books on my mind: maja 2013

poniedziałek, 27 maja 2013

David Hewson "Dochodzenie"


Jesienią zeszłego roku wpadłam po uszy w amerykański serial "The Killing". Do ostatniego odcinka oglądałam go z zapartym tchem. To jeden z najlepszych seriali, jakie widziałam. Powstał na podstawie duńskiego serialu "Forbrydelsen". Podobno duńska wersja jest jeszcze lepsza. Piszę podobno, ponieważ zaczęłam wersję duńską zaraz po amerykańskiej i była dość zbieżna z tym, co już widziałam, a do tego brakowało jej wielkiego atutu wersji amerykańskiej - Joela Kinnamana.
Policjantka Sarah Lund właśnie jest na życiowym zakręcie. Złożyła wypowiedzenie i wraz z synem przenosi się do Szwecji. Ma tam rozpocząć biurową pracę i szczęśliwe życie przy boku narzeczonego. Dzień, w którym ją poznajemy, jest jej ostatnim dniem w duńskiej policji. Spakowała już swoje rzeczy, a do jej biura wprowadza się Jan Meyer. Tego właśnie dnia odnaleziono zwłoki młodziutkiej Nanny Birk Larsen. Śledztwo ma rozpocząć Lund, ale później poprowadzi je Meyer. Sprawa komplikuje się, kiedy wszystkie tropy prowadzą do kandydata na burmistrza - Troelsa Hartmanna.
W tym śledztwie nic nie jest jasne. Kolejne tropy pojawiają się, zmieniając tok śledztwa, wprowadzając w błąd i zaskakując. Współpraca z politykami też nie należy do łatwych. Zamiast o dobro dochodzenia, dbają oni jedynie o kampanie wyborczą. W tej książce wszyscy kłamią, mataczą, ukrywają dowody. Jak mówi Lund: Wiemy, że ktoś kłamie, nie wiemy o czym. Ta sprawa wciąga Lund, wydaje się, że jest ona jedyną osobą, której zależy na Nannie. Nie na polityce, nie na karierze, nie na własnym żalu  i wzajemnych oskarżeniach, ale na wyjaśnieniu tego, co stało się z dziewczyną. Lund żyje tą sprawą, odrzucając na bok własne życie i potrzeby. Zaniedbuje syna, wyjazd do Szwecji odkłada w nieskończoność. Jednak jedno trzeba jej przyznać - dzięki swojej dociekliwości i niezwykłej intuicji może przejść przez skomplikowany labirynt kłamstw. Jan Meyer podąża za nią, szanuje ją i uczy się od niej. Wspiera ekscentryczną indywidualistkę, jaką jest Lund. Razem są w stanie odkryć prawdę.
Książka Davida Hewsona powstała na podstawie scenariusza serialu. Trochę się tego bałam, ponieważ mam złe doświadczenia z tego typu twórczością. Początkowo miałam też wrażenie, że krótkie, proste zdania bardziej przypominają wskazówki, niż powieść. Później jednak przestałam się nad tym zastanawiać, a dałam się autorowi porwać. Początek historii oczywiście znałam, później fabuła znacznie różniła się od amerykańskiej wersji serialu. Nie wiem, jak z duńską (amerykański i duński serial mają różne zakończenia), ale ze słów autora wynika, że wprowadził sporo zmian, w tym kolejną wersję rozwiązania zagadki. Mimo, iż książka jest dość obszerna, ma 800 stron, czyta się ją błyskawicznie. Postacie są bardzo wyraziste, barwne i żywe. To, czego trochę brakowało mi w książce, to ukazania trudnych relacji Lund z synem.
"Dochodzenie" Davida Hewsona jest świetnym kryminałem. To powieść z tych, przez które może nam się zdarzyć zarwać noc. Nic w niej nie jest oczywiste i jasne. Nie sposób od razu odkryć kim był zabójca Nanny. Autor zwodzi nas do ostatniej strony. Z czystym sumieniem polecam ją wszystkim miłośnikom tego gatunku.

