books on my mind: sierpnia 2012

czwartek, 30 sierpnia 2012

Susan Hill "Kobieta w czerni"


Jaki czas temu obejrzałam film "Kobieta w czerni", w którym główną rolę grał Daniel Radcliffe. Nie bardzo umiałam go sobie wyobrazić w roli innej, niż Harry Potter. Do obejrzenia filmu skłoniła mnie jednak fabuła. Film był niezły, chociaż nerwowo drgające brwi młodego czarodzieja nieco psuły mi przyjemność oglądania. Teraz w moje ręce trafiła książka Susan Hill, na podstawie której nakręcono ten film. Zabrałam się do czytania. 
Młody notariusz Arthur Kipps zostaje wysłany przez swego pracodawcę na głęboką prowincję. Trzeba tam uporządkować dokumenty niedawno zmarłej klientki biura notarialnego - Alice Drablow. Chłopak nie jest zbyt chętny do tej wycieczki, ale  tak odpowiedzialne zadanie zapewni mu awans i podwyżkę. I w ten sposób Artur trafia do domu na Węgorzowych Moczarach.
W książce tej mamy wszystko, co sprawia, ze czytelnikowi cierpnie skóra. Jest wielki, opuszczony, tajemniczy dom, jest dziwna kobieta, w staromodnym stroju żałobnym, jest mgła i zawodzenie wiatru i oczywiście duchy. W starym domu trzeszczą ściany, otwierają się drzwi, a na moczarach ciągle słychać krzyki dziecka. Atmosfera stopniowo się zagęszcza. W dniu przyjazdu Arthura na prowincję, podczas pogrzebu pani Drablow świeci słońce. Kolejne dni są coraz bardziej ponure, mgliste i deszczowe. Ta atmosfera jest na tyle przekonująca, że z łatwością dawałam się jej porwać.
Fabuła filmu została dość znacznie zmieniona w stosunku do książki. Z jednej strony to źle, bo niejako zmienił się główny bohater - w książce jest to młodzian, którego wydarzenia w Węgorzowych Moczarach szybko wprowadziły w dorosłość, a w filmie jest to cierpiący, zmagający się ze swoimi demonami młody, samotny ojciec. Zmieniono też zakończenie tej opowieści. Film dość łopatologicznie prowadzi nas przez zagadkę damy w czerni, zaś książka, mimo podania nam kilku faktów z  przeszłości domu, jednak pozostawia tajemnicę nierozwiązaną.
"Kobieta w czerni" nie jest książką porywającą. Jej akcja rozwija się leniwie i nie daje tego poczucia podnoszenia się adrenaliny. Jest to przyjemna lektura dla fanów gotyckich powieści grozy. Dla mnie była to lektura, która nie zapadnie w moją pamięć, nie budzi emocji, ale nie żałuję poświęconego jej czasu.

Susan Hill, Kobieta w czerni, Wydawnictwo Amber, 2012

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Marcin Mortka "Przygody Tappiego z Szepczącego Lasu"


