books on my mind: kwietnia 2014

niedziela, 27 kwietnia 2014

Joanna Szwechłowicz "Tajemnica szkoły dla panien"


Nie powinno się oceniać książek po okładce, jednak większość z nas to robi. Tym sposobem wiele razy dałam się wywieść na manowce, na szczęście jednak częściej trafiam dobrze. Okładka debiutu literackiego Joanny Szwechłowicz intryguje. Dałam się jej oczarować i nie żałuję. To bardzo ciekawa powieść.
Jest rok 1922. W dawnym zaborze pruskim, w miejscowości Mańkowice panna Wachowska prowadzi nowoczesną szkołę dla dziewcząt. Pewnego listopadowego dnia w wybucha skandal - znaleziono ciało jednej z wychowanek. Wszystko wskazuje na to, że dziewczyna się powiesiła. Przybyły na miejsce podkomisarz Hieronim Ratajczak stwierdził samobójstwo. W tę wersję wydarzeń nie wierzy nauczycielka przyrody Łucja Kalinowska. Wkrótce jednak ginie kolejna kobieta.
Społeczność bardzo krytycznie ocenia działania miejscowej policji. Podkomisarz Ratajczak wydaje się nieudolny. Na pomoc prowincjonalnym funkcjonariuszom przybywają śledczy z Poznania. Nic jednak nie wskazuje na to, że uda się znaleźć sprawcę. Czy w Mańkowicach grasuje seryjny morderca?
"Tajemnica szkoły dla panien" to kryminał specyficzny. Są tu morderstwa, jest policja, jest skomplikowane śledztwo. Jednak to wszystko stanowi tylko pretekst dla ukazania małomiasteczkowej społeczności. Autorka przeprowadza nas przez różne warstwy społeczne. Każda z nich ma odmienne problemy i boryka się z codziennością. Na pierwszy plan  tej opowieści wysuwają się kobiety. Polska po latach zaborów odzyskuje niepodległość. Od nowa kształtuje się społeczeństwo. W tej rzeczywistości kobiety szukają dla siebie zupełnie nowego miejsca. Stare walczy z nowym. Tradycyjna rola kobiety jest powoli wypierana przez silne, pewne siebie, wykształcone panie. Niektóre z nich demonstrują swoją wolność krótkimi włosami i spódnicami, inne starannym szwajcarskim wykształceniem, jeszcze inne zmianą ról w domu. Mężczyźni są tu słabi, nieco nieporadni, a nawet momentami śmieszni. Kobiety stanowią ich przeciwieństwo. Silne, inteligentne, mściwe, wyzwolone i konsekwentne. Już wiedzą, że najlepszym posagiem jest wykształcenie. Dla części z nich mąż jest tylko instrumentem mogącym zapewnić lepsze, wygodniejsze życie. Nieudolny, słaby mąż jest dla żony przeszkodą do realizacji planów życiowych. Niestety tez kobiety najczęściej stają się ofiarami porachunków między mężczyznami.
Powieść Joanny Szwechłowicz jest dobrym debiutem. Przyznaję, że oczekiwałam kryminału, jednak dostałam coś bardziej interesującego. "Tajemnica szkoły dla panien" to ciekawy obraz społeczności, której przyszło żyć w ciekawych czasach. Bardzo chętnie przeczytam kolejne powieści tej autorki. 

