books on my mind: sierpnia 2013

piątek, 30 sierpnia 2013

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt "Ciemne sekrety"


Nie wszystko złoto co się świeci, nie wszystko jest rewelacją, co chwalą na blogach. Wprawdzie "Ciemne sekrety" szwedzkiego duetu  Hjorth i Rosenfeldt książka interesująca i przeczytałam ją z przyjemnością, jednak daleko jej do rewelacji, której spodziewałam się po tych wszystkich entuzjastycznych recenzjach. 
Kiedy nastoletni Roger nie wrócił do domu na noc, nic nie wskazywało tragedii. Wprawdzie zaniepokojona matka zgłosiła ten fakt na policję, ale nawet ona wierzyła, że jej syn po prostu gdzieś imprezuje. Policja nie potraktowała zgłoszenia zbyt poważnie - w końcu był weekend. Za poszukiwania chłopaka wzięto się dopiero po dwóch dniach - w poniedziałek. Kiedy grupa ochotników odnajduje potwornie okaleczone zwłoki Rogera sprawa robi się bardzo poważna. Szefowa policji miasta Vasteras wzywa fachową pomoc - grupę specjalistów z Krajowej Policji Kryminalnej, pod wodzą Torkela Hoglunda. Wkrótce też do śledztwa dołącza dawny przyjaciel Hoglunda - wybitny psycholog i profiler Sebastian Bergman. 
Sebastian nie jest miłą postacią. Arogancki seksoholik, który za nic ma uczucia innych i wszelkie konwenanse. Od dawna nie pracuje już dla policji, a do pomocy w  śledztwie nie skłoniła go zwykła ludzka życzliwość, współczucie dla matki ofiary czy dawna przyjaźń z Hoglundem. Nie, w swoich prywatnych sprawach Sebastian potrzebował dostępu do policyjnej bazy. Zaangażowanie Sebastiana w sprawę nie jest wielkie. Ot tak, pokręci się kilka dni, załatwi swoje i zniknie. Jednak nic nie toczy się po jego myśli. Niechętnie, bo niechętnie, ale daje się wciągnąć w śledztwo. Początkowo mimochodem i od niechcenia, potem z coraz większym zaangażowaniem zagłębia się w tajemnicę śmierci Rogera i sekrety elitarnego liceum dla snobów, do którego uczęszczali obaj - zamordowany chłopak, a przed laty i sam Sebastian.
No dobrze, tak mniej więcej wygląda fabuła. W książce skupiono się na postaci Sebstiana. Ze szczegółami poznajemy jego traumę, koszmary i podejście do życia. Jest wyjątkowo irytujący i skupiony na sobie. Z całkowitym lekceważeniem traktuje wszystko i wszystkich. Autorzy nie dają nam żadnego punktu zaczepienia do polubienia tej postaci. Wiem, że geniusze (szczególnie książkowi) często mogą być także podłymi, pozbawionymi uczuć egoistami, ale Sebastian jest do tego jakiś taki drewniany, nierzeczywisty. Cały jego tok myślenia i zachowanie sprawiają wrażenie celowo przejaskrawionego. Skupienie autorów na tej postaci od razu sugeruje przygotowanie całej serii książek. Prowadzone śledztwo jest niejako z boku. 
Przyznam, że lubię powieści z bogatym przedstawieniem postaci i dygresjami ich dotyczącymi, jednak w "Ciemnych sekretach" sprawiało ono wrażenie sztuczności, celowego zwiększania objętości książki, puchnięcia tekstu. Dialogi były nieco drewniane i nienaturalne - momentami mnie irytowały. Widać różnice w stylu pisania tekstu, sądzę, że panowie autorzy pracowali osobno i połączyli swoje fragmenty. No i do tego zupełny brak elementu zaskoczenia - dość łatwo jest odgadnąć zabójcę. 
Na plus "Ciemnym sekretom" zaliczyć można przemyślaną fabułę. Wszystko było tu dopracowane, nie było niedociagnięć. W kolejnych częściach chciałabym więcej pracy profilera, bo w tej Sebastian jeszcze się nie rozkręcił. Wszystkie postacie w tej książce są zarysowane dobrze, a nawet jak już pisałam, momentami zbyt obszernie. 
W ogólnym rozrachunku "Ciemnie sekrety" to powieść, z którą miło spędziłam czas. Nie jest wprawdzie ani rewelacją, ani objawieniem na rynku kryminałów, ale całkiem niezła i z całą pewnością warto ją przeczytać. Jeśli chodzi o mnie, to zapewne przeczytam kolejne części serii o Sebastianie Bergmanie, ale to za jakiś czas. 