Lubimy sobie z mym synu razem poczytać. Lubimy ten wieczorny moment, kiedy przytuleni poznajemy przygody dziecinnych bohaterów. Synu ma różne preferencje, więc doskonale znamy przygody Alicji w Krainie Czarów (poznawaliśmy je już wielokrotnie), a bajka o Czerwonym Kapturku wywołała już u mnie traumę skojarzeniową. Uwielbiam ten moment, kiedy w morzu literatury dziecięcej udaje nam się złowić prawdziwą perełkę - książkę, która bawi i interesuje również mnie. 
Tappi jest groźnym Wikingiem. Jest wielki, jak mu się przypomni, to robi straszne miny i w razie potrzeby budzi postrach. Mieszka sobie w Szepczącym Lesie. Poznajemy go na początku zimy. Zwierzęta z Szepczącego Lasu udały się właśnie na zimowy odpoczynek. Mimo, iż nasz Wiking przyjaźni się z krukiem Paplakiem, to jednak nadal czuje się ciut samotny. Niespodziewanie spotyka małego reniferka Chichotka. Od tej pory chłopaki już nigdy się nie nudzą. Nie dość, że muszą chronić swoje zapasy przez niezbyt rozgarniętym trollem, to muszą także demaskować fałszywych gawędziarzy i ratować małą wioskę Dębinkę przed atakiem wilków. Na domiar złego straszny jarl Surkol (spróbujcie to wymówić :D ) strasznie nudzi się w swym zamku i szuka kogoś, z kim mógłby rozpocząć wojnę. Strasznie dużo roboty ma nasz Tappi i jego przyjaciele.
"Przygody Tappiego z Szepczącego Lasu" zupełnie mnie oczarowały. Nie dość, że moje dziecko słuchało ich z zainteresowaniem i domagało się kolejnych opowieści, to ja sama tak wciągnęłam się w tę książkę, że z nie mogłam się doczekać wieczornego czytania. Bardzo lubię takie skandynawskie klimaty i cieszę się, że mogę już teraz wprowadzać synu w takie klimaty. Książka jest przezabawna i co chwilę wybuchaliśmy śmiechem. Dodatkowo mój synu, po przedawkowaniu Czerwonego Kapturka, panicznie bał się wilków. Dzięki panu Mortce raz na zawsze pożegnaliśmy ten strach.
Książka o Tappim jest bardzo atrakcyjna graficznie. Ma dużo ciekawych i przezabawnych  ilustracji Marty Kurczewskiej. Jest ładnie wydana, co także stanowi jej zaletę.
Bardzo żałuję, że poznaliśmy już wszystkie przygody Tappiego. Jestem pewna, że przeczytamy je jeszcze niejeden raz. Bardzo żałuję, że pan Mortka nie napisał więcej książek dla dzieci. Może syn będzie poszkodowany, ale ja mam zamiar zapoznać się z "dorosłą" twórczością tego autora.

Marcin Mortka, Przygody Tappiego z Szepczącego Lasu, Wydawnictwo Zielona Sowa, 2012

piątek, 24 sierpnia 2012

Petra Hammesfahr "Grabarz lalek"


W pewnej niemieckiej wsi giną młode dziewczęta. Policyjne śledztwo nie przynosi rezultatów. Mieszkańcy wsi żyją w bardzo skomplikowanych układach rodzinno-społecznych, lecz mimo wzajemnych animozji solidarnie kryją swoje brudy przed obcymi. Największą tajemnicą wsi jest Ben - 22-letni ogromny chłopak, o umyśle 2-latka. Mimo, iż  pierwsze morderstwo zdarzyło się jeszcze w czasie wojny, na długo przed urodzeniem Bena, to teraz jednak wszystko wskazuje, że to on właśnie zabija. Sytuacja komplikuje się, kiedy w niewinność Bena zaczynają wątpić także jego rodzice. 
Kiedy zaczynałam czytać "Grabarza lalek" byłam pewna, że to kryminał. Jednak pomyliłam się. Wątek kryminalny w tej książce jest tylko tłem dla przedstawienia bardzo skomplikowanych relacji, jakie przez lata wytworzyły się w tej społeczności wiejskiej. Przez wiele pokoleń wśród mieszkańców wytworzyły się relacje, zależności i uprzedzenia, które ciężko zrozumieć komuś z zewnątrz. Ale żeby móc rozwiązać tajemnicę "grabarza lalek" pani komisarz musi te relacje zgłębić i je zrozumieć. 
Można oczywiście mówić, że "Grabarz lalek" to książka o nietolerancji wobec osób upośledzonych. Można, ale ja tak tego nie postrzegam. Nawet najbardziej wrogo nastawieni wobec Bena mieszkańcy wsi, solidarnie z resztą bronią go przed światem zewnętrznym. Mimo swojej choroby jest on jednym z nich, częścią ich społeczności.  Nikt tu nie jest lepszy od innych, każdy z nich ma coś na sumieniu. Każdy patrzy każdemu na ręce i każdy podejrzewa każdego. Jednak mimo tego, nawet w obliczu tajemniczych zniknięć ostatnie o czym myślą, to wezwanie policji. 
Bardzo trudno czyta się "Grabarza lalek". Książka ta jest spojrzeniem w najczarniejsze, najbardziej ukrywane zakamarki duszy ludzkiej. Oprócz relacji w społeczności, pokazuje różne oblicza miłości rodzicielskiej. Sytuacja, z jaką przyszło zmierzyć się rodzicom Bena - Trude i Jacobowi - jest trudna. Przecież miłość nie jest "darem od boga", ona rodzi  się w nas. Tak jest także z miłością rodzicielską. Łatwo kochać zdrowe, mądre, piękne dzieci. A jak jest z tymi niepełnosprawnymi? Ile bólu sprawia ta miłość, ile niesie ze sobą strachu, czy frustracji. Trude i Jacob kochali swego syna, jednak każde z nich kochało inaczej. Trude poświęciła dla Bena wszystko, łącznie ze swymi pozostałymi dziećmi. Jacob kochał wizerunek syna, jaki sobie stworzył. Im bardziej Ben różnił się od tego obrazu, tym bardziej sfrustrowany był Jacob.
"Grabarz lalek" nie jest książką łatwą. Nie jeden raz miałam ochotę ją porzucić. Jednak coś cały czas kazało mi czytać dalej. Nie żałuję ani minuty spędzonej z tą książką. Było warto.
Petra Hammesfahr, Grabarz lalek, Abenka: Redakcja Literacka Bellony, 2005