Joanna Szwechłowicz, Tajemnica szkoły dla panien, Prószyński i S-ka, 2014, s. 344
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Jennifer Teege, Nikola Sellmair "Mój dziadek by mnie zastrzelił"


Jakie znaczenie ma dla nas nasze pochodzenie? Na co dzień nie zastanawiamy się nad tym. Na zdjęciach widzimy rodzinne, wizualne podobieństwo, z wiekiem przychodzi do nas świadomość, jak bardzo robimy się podobni do naszych rodziców charakterologicznie czy osobowościowo. Gdy nasi rodzice, czy dziadkowie są ciepli, kochani, to dają nam poczucie bezpieczeństwa. A co, jeśli okazałoby się, że nasz dziadek był zbrodniarzem wojennym? Z takim właśnie problemem przyszło zmierzyć się Jennifer Teege. 
Jennifer jest wysoką, ciemnoskórą kobietą. Jej matka nie radziła sobie z samotnym macierzyństwem i oddała córkę pod opiekę domu dziecka. To była częsta praktyka wśród samotnych, pracujących kobiet. Dziecko tydzień spędzało w ośrodku, a rodzice odwiedzali je w weekendy. Jak przedszkole z internatem. Jednak życie Jennifer potoczyło się inaczej - trafiła do rodziny zastępczej. Jej matka Monika uznała, że tak będzie dla jej córki najlepiej. Wkrótce zrzekła się praw rodzicielskich i Jennifer została adoptowana. 
Dziewczynka trafiła do typowej niemieckiej rodziny klasy średniej. Miała dwóch braci, którzy ją zaakceptowali i pokochali. Jednak Jennifer wyróżniała się i wzrostem i kolorem skóry. Zawsze czuła się inna i cierpiała z tego powodu. Nie umiała znaleźć swojego miejsca w życiu, ciągle go szukała. Przypadek sprawił, że pojechała do Izraela. Tam znalazła przyjaciół, zakochała się i zdecydowała się na studia. Tam też zaczęła chorować na depresję. 
Dojrzała już Jennifer wróciła do Niemiec i założyła rodzinę. Jednak ciągle czuła w sobie pustkę. Szukała kontaktu z biologiczną matką. Za wszelką cenę potrzebowała jej miłości i akceptacji. W pewnym sensie odrzucała ludzi, którzy ją kochali, jak własne dziecko. 
Pewnego dnia, szukając książki na bibliotecznej półce Jennifer znalazła autobiografię swojej matki. Dopiero wtedy dowiedziała się kim był ojciec Moniki. To Amon Goeth - komendant obozu w Płaszowie. Człowiek, który zabijał dla przyjemności. Trudno się zmierzyć z takim pochodzeniem. Dla Jennifer było to szczególnie trudne - była całkowitym przeciwieństwem dziadka - ciemnoskóra, ciekawa ludzi, po studiach w Izrealu. Jednak największym jej problemem nie był stosunek do działalności Goetha - tę oceniała jednoznacznie. Najtrudniej było jej zmierzyć się ze wspomnieniami o ukochanej babci Ruth Irene Kalder. Jak ta urocza kobieta mogła żyć z potworem? Jak mogła z nim mieszkać i akceptować to, co robił? Jak mogła przez całe życie go gloryfikować?
Książka "Mój dziadek by mnie zastrzelił" jest formą swoistej terapii. Powstała w wyniku procesu terapeutycznego. Opowiadanie o swoim pochodzeniu i traumie poznania prawdy, przynosi kobiecie ukojenie. Jest jej tarczą ochronną, usprawiedliwieniem. Dzięki temu nie czuje się winna, nie ponosi odpowiedzialności za czyny dziadka. Już jej kolor skóry pozwala jej odciąć się od swojego dziedzictwa.
Przeczytałam tę książkę z ogromnym zainteresowaniem. Nie umiem sobie wyobrazić uczuć, jakie targały Jennifer po poznaniu prawdy. To, z kolei sprawia, że nie do końca je rozumiem. Kobieta miała kochającą rodzinę, dobrych rodziców i braci. To ich miłość ją kształtowała. Czy ma w sobie coś z dziadka? Z pewnością tak. Jednak jestem przekonana, że na osobowość Goetha miały wpływ okoliczności w jakich żył. Może gdyby nie one, to najgorsze cechy jego charakteru nigdy by się nie ujawniły. Dlatego jestem pewna, że Jennifer nie odziedziczyła po dziadku morderczych skłonności. Nie może tez obarczać się odpowiedzialnością. Tym bardziej, że nie wychowywała się w swojej biologicznej rodzinie, nie została obciążona wspomnieniami o dziadku, nie musiała jak Monika zmagać się z wyidealizowanym obrazem Goetha, który przedstawiała jej Ruth Irene. 
Historia Jennifer Teege jest bardzo ciekawa. Jest też idealnym przykładem na ironię losu i bezlitosną karmę. Sama Jennifer twierdzi, że jej dziadek by ją zastrzelił. Nie jestem tego taka pewna. Miłość potrafi skruszyć nawet najbardziej zatwardziałe serca. 

