześcioro dzieci. Oskarżono go o spiskowanie antyfaszystowskie. Zadenuncjował go zazdroszczący mu talentu kolega. W momencie aresztowania przebywał w swojej nieco oddalonej od domu pracowni. Wiedział o tym, że po niego przyjechano - widział samochody i jakiś sąsiad przybiegł go ostrzec. Jednak z troski o rodzinę profesor wrócił. Zabrano go i po przesłuchaniach umieszczono w obozie Mauthausen i docelowo w Gusen. 
Profesor był w stosunkowo dobrej sytuacji - mógł zajmować się w obozie tym, co umiał najlepiej - malował. Oszczędzono mu najcięższej pracy, dlatego mógł skupić się na swoich przemyśleniach na temat zła, dobra, Boga i roli artysty. Wszystkie je przelewał na papier. W jego wspomnieniach mało miejsca zajmuje codzienność. Pisanie jest dla niego ucieczką od rzeczywistości. Wydanie Repliki uzupełniono jednak o komentarze autora. Dzięki nim relacja staje się pełniejsza. Jednak to, co przeraża najbardziej, to nie słowa, a rysunki. W nich Carpi nie oszczędza nam dramatu, w jakim się znalazł. Wyniszczone ciała współwięźniów, cierpienie i śmierć. Jego rysunki są najbardziej przejmującą częścią tego osobliwego dziennika. 
"Dziennik z Gusen" nie jest lekturą przyjemną. Nie spodziewajcie się też drastycznych opisów czy mrożących krew w żyłach opowieści. Jednak jest o opowieść o człowieku, któremu przyszło żyć w strasznym miejscu i próbował zrozumieć zło, które widział. Nie szukał odpowiedzialnych za swój los, wiedział, kto go zadenuncjował. I mimo iż obarczał tego człowieka winą, to starał się też zrozumieć, co go doprowadziło do takich czynów. Z racji dość dobrego położenia - dachu nad  głową, ciepła i dodatkowych porcji jedzenia Carpi nie odczłowieczył się, nie walczył tylko o przetrwanie, ale miał też czas na pozbieranie swoich myśli. Jego współtowarzysze niewoli w większości nie mieli takiego luksusu. 
Dziennik Aldo Carpiego jest dobrym uzupełnieniem do przeczytanej przeze mnie już literatury obozowej. Stanowi odmienne spojrzenie na piekło obozów. Jednak jeśli ktoś nie czytał jeszcze innych wspomnień ocalałych więźniów, to powinien to zrobić. Wspomnienia Carpiego są oczywiście cenne, jednak nieco rozmywają obraz piekła, które stworzyli naziści. Powinniśmy pamiętać o przeszłości i wyciągać z niej wnioski, dlatego należy ten temat poznać z nieco bardziej konkretnych źródeł. Nie da się zrozumieć obozów, jeśli nie dotrze się do ich najczarniejszego dna, najciemniejszej strony. A to proces bolesny i nieprzyjemny. Nawet jeśli przechodzimy go tylko z pozycji czytelnika. 

Aldo Carpi, Dziennik z Guden, Replika, 2009, s. 376
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

środa, 12 lutego 2014

Ekshibicjonizm, czyli zabawa blogowa Liebster Award :)



Wiem, wiem, ta gra krąży po blogach od czasów Noego. Jednak do tej pory nie brałam w niej udziału. Dziś mam taki jakiś zwierzeniowy nastrój, dlatego korzystam z zaproszenia Skrawki Myśli i odpowiadam. 

1. Czy w dzieciństwie wolałaś czytać książki samodzielnie czy raczej chciałaś by czytali Ci rodzice?
Sama, sama, sama. Jestem wzrokowcem i to, co widzę lepiej do mnie trafia :)

2. Czy masz książkę, do której wracasz, gdy jest Ci smutno i źle, by poprawić sobie nastrój?
Hmm... Nie. Mam swoje ukochane książki, jednak nie łączą się one z moim złym nastrojem.