czwartek, 23 sierpnia 2012

zakładki

Mieliśmy dziś z synu dzień robótkowy - robiliśmy zakładki do książek. Uwielbiamy zakładki, dlatego mieliśmy w planie stworzenie miliona nowych. Poprzestaliśmy na czterech, reszta w czasie kolejnego dnia robótkowego ;)


Oprócz tego pokażę Wam moje ulubione zakładki. Jedna z nich (ta z mandalą) jest ze mną od 8 lat (widać po niej wiek, ale ją kocham). Obecnie w łaskach jest pocztówka ze słońcem. Ma najpiękniejszy efekt trójwymiaru, jaki widziałam. Mam wrażenie, ze grzeje w zimne dni :) 


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

James van Praagh "Niedokończone sprawy. Czego śmierć moze nas nauczyć o życiu"


Życie człowieka, to mieszanka emocji, uczuć i niedokończonych spraw. Często latami trwamy w konfliktach, czy nosimy na barkach traumy z dzieciństwa. Okazuje się, że problemy te nie kończą się w momencie śmierci, a przenoszą się z nami w wymiar duchowy. Takie niedokończone sprawy trzymają dusze w realnym świecie i nie pozwalają im odejść w spokoju. Dusze wpadają w pułapkę ziemskich problemów i jest to tym trudniejsze, że po śmierci postrzegamy wszystko w pełni, pozbawione ziemskich "zaciemniaczy" obrazu. Śmierć nie jest ucieczką, końcem problemów, czy ukojeniem, a staje się momentem, kiedy stajemy  twarzą w twarz z naszymi ziemskimi problemami. Dlatego duchy starają się przekazać nam wiedzę, którą już posiadły - problemy trzeba rozwiązywać na bieżąco, nie trzeba przenosić ich w inny wymiar.
James van Praagh jest światowej sławy medium. W czasie swoich seansów, przy pomocy duchów, pomaga ludziom uzdrowić ich życie. Za jego pośrednictwem zmarli mogą przekazać swoim bliskim wskazówki i słowa wsparcia. Duchy starają wskazać drogę, naprawić błędy popełnione za  życia, wynagrodzić krzywdy, czy pocieszyć.Często żałują, że nie mogli za życia wypowiedzieć do swoich bliskich słów wsparcia i miłości. Śmierć przyniosła im inne, szersze spojrzenie na wiele ziemskich spraw.
Czy James van Praagh jest medium, tego nie wiem. Wielu sceptyków kwestionuje jego umiejętność. Zarzuca mu się także zbytnią medialność (w sensie zupełnie nieduchowym) - pan van Praagh jest jednym z producentów serialu "Zaklinacz dusz". Jednak nie jest istotne w to, czy wierzymy w duchy, czy też nie - przesłanie "Niedokończonych spraw" jest proste i uniwersalne - żyj dobrze, nie chowaj urazy i gniewu, nie pozwól by kierował tobą lęk, nie daj się zaślepić złym uczuciom. To wszystko pozwala lepiej żyć, tworzyć zdrowsze relacje z innymi ludźmi, osiągać spokój i szczęście oraz pozwala osiągnąć wewnętrzne spełnienie. To pozwala w momencie śmierci na pozostawienie po sobie tylko dokończonych spraw.
"Niedokończone sprawy" to świetna książka dla osób chcących się rozwijać duchowo. Pozwala dostrzec wpływ świata materialnego na sprawy ducha. Jest takim balsamem dla duszy. Każdy szuka pociechy w czymś innym, ważne jest, że pan van Praagh w ciepły sposób taką pociechę przynosi.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Studio Astropsychologii.

