books on my mind: kwietnia 2012

niedziela, 29 kwietnia 2012

Steve Sem-Sandberg "Biedni ludzie z miasta Łodzi"


Kiedy pierwszy raz usłyszałam o książce "Biedni ludzie z miasta Łodzi" od razu wiedziałam, że muszę ją przeczytać.W końcu trafiła ona w moje ręce.
Książka jest odpowiednio gruba - ma 630 stron. Na okładce umieszczono przedruk autentycznego zdjęcia z łódzkiego getta, ze zbiorów Jüdisches Museum we Frankfurcie nad Menem.
Bardzo trudno mi było czytać "Biednych ludzi..". Jest to jedna z tych książek, dzięki którym możemy poznać getto prawdziwe, a nie ułagodzoną wersję, pełną bohaterskich, bądź na wskroś złych,  czarno-białych postaci. Ludzie w książce Sem-Sandberga są realni, pełni sprzeczności, myślący głównie o sobie. Sposób, w który napisana jest ta książka męczy, przygnębia i zasmuca. Wszystko jest brudne i fizycznie i moralnie. Ta szarość przytłacza i przygniata czytelnika. Tu nawet romantyczne zrywy serca cuchną potem i węglowym miałem, a osoba, która ratuje dzieci może być jednocześnie pedofilem.
Tak w czasie wojny, jak i po niej mówiło się o radach żydowskich w gettach. Budziły one wiele kontrowersji, a ich przewodniczący mogli próbować bohatersko ratować tylu swoich towarzyszy niedoli, ilu to było możliwe lub dać się ponieść swojej pysze i żądzy władzy. Łódzki przewodniczący Judenratu - Chaim Rumkowski należał do tej drugiej kategorii. Wojna zamieniła tego marnego człowieka w pana życia i śmierci. Tak mu się przynajmniej wydawało. Sądził, że jeśli bezkrytycznie przyjmie wszystkie warunki Niemców i stworzy z getta niezwykle sprawną fabrykę, to uda mu się zmienić getto w swoje prywatne miasto. Mówił "moje miasto", "moi ludzie", "moje dzieci". No właśnie dzieci.. Rumkowski ratował dzieci, zbierając je w zarządzanym przez siebie domu dziecka. Ale czy robił to powodowany dobrymi pobudkami, czy tworzy sobie zaplecze do bezkarnego zaspokajania swoich pedofilskich skłonności?
Ale to nie Rumkowski jest głównym bohaterem "Biednych ludzi..". Książka podzielona jest na wiele wątków. Poznajemy wielu bohaterów. Niestety nie poznajemy dalszych  losów większości z nich - o ile były jakieś "dalsze losy". Bohaterami "Biednych ludzi.." jest społeczność getta. Jej problemy, sprawy, które je zajmowały, martwiły, czy interesowały. Sprawy, którymi getto żyło. Książka ta oparta jest na kronice łódzkiego getta, która tworzona była w latach 1941-44 przez grupę jego mieszkańców. Część postaci występujących w "Biednych ludziach.." jest autentyczna, część jest fikcyjna. Książka Sem-Sandberga nie jest źródłem historycznym, ale stanowi świetne uzupełnienie wiedzy książkowej. Przedstawia życie w gettcie w sposób przerażająco rzeczywisty.
Powiedzieć, że książka ta podobała mi się byłoby dużym nadużyciem. Miałam problem z wciągnięciem się w nią, a kiedy już się wciągnęłam, to jej klimat mnie stłamsił i przytłoczył. Z drugiej strony trudno nie docenić wysiłku, jaki autor włożył w stworzenie tego dzieła. Jeszcze inna sprawa to fakt, że życie w gettcie było takie, jakie jest w tej książce. Współczesny człowiek nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądało  życie codziennie w tak nienaturalnej sytuacji, jaka była w gettcie. Książki takie jak "Biedni ludzie.." są nam w stanie to życie przybliżyć i robią to w sposób brutalny, miażdżący czytelnika, odbierający mu komfort psychiczny. Czytając te książkę zostajemy wrzuceni w sam środek getta. Czy jesteśmy na to przygotowani? Z pewnością nie. Możemy tylko cieszyć się, że kiedy jest nam już tak bardzo niewygodnie i źle, to możemy odłożyć książkę. Biedni ludzie z miasta Łodzi tego szczęścia nie mieli. Doceńmy to, co mamy.