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt, Ciemne sekrety, Czarna owca, 2011

środa, 28 sierpnia 2013

Paul Russel "Zmyślone życie Siergieja Nabokowa"


Nigdy nie byłam zafascynowana postacią Vladimira Nabokova. "Lolita" kojarzyła mi się głównie z Jeremy Ironsem i bardzo młodą dziewczynką. Jako, że żadną miarą nie umiem zrozumieć fascynacji starszego pana małolatką, dlatego też nie ciągnęło mnie do tej książki i za ciosem, do całej twórczości Nabokova. Sytuacja nieco się zmieniła, kiedy poznałam Fretę - fankę tego autora. Jej pasja była zaraźliwa. Nie, nie rzuciłam się z zapałem na twórczość Nabokova. Zaczęłam skromniutko od Pnina. Ostatnio przyniosłam do domu także słynną "Lolitę". Jeszcze czeka na swój czas, a póki co zmierzyłam się z beletryzowaną, częściowo fikcyjną biografią nieznanego brata wielkiego Vladimira - Sergieja. 
Sergiej zawsze żył w cieniu brata. Słabszy, jąkający się, nieco bezbarwny. Nie to co Vladimir - jemu wszystko przychodziło z łatwością. Wysportowany, silny, bystry. Zdobywanie sympatii innych przychodziło mu bez trudu. Jakkolwiek Sergiej by się nie starał, tak uwaga i sympatia zawsze skupiała się na jego starszym bracie. Idealny syn i jego marna kopia. A do tego wujek Ruka - ulubieniec wszystkich. Radosny rajski ptak w arystokratycznej, konserwatywnej rodzinie. Wykazujący niezwykłą słabość do Vladimira. Słabość może zbyt wielką, zbyt poufałą, niezdrową. Zupełnie nie zwraca uwagi na zauroczonego nim Sergieja. 
Szkoła, to czas pierwszych miłości. Zakochują się obaj bracia - jeden w krzepkiej, wiejskiej dziewczynie drugi w szkolnym koledze. Kiedy prawda wychodzi na jaw, ojciec bierze się za sprowadzenie młodszego syna na dobrą drogę. A ta seksualna edukacja połączona z całkowitym brakiem akceptacji powodują jedno - Sergiej jeszcze bardziej zamyka się w sobie. Wydarzenia historyczne, rewolucja i zmiany ustrojowe w Rosji sprawiają, że rodzina rozjeżdża się po świecie. I mimo odległości, która ich dzieli, Siergiej nadal czuje się tylko cieniem brata, jego marną, niepełną kopią. Cały czas próbuje odnaleźć sobie, nie syna Nabokovów, nie brata wielkiego Vladimira, ale siebie - spełnionego człowieka. Kogoś wartego miłości i zainteresowania. Kogoś, komu warto poświęcić uwagę. Miłośnika baletu, znawcę sztuki, wrażliwego, inteligentnego człowieka. 