Jennifer Teege, Nikola Sellmair, Mój dziadek by mnie zastrzelił, Prószyński i S-ka, 2014, s. 304
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Helen Fielding "Bridget Jones. Szalejąc za facetem"


Nie jestem fanką literatury kobiecej. Nie przepadam za romansami i prostymi schematami. Jednak dla jednej pani robię wyjątek - jest nią Bridget Jones. Nie umiem wytłumaczyć, co urzeka mnie w tej niezaradnej życiowo, roztrzepanej kobiecie. Jednak dwie pierwsze części jej przygód stoją na mojej półce i są bardzo zaczytane. Z wielką radością przyjęłam wieść o powrocie Bridget. 
Bridget Jones, a właściwie Darcy, jest teraz kobietą po przejściach. Ma 52 lata i dwójkę małych dzieci. Jej ukochany Mark zginął w tragicznych okolicznościach. Po długim okresie żałoby, z pomocą przyjaciół Bridget wraca na randkowy rynek. Nie jest jej łatwo. Czy da radę jeszcze kiedyś się zakochać?
Trzeba przyznać, że Bridget niewiele się zmieniła. Nadal jest roztrzepana i popełnia gafę za gafą. Nie musi martwić się już o pieniądze, ponieważ roztropny Mark zabezpieczył ją i dzieci. Dzięki temu ma ona czas na pracę nad filmowym scenariuszem i nie straszne jej żadne niepowodzenia w tym temacie. Dzieci chowają się zdrowo i bezpiecznie. Wielkim wsparciem w ich wychowaniu jest bardzo poważna i odpowiedzialna niania. Dlatego pani Darcy może pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa. 
Schemat powieści jest bardzo prosty i podobny do pierwszych części. Bridget nieporadnie zmaga się ze związkiem z wiecznym chłopcem, nie zauważając czekającego na nią rozsądnego mężczyzny. Przyznać trzeba, ze zmagania te są wyjątkowo zabawne. Wiele osób krytykuje Bridget za mały rozumek czy wręcz głupotę. Oczywiście, nie postępuje mądrze, ale każda z nas czasem kieruje się irracjonalnymi pobudkami, roztrząsa zupełnie nieważne rzeczy i wyciąga wyjątkowo głupie wnioski. Wraz z wiekiem przyszła do mnie świadomość, dojrzałość nie przejawia się w drobiazgach, a w podejściu do ważnych spraw. Jestem przekonana, że  każdy, kto ma konto na twitterze czy prowadzi bloga, przejmuje się zmienną ilością obserwujących. Każdej z nas przydarzyło się zajadanie diety niedozwolonymi smakołykami i każda z nas, wracająca na rynek randek, przejmuje się tym, jak jest postrzegana. W pewnym wieku nic już nie jest takie oczywiste. Mamy świadomość własnych ograniczeń i związek czy jego zakończenie często nie jest już oczywistością. 
Jeszcze inną kwestią jest podejście Bridget do dzieci. Większość samotnych matek nie może pozwolić sobie na luksus niani. Z tego też powodu poświęcają dzieciom cały swój czas - często kosztem siebie. Jestem przekonana i wierzę w to, że nie można rezygnować z siebie. Wypoczęta, spełniona matka jest w stanie lepiej i pełniej wykorzystać czas spędzany z dziećmi, niż kobieta przemęczona i sfrustrowana.
Cieszę się, że Helen Fielding zdecydowała się napisać "Szalejąc za facetem". Świetnie sobie z tym poradziła i najnowszy tom bawi tak samo, jak poprzednie. Dzięki dzieciom postać Bridget stała się bardziej uniwersalna. Zawsze dobrze jest czytać, że ktoś jest w życiu bardziej nieporadny niż my. No i jak to w bajkach, ta jego nieporadność zawsze kończy się happy endem. Gorąco polecam bridgetoterapię. 