Steve Sem-Sandberg, Biedni ludzie z miasta Łodzi, Wydawnictwo Literackie, 2011

czwartek, 26 kwietnia 2012

Philip Bialowitz, Joseph Bialowitz "Bunt w Sobiborze"


Czasami, chociaż bardzo rzadko, zdarza mi się przeczytać opartą na faktach książkę, której bohater budzi we mnie szczerą i głęboką antypatię.  Tak stało się w przypadku Philipa Bialowitza. Sytuacja ta jest o tyle trudna, że współczuję mu z powodu tego, co go spotkało. Cieszę się, że udało mu się przetrwać obozowe piekło. Gdyby nie to, że jego historia jest prawdziwa, tragiczna, i że ze względu na pamięć o pomordowanych należy o niej mówić i pamiętać, to rzuciłabym tę książkę, nie doczytawszy jej do końca. 
17-letni Fiszel przed wojną mieszkał w Izbicy. Miasteczko to było w 90%-ach zamieszkałe przez ludność żydowską. Rodzina Fiszela była bardzo religijna. Zajmowała się wypiekiem macy i przygotowywaniem koszernej żywności. W domu Bialowitzów nauka była najważniejsza. Starsi synowie studiowali, siostry również planowały dalszą naukę. Wszystko zmieniło się, kiedy wybuchła wojna.
Izbica stała się obozem przejściowym dla przywożonych z terenów całej Polski Żydów. Pozostawali oni przez jakiś czas w miasteczku, po czym trafiali do obozów w Bełżcu i Sobiborze. Do domów mieszkańców miasteczka dokwaterowywano kolejne przyjezdne rodziny. Z rodziną Bialowitzów zamieszkała bogata i wpływowa niegdyś rodzina Rosenbergerów. 
Wkrótce postanowiono całkowicie  pozbyć się żydowskich mieszkańców Izbicy. Rozpoczęły się łapanki i uliczne egzekucje. Złapani byli masowo wywożeni do Bełżca, a później do Sobiboru. Tych, którym udało się uniknąć transportów - zabijano. Tak zginęli rodzice Fiszela. On sam, wraz z rodzeństwem trafił do Sobiboru. 
W Sobiborze więźniowie zawiązali ruch oporu. Doprowadzili też do wydarzenia niezwykłego - zbrojnego powstania więźniów. Zabili część niemieckiej załogi obozu i uciekli.
Philip Bialowitz, jako jeden z nielicznych, przeżył i postanowił opowiedzieć swoja historię jak największej ilość osób. Robi to ze względu na pamięć o pomordowanych. Chce uświadomić ludziom, jakie skutki może mieć wojna. Możliwe, ze ta wiedza pozwoli uniknąć podobnych tragedii w przyszłości.
Nie chcę tu pisać, czym drażni mnie Philip Bialowitz. Pominę małostkowe z mojej strony myśli na jego temat. Uszanuję jego rodziców, przyjaciół i wszystkim, którym przyszło zginąć tak, w Sobiborze, jak i w innych nazistowskich obozach koncentracyjnych.
Niedawno przyszło mi rozmawiać o tym, jak dużo literatury dotyczącej Holocaustu czytam. Usłyszałam, że książki powinny sprawiać, że nasze życie staje się lepsze, a nie zasmucać. Nie możemy odwracać głowy od tego, co działo się podczas wojny. Powinniśmy wiedzieć i pamiętać o ludziach, których zwyczajne, spokojne życie przerwane zostało przez wojnę. Oni też woleliby nie wiedzieć o tym co ich spotkało. Ich niewiedza czasem doprowadzała do tego, ze ich tragedia była jeszcze większa. Myślę, że nie możemy unikać tego tematu. To co spotkało ich może spotkać każdego z nas. Wojna nie jest naszym wyborem, tak jak nie była wyborem ludzi w 1939 roku. Nie mamy wpływu na wielką politykę, ale powinniśmy wiedzieć i słuchać tego jak ostrzega nas historia. Zróbmy wszystko, żeby ta historia nigdy się nie powtórzyła.