David Hewson, Dochodzenie, Wydawnictwo Marginesy, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 20 maja 2013

John Virapen "Skutek uboczny śmierć"


Choroba to poważna sprawa. Nie powinno być tu miejsca na walkę o zyski, łapówkarstwo i oszustwo. Leki są drogie, a zmieniająca się nieustannie lista leków refundowanych sprawia, ze ludzie o niskich dochodach rezygnują z leczenia. Czy wszystkie leki, które kupujemy, za które częściowo płaci NFZ są tego warte? Czy ratują życie, czy mogą zaszkodzić? Ulotka do każdego leku zawiera ostrzeżenie o skutkach ubocznych. Czy zmęczony, przepracowany lekarz przeprowadza z nami dokładny wywiad lekarski? Czy jesteśmy pewni, że zapisany lek nas nie zabije? Nie jesteśmy.
Droga Johna Virapena na szczyt była trudna i pełna zwrotów akcji. Urodził się w biednej rodzinie w Gujanie. W dość skomplikowany sposób trafił do Szwecji, gdzie podjął pracę przedstawiciela medycznego w międzynarodowym koncernie Eli Lilly. Okazało się, że ma niezwykły talent marketingowy. Sprzedając leki produkowane przez Eli Lilly osiągał niezwykłe rezultaty. Stopniowo piął się po szczeblach kariery, aż doszedł do stanowiska dyrektora generalnego na Szwecję. Czy do osiągnięcia tego stanowiska potrzebne mu były specyficzne umiejętności? Oczywiście - John Virapen zajmował się korumpowaniem lekarzy, specjalistów oraz niezależnych rządowych konsultantów medycznych. Dzięki jego umiejętnościom Eli Lilly wypromowała zupełnie nowe choroby i wprowadziła na rynek szwedzki i później światowy, leki na nie. To właśnie dzięki jego działaniom znamy Prozac, czy leki na ADHD. Czy nie dziwi Was nagła światowa epidemia depresji? Czy to normalne, że teraz co drugie dziecko choruje na nadpobudliwość ruchową z deficytem uwagi, czyli ADHD? Kiedy ja chodziłam do szkoły podstawowej ADHD nie było popularne. Patrząc z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że w mojej klasie jedno dziecko mogło mieć tę chorobę. Jedno, a nie 3/4 klasy, jak obecnie. Jakież to szczęście, że wynaleziono lek na to schorzenie.. 
John Virapen radzi unikać wszelkich leków na sztucznie wypromowane choroby. Dlaczego? Przede wszystkim z powodu zmanipulowanych, zafałszowanych wyników badań. Grupy pacjentów, na których testowano lek są zbyt małe, a testy odbywają się w zbyt krótkim czasie. Nie ma możliwości zbadania faktycznych skutków ubocznych proponowanych medykamentów. Niepokojąca jest również ilość zgonów, samobójstw i zachowań agresywnych spowodowanych zażywaniem tych leków. Wszystkie negatywne skutki ich przyjmowania są starannie tuszowane. Koncern farmaceutyczny wydaje miliony na prezenty dla lekarzy, którzy zapisują ich leki. 
Książka Virapena opisuje praktyki stosowane kilka lat temu. Mówi o tym, że nie znaleziono powiązania pomiędzy poziomem serotoniny w mózgu, a nastrojem. Rozmawiałam ostatnio z panią, która pracuje w szwedzkiej przychodni zdrowia psychicznego. Opowiadałam jej o tej książce, a ona powiedziała, że od czasu Prozacu wiele się zmieniło. Obecne leki są bezpieczniejsze, a i leczenie (przynajmniej w Szwecji) przebiega zupełnie inaczej niż kiedyś. Co do samobójstw, to zjawisko to też ma nieco inne podłoże, niż to opisywane przez Virapena. Niemniej jednak jestem przekonana, że opisywane przez niego praktyki miały miejsce. Być może nadal mają. Cieszę się, że obecnie nieco zmieniło się prawo i ulotki leków uzupełnione są o wszystkie (mam nadzieję) skutki uboczne. Co do chorób, to nadal widzimy plagę trudno diagnozowalnych chorób, które nie były niegdyś znane. A co z leczeniem depresji? Nadal polega na ocenie samopoczucia, robionej subiektywnie przez pacjenta. Jak powiedziała miła pani ze Szwecji: "Nieważne, czy działa, ważne, że pacjent czuje się lepiej". No tak, ale w takim razie, dlaczego nie zastąpić środków psychotropowych placebo?
Koncern Eli Lilly jest także w Polsce. My także kupujemy ich leki - także te, które w swojej książce omawia Virapen. Może warto więc zastanowić się, zanim wykupimy przepisany lek. Może warto lepiej zająć się swoim dzieckiem, niż zwalać winę za jego złe zachowanie na ADHD? 
Książkę polecam ku rozwadze.Zdrowie jest najważniejsze, dbajmy o nie.