Helen Fielding, Bridget Jones. Szalejąc za facetem, Zysk i Ska, 2014, s. 584
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

piątek, 4 kwietnia 2014

Guy Delisle "Kroniki jerozolimskie"



Do tej pory nie miałam pojęcia o istnieniu gatunku takiego, jak komiks reportażowy. Nawet nie wiedziałam ile tracę! Bardzo cieszę się, że teraz już wiem i że gatunek też przyszło mi poznawać z kanadyjskim rysownikiem Guyem Delisle. 
Żona Guya, Nadege, pracuje w administracji Lekarzy Bez Granic. Z racji wykonywanej pracy podróżuje po świecie. Wraz z nią jeżdżą mąż i dwójka dzieci. Praca angażuje Nadege bez reszty, więc z racji wykonywania wolnego zawodu obowiązki domowe spoczywają głównie na jej mężu. Ale co w przypadku, kiedy ten mąż okazuje się utalentowanym rysownikiem? W takim przypadku wykorzystuje on spędzany z dziećmi czas na zwiedzanie miasta, w którym przyszło im mieszkać. Wszędzie rysuje, fotografuje, notuje. I tak powstaje rysunkowa kronika - zapis pobytu państwa Delisle w tak zdumiewającym miejscu, jakim jest Jerozolima. A przynać trzeba, że jest to miasto fascynujące. To tu koegzystują trzy największe religie - judaizm, chrześcijaństwo i islam. To miejsce wielu konflików i trudnych kompromisów. Wraz z Guyem zwiedzamy najbardziej znane zabytki czy miejsca kultu różnych religii, ale też borykamy się z trudami życia codziennego. 
Zachwyca mnie bezpretensjonalność Delisle. Do tego łączy on w sobie ogromną spostrzegawczość i fantastyczne poczucie humoru. Jego książka podzielona jest na miesiące. Na każdy z nich składa się seria opowieści i świetnie spuentowanych anegdot. Niektóre z nich  trafnie podsumowują sytuację polityczną  w Jerozolimie, inne są lekkie i zabawne. Życie tam nie nie jest łatwe. Wszechobecne wojsko, broń, checkpointy i nieustanne poczucie zagrożenia. Guy Delisle oprowadza nas po tym świecie. Zadaje pytania, wyjaśnia i przede wszyskim pokazuje. Wszystko to z humorem i dystansem, tak do siebie, jak i do przedstawianych miejsc, wydarzeń i ludzi. Jego nieco naiwna postawa, stoicki spokój, z jakim przyjmuje rzeczywistość sprawiają, że jego relację przyjmuje się z zainteresowaniem. Wielkim plusem rysownika jest fakt, że nie ocenia przedstawianych  scen. Jego komentarze nie zakłócają czytelnikowi odbioru jerozolimskiej codzienności. Delisle jest dobrym przewodnikiem.
"Kroniki jerozolimskie" są fantastyczną lekturą. Rysunki są estetyczne, proste i czytelne. Teksty bardzo trafnie podsumowują rzeczywistość. Niektóre historie nie potrzebują nawet słów. Guy Delisle mnie zachwycił. Bardzo chętnie poznam kroniki z jego wcześniejszych podróży "Pjongjang" i "Kroniki birmańskie". Autor przedstawia nam to miasto nie tylko z perspektywy turysty, ale też mieszkańców.
Album Guya Delisle to świetna lektura dla wszystkich. Zachwyci osoby zainteresowane Jerozolimą, religiami, obczajami i podróżami. No i przede wszystkim miłośników komiksów. 

