books on my mind: 2012

czwartek, 27 grudnia 2012

Joanna Jodełka "Kamyk"


O książce Joanny Jodełki "Kamyk" czytałam wiele dobrego. Kiedy trafiłam na nią w księgarni, nie zastanawiałam się długo. 
Daniel Koch jest eleganckim, zdystansowanym mężczyzną w średnim wieku. Unika w jakichkolwiek zobowiązań - tak w życiu prywatnym, jak w zawodowym. Jest wysokiej klasy specjalistą, który wykonuje audyty w firmach. Poznajemy go w czasie imprezy służbowej, którą zorganizował prezes firmy, zatrudniającej pana Kocha. Na spotkaniu tym, wraz z ilością spożywanego alkoholu, na jaw wychodzą małżeńskie problemy szefa i jego żony. Daniel jest nieco zniesmaczony sytuacją. Wychodzi z restauracji pod pretekstem odwiezienia do domu efektownej sekretarki - Ewy Kochanowskiej. Ewa jest małomówna i intrygująca. Dziwnym zbiegiem okoliczności kobieta zaprasza Daniela do swojego mieszkania. 
Następnego dnia pan Koch elegancko znika z mieszkania Ewy i ma nadzieję zniknąć na zawsze z jej życia. To jego ostatni dzień w tym mieście. Kiedy pojawia się w firmie, żeby zakończyć swoją pracę, dowiaduje się, że prezes firmy został postrzelony. Sprawca napadu strzelał też do jego sekretarki. Świadkiem napadu jest 12-letnią, niewidoma córka Ewy Kamila - nazywana Kamykiem. Dość niespodziewanie to na Daniela spada odpowiedzialność za dziewczynkę. Opieka nad nią nie jest łatwa, bo nie dość, że Kamyk jest bardzo zbuntowany i opryskliwy, to jeszcze zabójca próbuje pozbyć się jedynego świadka napadu. 
"Kamyk" jest sprawnie napisanym, schematycznym kryminałem. Czyta się go całkiem nieźle, chociaż już od połowy książki wiadomo, kto stoi za morderstwami. Wątek Kamili, szczególnie jej wyjątkowo trudny charakter mają być ciekawym ożywieniem powieści. No niestety, moim zdaniem dziewczynka zasługuje na solidne lanie. Jest źle wychowana, bezczelna i nierozsądna. Nie rozumiem też dlaczego zdecydowano się powierzyć opiekę nad małoletnią zupełnie obcemu mężczyźnie. W obecnych czasach, w dobie wszelkiej maści zboczeńców, decyzja ta wydaje się być obciążona ogromnym ryzykiem. 
Autorka stara się pokazać przemianę Daniela Kocha, zmianę w jego myśleniu i pojmowaniu świata. Próbuje nas przekonać, że 2 dni z pyskatą nastolatką wyleczyły go z lęku przed bliskością, z problemów z zaangażowaniem i nauczyły go odpowiedzialności. No ja tego nie kupuję.
"Kamyk" Joanny Jodełki jest sympatycznym kryminałem, który może umilić nam zimowe wieczory. Nie jest zbyt gruby, więc nie zajmuje dużo czasu. Mimo przewidywalności i przerysowania pewnych wątków oceniam go pozytywnie. 

Joanna Jodełka, Kamyk, Świat Książki, 2012

czwartek, 20 grudnia 2012

Glenn Puit "Wiedźma"