3. Dlaczego zdecydowałaś się na stworzenie bloga?
Nie pamiętałam, co już przeczytałam, a co nie. Zaznaczałam na lubimyczytać przeczytane tytuły, jednak nie mogłam przypomnieć sobie o czym niektóre książki były i jakie budziły we mnie uczucia. Teraz wiem :)

4. Co najbardziej lubisz a wiąże się z Twoim blogowaniem?
Wszystko! Uwielbiam blogować :)

5. Gdybyś miała być którymś ze współczesnych pisarzy to którym?
J.K. Rowling za błyskawiczne zbicie fortuny, Salmanem Rushdim - ideowo (chociaż wolałabym być Padmą Lakshmi  z czasów małżeństwa z Salmanem)

6. Która spośród książek Twego ulubionego pisarza sprawiła Ci prawdziwy zawód, rozczarowała Cię?
Hmm.. Trudna sprawa. Chyba nie ma takiej. Nie rozczarowuję się tak łatwo, a jak kogoś lubię to do końca. Wybaczam potknięcia ;)

7. Stoisz twardo na ziemi czy jesteś romantyczką?
Romantyczką to byłam 20 lat temu. Teraz jestem pragmatyczna. Chociaż zdarzają mi się chwile słabości. Ciągle wierzę w prawdziwą miłość :)

8. Czy oprócz czytania i recenzowania jest w Tobie też pisarz, który tworzy własne dzieła (choćby tylko do szuflady)?
Trochę realizuję się twórczo, ale pierwsza książka nadal przede mną. 

9. Gdzie najchętniej spędzasz wolny czas?
W domu. 

10. Pies czy kot?
Kiedyś zdecydowanie pies, teraz nauczyłam się doceniać koty. 

Ponieważa zabawa krąży już tyle czasu, to zapewne wszyscy, którzy chcieli wziąć w niej udział, to już to zrobili. Dlatego nie będę nikogo wyznaczała, ani pisała pytań. Jeśli ktoś chciałby odpowiedzieć na pytania ode mnie, to proszę wyrazić taką chęć w komentarzu :)
A póki co, życzę wszystkim udanej środy :)



wtorek, 11 lutego 2014

Łukasz Orbitowski "Szczęśliwa ziemia"


Uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić. To stare powiedzenie, zawiera w sobie mnóstwo prawdy. A co jeśli istnieje miejsce, w którym można wypowiedzieć swoje życzenia, a one z pewnością się spełnią? Kto oprze się pokusie? Kto wyjdzie poza egoizm, a czyje życzenia będą złe i przepełnione nienawiścią? I najważniejsze - czy spełnione marzenia uszczęśliwiają?
Rykusmyku to niewielka miejscowość na Dolnym Śląsku, Miejsce jakich wiele - kilka ulic, miejscowa knajpa i rynek. Nad wszystkim góruje zabytkowy zamek. Budzi w miejscowych lęk. Mimo, iż od lat stoi pusty, to w jego oknach nocą zobaczyć można światła. Do tego Rykusmyku charakteryzuje się czymś jeszcze - wyjątkowo dużo tu gwałtów i tajemniczych zniknięć.
W tym miejscu przyszło dorastać piątce przyjaciół - Sikorce, Blekocie, DJ Krzywdzie, Trombkowi i Sedesowi. Każdy z nich ma swoje marzenia i plany na przyszłość. Wszyscy, oprócz Szymka- Sedesa, chcą opuścić Rykusmyku. Oprócz tego chłopcy marzą o miłości, sukcesie i wielkich pieniądzach. Ot, jak to chłopcy. Tylko jeden z nich chce czegoś innego - ciszy. Szymon od urodzenia słyszy straszny skrzek. Towarzyszy mu on nieustannie - rano, wieczorem i w nocy. Czasem się słychać go ciut ciszej, a czasem jest nie do wytrzymania. Dlatego chłopak zrobi wszystko, żeby przestać go słyszeć. 
Pewnej letniej nocy chłopcy rozpalają ognisko i szczodrze racząc się  alkoholem podejmują brzemienną w skutkach decyzję. Nie ma już od niej odwrotu. Drogi chłopców rozchodzą się. Rozjeżdżają się do Warszawy, Krakowa, Kopenhagi. Tylko jeden z nich zostaje na miejscu. Chłopcy mają się już nigdy nie kontaktować się z sobą ani nie spotkać. Nie wiedzą, że ich losy ponownie splotą się w tragicznych okolicznościach. 
Od dłuższego czasu "przymierzałam się" do książek Łukasza Orbitowskiego. Zdecydowałam się, na "Szczęśliwą ziemię" i to był świetny wybór - jestem przekonana, że przeczytam wszystko, co pan Łukasz napisał i napisze. Autor tworzy mroczny klimat, w którym realizm przeplata się z dawnymi legendami. "Szczęśliwa ziemia" balansuje gdzieś na granicy horroru i powieści obyczajowej. Nie ma tu wyskakujących zza węgła straszydeł, a ludzkie potrzeby i nadzieje, które potrafią zniszczyć i doprowadzić człowieka do ostateczności. Co ciekawe - w tej powieści nikt nie czuje się szczęśliwy, nawet wtedy, kiedy ma to, o co prosił. I może tak właśnie jest ze szczęściem - tęsknimy za czymś nieuchwytnym, za permanentnym stanem uniesienia, a szczęście to spokój, kochająca rodzina czy promyk słońca na twarzy. Skarby, które rozdaje legendarna szczęśliwa ziemia są zgniłe. Rodzą się w bólu i poczuciu upokorzenia. Każde z nich zmienia się w koszmar i prywatne piekło. Do tego ich cena jest ogromna. Czy są tego warte? Można zarzekać się, że nie, jednak trudno byłoby oprzeć się pokusie.
Polscy autorzy tworzą świetne książki. Łukasz Orbiotowski jest tego dobrym przykładem. Gorąco polecam tę książkę, a sama biegnę do biblioteki po inne powieści tego autora.