James van Praagh, Niedokończone sprawy. Czego śmierć może nas nauczyć o życiu, Studio Astropsychologii, 2010

niedziela, 12 sierpnia 2012

Janusz Grabowski "Wiadomość ze Sztokholmu"


Nadkomisarz Ewa Wichert ma niezły orzech do zgryzienia. W gdyńskim Kanale Prezydenta znaleziono dryfujące zwłoki potwornie okaleczonej, młodej dziewczyny. Wszystko wskazuje na to, że ofiara jest prostytutką. Policja rozpoczyna śledztwo w gdyńskich agencjach towarzyskich. Wkrótce odnalezione zostają kolejne dwa ciała. Czyżby seryjny morderca? Wszystko na to wskazuje. Wprawdzie kolejne ofiary zginęły w inny sposób, ale z pierwszą ofiarą łączy je dziwna plecionka na nadgarstku.
Fabuła książki coraz bardziej się zagęszcza. Szwedzka policja informuje, że znalazła niedoszłą ofiarę tego samego mordercy. Nie można się z nią porozumieć, bo jest w szoku, ale cały czas mówi o Gdańsku. Ten wątek śledztwa każe pani komisarz udać się w podróż do Sztokholmu. Wspiera tam szwedzką część swojego dochodzenia. Jest jej tym trudniej, że nad jej głową zbierają się czarne chmury. Centrala chce przejąć śledztwo, a i jeden z podejrzanych zrobi wszystko, żeby skompromitować prowadzącą śledztwo policjantkę. Czy komisarz Wichert wyjdzie z tej rozgrywki cało?
"Wiadomość ze Sztokholmu" czyta się dobrze. Fabuła jest na tyle zagmatwana, że w sumie do końca nie potrafiłam odgadnąć tożsamości mordercy. To duży plus.Książka utrzymana jest w klimacie kryminałów skandynawskich. Nie ma tu biało-czarnych bohaterów, śledztwo nie jest spektakularne. Janusz Grabowski urodził się w Gdyni, a do Szwecji wyjechał na studia. Świetnie zna realia obu krajów. W swojej powieści raczy nas ogromną ilością ciekawostek i masą szczegółów dotyczących Trójmiasta i Sztokholmu. Pobyt komisarz Wichert w Sztokholmie to w sumie jedno wielkie porównanie stylu życia i mentalności Polaków i Szwedów. Poznać możemy też historię trójmiejskiej mafii i półświatka. Ta masa drobiazgów i ciekawostek, mimo że jest interesująca, to trochę wybija nas z wątku głównego, czyli prowadzonego śledztwa.Nie są one też zbyt "gładko" wkomponowane w tekst.
Lubię skandynawskie kryminały i "Wiadomość ze Sztokholmu" dobrze wpisuje się w ich konwencję. Z tego, co się orientuję, to jest debiut Janusza Grabowskiego. To dobra wiadomość, bo jest to debiut niezły. Bardzo dobrze rokuje. Mam nadzieję, że pan Grabowski będzie pisał dalej. Ja z pewnością sięgnę po jego kolejne książki. 

Janusz Grabowski, Wiadomość ze Sztokholmu, Wydawnictwo Marginesy, 2012
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