Pochodząca z patologicznej rodziny Brookey Lee West nie miała łatwego życia. Jej matka była alkoholiczka i narkomanką, a ojciec, były policjant, narkoman, alkoholik, był praktykującym satanistą. To on właśnie nauczył swoją ukochaną córeczkę, że dobre jest to, czego się chce, nawet po trupach innych ludzi. Brat Brookey poszedł w ślady rodziców. Nie miał stałej pracy, za to dużo czasu spędzał na różnego rodzaju ciągach i odwykach. Dziewczyna miała szansę na wyrwanie się z tej patologii. Zaczęła się uczyć i odkryła, ze posiada niezwykły talent do pisania książkowych instrukcji do sprzętu komputerowego. Postanowiła zająć się tym zawodowo. Wkrótce firmy informatyczne zabiegały o jej usługi, a Brookey stała się osobą majętną. Niestety, przeszłość nie chciała jej odpuścić - ojciec założył nową rodzinę, brat zniknął i to ona właśnie musiała zaopiekować się niezrównoważoną matką. Kobiety zamieszkały razem. 
Wkrótce okazało się, że Brookey i jej matka stanowią dziwny i przerażający duet. Starsza pani była nimfomanką i złodziejką. To ona wmówiła córce, że w ich żyłach płynie indiańska krew. To przeświadczenie, sprawnie podsycane przez satanistycznego ojca sprawiło, że Brookey myślała, że może wszystko, że ma prawdziwą szamańską, magiczną moc. Przebrana za wampirellę wyruszała na miasto w poszukiwaniu kolejnych mężów. A kiedy już ich zdobywała, to byli dla niej tylko pionkami w drodze do uzyskania pełnej mocy, pieniędzy i wpływów. To, że nie ponosiła konsekwencji swoich czynów, sprawiało, iż czuła się niepokonana. I tak pewnie byłoby nadal, gdyby nie fakt, że pewnego upalnego dnia, w jej pomieszczeniu magazynowym, policja znalazła beczkę z ciałem jej matki. To morderstwo wstrząsnęło opinią publiczną i stało się końcem kariery Brookey Lee West. 
Książka "Wiedźma" Glenna Puita to tzw. "true crime'. Czytałam kilka książek z tej serii i zazwyczaj są one żenująco źle napisane. Z tą książką jest nieco inaczej. Oczywiście nie jest to żadne wybitne dzieło, ale autor wykonał tu dużo porządnej, reporterskiej pracy, powstrzymał się od zbędnych "wypełniaczy tekstu" i tzw. "łzawych kawałków". Skupił się na postaci Brookey Lee West. Nie oceniał jej. Z jednej strony przedstawił jej koszmarne dzieciństwo, fatalną młodość, a potem drogę jaką pokonała w karierze zawodowej. Nie pozostawił nam jednak złudzeń - ta chłodna, opanowana, profesjonalna pani autorka książek informatycznych, zamożna kobieta sukcesu, to nadal ta sama dziewczyna, która dorastała z pijącymi rodzicami, która o pomoc w załatwianiu swoich spraw zwracała się do ojca. Ojciec wprowadzał ją w tajniki magii i satanizmu. Uczył, jak wykorzystywać je do swoich potrzeb. 
Jedna moja uwaga, którą mam do autora, to błędy w opisywaniu neopogańskiej religii wicca. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale swego czasu interesowałam się tym tematem. Fałszywy opis, który znajduje się w tej książce może prowadzić do błędnej oceny wicca, jako całości. Do tego autorowi chyba trochę mieszają się systemy religijne i magiczne. W tworzeniu napięcia i dramatyzmu swobodnie czerpie z tego, co akurat ma pod ręką, wrzucając wszystko do jednego worka. 
Książki "Wiedźma" nie jest ani dobra, ani zła. Jest średnia. Oczywiście zbrodnie popełnione przez Brookey są straszne, ale sama książka, pozostawia nas niejako letnimi - spływa po czytelniku, nie zapada w pamięć. Nie polecam jej, ani nie zniechęcam do jej czytania. To czy ją przeczytacie, nie będzie miało absolutnie żadnego znaczenia dla waszego życia. Raczej nie zmusi was do refleksji i obawiam się, że zapomnicie o tej książce dokładnie z chwilą jej zamknięcia. 

Glenn Puit, Wiedźma, Hachette, 2011

środa, 19 grudnia 2012

Manula Kalicka, Zbigniew Zawadzki "Tutto bene"



