books on my mind: czerwca 2012

piątek, 29 czerwca 2012

Harlan Coben "W głębi lasu"


Czwórka uczestników obozu letniego w nocy wykrada się do lasu. Dwoje z nich znaleziono z podciętymi gardłami, dwoje zniknęło. Ta tragedia kładzie się cieniem na życiu brata jednej z ofiar - Paula. 
20 lat później Paul Copeland jest prokuratorem z ambicjami politycznymi. Mimo, że spotykało go w życiu wiele złego, a może właśnie dlatego, jest całkowicie oddany swojej pracy. Niedawno owdowiały stara się jak najlepiej wychować córkę Carę. Zarządza także fundacją wspierającą ludzi walczących z rakiem.
Poznajemy go gdy prowadzi sprawę o gwałt. 16-letnia ciemnoskóra dziewczyna zostaje brutalnie zgwałcona przez dwóch białych, bogatych synów miejscowej elity. Ojcowie sprawców zrobią wszystko, by chronić swoje dzieci. Nieugięty prokurator nie zgadza się na ugodę. Ojciec jednego ze sprawców wynajmuje agencję detektywistyczną, która ma przeszukać przeszłość Paula i znaleźć "haka" na niego. To działanie sprawia, że koszmar sprzed 20 lat wraca...
"W głebi lasu" to porządnie napisany solidny kryminał. Akcja jest wartka, wciąga od pierwszej strony i nie pozwala się nudzić. Z ogromnym zainteresowaniem, aż do ostatniej strony śledzimy losy bohaterów. Akcja pełna jest nagłych zwrotów, ale jednocześnie nie wydaje się być komplikowana na siłę, czy zbyt wydumana. Książkę czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Żaden ze zwrotów akcji nie razi zbytnią sztucznością. Nie ma też w "W głębi lasu" nadmiaru zbędnej brutalności. Widać, że nie jest ona niezbędna, żeby przykuć uwagę czytelnika.
"W głębi lasu" czytało się bardzo dobrze. Jestem też przekonana, że za 2 dni zapomnę o czym ta książka była. Przyznaję, że kiedy nie patrzyłam na okładkę, to miałam już problem z przypomnieniem sobie tytułu :D Reasumując: Coben nie jest może artystą, ale jest świetnym rzemieślnikiem, a "W głębi lasu" warto poczytać bujając się w wakacyjnym hamaku..

Harlan Coben, W głębi lasu, Albatros, 2011

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Karen Doornebos "Dama w opałach"


Po przeczytanych ostatnio dość brutalnych kryminałach potrzebowałam czegoś słodkiego dla odreagowania. Nie jestem fanką literatury kobiecej, ale zdecydowałam się na "Damę w opałach". 
Bohaterką tej książki jest dobiegająca czterdziestki Chloe Parker. Jej życie się sypie - były mąż właśnie żeni się z młodą i piękną businesswoman, córka Chloe - Abigeil uwielbia macochę, mała firma prowadzona przez pechową bohaterkę chyli się ku plajcie. A Chloe, miłośniczka książek Jane Austen, uważa, ze powinna była urodzić się w Anglii 200 lat wcześniej - wtedy życie było łatwiejsze i piękniejsze. 
Abigeil wraz z przyjaciółką matki Emmą zgłaszają Chloe do udziału w telewizyjnym show dotyczącym twórczości Jane Austen. Nagroda jest bardzo wysoka i pozwoliłaby naszej bohaterce na uratowanie firmy. Jakież jest zdziwienie Chloe, kiedy na miejscu okazuje się, że ma uczestniczyć w austenowskiej wersji "Kawalera do wzięcia", o romantycznym tytule "Na randce z panem Darcy".
O serce kawalera, przystojnego i bogatego Sebastiana Wrightmana rywalizuje 8 dam. Wszystko odbywa się w zamkach, w strojach z epoki, z służącymi. Minusem jest brak współczesnych kosmetyków i urządzeń sanitarnych.
Czy Chloe odnajdzie się w tych czasach? Czy zdobędzie serce pięknego Sebastiana? Czy wszystko jest tym, czym się wydaje? Czy ludzie przyzwyczajeni do współczesności są w stanie żyć w realiach epoki?
"Dama w opałach" jest książką lekką i przyjemną. Czyta się ją szybko i jeszcze szybciej zapomina. Zupełnie nie mogłam połapać się w zasadach kierujących "Randką z panem Darcy". Nie wiem też dlaczego Chloe kompletnie nie orientowała się, w jakim programie bierze udział. Dodatkowo jeszcze tajemnica pana Wrightmana była dla mnie zupełnie jasna i nie wiem dlaczego Chloe i inne panny biorące udział w programie jej nie odkryły. Chloe zachowywała się irracjonalnie i często była zwyczajnie denerwująca. Usunęłabym ją już przy jednej z pierwszych ceremonii zapraszania. 
"Dama w opałach" jest idealną lekturą na urlop. Świetnie sprawdzi się na plaży, w pociągu, czy na łące. Jest to książka przyjemna, chociaż przyznaję - chciałabym bardziej holywoodzkiego zakończenia. To, które podarowała nam autorka jest jest moim zdaniem w bardzo w powściągliwym stylu Jane Austen. 
Po przeczytaniu "Damy w opałach" mogę spokojnie i z czystym sercem wracać to moich ulubionych kryminałów i thrillerów.