John Virapen, Skutek uboczny śmierć. Czy wiesz jakie leki łykasz?, Wydawnictwo Publicat, 2011

niedziela, 19 maja 2013

Noc Muzeów

Tegoroczna Noc Muzeów była bardzo udana. Wszystkie zwiedzane miejsca były cudowne, ale naszym bezkonkurencyjnym numerem jeden była szczecińska Książnica Pomorska, a już szczególnie Pracownia Konserwacji i Introligatorni. Jeśli ktoś jej nie widział, koniecznie musi to w przyszłym roku naprawić. 
Jestem zachwycona Nocą Muzeów. Świetna inicjatywa. Spędziłam wspaniały wieczór. Synu też był zachwycony i kazał obiecać, że za rok też pójdziemy, szczególnie do miłych pań z tej dużej biblioteki :)
Zdjęcia robione w "starym magazynie" Książnicy Pomorskiej. To ostatnie zwiedzane przez nas miejsce. Niestety nie wpadłam wcześniej na to, że mam aparat w telefonie. Żałuję, bo chętnie pokazałabym Wam manuskrypt, nad którym pracował główny konserwator.












I jeszcze jedno od Martyny:


piątek, 17 maja 2013

Bogusław Polch, Władysław Krupka "Tajemnica 'Plaży w Pourville'"