Łukasz Orbitowski, Szczęśliwa ziemia, Wydawnicto SQN, 2013, s. 381

piątek, 7 lutego 2014

Uri Orlev "Biegnij chłopcze, biegnij"



Do kina chodzę od jakiegoś czasu głównie na bajki. Jeśli uda mi się i nie muszę iść na kreskówkę, to starannie wybieram sobie film. Wybieram tematykę, czytam opisy i recenzje i z reguły jestem zadowolona. O filmie "Biegnij chłopcze, biegnij" przeczytałam w "Polityce". Zaintrygowała mnie tematyka i uznałam, że film wart jest zobaczenia. Jednak zanim wybiorę się do kina, to wolę przeczytać książkę. Tym bardziej, że są to prawdziwe wspomnienia Yorama Friedmanna, spisane przez Uri Orleva, a wspomnienia wiele tracą przy ekranizacji, lepiej je przeczytać. 
Mały żydowski chłopiec Srulik, wraz z rodziną trafia do warszawskiego getta. Złe warunki życiowe zmuszają rodziców do próby ucieczki. Ojcu się udaje, a chłopiec wraz z matką zostaje złapany. Wkrótce potem matka znika i Srulik zostaje zupełnie sam. Nie pamięta swojego nazwiska, nie wie ile ma dokładnie lat, ale zrobi wszystko, żeby przeżyć. Wyrusza na wędrówkę po okolicznych lasach i wsiach. Przedstawia się imieniem Jurek i szuka miejsca, w którym uda mu się przeżyć piekło wojny. Jego podróż zdaje się nie mieć końca. Tuła się po gospodarstwach, nigdzie nie jest bezpieczny. Bardzo łatwo o ludzi, którzy oddadzą go Niemcom za kilka groszy. Dlatego chłopiec stara się coraz mniej rzucać w oczy. Wie, że podstawą przetrwania jest umiejętność modlitwy i znajomość chrześcijańskich obyczajów. Coraz mniej w nim żydowskiego chłopca, a coraz więcej Polaka. Kamuflująca go poza staje się częścią jego świadomości. On już nie kłamie opowiadając o swoich rodzicach, on wierzy w to co mówi. I kiedy wojna się kończy chłopiec już sam nie wie kim jest. 
Miałam w stosunku do tej książki wielkie oczekiwania. Spodziewałam się tekstu, który poruszy mnie i nie da o sobie zapomnieć. Niestety tak nie jest. Srulik-Jurek chodzi od gospodarza do gospodarza. Wszyscy oni stapiają się w jedną popijającą i bijącą dzieci masę. Być może czas  zatarł wspomnienia pana Friedmanna. Odniosłam wrażenie, że kolejne obejścia są jak wyliczanka. Brak im cech charakterystycznych, są tylko punktami w pamięci ocalonego chłopca. Wspomnienia są oczywiście dramatyczne. Jednak kiedy myślę o tej powieści, to nasuwa mi się skojarzeniem z "Malowanym ptakiem" Jerzego Kosińskiego. Książka Kosińskiego wywarła na mnie ogromne wrażenie, a obawiam się, że z opowieści o Sruliku niewiele zostanie w mojej pamięci. Autor chciał nam pokazać kryzys tożsamości bohatera, jednak uczynił to w sposób nieprzekonujący. Uparte wyrzekanie się przez Srulika swojej tożsamości wynika z procesu, który nie jest w książce uzasadniony. Trudno mi też uwierzyć w nagły przełom i zmianę. Być może wynika to z braków w zarysowaniu psychologii i strony emocjonalnej postaci. Uri Orlov przekazuje nam tę opowieść w sposób chłodny i zdystansowany. Nie wynika to jednak z zabiegu pisarskiego, a z raczej z faktu, że opowieść ta jest pozbawioną emocji, beznamiętną relacją, wyliczaniem kolejnych punktów w wędrówce.
Przyznam szczerze, że jestem rozczarowana lekturą. Przeczytałam wiele wspomnień i relacji z czasów wojny, a ta do mnie nie przemówiła. Wiem, że to, co przeżył pan Friedmann z pewnością jest niewyobrażalnie straszne, jednak książka Uri Orleva tego nie oddaje. To dobra lektura dla młodych osób, które nie czytały jeszcze o Holocauście. Jednak jeśli przeczytaliście już trochę książek na ten temat, to możecie się czuć podobnie rozczarowani jak ja. 
I teraz nie wiem, czy iść do kina na ten film. Ktoś był i widział?