Karen Doornebos, Dama w opałach, Znak 2012

Recenzja dla Szczecinczyta.pl

wtorek, 19 czerwca 2012

Book change + sesja

Jak już pisałam, byłam ostatnio na zorganizowanej w Szczecinie akcji wymiany książek pod szyldem Book-change. W czasie wymiany można było dać się zdjąć w ramach akcji "Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka".  Efekty pracy pani fotograf można obejrzeć na na facebookowej stronie Book Change.
Jako, że też dałam się zdjąć, to proszę, oto ja. Za zgodą autorki zdjęć obcięłam sobie fotociążę ;)


Maxime Chattam "W ciemnościach strachu"


To moje kolejne spotkanie z twórczością Maxime Chattama. "W ciemnościach strachu" jest drugą częścią trylogii o inspektorze Brolinie. O pierwszej części można przeczytać TU.
Akcja drugiej książki zaczyna się od katastrofy samolotu, a dalej napięcie stale rośnie. Były profiler FBI - Joshua Brolin po trudnych przeżyciach, jakie spotkały go podczas łapania "Kata z Portland" postanowił rzucić pracę w policji  i poszukać swego miejsca w życiu. Miejscem tym okazuje się praca prywatnego detektywa, specjalizującego się w poszukiwaniach zaginionych osób. Podczas kolejnego zlecenia trafia do Nowego Jorku, gdzie na jego drodze staje skrzyżowanie Angeli Bassett i Angeliny Jolie (można to sprawdzić na str. 20) - dektektyw Annabel O'Donnel.  Właśnie pracuje ona nad tajemniczą sprawą zaginięć ludzi. Jedynym tropem prowadzącym do sprawców jest dziwna szalona dziewczyna, która przemierza park ze skalpem w dłoni.Kiedy śledztwa Brolina i Annabel krzyżują się, postanawiają oni połączyć swoje siły w walce z dziwną i przerażającą sektą Kalibana. 
Druga z książka trylogii zaskakuje. Nie tyle tym, kto jest mordercą (tego można się szybko domyślić), ale tym, co potrafi wytworzyć umysł autora. "W ciemnościach strachu" jest przepełniona brutalnością i zdumiewającymi opisami pokręconych wytworów umysłów psychopatów. W swym przesłaniu morderca poniekąd ma rację, częściowo się z nim zgadzam. Jesteśmy nastawieni na konsumpcję, na kupowanie. Za pieniądze można teraz kupić wszystko, liczy się tylko to, ile możemy, czy chcemy za to zapłacić. 
Książkę tę, tak jak jej poprzedniczkę, czyta się dobrze. Przyznaję, ciut irytuje mnie Brolin. Stanowi pewnie jakieś niespełnione marzenia autora o bohaterze idealnym i pewnie jego alter ego. W wolnym czasie chadza w lnach i wdzięcznie odrzuca przydługie włosy z czoła, na strapienie i kłopoty proponuje swoim gościom kąpiel (co dla mnie jest irracjonalne), jest zawsze opanowany, rozsądny i zupełnie ... nudnawy. Ale to wszystko drobiazgi. Trylogia Chattama, nie jest arcydziełem gatunku, ale jest solidnie napisaną powieścią. Realizm został przez autora podkreślony świetną znajomością pracy policji i laboratoriów kryminalistycznych oraz topografii Nowego Jorku. Nie jestem fachowcem i nie umiem zweryfikować wiedzy autora. Zakładam, że solidnie przygotował się do tematu.
Jestem pewna, że przeczytam ostatnią część trylogii, tym bardziej, że mam ją na półce. Nie wiem jednak, czy zdecyduję się na pozostałe książki Chattama.Może kiedyś, bo póki co mam przesyt. Muszę dla odmiany przeczytać coś przesłodzonego. Może wtedy odreaguję zaserwowaną mi brutalność.