Pomijając oczywiście przeglądane z synem komiksy o dzielnej Brygadzie Detektywów i Scooby Doo, ostatni raz komiks czytałam będąc nastolatką. Z dawnych lat pamiętam moją niezwykłą słabość do Thorgala. Klimat tych komiksów był niesamowity i pewnie z jego powodu została mi słabość do takich tajemniczych klimatów. Twórca rysunków w komiksach o Thorgalu Grzegorz Rosiński, debiutował ilustrując opowieść o słynnym kapitanie Żbiku. Jan Żbik był prawdziwym bohaterem. Ten mądry i doświadczony kapitan Milicji Obywatelskiej przez niemal dwadzieścia lat królował w wyobraźni chłopców i ich ojców. Miał on złagodzić nienajlepszy wizerunek Milicji. Pokazywał tajniki pracy śledczej, uczył właściwych zachowań, wychowywał i sprawiał, że większość chłopców chciała być podobna do niego. Komiksy o dzielnym kapitanie przestały ukazywać się w 1982 roku. Teraz po latach podjęto próbę reanimacji tej serii. Kapitana Jana Żbika zastąpił jego pracujący w Centralnym Biurze Śledczym wnuk Michał. 
Fabuła została oparta na rzeczywistych wydarzeniach. W 2000 roku z Muzeum Narodowego w Poznaniu skradziono obraz Claude'a Moneta "Plaża w Pourville". Sprawca, czy sprawcy wycięli obraz z ram, oryginał zastępując falsyfikatem. Policja rozpoczyna śledztwo. Prowadzący proszą o pomoc przebywającego na emeryturze, obecnie już pułkownika Jana Żbika. To on proponuje włączenie do śledztwa swojego wnuka Michała. Michał Żbik szybko wpada na trop siatki przemytników, którzy zajmują się dziełami sztuki. Śledztwo rzuca go po Polsce, a potem do Francji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jeśli jednak myślicie, że te podróże na koszt podatników pomogą odnaleźć zaginionego Moneta, to jesteście w błędzie. Obraz znajdzie się w Olkuszu i nie doprowadzi do niego wyrafinowane śledztwo błyskotliwych Żbików, a rutynowe czynności wobec dłużnika alimentacyjnego. To przypomina historię Ala Capone i jego podatkowej wpadki. Jeśli więc planujecie kraść cenne obrazy, to pilnujcie swoich podatków i zobowiązań alimentacyjnych. 
Czy ta próba reanimacji legendy kapitana Żbika była udana? Przyznaję, że nie umiem w tej chwili przypomnieć sobie, jak fabularnie wyglądały "stare Żbiki". W przypadku nowej wersji trochę się ta część fabularna rwie. Nie wiem jaki był cel wyjazdów Michała Żbika - nic nie wniosły do śledztwa. Zamknięcie śledztwa i przypadkowe odzyskanie obrazu nijak mają się do siebie. Czy warto przeczytać ten komiks? Warto, chociażby ze względów sentymentalnych. To jak przeglądanie elementarza Falskiego. Do tego niezwykle uroczo wypada umieszczona na okładce pogadanka Jana Żbika, mówiąca o Wojtku, który udostępniał w sieci nielegalne pliki. Dla mnie bomba. 
Komiks Tajemnica "Plaży w Pourville" jest bardzo ładnie wydany. Książka zachowuje dawną, niezbyt obszerną formę. Okładka jest lakierowana i solidna. Stylizowano ją na podniszczony, stary zeszyt. Bardzo podoba mi się to wydanie. 
Bardzo miło było przypomnieć sobie przyjemność obcowania z komiksami. Jestem przekonana, że na Żbiku nie skończę. Muszę przypomnieć sobie Thorgala, syna chętnie zapoznam z Kajko i Kokoszem, a ze strony Kultury Gniewu kusząco uśmiecha się do mnie komiks o Berlinie lat 20. 

Bogusław Polch, Władysław Krupka, Tajemnica "Plaży w Pourville", Kultura gniewu, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

środa, 15 maja 2013

Helen McGrath, Hazel Edwards "Trudne osobowości"