Uri Orlev, Biegnij chłopcze, biegnij, W.A.B., s.240

poniedziałek, 3 lutego 2014

Charles Bowden "Mordercze miasto. Meksykańskie lekcje umarłych"


Meksykańskie miasto Juarez kojarzyło mi się z tajemniczymi zaginięciami młodych kobiet. Pamiętam, że kiedyś oglądałam program telewizyjny na ten temat. Był też film z Jennifer Lopez. Zaczynając lekturę, mogłam spodziewać się co mnie czeka. Jednak Charles Bowden zabrał mnie do piekła. Pokazał mi miejsce, które jest niczym najgorszy koszmar. Miejsce, gdzie życie ludzkie nie ma żadnej wartości, gdzie liczą się tylko pieniądze i władza. 
Miasto Ciudad Juarez leży przy granicy amerykańskiej. Jest miejscem urzędowania wielkich karteli narkotykowych i kilkuset mniejszych gangów. Oficjalne statystyki podają, ze miasto ma ok. 1,2 mln mieszkańców. Jednak w rzeczywistości jest ich ponad 2 mln. Wśród nich mordercy - według szacunkowych wyliczeń autora jest ich ok. 5000. 5000 uzbrojonych po uszy, żądnych mordu bestii. Każdy dzień w tym mieście przynosi kolejne ofiary. W 2009 roku było ich 2600. Statystyki miesięczne mówią o tym, ze na ulicach zabijanych jest od 50 do 300 osób miesięcznie. To daje 28% morderstw całego Meksyku. Kiedyś najczęstszą przyczyną śmierci w tym mieście był zawał serca, teraz jest to morderstwo. 
Prezydent, widząc krytyczną sytuację Juarez zadecydował o wprowadzeniu do miasta armii. Nikt nie spodziewał się, że będzie to miało dla mieszkańców tragiczne skutki. Teraz w mieście mordują wszyscy - kartele, gangi i policja. Jednak najgorsze jest wojsko. Żołnierze są zupełnie bezkarni. Zabijają, torturują, porywają, gwałcą. Jeśli przychodzi po ciebie wojsko, to nie możesz mieć żadnej nadziei. Armia zabija także policjantów. Zatrzymuje patrole - mężczyzn torturuje, a policjantki gwałci. I nikomu nie wolno oficjalnie o tym mówić. Tu kulkę możesz dostać za nieodpowiednie zdjęcie, za krytykę wobec władz, za mówienie o wszechobecnej korupcji. Dziennikarze, aby przeżyć, biorą łapówki i udają, że nic się nie dzieje. A najgorsze jest to, że nie mogą oni dostać nawet azylu w sąsiednich Stanach Zjednoczonych. Dlaczego? Dlatego, że Juarez jest głównym punktem przerzutowym narkotyków. Większość polityków ma w tym biznesie swoje udziały. Armia meksykańska jest szczodrze wspierana finansowo przez rząd amerykański. Wszystko to dzieje się pod płaszczykiem prawa. 
Ta ogromna ilość morderstw to tylko liczby. Jednak za każdą z nich kryją się ludzkie dramaty. Bowden walczy o pamięć o zamordowanych. Chce nadać twarz także bezimiennym ciałom, odnalezionym na pustyni czy w tzw. domach śmierci. Opowieść swoją oparł na trzech osobach - szalonej miss Sinaloa, martwym dziennikarzu i artyście zabijania. Każde z nich snuje swoją historię, a w tle, jak apel umarłych, przewijają się kolejni zabici. Autor przedstawia nam te historie w poetycki, złagodzony sposób, jednak całość jest bardzo drastyczna. Dla mnie to był ogromny szok. Nie wiem dlaczego ludzie chcą nadal mieszkać w tym mieście. Nie ma tam świętości ani tabu. Nikt nie może się czuć bezpiecznie. Nie chronią ani pieniądze, ani władza, ani pozycja. Nie chroni szaleństwo, ani choroba. Nie ma względów dla kobiet i dzieci. Na łaskę nie może liczyć ani ksiądz, ani miejscowy autorytet. Policja nie przyjeżdża na wezwanie - boi się opuszczać posterunek. Jeśli ranna ofiara trafia do szpitala, to morderca z pewnością ją tam znajdzie i dobije. W Juarez ludzie boją się chodzić na pogrzeby zamordowanych, bo mogą być kolejni na liście. Do drzwi posterunku przypinana jest lista funkcjonariusz do zabicia z podziękowaniem za cierpliwe czekanie. 
"Mordercze miasto" to trudna lektura. Poetycki język Bowdena kłóci się z drastyczną treścią. Czytając miałam wrażenie, że "pochód" umarłych nie ma końca. Książkę uzupełnia 100 stron wycinków z miejscowych gazet. Są to wzmianki o morderstwach, informacje o stanie bezpieczeństwa mieszkańców i oficjalne dane. Autor wspomina, że wszystkie zebrane wycinki zajęły 1500 stron. Dokumentowały one karnawał śmierci w Juarez. W mieście, gdzie śmierć jest codziennością, w przedsionku piekieł, gdzie rządzi diabeł. 