Maxime Chattam, W ciemnościach strachu, Sonia Draga, 2006

niedziela, 17 czerwca 2012

Book-change w Szczecinie

W sobotę w szczecińskiej Brama Jazz Cafe odbyła się darmowa wymiana książek z cyklu Book-change. Zasada była prosta - możesz wybrać sobie ze stołu tyle książek, ile przyniosłeś na wymianę. Dodatkowo można było wziąć udział w sesji zdjęciowej pod hasłem "Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka".
Impreza odbywała się w bardzo sympatycznej atmosferze. Wśród książek znaleźć można było bardzo fajne tytuły. Atmosfera była bardzo miła. Cieszę się, że mimo deszczu dotarłam na tę wymianę. Mam nadzieję, że tego typu imprezy będą się powtarzały i miały charakter cykliczny :)



A tu stosik z książkami, które przyniosłam sobie z tej wymiany: 

czwartek, 14 czerwca 2012

Philip Zimbardo "Efekt Lucyfera"


Każda osoba, która studiowała nauki humanistyczne lub, która interesuje się psychologią z pewnością zetknęła się z nazwiskiem profesora Zimbardo.Większość z nas słyszała też o słynnym eksperymencie stanfordzkim, nazywanym też więziennym, któremu profesor Zimbardo przewodniczył. "Efekt Lucyfera" to rozważania nad zachowaniami, jakich potrafią w określonych warunkach dopuścić się ludzie, zapis tego eksperymentu, omówienie sytuacji w więzieniu Abu Ghraib i wielu innych strasznych zdarzeń (byłam przerażona), a wszystko to uzupełnione o rozważania profesora na temat skłonności ludzi do czynienia zła.
Latem 1971 roku w lokalnej gazecie ukazało się ogłoszenie o  naborze ochotników do uniwersyteckiego eksperymentu. Spośród 70 chętnych wybrano 24 mężczyzn, który spełniali wszystkie kryteria -  nie byli wcześniej karani, nie używali narkotyków, byli zdrowi fizycznie i psychicznie. Grupę tę losowo podzielono na skazanych i strażników. Dla dodania eksperymentowi  autentyczności skazani zostali aresztowani w swoich domach i przewiezieni do zorganizowanego w piwnicach Uniwersytetu Standfordzkiego więzienia. Po typowych czynnościach towarzyszących przyjęciu więźniów, eksperyment się rozpoczął.
Skutki eksperymentu były zaskakujące. Zachowanie strażników i więźniów szybko wymknęło się spod kontroli profesora. Po 6 dniach Christiana Maslach (Krystyna Maślak), doktor psychologii i obecna żona Zimbardo (pobrali się rok po zakończeniu eksperymentu) zwróciła jego uwagę na moralną stronę przedsięwzięcia, na to, że eksperyment nie wpłynął tylko na strażników i więźniów, ale zmienił także postrzeganie zła samego profesora. Po jej uwagach eksperyment przerwano (co zasmuciło niektórych ze strażników).
Temat łatwości czynienia zła jest niezwykle interesujący. Przyznam, że już samo czytanie opisu eksperymentu stanfordzkiego sprawiło, że czułam się przytłoczona. Każdy z nas wie o tym eksperymencie, ale opisywany z naukową skrupulatnością, godzina po godzinie, staje się czymś, w czym poniekąd uczestniczymy. Przerażające jest to, jak blisko człowiekowi do odkrycia złej strony swojej  natury. W czasie wojny Niemcy powtarzali, że tylko wykonywali rozkazy. Może faktycznie tak było. Tak łatwo zatrzeć granice między tym co dobre, a tym co złe. Jak łatwo przesunąć próg tolerancji na złe zachowania. Czy możemy oceniać? Czy mamy do tego prawo? Pewnie, łatwo powiedzieć, siedząc w ciepłym fotelu: "Nigdy bym tak nie postąpił". Czy aby na pewno? Mam wątpliwości. Coraz więcej brutalnych i agresywnych zachowań jest we współczesnym świecie akceptowalne. Zmieniają się normy społeczne i moralne. Wiadomości epatują nas złem i śmiercią. Co to za seryjny morderca, jeśli  zabił "tylko" 3 osoby? A co to za katastrofa,. jeśli zginęło "tylko" 5 osób? A strażnicy z Abu Ghraib to jacyś psychopaci i zwyrodnialcy. Serio? A może oni niczym, się od nas nie różnią?
I tu powtórzę znane powiedzenie: "Znamy się na tyle, na ile nas sprawdzono". Nigdy nie możemy z zupełnie czystym sumieniem powiedzieć: "Nie, ja bym tak nie postąpił". Ogrom zła opisanego przez Zimbardo poraża, ale najgorsze jest to, że bestią może z łatwością stać się każdy z nas.