Philip Bialowitz, Jospeh Bialowitz, Bunt w Sobiborze, Nasza Księgarnia, 2008

wtorek, 24 kwietnia 2012

"Zemsta jest kobietą"


Nie jestem fanką opowiadań. Lubię wielkie tomiska, które dają mi szansę zaaklimatyzowania się w fabule, czy przywiązania do bohaterów. Dla mnie z książkami jak z pogodą, lubię konsekwencję. Jak rano pada, musi padać cały dzień. Szczególny kłopot z konsekwencją mają antologie opowiadań różnych autorów - poziom i nastrój każdego z nich jest inny.
Antologia, o której teraz piszę jest wynikiem konkursu literackiego. Jego hasłem przewodnim było właśnie "Zemsta jest kobietą". Temat dość oczywisty i banalny, przez co pozwalający na dużą dowolność interpretacyjną. Ale ta jego "łatwość" stanowi też pułapkę, w którą łatwo wpaść niedoświadczonemu pisarzowi. Bardzo łatwo wpaść w patetyczność zdradzonej/porzuconej/oszukanej Pani Zemsty, mszczącej się na niewiernym kochanku. I tu właśnie kilku z autorów poległo.
Poziom opowiadań jest oczywiście bardzo różny. Część z nich zupełnie nie odnosi się do myśli przewodniej konkursu. Kilka z opowiadań mogłyby swobodnie posłużyć na kanwę "pełnowymiarowej" powieści.
Myślę, że spory potencjał ma opowiadanie "Dziennik Julii" Grzegorza Filipa. Poruszyła mnie historia Celiny, która odkrywając w sobie artystkę, depcze wszystko wokół siebie. Rozumiem potrzebę wolność i rozwoju, tylko czy umiem zrozumieć osobę, która nie kocha nikogo poza samą sobą? Opowiadanie Doroty Stachury o oczach wieprza świetnie obrazuje naturę ludzką. To podejście do tematu przewodniego jest chyba jednym z najoryginalniejszych w tym zbiorze. Podobała mi się również "Mgła" , za pomysł, zwięzłość formy i ciekawą fabułę. Opowiadanie Daniela Koziarskiego ujęło mnie specyficznym poczuciem humoru i dystansem do pisarskiego środowiska.
Nie odpowiadała mi zupełnie opowieść o szczecińskiej bibliotekarce i jej namiętności do pewnego malarza. Nie zaintrygował mnie również studniowy dramat egzaltowanej histeryczki. Opowieść o Zeldzie, mimo iż przeczytałam ją z pewnym zaciekawieniem, to jednak była schematyczna i niezbyt oryginalna.
Mam mieszane uczucia w stosunku do "Nagiej" Szymona Bogacza. Nie potrafię jednoznacznie określić, czy opowiadanie to podobało mi się, czy nie.
Antologia "Zemsta jest kobietą" nie jest dziełem wybitnym Jednak cieszę się, że ją przeczytałam. Szczególnie ciekawe dla mnie było to, jak różne podejście można mieć do jednego, dość ogólnego tematu konkursu. Część z opowiadań nie odpowiada tematowi, ale rozumiem, że z różnych przyczyn postanowiono je w tej antologii umieścić. 
A czy zemsta jest kobietą? Myślę, że mściwość nie zależy od płci. Nie lubię uogólnień i szufladkowania.  Nie wierzę w zemstę i mam nadzieję, nigdy nie spotkać na swojej drodze prawdziwe mściwej duszy. Chociaż kto wie.. Zemsta różne ma oblicza.

Zemsta jest kobietą, autorzy różni, Wydawnictwo Janka, 2011

sobota, 21 kwietnia 2012

Reading is cool ;)

Zostałam otagowana w zabawie "Reading is cool". Wprawdzie Nutmeg trafiła mnie na moim drugim blogu, jednak temat zabawy pasuje na blog książkowy. Poprosiłam o zgodę na przeniesienie odpowiedzi i ją dostałam :)




O jakiej porze dnia czytasz najchętniej?

O każdej! W tygodniu bardziej wieczorami, w weekendy zdarza mi się czytać cały dzień :) Mam mało czasu na czytanie, dlatego staram się wykorzystywać każdą wolną chwilę. Kiedyś dużo czytałam w autobusach, ale odkąd przesiadłam się na Złomka, nie było jak czytać. Dlatego dzięki bogom za audiobooki :)
  
Gdzie czytasz?

Wszędzie! Zawsze mam książkę w torebce. Ostatnio czytałam na kinderbalu. Za małolaty zdarzyło mi się czytać na dyskotece :D

 W jakiej pozycji najchętniej czytasz?