Czy pisałam już, że nie lubię poradników psychologicznych? Pewnie tak, ale jeśli komuś to jeszcze umknęło, to chętnie powtórzę. Wszelkiej maści poradniki, to dla mnie strata czasu i pieniędzy. "Trudne osobowości" trafiły w moje ręce dość przypadkowo. W zaprzyjaźnionej księgarni przysiadłam na chwilkę przy regale z psychologią. Od niechcenia przejrzałam pierwszą lepszą książkę z półki i od razu trafiłam na opis osobowości zamartwiającej się. No wypisz-wymaluj ja! Ponieważ nie lubię pobieżnego przeglądania i księgarnianego podczytywania, to książka powędrowała ze mną do domu. 
Helen McGarth jest praktykującym psychologiem, autorką wielu książek i artykułów z zakresu umiejętności społecznych. Hazel Edwards jest australijską pisarką. Obie panie postanowiły stworzyć zwięzłą instrukcję postępowania z osobami o trudnych, a nawet destrukcyjnych osobowościach. Pierwsza część książki, to omówienie koegzystencji najpopularniejszych typów osobowości: ekstra i introwertyków, myślicieli i uczuciowców, planistów i opcjonerów. Podziały te są powszechne i dotyczą większości z nas. Każdy na własnym przykładzie miał okazję przekonać się, jak trudno jest czasem tworzyć związek, przyjaźnić się, czy pracować, z kimś zupełnie od nas różnym. Autorki omawiają te różnice i konflikty, jakie mogą z nich wyniknąć. Każde zestawienie cech kończy się krótką instrukcją postępowania z osobą o osobowości niezgodnej. 
Dalej mamy spore wyzwanie. Autorki omawiają frustrujące i irytujące wzorce osobowości. Każdy z nich jest krótko scharakteryzowany. Nie jest zbyt przyjemnie odnaleźć w tych opisach siebie. Na szczęście i na to jest rada - do każdego wzorca dołączone są rady, co robić, kiedy rozpoznamy u siebie określony typ zachowań. Dowiadujemy się również, jak postępować, jeśli któraś z tych osobowości stanie na naszej drodze.
Później sprawa robi się bardziej skomplikowana. Dochodzimy do osobowości dysfunkcyjnych - lękowych, nieelastycznych, czy wymagających ciągłej uwagi. Autorki omawiają powody, tak zewnętrzne, jak i genetyczne, które mogą prowadzić do tego typu zaburzeń. Wyjaśniają skąd biorą się zaburzenia lękowe, będące przyczyną wielu dziwnych zachowań. Tłumaczą, jak postępować z takimi osobami, jak poradzić sobie z atakami paniki i w końcu wyjaśniają, kiedy czas zgłosić się do specjalisty i zaufać środkom farmakologicznym (jako ciekawostkę dodam, że równolegle czytam książkę "Efekt uboczny śmierć", gdzie były dyrektor koncernu farmakologicznego odkrywa kulisy definiowania depresji i wprowadzania na rynek leków antydepresyjnych). 
Na koniec poznajemy socjopatów. Nie, nie znanych seryjnych morderców, ale osoby, które żyją wśród nas, z  którymi pracujemy, czy tworzymy relacje towarzyskie, czy uczuciowe. Ta część książki jest najbardziej fascynująca. Wiedziałam, że trudno rozpoznać socjopatę, ale nie wiedziałam, że opisy, które przeczytałam mogą pasować do znanych mi osób. Osobowości takie w psychologii określa się jako destrukcyjne i najlepiej trzymać się od nich z daleka. Nie ma sposobu na takie osoby, nie pomoże im żadna terapia. 
Czy książka ta zmieniła mój stosunek do poradników psychologicznych? Absolutnie nie. Fragment, który zainteresował mnie w księgarni, nie wynagrodził mi przeczytania tej książki. Treść, jak przystało na porządny poradnik, podzielono na rozdziały, podrozdziały, punkty i podpunkty. Całość uzupełniono scenkami rodzajowymi, mającymi ilustrować opisywane osobowości. Powiem szczerze - nie wierzę w psychologów. Z psychoterapią jest, jak z odchudzaniem. Oczywiście, przyniesie efekty, ale wystarczy chwila nieuwagi i szybko wracamy do dawnych nawyków. Trudno jest w krótkim czasie zmienić wzorce, które tkwią w nas od lat. Przykład? Jestem osobą zamartwiającą się. Martwię się o wszystko. Nie pomaga mi fakt, że wiem, że moje nerwy nie zdadzą się na nic, wiem, że nic nimi nie zmienię. A co radzą autorki? Radzą, żebym pomyślała: "Nie martw się, co ma być, to będzie". No tak.. Niezwykle cenna rada ;)

Helen McGrath, Hazel Edwards, Trudne osobowości, Rebis, 2010

poniedziałek, 13 maja 2013

Jaume Cabre "Wyznaję"