Akcja powieści toczy się dwutorowo. Wspomnienia z dzieciństwa i młodości, przeplatają się z obrazami bombardowanego Berlina. Dojrzały Siergiej może z innej perspektywy spojrzeć na swoje życie. Z zabiegającego o uwagę i miłość chłopca, zmienia się w mężczyznę w pewnym stopniu spełnionego. Myślę, ze tak właśnie wygląda szczęście - cały czas o nie zabiegamy, ale docenić je umiemy dopiero z pewnej perspektywy. Czy mieliśmy udane dzieciństwo? Czy umieliśmy ułożyć swoje życie? Czy kochaliśmy i byliśmy kochani? Czy szczęście polega na nieustannej nirwanie? 
Szkoda mi Siergieja. Trudno być zawsze na drugim planie. Trudno nieustannie zabiegać o uwagę. Życie w cieniu wybitnego brata jest z pewnością trudne. W oczach Siergieja Vladimirowi wszystko przychodziło bez trudu i samo. Za co się nie wziął, robił to świetnie. Nawet książki pisał mimochodem i od niechcenia. Ale w życiu nic nie jest takie proste. Siergiej nie dostrzegał, czy też nie chciał widzieć tego, kim Vladimir był. Nie tylko złotym chłopcem, nie tylko szczęściarzem. Siergiej zdawał się nie zauważać okoliczności historycznych, w których się obaj znaleźli. Zdawał się nie rozróżniać nieszczęścia związanego ze stratą świata, w którym się urodził i wychował, od swojego osobistego smutku związanego niedocenianiem. I kto był bardziej samolubny? Który z braci był bardziej zapatrzony w siebie?
Mówiąc o książce "Zmyślone życie Siergieja Nabokova" nie można pominąć jej homoseksualnego aspektu. Wraz z bohaterem książki poznajemy ówczesne środowiska artystyczne i kulturalne. Orientacja seksualna zawsze stanowiła tabu społeczne. Nawet obecnie, kiedy panuje poprawność polityczna i tolerancja, to często spotkać się możemy z homofobicznymi wypowiedziami i hasłami. I tak jak lata 20. i częściowo 30., przynajmniej w środowiskach artystycznych, cechowała tolerancja wobec homoseksualizmu, tak wraz z dojściem do władzy nazistów sytuacja diametralnie się zmieniła. Z tym także przyszło się zmierzyć - nie tylko Siergiejowi, ale także jego bratu. 
Paul Russell napisał całkiem niezłą książkę. Nie jest to może powieść wybitna, ale jest całkiem dobra. Brakuje mi w niej trochę napięcia. Jej narracja toczy się trochę jak życie Siergieja - niby pojawiają się w niej wybitne postacie historyczne, niby wszystko jest w otoczce lekkiego skandalu, ale brakuje jej ikry. Brakuje elementu, który porwałby czytelnika i nie pozwolił o tej książki odłożyć, a po przeczytaniu - zapomnieć. Autor wykonał kawał dobrej roboty, jednak jak świetny rzemieślnik, nie jak artysta.