Najchętniej w ulubionej pozie rzymskich cesarzy - na leżąco :)


Jaki rodzaj książek najchętniej czytasz ?

Kryminały, thrillery,  obyczajowe. Osobne serce mam dla literatury historycznej (faktu i beletrystyki) z okresu od początków kariery Hitlera do końca wojny. I to w różnych konfiguracjach - literatura obozowa, Holocaust, historia nazizmu, biografie i autobiografie ofiar i oprawców. Nie wiem skąd to się bierze, ale jest. Tłumaczę to moim kierunkiem studiów, ale to chyba nie jest zbyt dobre wytłumaczenie :)


Jaką książkę ostatnio kupiłaś/dostałaś?

Ostatnio kupiłam dwa tomy "Tańca ze smokami", "Drwala" Michała Witkowskiego (pozdrawiam pana Michała :D ). Z powodu kryzysu finansowego przerzuciłam się z kupowania książek na biblioteki :)

Co czytałaś ostatnio?


Wczoraj skończyłam "Biednych ludzi z miasta Łodzi" Steve Sem-Sandberga.


Co czytasz obecnie?

Kończę audiobook "Bunt w Sobiborze". Rano zaczęłam "Jak nie umrzeć" Jan Garavagli. Czytam też opowiadania z antologii "Zemsta jest kobietą".

Używasz zakładek czy zaginasz ośle rogi?


I ja i mój synu mamy hopla na punkcie zakładek. Kupujemy sobie ich ogromne ilości i nigdy nie jest nam ich za mało :)


 E-book czy adiobook?

Jestem szczęśliwą posiadaczką czytnika ebooków, w samochodzie słucham audiobooków, ale najbardziej kocham książki papierowe.

Jaka jest twoja ulubiona książka z dzieciństwa?

"Dzieci z Bullerbyn", "Bracia Lwie Serce" i "Ronja córka zbójnika" . Kocham te książki!


 Którą z postaci literackich cenisz najbardziej?

Nie mam jednej ukochanej. Ostatnio najbliższy memu sercu jest Cień z "Amerykańskich bogów" Neila Gaimana.


Chętnie poczytałabym o "czytaniowych" nawykach pięciu pań o niezwykłych osobowościach. Jestem pewna, że ich style czytania są równie ciekawe, jak one. Kolejność alfabetyczna ;)



poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Virginia C. Andrews "Kwiaty na poddaszu"



„Kwiaty na poddaszu” stały się sławne dlatego, że po wyczerpaniu nakładu, przez długi czas nie było nowych dodruków, przez co książka stała się niedostępna. Do tego przylgnęła do niej łatka skandalizującej i mamy gotowy przepis na hit.
Życie rodziny Dollangangerów jest bardzo szczęśliwe. Jest tu przystojny, dobry tata, który ciężko pracuje dla swych ukochanych, jest piękna mama, która dba o dom i zawsze z uśmiechem wita powracającego po pracy męża, jest czwórka dzieci - Cathy, Chris, Cory oraz Carrie. Nadchodzą urodziny ojca. Cała rodzina przygotowuje mu przyjęcie niespodziankę. Ale tata nie wraca..
Po tragicznej śmierci ojca rodzina zostaje bez środków do życia. Okazuje się, że całe ich życie opierało się na kredytach, których w obecnej sytuacji nie są w stanie spłacać. Mama może i chciałaby pójść do pracy, ale wpada na lepszy pomysł. Nagle postanawia wyznać dzieciom, że tak naprawdę pochodzi z bardzo bogatej rodziny. Wprawdzie kiedyś zrobiła coś wbrew woli rodziców, ale teraz z pewnością zostanie to wybaczone i cała piątka będzie mogła pławić się w luksusie. Rzeczywistość okazuje się jednak całkiem inna..
„Kwiaty na poddaszu” literacko nie są powieścią szczególnie godną uwagi, mają w sobie jednak coś, co sprawia, że do ostatniej strony nie możemy oderwać się od niej. Los dzieci jest zupełnie nierzeczywisty, fabuła jest mało wiarygodna, ale chcemy wiedzieć dokąd nas zaprowadzi. Zadaje nam też kilka pytań i to pytań trudnych: Czy dzieci powinny odpowiadać za grzechy ojców? Czy w oczach Boga wybaczenie i odkupienie win zyska matka, która zabije owoce swego grzechu? Czy niewinne dzieci mogą być grzeszne z samego faktu urodzenia? Czy ich cierpienie jest tym, czego chce od swych wiernych wyznawców Bóg?
"Kwiaty na poddaszu" nie są książką wybitnie dobrą, ale autorka gra na naszych emocjach. Atmosfera wokół dzieci stale gęstnieje.  Nie jest to typowy thiller, zawiera elementy powieści gotyckiej.  Wraz ze słabnięciem dzieci, matka rozkwita.Tylko czy to aby na pewno nadal jest ich matka? Kim jest kobieta, która za odzyskaną beztroskę młodości i bogactwo gotowa jest złożyć ofiarę z czterech niewinnych dzieci? Tylko, czy poddane takiej presji dzieci są nadal niewinne?
Rodzina Dollangangerów doczekała się 5-tomowej historii. Z rozpędu, po przeczytaniu "Kwiatów na poddaszu" zaczęłam czytać kolejny tom. Szybko jednak mój zapał ostygł. Czy ta historia jest na tyle dobra, żeby czytać aż 5 tomów? Moim zdaniem zdecydowanie nie.