Są czasem takie książki, z którymi od pierwszego wejrzenia łączy nas jakaś więź. Od pierwszego spojrzenia na okładkę, wiemy, że musimy ją przeczytać. Do tej miłości nie jest potrzebny nawet okładkowy opis od wydawcy. Wiemy i już. Z powieścią "Wyznaję" połączyła mnie taka właśnie magiczna więź. Ale z książkami jest jak z ludźmi - czasem zauroczenie mija i zostaje wielkie nic, a czasem pierwsza chemia zamienia się w coś trwałego. A jak było w tym przypadku?
Trudno jest opisać fabułę tej książki. Jest to zapis wspomnień umierającego Adriana Ardevola. Choroba niszczy jego mózg, a prawdziwe wspomnienia mieszają się z fantazją. Adrian jest genialnym lingwistą, zna wiele języków, jest fenomenalnym filozofem, historykiem, wszechstronnym humanistą, muzykiem, pisarzem. Jako dziecko nie zaznał miłości. Zdystansowana matka i wiecznie podążający za kolejnymi zabytkami ojciec - właściciel antykwariatu, nie okazywali mu uczuć. Dla rodziców był tylko kolejnym  eksponatem w kolekcji. W domu rodzinnym Adriana nie było miłości ani ciepła, były za to piękne przedmioty. To one stanowiły personifikację wszelkich uczuć. Najpiękniejszym z nich były wspaniałe, zabytkowe skrzypce, noszące własne imię Vial. Skrzypce te stanowiły przedmiot pożądania. Kiedy się na nich grało, dawały szczęście, ale potrafiły też przynieść śmierć.
W takim właśnie świecie dorastał Adrian. Nic nie czuł do matki i bardzo chciał być inny, niż jego owładnięty pasją zdobywania cennych zabytków ojciec. Z czasem jednak ta niechciana miłość, ta pasja wyszukiwania, zdobywania dotyka i jego. Staje się jego nałogiem. Miłość do przedmiotów momentami jest silniejsza niż przyjaźń, czy nawet miłość do ukochanej Sary.
"Wyznaję" ma być wiernym zapisem wspomnień chorego na chorobę Alzheimera człowieka. Narracja cały czas się zmienia - raz jest pierwszoosobowa, raz trzecioosobowa. Opowiadane historie mieszają się ze sobą, zmieniają się bohaterowie. Inkwizytor zmienia się w faszystowskiego lekarza, zakon w obóz koncentracyjny. Zdania urywają się w połowie, nie są zakończone wielokropkiem. Brak tu chronologii, zdarzenia mieszają się ze sobą. Początkowo trudno jest znaleźć w tym chaosie jakiś sens. Jednak nadchodzi moment, kiedy wszystkie klocki wskakują na swoje miejsce. Nagle wszystko staje się jasne i klarowne.
Czy mogę powiedzieć, że ta powieść mnie zachwyciła? Nie do końca. Brak jej czegoś. Czuję się trochę rozczarowana. Oczywiście, przeczytałam ją z przyjemnością, jednak z mojego zauroczenia nic dalej nie będzie. Myślę, że nie będę do niej wracała. Chociaż jest w niej coś, co mnie urzekło - proces Stwarzania Świata. Coś niesamowitego. Bardzo chciałabym móc w moim mieszkaniu zrobić coś takiego. Niestety, mój metraż pozwoliłby mi stworzyć jedynie Australię.
No dobrze, to podsumowując - "Wyznaję" to książka przyjemna dla oka i miła lektura. Czy dzieło wyjątkowe? Według mnie nie. Czy warto ją przeczytać? Tak, dla samej przyjemności lektury. Jeśli jednak zastanawiacie się, czy ją kupić, czy poczekać na bibliotekę, to radzę poczekajcie ;)

Jaume Cabre, Wyznaję,Wydawnictwo Marginesy, 2013

poniedziałek, 6 maja 2013

Charlaine Harris "Kości niezgody"