Philip Zimbardo, Efekt Lucyfera, Wydawnictwo Naukowe PWN, 2008

piątek, 8 czerwca 2012

Maxime Chattam "Otchłań zła"



Wiele słyszałam o trylogii Maxime Chattama. Jedni zachwycali się nią, porównując do kultowego filmu "Siedem", inni twierdzili, że to dno i bąbelki. Niezrażona tymi zły opiniami postanowiłam wyrobić sobie własną opinię na temat tej trylogii. "Otchłań zła" początkuje tę trylogię.
Młoda i piękna studentka Juliette zostaje porwana przez psychopatycznego mordercę. W ostatniej chwili życie ratuje jej przystojny profiler kryminalny - Joshua Brolin. Zabija psychopatę. Wkrótce po tym wydarzeniu drogi ofiary i wybawcy rozchodzą się. Po roku w Portland zaczyna się kolejna seria zabójstw. Wszystko wskazuje, że niedoszły oprawca Juliette powrócił z martwych. Brolin znów podejmuje śledztwo, w którego prowadzeniu pomaga mu Juliette.
Maxime Chattam zastosował ten sam zabieg, który krytykowałam ostatnio w "Małym miasteczku" Zalewskiego - jest Francuzem, a akcję powieści umieścił w Stanach Zjednoczonych. Jest to minus tej książki, aczkolwiek zachwycająca jest wiedza pisarza na temat amerykańskich procedur policyjnych oraz z zakresu medycyny sądowej.
Książka trzyma w napięciu. Są przystojni bohaterowie, jest psychopata, do tego wszystkiego dodano trochę ezoteryki i zagmatwaną tajemnicę. Niestety, w trakcie czytania cały czas miałam wrażenie, że czytałam tę książkę już wcześniej. Wrażenie takie jest spowodowane przewidywalnością akcji, wykorzystaniem pewnego szablonu i znanych już scen. Szybko można zorientować się, kto jest mordercą. Potrafię zrozumieć motywy irracjonalnego zachowania głównej bohaterki, ale samo rozwiązanie zagadki jest jednak zbyt wydumane.
"Otchłań zła" to niezły thriller. Lekki i niezbyt skomplikowany. Przeczytałam go z prawdziwą przyjemnością. Z całą pewnością przeczytam kolejne części trylogii, chociaż rozbawiło mnie, kiedy autor już na wstępie swojej drugiej książki daje czytelnikom "drobną radę", żeby poczekali do zmroku i wtedy zasiedli do jego "dzieła". Mam wrażenie, że Maxime Chattam uwierzył w to, że jest mistrzem pióra. No niestety, mistrzem to on z pewnością jeszcze nie jest. Nie wiem, jak kolejne książki w trylogii, ale "Otchłań zła", mimo, że jest niezła, to nie jest perełką, nie wyróżnia się na tle innych książek tego gatunku.
No cóż, to poczekam do zmroku i zabiorę się za czytanie drugiego tomu trylogii.