Aaaa.. i zapomniałabym dodać, że w oparciu o "Kwiaty na poddaszu" powstał film. Dość sporo różni go od książkowego pierwowzoru i  do tego różnice wypadają dla filmu niekorzystnie. W tym przypadku proponuję zostać przy książce.


 Virginia C. Andrews, Kwiaty na poddaszu, Świat Książki, 2012

czwartek, 12 kwietnia 2012

Ann Rule "Cicha śmierć"


Ostatnio zapowiadałam, że mam zamiar przeczytać wszystkie książki Ann Rule, jakie zostaną przetłumaczone na polski. Po przeczytaniu "Cichej śmierci" nie jestem tego już taka pewna...
Ronda Reynolds była ekspolicjantką, miłośniczką koni i psów. Po ośmiu latach małżeństwa z kolegą z policji Markiem Liburdi szukała ona pociechy w ramionach dużo starszego od siebie Rona Reynoldsa, który był jej opiekunem w Zgromadzeniu Świadków Jehowy. Ron i Ronda zakochali się w sobie i szybko wzięli ślub. Wtedy zaczęły się problemy. Po roku małżeństwo się rozpadło. W nocy poprzedzającej swój wyjazd do matki na święta Ronda popełnia samobójstwo. Tylko czy to na pewno było samobójstwo? Barbara Thompson, matka zmarłej była przekonana, że  nie. Poświęciła wiele lat swojego życia, żeby to udowodnić. 
"Cicha śmierć" nie jest książką o Rondzie, to jest książka o Barbarze. Szczegółowo opisuje wszystkie działania, jakich podjęła się zdesperowana matka. Walczyła sama przeciwko wszystkim. Wraz z upływem lat coraz więcej osób wierzyło w jej wersję wydarzeń. Uzyskała pomoc od specjalistów i otrzymywała wsparcie od zwykłych ludzi. Jej determinacja jest godna podziwu. 
No i to tyle dobrego... Nie rozumiem po co powstała ta książka.  Walka matki o godność dziecka? Walka z systemem? Dobrze, ale to nadaje się na reportaż, a nie na książkę. Nawet "16 stron autentycznych zdjęć", pełne jest "zapchajdziur", o np. zdjęcie ukochanego konia Rondy. Rozumiem, że zmarła kochała tego konia, ale czy jego zdjęcie jest niezbędne w książce o takim charakterze? Język, którym pisana jest "Cicha śmierć" jest tandetny i sentymentalny, momentami ociera się o łzawe, sensacyjne tytuły artykułów w gazecie "Fakt". Zdecydowanie nie jest to moja stylistyka. 
Bardzo szkoda mi Rondy i jej matki, rozumiem także, że Ann Rule i Barbarę Thompson łączy przyjaźń. Rozumiem też, że nic nie wzrusza bardziej, niż matka walcząca o honor swojego dziecka. Jednak uważam, że "Cicha śmierć" nie powinna była powstać.
Braki w warsztacie literacki Ann Rule, na które przymykałam oko w "Złożonych w ofierze", w "Cichej śmierci" są karykaturalnie wręcz wyolbrzymione. Widać, że autorka zdawała sobie sprawę, z tego, że historia Rondy nadaje się tylko na reportaż, a nie na książkę. Dłużyznami i sentymentalnymi wstawkami próbuje nadać książce objętości. Zabieg ten nazywam "puchnięciem tekstu". Czytając "Cichą śmierć" miałam ochotę wziąć długopis i wykreślać niepotrzebne partie tekstu.
Cóż, jestem fanką kanału ID Investigations, czy programów Jerrego Springera, jednak oglądam je jako tło do wykonywanych przeze mnie czynności domowych. Myślę, że nie to było zamiarem Ann Rule. Pisze ona o swoich czytelnikach, jako o inteligentnych i myślących wielbicielach kryminałów. Nie wiem dlaczego zafundowała im "Cichą śmierć". Tym "dziełem" sprowadziła tylko śmierć Rondy do taniej rozrywki i zafundowała im babski, ckliwy tekst o "sercu matki". Wybaczcie, ja tego nie kupuję. 