Charles Bowden, Mordercze miasto. Meksykańskie lekcje umarłych, Wydawnictwo Replika, 2010, s. 360
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

sobota, 1 lutego 2014

Stosik lutowy


Pierwszy miesiąc 2014 roku już za nami. Nie był to najlepszy miesiąc świata, a i czytelniczo trochę podupadłam. Teraz mam ambitny plan nadrobienia zaległości. No ale wiadomo, jak jest z planami - świetnie się je snuje, a z realizacją bywa gorzej. 
A jak w tym miesiącu wygląda mój stosik? Przede wszystkim słonecznie - nie wiem, czy zwrócicie uwagę, ale padają na niego promienie słońca. Jako, że słońce jest ostatnio towarem deficytowym, to proszę - uwieczniłam :) A co w kwestii lektury? 
Pierwsza książka to "Zakryjcie jej twarzy" P.D. James. Pani to jedna z niewielu autorek kryminałów, która zyskała względy wymagającej Izy. No i jak mogłam nie wziąć pod uwagę takiej rekomendacji? 
Czytałam ostatnio w "Polityce" opis filmu "Biegnij chłopcze, biegnij". Bardzo mnie zainteresował. Nie wedziałam, że powstał na podstawie książki. Teraz już doczytałam i zacznę od powieści - wiadomo, że lepiej (z reguły) zacząć od książki. 
Dalej "Mordercze miasto" Charlesa Bowdena. Wiele mówi się o tajemniczych morderstwach kobiet w meksykańskim mieście Ciudad Juarez. Jednak w tym miejscu mordercy są bardzo demokratyczni - giną wszyscy. Ilość morderstw jest niewyobrażalnie wielka. Bowden próbuje zrozumieć i wytłumaczyć to ponure zjawisko. 
"Dziennik z Gusen" to dokument niezwykły - jeden z niewielu, jeśli nie jedyny dziennik, który pisany był w czasie pobytu w nazistowskim obozie. Jego autor Aldo Capri jest malarzem i treść dopełniają rysunki. 
"Wydział zabójstw. Ulice śmierci" Davida Simona to skrupulatny zapis pracy wydziału zabójstw policji w Baltimore. Autor przez rok chodził za detektywami krok w krok. Wynikiem jego pracy jest 800 stron książki. 
No i last but not least - książka Marka Łuczaka "Szczecin Żelechowa". Mieszkam w Szczecinie od urodzenia, a Żelechową odkryłam dopiero 10 lat temu. Zamieszkałam w sąsiedztwie tej dzielnicy i wkrótce rozpoczęłam jej poznawania. Miałam dobrego przewodnika, niestety - mimo iż umiał mi pokazać ciekawe miejsca, to jednak nie umiał wiele o nich powiedzieć. Ponieważ dzielnica ta mnie fascynuje i zachwyca, dlatego chętnie poznam jej historię. 

Teraz pozostaje mi życzyć Wam dużo słońca i dobrej lektury :)