Paul Russel, Zmyślone życie Siergieja Nabokowa, Wydawnictwo Muza, 2013

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Gillian Flynn "Mroczny zakątek"


Gillan Flynn poznałam przy okazji "Zaginionej dziewczyny". Powieść ta bardzo mi się podobała, a autorce udało się mnie zaskoczyć. Wiedziałam, że zadebiutowała ona rewelacyjnym kryminałem "Ostre przedmioty" i to właśnie po tę książkę poszłam do biblioteki. Niestety była wypożyczona, ale miła pani bibliotekarka zaproponowała mi trzecią powieść Flynn "Mroczny zakątek". Mam oczywiście kolejkę książek do czytania, dlatego "Mroczny zakątek" miałam chwilowo odłożyć do "poczekalni'. Nieopatrznie jednak postanowiłam do "Zakątka" zajrzeć. Dlaczego nieopatrznie? Ano dlatego, że wpadłam - żeby poznać zakończenie, zarwałam noc.
Siedmioletnia Libby Day przeżyła tragedię. Jako jedyna przeżyła masakrę swojej rodziny. Zginęła jej matka i dwie siostry. Dziewczynce udało się uciec. Jako winnego tych śmierci wskazała swojego 16-letniego brata Bena. Na podstawie jej zeznań chłopak zostaje skazany na dożywocie. Teraz Libby ma 33 lata, a jej życie to pasmo niepowodzeń, upokorzeń, agresji i cierpienia. Choruje na permanentną depresję i nie radzi sobie z codziennością. Nie jest w stanie podjąć żadnej pracy, a fundusz, z którego żyła właśnie się wyczerpał. Kiedy pojawia się szansa zarobienia kilkuset dolarów, kobieta nie zastanawia się ani chwili. Zgadza się na spotkanie z Klubem Zbrodni. Nie wie jednak, że będzie miała do czynienia z osobami przekonanymi o niewinności Bena i dążącymi do jego uniewinnienia. To co miało być sposobem na szybki zarobek zmienia się dla Libby w trudną i bolesną podróż w przeszłość swojej rodziny i koszmar styczniowej nocy - nocy maskary.
Mała, rezolutna i zlośliwa Libby początkowo kojarzyła mi się z małą bibliotekarką Aurorą z powieści Charlaine Harris. Jednak książek o Aurorze zupełnie nie da się porównać z "Mrocznym zakątkiem". Libby za dar przeżycia zapłaciła wysoką cenę - nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Rzadko kiedy zastanawiamy się nad tym, jaką traumę przechodzą ofiary zbrodni. Wszyscy oczekiwali, że Libby będzie biedną, małą ofiarą, "dzieciątkiem Dayów", osobą nad którą trzeba się litować. Kiedy okazuje się, ze dziewczynka jest trudna i agresywna, to każdy się jej pozbywa. Stałe zmiany domów i opiekunów, brak miejsca w życiu. Jedyne co wie z całkowitą pewnością, że jej rodzinę zabił Ben. Co stanie się, kiedy ktoś zachwieje tą jej wiarą, odbierze jej jedyny stały punkt odniesienia w życiu? Nie wiemy kto zabił Dayów. Feralny dzień poznajemy oczami Bena i Patty - matki Libby. Każde z nich opowiada swoją historię. Wszystkie fakty do siebie pasują, wszystkie klocki wskakują na swoje miejsce. Wszystko staje się oczywiste i jasne. 
"Mroczny zakątek" czyta się bardzo dobrze. Mimo, że czasem niecierpliwiłam się podczas przydługich i zbyt szczegółowych moim zdaniem scen, to później musiałam przyznać, że były jak najbardziej na miejscu, że w tej książce wszystko jest przemyślane i pasuje do siebie. Samo wyjaśnienie zagadki było ciut wymyślne - autorkę chyba poniosła wyobraźnia, jednak tego typu sytuacja miała miejsce i w "Zaginionej dziewczynie".
"Mroczny zakątek" to słabsza z dwóch czytanych przeze mnie powieści Gillian Flynn, ale jedno jest pewne  - autorka ta ma szanse na zostanie mistrzynią gatunku. Nie jest to może szczególnie wybitne dzieło, jednak na tle morza kiepskich kryminałów powieśc ta wypada całkiem nieźle. Z ogromną przyjemnością przeczytam kolejne książki tej autorki - na półce już czekają na mnie "Ostre przedmioty".
Jeśli więc macie ochotę na dobry kryminał, to szukajcie powieści Gillian Flynn. Z pewnością nie będziecie zawiedzeni.


Gillian Flynn, Mroczny zakątek, G+J Gruner&Jahr, 2011

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Nicolas d'Estienne d'Orves "Sieroty zła"