Ann Rule, Cicha śmierć, Hachette, 2011

wtorek, 10 kwietnia 2012

John Fowles "Mag"


Zawsze mam kłopot z pisaniem o książkach, które weszły do kanonu klasyki. Do takich książek należy „Mag” Johna Fowlesa. Jest to bardzo gruba książka (na szczęście nosiłam ją w lekkim czytniku ebooków). Sam opis nie wygląda (dla mnie oczywiście) zbyt zachęcająco: mała grecka wysepka, tajemniczy milioner i gra, która rozgrywa się pomiędzy bohaterem i antybohaterem. A jednak zdecydowałam się spróbować i nie żałuję. Dałam się porwać jego magii.
Młody, zblazowany Nicholas Urfe wiedzie próżniacze życie. Z równą łatwością wdaje się w kolejne romanse, jak i je kończy. Romans z młodą Austaralijką Alison jest jednak nieco inny. Nicholas nie umie wyjść z tego romansu z równą łatwością, jak z innych, dlatego postanawia uciec. Podejmuje pracę nauczyciela na małej greckiej wyspie.
Rozczulając się nad sobą, chłopak spędza smętnie dzień za dniem. Na Phraxos każda rozrywka jest na wagę złota. Kiedy Nicholas poznaje okrytego wśród miejscowej ludności złą sławą milionera Maurica Conchisa i jego tajemniczą podopieczną, dni nagle nabierają rumieńców. Nicholas zanurza się w tę znajomość, nie zważając na konsekwencje, lekceważąc wszystko, co staje mu na drodze do wizyt w rezydencji Conchisa. To jest początek koszmaru.
Oczywiście można uznać, że Conchis postawił się w swoim małym świecie w roli boga. Ale czy na pewno? Bóg jest wszechmocny i wszechwiedzący. On wie, jak człowiek postąpi i jak pomyśli, a Conchis zostawia swojej ofierze wolną wolę. Nie potrafi przewidzieć, jak postąpi dany człowiek w danej sytuacji. Jest jak twórca gry strategicznej, który stara się przewidzieć ruchy gracza.  Kiedy nie jest w stanie zmusić uczestnika gry do zachowań zgodnych ze swoimi oczekiwaniami, kiedy graczowi brakuje finezji i intelektu zostaje on po prostu wyeliminowany. Nicholasowi nie brakowało samozaparcia i chęci do brnięcia w coraz bardziej zagmatwaną rzeczywistość. Jego mentor nie stronił od metafizyki, odniesień do literatury klasycznej, symboliki masońskiej, czy kart tarota. I to właśnie na tym powinniśmy skupić swoją uwagę. Conchis nie jest Bogiem, on jest Magiem - mentorem i oszustem w jednym. Walczy z ludzkimi słabościami, chce przewodzić ludziom w ich drodze do idei moralnych, a jednocześnie jest tej moralności pozbawiony. Jego ofiara jest jednocześnie bezwolnym głupcem, jak i sędzią w stworzonym dla niej świecie. Może sama zadecydować, jaka będzie jej rola.Fowles udowadnia nam, że to od nas zależy co uznamy za moralne, bo zasady etyki i moralności są bardzo płynne. Łatwo ulec złudnym ideom, czy własnym popędom. Sztuką jest oddzielić to co prawdziwe, od tego, co błyszczy fałszywym światłem. Nicholas nie dostał niczego na tacy. Sam miał być sędzią we własnej sprawie i sam zdecydować co jest słuszne, a co nie. Nikt nie narzucał mu zasad moralnych, rozpoczęto w nim tylko proces odkrywania. 
Niejeden z nas powinien znaleźć się na miejscu Nicholasa. W dzisiejszym świecie łatwo jest zagubić drogę i ulec ułudzie. Spadanie z konia zawsze jest bolesnym doświadczeniem, ale tylko od nas zależy co z tym dalej zrobimy. Jeden zniechęci się i już nigdy nie będzie jeździł konno, inny zeklnie konia, a jeszcze inny wsiądzie na konia, poprawi pozycję w siodle i pojedzie dalej. Tak jest też w życiu - te same doświadczenia robią z nas całkiem innych ludzi. Życie nie jest formą, która tworzy identyczne egzemplarze. I mimo, że spotykają nas podobne doświadczenia, podobne miłości, podobne porażki, to każdy z nas robi z tym nabytkiem coś innego.