wtorek, 7 sierpnia 2012

Tarot Lichodziejewskiego


Z tarotem jest jak z dentystą, fryzjerem, wróżką, czy księgowym - każdy musi trafić na swojego. Moim zdaniem osoby, które dopiero się z tarotem poznają  powinny zaczynać od klasyki - tarota marsylskiego. Tylko wtedy mamy szansę poznać symbolikę tych kart. Wszelkie przepiękne, wymyślne talie są tylko wariacjami - mniej lub bardziej luźnymi na temat symboliki zawartej w kartach. A przecież to ta symbolika jest w kartach najważniejsza.
Bardzo lubię karty tarota i mam kilka talii. Gustuję raczej w mrocznych, gotyckich klimatach, chociaż mam kilka bardziej radosnych egzemplarzy. Nie lubię współczesnych wymyślnych talii, gdzie z pobudek artystycznych i dla oryginalności całkiem już zgubiono klasyczną symbolikę kart. Takie karty zupełnie nie chcą ze mną rozmawiać (a ja to jednak wolę takie rozmowniejsze).
Talia Roberta Lichodziejewskiego opiera się na popularnym tarocie Rider Waite. Nie jestem fanką zamiany kart Sprawiedliwość z Mocą. Moim zdaniem klasyczny układ kart jest lepszy. Spotykałam się jednak także z zagorzałymi fanami zamienionego układu. Prawdopodobnie wynika to z przyzwyczajeń z początków nauki tarota. Jeśli czasem zdarza mi się korzystać z talii opartych na RW, to uparcie przeliczam je według "marsylskich" wartości kart. Raczej średnio wpływa to na jakość mojej pracy z kartami.
Tarot Lichodziejewskiego stworzony został według autorskich wizji autora. Nie jest zbytnio wydumany, co jest wielkim plusem, ponieważ spokojnie mogą korzystać z niego także osoby początkujące. Karty są przyjemnie duże (lubię duże karty), ale ciut za miękkie. Ich rewersy ozdobione są przyjemną dla oka, łagodną mandalą. Autor pomieszał scenerie na kartach - niektóre są mroczne, inne współczesne. Szkoda, że nie są w jednej konwencji. To jednak nie zmienia faktu, że karty te są bardzo ładne. Dość szybko przyzwyczaiłam się do nich i zaczęły ze mną "rozmawiać".
Po "okresie próbnym" mam pewność, że ten tarot mi się podoba. Jest dobry tak dla początkujących, jak i bardziej zaawansowanych. Tak więc, jeśli zastanawiacie się nad zakupem karty - weźcie tę talię pod uwagę.
 


Za karty dziękuję Wydawnictwu Studio Astropsychologii.

niedziela, 5 sierpnia 2012

M. William Phelps "Ukradzione dziecko"


Pewnego grudniowego dnia w małym miasteczku, w samym sercu Ameryki, Lisa Montgomery napada na będącą w ósmym miesiącu ciąży Bobby Jo Stinnett, dusi ją, wycina jej dziecko z brzucha i ucieka. Następnego dnia przechadza się po ulicach chwaląc się znajomym swoją nowonarodzoną córeczką. Co sprawiło, że Lisa, matka czworga dzieci, zdecydowała się na popełnienie tak niewyobrażalnej zbrodni? Jak możliwe jest, że nikt z bliskich i znajomych kobiety nie zakwestionował opowieści o niespodziewanym porodzie, nie zainteresował się faktem, że kobieta nie była wcześniej w ciąży, nie zaniepokoił tym, że dziecko dzień po porodzie noszone jest w miejsca publiczne i wyprowadzane na spacer?
Zbrodnia, którą opisał M. William Phelps jest niewątpliwie przerażająca. Ból rodzin i ofiary i sprawczyni jest ogromny. Jednak uważam, że "Ukradzione dziecko" jest książką przeciętną, o ile nie całkiem słabą. Przede wszystkim jest jednym wielkim chaosem - mieszaniną faktów, wątków pobocznych, wielopiętrowych dygresji i patetyzmu. Wierzę, że autor chciał pokazać czytelnikom ból obu miasteczek, z których pochodziły ofiara i sprawczyni, proces oswajania się z tragedią i godzenie się z nią. Jednak dobry pisarz nie robi tego tak banalnymi chwytami, jak łzawe opisy - tu przykładem może być rozdział z opisem pogrzebu Bobby Jo, zaczynający się od słów: "Impresjonista nie mógłby namalować pejzażu piękniejszego niż ten, który ukazał się zebranym w dzień pogrzebu Bobby Jo." (str. 213). Na okładce porównano "Ukradzione dziecko" do "Z zimną krwią" Trumana Capote. Nie wierzcie w to. "Dzieło" Phelpsa nie umywa się do książki Capote. 
"Ukradzione dziecko" pisane jest krótkimi, urywanymi rozdziałami. To też potęguje poczucie chaosu. No i jeszcze jedna rzecz - nie wiem, czy to wina pana Phelpsa, czy  redaktorów i korektora, ale czytając tę książkę można dowiedzieć się np., że Stephen King jest autorem "Czarownic z Salem" (str. 226), czy znaleźć kwiatki typu: "W tym czasie Boman w międzyczasie rozstał się z Vanessą..." (str. 304). Proszę państwa redaktorstwa, więcej uwagi!
Nie rozumiem też pisania tego typu książki przed zakończeniem procesu Lisy Montgomery. Przypomina mi to przypadek Piotra Kraśki i książki o Smoleńsku, czy byłej już redaktor naczelnej Vivy Izabeli Bartosz i książki o matce Madzi. Takie falstarty najczęściej mają jeden cel - szybki zarobek. Razi mnie też trochę fakt, że książka opiera się głównie na relacjach byłego męża Lisy - Carla Bomana. Tylko on, w przeciwieństwie do autora, nic na tej książce nie zarobił.
Lubię czytać książki z nurtu true crime. Mimo swojej słabości "Ukradzione dziecko" nie jest w stanie mnie zniechęcić do książek wydawnictwa Hachette Polska.