Nie mam ostatnio szczęścia do lektury. Kiedy zobaczyłam na empikowej półce powieść "Sieroty zła" od razu wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Jak zwykle dałam się nabrać na opis wydawcy, który zapowiadał "Genialny, wielowątkowy thriller". Notka z tyłu mówiła o III Rzeszy, programie eugenicznym, tajemniczych samobójstwach i tatuażach SS - no coś dla mnie! Planowałam poszukiwania tej książki po bibliotekach, ale kochana Szpiegula sprezentowała mi ją na urodziny. Przerwałam lekturę "Drooda" i od razu się za nią zabrałam. Z każdą stroną mina mi rzedła. Gdzie ten genialny thriller? Gdzie książka, która miała mnie porwać, zachwycić, przerazić? No z całą pewnością nie tu.
Młoda sfrustrowana dziennikarka Anais Chouday żyje od zlecenia do zlecenia. Jej przyjaciel Clement proponuje jej wykonanie pracy zleconej za niebagatelną kwotę 100 tysięcy euro. Dziewczyna miałaby zbierać materiały dotyczące III Rzeszy i klinik położniczych Lebensbornu do książki tajemniczego Vidkuna Vennera. Chojny zleceniodawca okazuje się historykiem amatorem, pasjonującym się hitlerowskimi Niemcami. Dziwny blondyn w typie aryjskim fascynuje Anais, budzi ciekawość i niechęć jednocześnie. Dziewczyna daje się porwać jego pasji i wyrusza z nim w podróż szlakiem Lebensbornu. Przy okazji pozna też historię swojego pochodzenia.
Opowieść o badaniach prowadzonych przez Wikinga i Anais przeplatana jest historią śledztwa dotyczącego tajemniczej śmierci kobiety z tatuażem SS, prowadzonego w 1987 roku przez francuskiego policjanta Gilesa Chauviera. Trzecim wątkiem prowadzonym przez autora jest opowieść dwunastoletniej Leni  Rahn - sieroty żyjącej w dziwnej kolonii w Norwegii, która w 1938 roku próbuje poznać tajemnicę groźnej wyspy Halgadom. 
Tak wygląda zarys tej historii. Niby wszystko powinno być ok, ale dawno nie czytałam takiego nagromadzenia absurdów. Przyznaję, że zakończenie książki zupełnie mnie przerosło. Nie chciałabym tu spoilerować, więc powiem tylko, że czego tam nie ma... Od wymyślnych teorii historycznych, przez zmartwychwstania, po rozwiązania biologiczne, z zakresu science fiction,  o których chciałabym zapomnieć.
Główna bohaterka jest najbardziej irytującą mnie postacią literacką ostatniego roku, czy dwóch. Nie dość, że zupełnie nie rozumiem dlaczego została zatrudniona do tego zlecenia - jestem przekonana, że za te pieniądze mogła chociaż trochę czasu poświęcić zgłębieniu literatury przedmiotu, to jeszcze jej reakcje na badany temat były dziwne i śmieszne. Nie wiem, czy ktokolwiek na jej miejscu, zamiast poznawać historię, oburzałby się, że spotkał córkę Himmlera. Dziewczyna jest po prostu wkurzającą egoistką. Wikingowi też niczego nie brakuje - jego zachowania wobec Anais są niesmaczne i nienaturalne. 
Książka faktycznie jest wielowątkowa, jednak czy genialna i pasjonująca? Dla mnie nie. Przez jej karty przewijają się postacie historyczne, fakty mieszają się z wybujałą wyobraźnią autora. Są tu wszyscy - od Himmlera po Aleistera Crowleya. Dla mnie to zbyt dużo, chaotycznie, ale jednocześnie zupełnie nudno i bez polotu.
Jestem bardzo rozczarowana lekturą "Sierot zła". Miałam nadzieję na świetną książkę, która porwie mnie od pierwszej strony i będzie trzymać aż do ostatniej. Tak się niestety nie stało. Z całą pewnością nie przeczytam już żadnej książki tego autora. Wiem, że program eugeniczny jest świetną pożywką dla fantastycznych teorii i pomysłów, jednak powinny być tego jakieś granice - a według mnie tych właśnie panu Nicolasowi d'Estienne d'Orves zabrakło. 

Nicolas d'Estienne d'Orves, Sieroty zła, Wydawnictwo WAB, 2009

piątek, 16 sierpnia 2013

Hanna Winter "Giń"