John Fowles, Mag, Zysk i S-ka, 2006

piątek, 6 kwietnia 2012

Ann Rule "Złożone w ofierze"



Patrząc na rozgrywający się od stycznia medialny serial, w którym uczestnikami są rodzice małej Madzi z Sosnowca, trudno nie zastanawiać się, jaka matka może dopuścić się czynu tak strasznego, jak zabicie własnego dziecka. Taką właśnie matką była Diane Downs.
Późnym wieczorem 19 maja 1983 roku do szpitala McKenzie-Willamette w Springfield zszokowana Diane przywiozła trójkę swoich ciężko rannych dzieci. Kiedy przyjechała, jedna z jej córek Cheryl już nie żyła. Pozostała dwójka – Christie i Danny walczyli o życie. Kobieta opowiedziała personelowi szpitala, że wybrała się z dziećmi na zwiedzanie okolicy, kiedy nagle na jej drodze stanął dziwny nieznajomy. Diane zatrzymała się, żeby zapytać, czy nie potrzebuje on pomocy. Nieznajomy wyciągnął broń i zażądał kluczyków od samochodu. Kiedy Diane odmówiła, napastnik zaczął strzelać do siedzących w samochodzie dzieci. Matka także została ranna, ale jej rana była zupełnie niegroźna.
Tak personel szpitalny, jak i policjanci, którzy przyjechali na miejsce zwrócili uwagę na zupełnie nieadekwatne do sytuacji zachowanie Diane. Do tego fakty zupełnie nie pasowały do opowiedzianej przez kobietę wersji wydarzeń. Policja podejrzewała, że to matka strzelała do swoich dzieci.
Książka „Złożone w ofierze” Ann Rule jest wyczerpującym opisem przeprowadzonego w tej sprawie śledztwa. Dodatkowo bardzo dokładnie opisuje życiorys Diane Downs oraz wszystkich osób biorących udział w tym śledztwie. Tak dokładne poznanie losów wszystkich uczestników tej opowieści pozwala czytelnikom lepiej zrozumieć pobudki, jakie kierowały podejrzaną. Szczególnie przejmująca jest opowieść kochanka i wielkiej miłości Diane – Lew Lewisona (w rzeczywistości pan ten nazywa się Robert "Nick" Knickerbocker). Jego historia pokazuje jaka w rzeczywistości jest Diane. Przy nim była najprawdziwsza i to dla niego postanowiła pozbyć się dzieci. To on później obawiał się o życie swoje i swojej żony.
Od dawna bardzo chciałam przeczytać książki Ann Rule. Niestety do tej pory nie były one tłumaczone na polski. Ann Rule jest byłą policjantką, która obecnie zajmuje się pisaniem książek z nurtu nazywanego "true crime". Zasłynęła z książki o seryjnym mordercy Tedzie Bundym (który był jej znajomym). Okazało się, że przegapiłam fakt, iż, dotychczas przetłumaczono na polski trzy książki tej autorki.
Ann Rule nie ma wielkiego talentu pisarskiego. Skończyła kurs kreatywnego pisania i na tym kończą się jej umiejętności i "talenty". Jednak jej książki cechuje niezwykła drobiazgowość, szczegółowość i dokładność w przedstawianiu opisywanych wydarzeń. Do tego Rule ma lekkość pióra, co sprawia, że "Złożone w ofierze" czyta się jednym tchem. I dlatego mam pewność, że przeczytam też inne książki Ann Rule.