Maxime Chattam, Otchłań zła, Sonia Draga, 2006

poniedziałek, 4 czerwca 2012

Stephen King "To"


Z dzieciństwa pamiętam film, w którym grupa dzieciaków, w dość ponury i pochmurny dzień uciekała przez uśmiechniętym klownem, który dzierżył w dłoni naręcze baloników.  Zapomniałam o tym filmie, chociaż przyznaję - niechęć do klownów została mi do dzisiaj. Niedawno czytałam "Dallas '63". Jego bohater zawitał na trochę w niezbyt gościnne progi położonego w Maine miasteczka Derry. To przypomniało mi o horrorze sprzed lat. Zdecydowałam się na przeczytanie książki "To" Kinga. 
W miasteczku Derry źle się dzieje. Szerzy się w nim zło, giną dzieci. Co jakiś czas ma tu miejsce jakaś masakra, ale mieszkańcy zdają się o tym nie pamiętać. Wakacje 1958 roku są wyjątkowe dla siedmiorga dzieciaków - każde z nich spotyka na swojej drodze zło w czystej postaci. Te wakacje zmieniają całe ich życie. Łączą się w klub Frajerów i razem stają do walki ze złem. To wydarzenie zmieni całe ich życie. Składają przysięgę, która po 27 latach znowu sprowadzi ich do znienawidzonego miasteczka i każe im ponownie stanąć twarzą w twarz z lękami z dzieciństwa. Czy wystarczy im wyobraźni i odwagi, żeby pokonać zło?
Przyznaję, że z filmu oglądanego w dzieciństwie pamiętałam tylko klowna. Bardzo byłam ciekawa, jak King rozwiązał zagadkę Tego. Książka ta ma 1100 stron i nie mogłam doczekać się zakończenia.  Zdecydowałam się ponownie obejrzeć film. Teraz oczywiście nie zrobił już na mnie takiego wrażenia, jak kiedyś. Cieszę się też, że przeczytałam książkową wersję tej opowieści. Filmowa była bardzo spłyconym, kiepskim odbiciem książki. W swej powieści King stopniowo wprowadza nas w to, co zdarzy się w finale. Każda poboczna opowieść, każdy symbol, czy słowo mają tam znaczenie. Dzięki nim poznajemy prawdziwe oblicze Zła. Pierwotnego, nieogarnionego Zła. Nie ma ono początku, ani końca, nie ma kształtu, formy, granic. Jak zmierzyć się z czymś takim? Jak poradzi z nim sobie klub Frajerów?
"To" to nie tylko opowieść o walce ze złem, ale także opowieść o dorastaniu w małym miasteczku, o przyjaźni, o końcu dzieciństwa i wchodzeniu w dorosłość. Decyzje bohaterów nie zawsze są dla nas zrozumiałe, ale logicznie wynikają ze świetnie nakreślonych osobowości.
Stephen King zdecydowanie jest mistrzem gatunku. Czytanie jego książek to prawdziwa przyjemność. Wraz z nim zanurzamy się w mroczny świat Derry. Mistrzowsko maluje przed naszymi oczami obraz małego, przesiąkniętego złem miasteczka. Jego postacie są pełnokrwiste i pełne życia. Ich historie pozwalają nam lepiej poznać ich i  zrozumieć. Wszystkie elementy układanki, które daje nam King składają się w logiczną całość.Nie żałuję ani minuty spędzonej z tą książką.