Ostatnio nieco zaniedbuję blog. Wiadomo - urlop nie sprzyja spędzaniu czasu przy komputerze. Do tego mam problemy okulistyczne, które nie sprzyjają ani czytaniu, ani patrzeniu na monitor. Chyba czas przejść na audiobooki. Mimo wszystko, powoli, bo powoli, ale czytam książki ze zgromadzonych wcześniej stosików. Ostatnio na tapet trafił niemiecki kryminał "Giń".
Bardzo lubię kryminały. Lubię też wiedzieć, jak wygląda autor czytanej przez mnie aktualnie książki. Autorka kryminału "Giń" Hanna Winter wygląda wyjątkowo pięknie i interesująco. Niestety nie można tego powiedzieć o jej drugiej powieści.
Życie nie było łaskawe dla Lary Simmons. Bolesne rozstanie z mężem i samotne macierzyństwo podkopały jej pewność siebie. W końcu udaje jej się stanąć na nogi i spełnić marzenie - otwiera przytulną kawiarnię w centrum Berlina. W drodze powrotnej z otwarcia swojego lokalu Lara zostaje porwana przez seryjnego mordercę. Kobiecie udaje się uciec, ale w aucie mordercy została jej torebka. Morderca zna adres kobiety i nie jest ona bezpieczna. Policja obejmuje Larę programem ochrony świadków. Teraz jako Karolina Wohler zaczyna nowe życie na północy Niemiec. Jednak ten morderca nie zostawia niedokończonych spraw. Zrobi wszystko, żeby znaleźć i zabić Larę.
No i co? Mamy wszystkie składniki niezłej powieści. Może niezbyt oryginalnej, ale odpowiednio podana ma wszelkie szanse stać się hitem. Niestety w tym przypadku tak nie jest. Pomijam już schemat, na którym skonstruowana jest książka - wszystko tu jest oczywiste lub absurdalne. Nie ma tu nawet iluzji prawdopodobieństwa i minimum logiki. Tak pisać powieści, kto każdy potrafi - po co starannie tworzyć intrygę, skoro można zakończenie wzorować na telewizyjnych, niskobudżetowych dreszczowcach czy wziąć z kosmosu? Postacie stworzone przez autorkę są papierowe do granic możliwości. Nie rozumiem ich i nie jestem w stanie się z nimi utożsamiać. Główna bohaterka zachowuje się dziwnie i nielogicznie. Relacje między bohaterami są płytkie i jałowe. Nie jesteśmy oczywiście w stanie odgadnąć kto jest mordercą, ponieważ chyba został on przez autorkę wybrany metodą losową. Wyjaśnienie zagadki jest pozbawione sensu. 
Muszę też uczciwie przyznać, że do mojego negatywnego odbioru powieści rękę przyłożyła też tłumaczka - zastosowała wyjątkowo irytujący mnie manewr - spolszczyła imiona. Jest to akceptowalne w książkach dla dzieci, w kryminale raczej razi. 
Do plusów powieści "Giń" należy wydanie - podoba mi się taka forma książki - wklejona tasiemkowa zakładka, odpowiednia grubość okładki, czytelny druk. To wszystko sprawia, że powieść czyta się z przyjemnością. Kolejnym plusem jest lekkie pióro pani Winter. Język, którym operuje jest bardzo prosty, a książkę czyta się bardzo szybko. Wprawdzie bez specjalnego zaangażowania w akcję, ale to plus dla wakacyjnych lektur. 
Decyzję o wyborze lektury każdy oczywiście podejmuje sam, jeśli jednak miałaby radzić, to proponuje odpuścić sobie tę książkę. Mimo tego myślę, że Hanna Winter ma ogromne szanse na medialną karierę. Jej wyjątkowa uroda świetnie sprzedaje się w kolorowych pismach. 

Hanna Winter, Giń, Fabryka Słów, 2012

sobota, 10 sierpnia 2013

Gregory Funaro "Palownik"