Ann Rule, Złożone w ofierze, Hachette Polska, 2010

środa, 4 kwietnia 2012

John Boyne "Chłopiec w pasiastej piżamie"



Zazwyczaj książki są lepsze od swoich filmowych adaptacji. Czasem zdarzają się wyjątki od tej reguły. Takim wyjątkiem była np. Lista Schindlera, czy serial Czysta krew, który powstał na kanwie kompletnie nie dających się czytać książek Charlain Harris. Niestety moim zdaniem to samo spotkało książkę „Chłopiec w pasiastej piżamie”.
Film o małym Bruno obejrzałam jakiś czas temu. Pamiętam, że oglądając go szlochałam jak bóbr. Kiedy zobaczyłam tę książkę wiedziałam, że muszę ją przeczytać.
9-letni Bruno wraz z rodziną przenosi się z ukochanego Berlina do małej, smutnej miejscowości Po-Świecie. Chłopiec wie, że znaleźli się na tym końcu świata z powodu awansu taty – oficera SS. Nie rozumie jednak, dlaczego musiał zostawić przyjaciół, szkołę i wszystko co kochał. Cały czas próbuje wytłumaczyć dorosłym, że chce wracać do domu. Dzieje się tak do czasu, kiedy spotyka swojego rówieśnika, który zwykł dość ekstrawagancko ubierać się w pasiastą piżamę. Bruno i Szmul spędzają długie godziny na rozmowach. Nie mogą się ze sobą bawić, bo nie wiadomo dlaczego Szmul siedzi za ogrodzeniem z drutu kolczastego. Bruno bardzo zazdrości Szmulowi dużej ilości kolegów, z którymi ten może się bawić (chociaż Szmul twierdzi, że oni się wcale nie bawią). Młodego Niemca zadziwia też ogromny apetyt żydowskiego kolegi – ciągle by jest głodny i zawsze chce jeść.
Finał tej znajomości jest bardzo smutny. Ma nieść przesłanie dla czytelnika: Wszyscy jesteśmy tacy sami.
Nie wierzę, że istniały dzieci (szczególnie dzieci oficerów SS), które były całkowicie odcięte od ideologii faszystowskiej. Hitlerowi zależało na indoktrynacji od najmłodszych lat i dzieci zrzeszane były w Hitlerjugend. Poza tym dzieci 9-letnie nie są już maluchami i świetnie potrafią wyciągać wnioski z obserwowanego przez nich świata. Naiwność Bruno jest nienaturalna. Mimo, iż codziennie spędza godziny na rozmowach ze Szmulem, to jednak całkowicie nie analizuje faktów. Nadal uważa więźniów za ekscentryków chadzających cały dzień w piżamach. Trudno mi też uwierzyć w „pole niczyje”, czyli kompletnie niestrzeżone miejsce, w którym syn komendanta mógł dzień w dzień swobodnie spotykać się z żydowskim więźniem. Przecież w tym miejscu ogrodzenia więźniowie mogli uciec z obozu, do tego zupełnie niezauważeni.
„Chłopiec w pasiastej piżamie” jest książką dla dorosłych, stylizowaną na książkę dla dzieci. Mnie osobiście bardzo ten zabieg zmęczył. Oczywiście mogłabym roztkliwiać się tylko nad natrętnym moralizatorstwem, jakiego dopuścił się wobec nas autor, ale przeczytałam już wystarczająco dużo książek o tematyce obozowej, żeby ulec zabiegom pana Boyna. W tym temacie moralizatorstwo jest całkowicie zbędne.
Historia Bruno i Szmula jest interesująca i warto się z nią zapoznać. Jednak myślę, że spokojnie można darować sobie książkę i w tym czasie obejrzeć film, będący jej adaptacją. A ten film mogę polecić z czystym sumieniem. 

John Boyne, Chłopiec w pasiastej piżamie, Wydawnictwo Literackie, 2007

niedziela, 1 kwietnia 2012

stosik kwietniowy


Przedstawiam mój stosik kwietniowy, czyli książki, które udało mi się przynieść z biblioteki. W takich momentach dziękuję mojemu Złomkowi, że raczy jeździć, bo gdybym miała przynieść te tomiska "na nogach", to miałabym niemały kłopot.
Nie będę wypisywała tytułów, bo są dobrze widoczne na tym zdjęciu.
Obecnie czytam "Złożone w ofierze". Największe nadzieje wiążę z "Biednymi ludźmi z miasta Łodzi". Zobaczymy, jak będzie :)