Ciepłe dni kojarzą mi się z wycieczkami, spacerami, relaksem i czytaniem na świeżym powietrzu. Na takie leniwe popołudnia, czy weekendy dobrze jest wybrać jakąś lekką i przyjemną lekturę. I tu świetnie sprawdzą się książki matki Sookie Stackhouse - Charlaine Harris. 
"Kości niezgody" jest drugą książką z serii o Aurorze Teagarden. Roe mieszka w Lawrenceton w Georgii. Jest niewysoką, ciemnowłosą bibliotekarką. Jej nawiązany w pierwszym tomie romans z policjantem Arthurem Smithem rozpadł się. Teraz Arthur związał się ze swoją koleżanką z pracy i motywowany zbliżającymi się narodzinami potomka postanawia swój nowy związek zalegalizować. Do tego biblioteka obcięła etat Roe, co znacznie pogorszyło stan jej finansów. Na szczęście niezwykłym zbiegiem okoliczności Roe dostaje spadek - mnóstwo pieniędzy i dom. Ale nie ma nic za darmo - z domem wiąże się tajemnica, którą dzielna bibliotekarka musi rozwiązać.
Z wiekiem i z kolejnymi przeczytanymi książkami Charlaine Harris coraz lepiej przyswajam twórczość tej autorki. Być może to zasługa tłumacza, bo po niestrawnej serii o Sookie Stackhouse, serię o Aurorze Teagarden czyta się całkiem przyjemnie. Nie jest to lektura wysokich lotów, ale sympatyczne czytadło na niedzielne popołudnie. Trudno nazwać tę książkę kryminałem, chociaż mamy tu szkielet, morderstwo i zagadkę do rozwikłania. Mimo zamiłowania bohaterki do kryminałów, to tu może ma ona i ma zamiar wyjaśnić pochodzenie tajemniczej czaszki, jednak nie znajduje na to czasu. Gdzieś na obrzeżach życia towarzyskiego Roe, zagadka rozwiązuje się sama.
Schemat powieści jest prosty. Brak tu wątków pobocznych, czy królików wyskakujących z kapelusza. Jedyną niepewnością, w jakiej trzyma nas autorka, to pytanie o przyszłość związków Aurory. Czy wybierze ona charyzmatycznego pastora, czy da sobie radę z małżeństwem Arthura, czy może nawiąże romans ze słynnym pisarzem, którego poznaliśmy już w pierwszym tomie. Język, którym posługuje się autorka jest równie prosty. W moim odczuciu idealnie oddaje klimat południowych stanów USA. Żadne z bohaterów Harris nie udaje kogoś innego. Nie są oni ani wybitnie piękni, ani specjalnie inteligentni. To pochwała mitu prostego amerykańskiego życia. mitu wychwalanego w muzyce country- tak ważnego dla mieszkańców tych stanów. I chyba taki właśnie jest target książek Charlaine Harris.
W naszych warunkach "Kości niezgody" są sympatycznym uzupełnieniem letniego leniuchowania. Idealnie sprawdzą się na wakacjach, na plaży, czy umilą podróż pociągiem. Roe jest postacią sympatyczną i nieskomplikowaną. Czy warto czytać tę książkę? A o tym to już każdy musi zdecydować sam.

Charlaine Harris, Kości niezgody, Replika, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

Jacek Piekara "Szubienicznik"