Stephen King, To, Wydawnictwo Albatros, 2009

niedziela, 3 czerwca 2012

Szymon Hołownia "Tabletki z krzyżykiem"


Uwielbiam dyskusje o religii, filozofii i wierze. Mogę na ten temat dyskutować z każdym chętnym, czy to ksiądz katolicki, czy świadek Jehowy, poganin, czy ateista. Lubię i już. Uważam, że dzieci w szkole zamiast religii powinny mieć zajęcia z religioznawstwa. W kwestii wiary i światopoglądu  każdy powinien wyrobić sobie swoje własne zdanie. Przyznaję - uwielbiam książki wyjaśniające różne zagadnienia religijne. Od zabawnego "Roku biblijnego życia", przez książki o ateizmie, po mniej lub bardziej poważne prace o religii. Lubię też dyskusje na forach.
Książkę Hołowni odkryłam na empikowej półce jeszcze przez karierą autora w telewizyjnym reality show. Przejrzałam ją wówczas na szybko i wydała mi się bardzo interesująca. Wtedy jej nie kupiłam, ale kiedy teraz zobaczyłam ją na bibliotecznej półce, to od razu wiedziałam, że chcę ją przeczytać. 
Treść książki podzielona jest na cztery części - pigułki główne: o sławnych ludziach, fundamentalne, okołonaukowe i pośmiertne. Każda z tych części zawiera wiele pytań, które zadawać sobie mogą czytelnicy. Jak z tymi pytaniami radzi sobie Hołownia? Otóż radzi sobie całkiem nieźle. Podziwu godne jest przygotowanie merytoryczne autora. Oczywiście razi mnie, że raz odpowiedzi na pytanie potraktowane są wykrętnym "tego nie wiemy", a raz odpowiedzi (które w mojej ocenie są spekulacją) podsumowywane są: "ta odpowiedź nie budzi wątpliwości. Biblia tak mówi i koniec". Przykład? Już w pierwszym rozdziale ilość mordów w Biblii tłumaczona jest ludzką naturą osób spisujących Biblię. Jednocześnie w tabletkach fundamentalnych Hołownia z całą stanowczością powołuje się na boskie pochodzenie Pisma Świętego. 
Podoba mi się poczucie humoru, z jakim napisane są "Tabletki z krzyżykiem". Stylem nieco przypominają mi książki mojej ulubienicy Mary Roach. Z resztą o Mary Roach Hołownia także w swojej książce wspomina, wypominając jej złośliwość. No cóż - z całą pewnością złośliwość obojga autorów można porównać. 
Do minusów "Tabletek z krzyżykiem" zaliczyć można fakt, że im dalej w las, tym więcej drzew. W miarę czytania książka staje się nużąca, żeby nie powiedzieć - nudna. Tak, jakby autorowi zabrakło początkowej pary. 
"Tabletki z krzyżykiem". Szymona Hołowni są książką ciekawą. Jestem pod wrażeniem zapału pana Szymona w krzewieniu wiary w Polakach. Większość z nich nie zna swojej własnej wiary. Może takie pozycje, jak "Tabletki" skłonią czytelników (szczególnie młodych) do głębszej refleksji nad tym, w co wierzą. Polecam.

Szymon Hołownia, Tabletki z krzyżykiem.Pierwsza pomoc w lękach związanych z Bogiem, końcem świata i duchami, Znak, 2007

piątek, 1 czerwca 2012

stosik czerwcowy


Początek czerwca mam zaplanowany w szpitalu. Przygotowałam się na ten czas książkowo. Mam zamiar przeczytać "Taniec ze smokami" oraz trylogię Chattama. Dla urozmaicenia biorę sobie także "Metamorfozy MM". Dodam tylko, że mam plan w końcu przeczytać także "Blondynkę". Nie ma jej na zdjęciu, bo już mi wstyd :D
Na wszelki wypadek wezmę sobie także czytnik W szpitalu czas wolno płynie i lepiej nie zostać bez lektury :)