Guy Delislie, Kroniki jerozolimskie, Kultura Gniewu, 2014, s. 336
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 1 kwietnia 2014

Stosik kwietniowy




W marcu w mojej biblioteczce zapanowało wiosenne ożywienie. Bardzo mnie to cieszy, chociaż przyznaję, że kończy mi się miejsce na półkach. Problem dość poważny, chociaż czy może spędzić sen z powiek? Raczej nie :)
A co w stosie? Zacznę od dołu:
Robert Graves "Król Jezus". Zapowiada się bardzo interesująco, jedank nie wiem czy dam radę przeczytać tę książkę. Powód? Litery w tekście są tak małe, że nie dają im rady moje okulary. No ale nie poddam się bez walki :)
Eshkol Nevo "Neuland". Nowość. Podobno przełomowa książka w literturze izraelskiej. Nie znam się na literaturze izraelskiej i mam nadzieję, że się w niej odnajdę :)
Clarissa Pinkola Estes "Biegnąca z wilkami". Do tej książki przymierzałam się już od pewnego czasu. Wraz z wiekiem przyszła do mnie świadomość, jak ważna jest kobieca wewnętrzna siła. To na niej właśnie opiera się świat :)
Ignacy Karpowicz "Balladyny i romanse". Prezent od Basi Pelc. To będzie moje pierwsze spotkanie z tym autorem. Mam nadzieję, że udane. A przy okazji dostałam piękną zakładkę z logo bloga Basi. Dziękuję kochana :*
Łukasz Orbitowski "Nadchodzi". Zakochałam się w "Szczęśliwej ziemi". Bardzo jestem ciekawa innych książek pana Łukasza. Wprawdzie nie przepadam za opowiadaniami, ale w tym przypadku wyjątek jest bardzo uzasadniony :)
Małgorzata i Michał Kuźmińscy "Sekret Kroke". Kryminał umiejscowiony w przedwojennym Krakowie. Tłum tajemniczych postaci i trochę alchemii. Lubię takie mieszanki. 
Janusz Koryl "Urojenie". Książka przyniesiona z biblioteki. Ma mroźną okładę i bardzo interesujący opis. Zobaczymy. 
Barbara Mutch "Kolor jej serca". Nie umiem powiedzieć, co przekonało mnie do tej książki. Mam nadzieję, że intuicja mnie nie zawiodła. 
Kerstin Ekman "Oszustki". Nabytek z Nordic Cross Point. Wiem, że książka ma średnie recenzje, że coś mi mówi, że może mi się spodobać. Może to zwykła przekora. Nie wiem, zobaczymy :)
Jennifer Teege "Mój dziadek by mnie zastrzelił". Jennifer jest wnuczką komendanta obozu w Płaszowie Amona Goetha i idealnym przykładem na istnienie karmy. Jej historia jest fascynująca i bardzo chciałam przeczytać tę książkę. 
Jack Kerouac "Podziemni" i "Pic". Kolejny autor, którego bardzo chciałam przeczytać. Nie zaczynam od klasyków. Może to i dobrze :)
Robert Foryś "Każdy musi płacić". Polski odpowiednik "Gry o tron". Trzymam kciuki za autora i mam nadzieję, że dał radę udźwignąć takie hasło marketingowe. 

Sporo mam do przeczytania i bardzo się z tego powodu cieszę. Mam nadzieję, że Wasze stosiki również wybujały na wiosnę. Bo przecież nie ma nic przyjemniejszego, niż czytanie na świeżym powietrzu. Wprawdzie w Szczecinie nie jest łatwo o niezaludniony kawałek parku czy lasu, ale nie ustaję w poszukiwaniach :)
Życzę Wam wiele słońca i miłej lektury :)