Nie wiem jak to się stało, że nie znałam wcześniej książek Jacka Piekary. Nie mam pojęcia. Po lekturze "Szubienicznika" mogę powiedzieć tylko jedno - jestem wściekła! Czy ktoś wie, jak długo trzeba będzie czekać na kolejny tom z tej serii? Ostatni raz tak czułam się po lekturze George'a R.R. Martina. Nie mogę się doczekać kontynuacji. 
XVII wiek. Znany z rozumu i sprawiedliwości podstarości Jacek Zaremba przybywa w gościnne progi stolnika Hieronima Ligęzy. W dworze stolnika gości już zbieranina dość dziwnych postaci. Postacie te nie są znane panu Jackowi, a jak się wkrótce okazuje nie zna ich także sam gospodarz, który nieco stropiony wyznaje podstarościemu, że goście przybywali kolejno, a każdy z nich miał ze sobą taki sam list z zaproszeniem od Ligęzy. Zasadnicza treść listów była taka sama - obiecywała rozwiązanie tajemnicy trapiącej gościa, oferowała zwrot kosztów podróży, a po wizycie sporą sumkę. Na dole każdego z listów widniał dopisek, dla każdego gościa inny. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że na każdym liście widniał podpis i pieczęć stolnika, ale stolnik nigdy zaproszeń tych nie podpisał i nie wysłał. Ba! Nie znał swoich gości i nie wiedział dlaczego tajemniczy fałszerz postanowił zaprosić te osoby właśnie do jego dworu. Gospodarz, znając i ceniąc rozum pana Jacka, postanowił poprosić go o pomoc w rozwiązaniu zagadki zaproszeń. Obaj panowie wysłuchują opowieści gości, starając się znaleźć w nich wspólny mianownik. 
"Szubienicznik" napisany jest językiem stylizowanym na dawny. Zawiera także dużo łacińskich wtrąceń. Początkowo dość trudno jest wpaść w rytm tej powieść, lecz kiedy już się wpadnie, to trudno się od niej oderwać. Konstrukcja książki jest szkatułkowa i z prawdziwą przyjemnością dawałam się wciągać w kolejne opowieści, Jacek Piekara jest prawdziwym mistrzem tworzenia klimatu. Język jest soczysty, barwny. Postacie są pełnowymiarowe (stolnik Ligęza, to nawet dość dosłownie ;) ) i krwiste, każda ma swój indywidualny charakter i osobowość. Niejako mimochodem poznajemy realia życia w tamtych czasach - tak szlachty, jak i innych warstw społecznych. Polska szlachta wyróżnia się nie tylko ułańską fantazją, ale też walecznością, dzielnością, gościnnością i oczywiście świetnym gustem w kwestiach kulinarnych, a opisy jedzenia w wykonaniu pana Piekary są zachwycające "Śniadanie niepostrzeżenie przeszło w obiad". No cudnie.
Panowie szlachcice uwielbiają gadanie, więc i "Szubienicznik" składa się z nieustających dialogów, o sprawach ważnych, o polityce, o właściwych traktowaniu chłopów, o sprawach damsko-męskich. Wszystko to okraszone jest opowieściami gości  i nieustannymi toastami. 
Bardzo odpowiada mi styl pisania Jacka Piekary. Strasznie żałuję, że na wyjaśnienie tajemnicy Szubienicznika będę musiała jeszcze poczekać. Z drugiej strony cieszę się, że czeka przyjemność poznawania dalszych losów charakternych szlachciców. Bardzo chętnie poznam też pozostałe książki tego autora. Nie byłam fanką powieści historycznej z akcją przed XIX wiekiem, lecz "Szubienicznik" sprawił, że zmieniłam zdanie. Czy polecam tę książkę? Tak! Całym sercem i z czystym sumieniem. A sama z niecierpliwością czekam na kolejny tom.

Jacek Piekara, Szubienicznik, Wydawnictwo Otwarte, 2013

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Otwarte.



środa, 1 maja 2013

Stosik majowy


No w końcu zaczyna się maj, a jak wiadomo od maja do października da się żyć. Sezon czytania tarasowego, czy na łonie natury można uznać za rozpoczęty. W związku z tym i zaplanowana lektura nieco obszerniejsza. W tym miesiącu w mojej biblioteczce pojawiło się wyjątkowo dużo nowych pozycji - wyprzedaże, kiermasze, wymiany. Przedstawiam te, które znajdują się obecnie przy moim łóżku:
1. Przede wszystkim długo przeze mnie wyczekiwane "Wyznaję". Pokładam wielkie nadzieje w tej książce i mam nadzieję, że się nie rozczaruję. 
2. "Trudne osobowości" - jestem przeciwniczką poradników psychologicznych i ich nie czytuję. Jednak kiedy odwiedzam zaprzyjaźnioną księgarnię, to zazwyczaj przysiadam na półce z psychologią. No i tak mnie jakoś te Trudne osobowości zainteresowały. Zobaczę, czy zmienię zdanie co tego działu literatury.
3. "Zmyślone życie Siergieja Nabokova" miało był niespodzianką dla psychofanki Nabokova. Jednak ona była szybsza niż ja i już sobie tę książkę zakupiła. No i z niespodzianki nici, ale chętnie poczytam o bracie tego bardziej znanego Nabokova. 
4. "Jonathan Strange i pan Norrell" - książka ta miała świetne recenzje na blogach. Dopiero raczkuję w fantastyce i chętnie przeczytam tę powieść. 
5. "Maria Antonina" - kolejna książka polecona przez blogerów. Jedyne co mnie od niej odstrasza, to bardzo drobny druk. No ale zobaczymy :)

No to co? No to życzę mnóstwa słońca, dużo wolnego czasu i lektury na świeżym powietrzu, przy akompaniamencie śpiewających ptasiorów :)