M. William Phelps, Ukradzione dziecko, Hachette Polska, 2010

czwartek, 2 sierpnia 2012

Axel Petermann "Na tropie zła. Raporty profilera"



Ojczyzną profilowania kryminalnego są Stany Zjednoczone. Metoda ta jest tak skuteczna w odnajdowaniu sprawców niewyjaśnionych morderstw, że szybko przyjęła się na całym świecie. Axel Petermann, autor książki "Na tropie zła. Raporty profilera" przez 30 lat pracował jako komisarz kryminalny w wydziale do spraw morderstw bremenskiej policji. Od lat 90 interesuje się rozwijającym się w USA profilowaniem kryminalnym i skutecznie przeszczepia je na niemiecki grunt. Często zadaje sobie pytanie o to, czym jest zło. Czy da się scharakteryzować, czy łatwiej sprowadzić je do prostego zdania: "Dobre jest to, że to co złe znajduje się w kodeksie karnym".
W swojej książce Axel Petermann opowiada nam o swojej pracy. Skupia się na najczęściej popełnianych zbrodniach i każdy z nim poparty jest przykładem - przypadkiem z kariery pana komisarza. Te opowieści nie są porywającą, zapierającą dech w piersiach historią o cudach, jakich dokonuje się za pomocą profilowania. Petermann przedstawia nam przede wszystkim żmudną, dokładną i niezbyt widowiskową pracę całego zespołu. Czasem zespół ten odnosi sukcesy, czasem rozwiązanie zagadki jest kwestią wypadku, bądź dobrej woli sprawcy. Czasem też śledztwo kończy się porażką. Autor nie odżegnuje się od swoich błędów i pomyłek. Przeciwnie, omawia je i analizuje. Cenię go za to, że nie próbuje tłumaczyć się i usprawiedliwiać. Przyjmuje je jako część swojej pracy.
"Na tropie zła" to książka ciekawa. Nie jest barwną, epicką opowieścią, ale szczerym, realistycznym zapisem pracy policji. Dodatkowo zauważalny jest kontrast pomiędzy serwowanym nam w serialach metodami pracy, a rzeczywistością. Niemiecka policja zmaga się z ograniczeniami finansowymi, czy prawnymi. Niemiecki kodeks karny (jak każdy europejski) różni się od amerykańskiego systemu prawnego. Tu morderca, który zgwałcił, bestialsko zamordował  i poćwiartował ciało swojej ofiary może dostać 12 lat więzienia. Do tego kary się nie łączą, morderca nie może dostać potrójnego dożywocia. W Europie sąd ustala kategorię czynów, w USA kategoria jest wynikiem targu pomiędzy prokuratorem, a adwokatem. Mimo wszystko amerykański system prawny podoba mi się bardziej.
Czy warto przeczytać "Na tropie zła"? Jeśli ktoś interesuje się pracą policji i profilowaniem kryminalnym, to warto. Jeśli jednak oczekujemy porywającego kryminału, to spokojnie możemy sobie tę książkę darować.

Axel, Petermann, Na tropie zła. Raporty profilera, Weltbild, 2011

środa, 1 sierpnia 2012

Stosik sierpniowy


Wakacje miały być czasem, kiedy będę mogła pogrążyć się w niczym nie zmąconym czytelnictwie. Rzeczywistość okazuje się być bardzo brutalna. Mój syn ma w standardzie wbudowany czujnik, który bez pudła namierza mnie, kiedy biorę książkę do ręki. Po namierzeniu mój potomek biegnie do mnie z milionem niezwykle ważnych pytań i próśb. No cóż, przeczytam mniej niż bym chciała :)
Moje stosiki miesięczne żyją swoim życiem. Mimo, że planuję, to zaraz trafi mi się książka, którą muszę przeczytać natychmiast i bez kolejki. Jednak jestem zdania, że cały urok tkwi w planowaniu. Na zdjęciu prezentuję to, co zaplanowałam na ten miesiąc.Tytuły czytelne, to nie będę się już powtarzała :)