Lato to idealny czas na kryminały. Do tego powieść Gregory'ego Funaro "Palownik" zapowiada się wyśmienicie. Przynajmniej według opisu na okładce. Ba! Wydawca zamieścił na niej nawet krótką opinię bardzo szanowanego przeze mnie polskiego profilera Jana Gołębiowskiego. Chyba powinnam być jednak uważniejsza w czytaniu tych opisów, nawet cytowane słowa Gołębiowskiego nie chwalą książki - są raczej szukaniem jej dobrych stron.
Znany adwokat Randall Donovan zostaje brutalnie zamordowany. Jego ciało odnaleziono wbite na pal. Jednak Donovan nie jest jedyną ofiarą Palownika. Morderca przekazuje policji złowieszcze przesłanie: "Wróciłem" wypisane w różnych językach na ciałach nieszczęśników. Kto ma powrócić? Czyżby morderca uważał się za spadkobiercę okrutnego księcia Vlada Draculi? Śledztwo przejmuje detektyw Sam Markham.
Nie wiedziałam, że "Palownik" jest drugą powieścią o Samie Markhamie - spokojnie można ją czytać nie znając wcześniejszego śledztwa pana detektywa. Pierwsza część "Rzeźbiarz" wzbudziła zachwyt czytelników. Trudno mi się do tego odnieść, bo jej nie czytałam. Jeśli chodzi o "Palownika", to mam mieszane uczucia. Z jednej strony książkę czytało się szybko, a treść była interesująca. Z drugiej jednak strony raziły mnie uproszczenia i nielogiczności fabularne. Przyznam, że spodziewałam się czegoś lepszego. Miałam nadzieję na opowieść, która zmrozi mi krew w żyłach i będzie trzymać w niepewności do ostatniej strony. Jasne - sposób zabijania wybrany przez Palownika był wyjątkowo okrutny, jednak to nie wystarczy do stworzenia dobrego kryminału. Zdecydowanie słabe są rozdziały o uroczej studentce i uczelnianym teatrze, trudno mi "kupić" przemiany zabójcy, no i wyjatkowo drażniły mnie retrospekcje i przemyślenia Sama Markhama. Za to na plus zaliczyć tej powieści można skomplikowany (chociaż mało wiarygodny) motyw zabójstwa i dużą ilość magicznych symboli, mitów i pradawnych wierzeń wykorzystanych przez autora.
Mimo wszystko "Palownik" spełnia wszystkie warunki stawiane letniej lekturze. Akcja toczy się błyskawicznie, książkę czyta dobrze oraz szybko, no i nie wymaga ona naszej szczególnej uwagi. Nie musimy martwić się, że coś nam umknie. Jeśli więc ktoś szuka lekkiej lektury, to gorąco polecam "Palownika".

Gregory Funaro, Palownik, Prószyński i S-ka, 2013

czwartek, 1 sierpnia 2013

Stosik sierpniowy


Ufff.. odliczam dni do urlopu. Mam nadzieję, że pogoda w sierpniu będzie dorównywała tej lipcowej. Jak co roku mam w planach odpoczynek, opalone nogi i mnóstwo przeczytanych książek. I pewnie, jak co roku nic mi z tych planów nie wyjdzie. Ostatni miesiąc przyniósł mniej nowości w mojej biblioteczce. Za to mam aż dwa powroty, czyli powieści, które już kiedyś miałam/czytałam. To "Klub Dumas" i "Z zimną krwią". Obie te książki bardzo lubię. Miałam swój "Klub...", ale wyspacerował mi z domu na wieczne oddanie. Po latach straciłam nadzieję, że wróci. Kiedy więc zobaczyłam, że kieszonkowa wersja tej książki jest w sporej promocji, to ją kupiłam. Książkę Trumana Capote czytałam w wersji bibliotecznej. Są czasem takie powieści, które lubię mieć swoje. Tę znalazłam w allegrowym antykwariacie. Bardzo cieszę się, że jest. 
Postanowiłam podjąć kolejną próbę poznawania Ameryki - tym razem  z Dorotą Warakomską. Mam nadzieję, że tym razem będzie to bardzo udana podróż. 
Ostatnio Iza z bloga Czas-odnaleziony przywiozła mi do poczytania "Zło". Tym razem uraczyła mnie kryminałem "Ciemne sekrety". Mam nadzieję, że będzie równie dobra. 
No i na koniec "Jaśki". Książka dla mojego synu. Teraz wraca z wakacji u babci i będziemy razem poznawać przygody sympatycznego rodzeństwa.
Na zdjęciu nie ma jeszcze jednej książki. To nieco przedwczesny prezent urodzinowy od Szpieguli. Książka "Sieroty zła" czeka juz na mnie w Matrasie. Dziękuję bardzo :*


Dobrze.  Nie pozostaje mi nic innego, niż życzyć Wam udanego sierpnia i miłej lektury :)