"Tutto bene" jest modną, warszawską restauracją. Lokal ten wiele zawdzięcza swojemu zgranemu zespołowi. Wszystko tu chodzi, jak w zegarku. I tak jest, aż do pewnego wieczora, kiedy ostatni klient, z nieznanych powodów, strzela do kelnerki - Ukrainki Sani. Niedługo później ofiarą dziwnego napadu pada również zatrudniony w Tutto Bene kucharz. Na pracowników restauracji pada strach. Kelnerka Zosia jest przerażona. Do tego sen z oczu spędza jej los dziecka postrzelonej koleżanki. Postanawia odszukać je i upewnić się, ze jest bezpieczne. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy okazuje się, że dziewczynka zaginęła - mało tego - podobno nigdy nie istniała! Zaraz po tym odkryciu Zosia wpada w kłopoty. Cale szczęście, że nad jej bezpieczeństwem rycersko czuwa Grzegorz Dolan - przystojny szef kuchni Tutto bene.
Policja ma nie lada zagwozdkę. Kierujący śledztwem komisarz Górzyański próbuje rozwikłać zagadkę tych dwóch morderstw. Nie jest to łatwe, kiedy ciągle pojawiają się nowe wątki, a całość wygląda na wielką międzynarodową polsko-niemiecko-ukraińską aferę.Aby rozwiązać sprawę do pomocy trzeba wezwać też zagranicznych kolegów.
Duetowi autorów Manuli Kalickiej i Zbigniewowi Zawadzkiemu udało się stworzyć bardzo przyjemny, zabawny kryminał. Nie ma w nim mroczności skandynawskich utworów tego gatunku. Całość jest lekka i zdecydowanie rozrywkowa. Bohaterowie tej książki nie są szczególnie skomplikowani, chociaż zdarza im się tkwić w nieprzyjemnych związkach i zdecydowanie mają swoje tajemnice. Wszyscy są swojscy, prości, niezbyt bystrzy. No może poza komisarzem Górzyańskim i jego rodziną. Autorzy w swoją kryminalną opowieść wpletli wątek społeczno-rasistowski, dotyczący tolerancji i oczywiście poczucia odpowiedzialności za swoje poglądy i decyzje.
W opisach książki dużo uwagi poświęcano kulinarnemu tłu, na jakim toczy się akcja powieści. Nie przemówił on do mnie aż tak bardzo. Wiem, że w tekście pojawiały się skomplikowane, obce nazwy potraw, ale moje kulinarne skojarzenia po tej lekturze, to szlochająca Zośka, siekająca natkę pietruszki (chociaż Zośka najczęściej szlochała w koszulę Grzegorza).
"Tutto bene" to sympatyczna i bezpretensjonalna lektura na długie, zimne wieczory. Czyta się błyskawicznie, a rozwiązanie zagadki zaskakuje. W sumie przez cały czas nie miałam żadnych kandydatów na potencjalnych morderców. Trochę razi mnie sposób wysławiania się większości bohaterów, ale to drobiazg. Od połowy książki zmienia się sposób jej pisania - rozdziały stają się coraz krótsze i urwane. Ta metoda sprawia, że z większą niecierpliwością czytamy kolejne części. Zabieg ten miał pewnie na celu przyspieszenie akcji i wprowadzenie elementu zaskoczenia, jednak sposób, w jaki autorzy przerywali wątki nie do końca mi odpowiadał. Był nieco chaotyczny i sprawiał wrażenie tworzonego nieco na siłę. To wszystko nie zmienia jednak faktu, że "Tutto bene" to świetna rozrywka, kiedy szuka się mniej wyrafinowanej lektury. Spędziłam z tą książką miłe popołudnie. Polecam ją każdemu, kto potrzebuje nieco wytchnienia.


Manula Kalicka, Zbigniew Zawadzki, Tutto bene, Prószyński i S-ka, 2012
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Piotr Weltrowski i Krzysztof Azarewicz "Nergal. Spowiedź heretyka"


Jestem jedną z tych osób, które nie wiedziały o istnieniu Adama Nergala Darskiego, zanim nie objawił się on jako celebryta. Wynika to zapewne z faktu, że dość daleko mi do muzyki, jaką tworzy on ze swoim zespołem Behemoth. Przyznaję, że trochę zdumiał mnie fakt, jak bardzo wizualnie nie komponował on się ze swoją ówczesną dziewczyną, ale przecież to nie moja sprawa i jako taka, nie spędzała mi ona snu z oczu. Bliżej panu Nergalowi przyjrzałam się podczas programu muzycznego, w którym był jurorem. Tam okazał się być czarującym, inteligentnym, mądrym i uroczym mężczyzną. Do tego nagle jakoś wyprzystojniał :D
Jako, że poglądy religijne mam dość hmm.. szerokie, to zaintrygowało mnie, co Nergal ma do powiedzenia. Do tego okładka książki będącej wywiadem-rzeką z tym muzykiem wizualnie bardzo mi odpowiada. Nie ma się co czarować - wybieram książki po okładce. Dodatkowo moją ciekawość nieustannie podsycały środowiska katolickie, które z uporem godnym lepszej sprawy walczą z jednym człowiekiem. Więc kim jest ten człowiek-symbol? Moim zdaniem - normalnym człowiekiem.
Nie wiem czego się spodziewałam. Może jakiegoś fanatyka, może człowieka o rzucającej na kolana wiedzy i erudycji - kogoś, kto nie istnieje, bo istnieć nie ma prawa. No tak nie jest. Adam Darski jest inteligentny i oczytany. Sprawnie porusza się w teoriach, myślach, cytatach. To sprawia, że dla osób ograniczonych może być rozmówcą trudnym. A wiecie dlaczego? Bo jest w stanie uzasadnić swoje zdanie. Słuszne, czy niesłuszne, ale uzasadnione. Podoba mi się to. Przyznam, że trochę rozczarowuje mnie fakt, że za spektakularnymi gestami autorstwa Nergala nie stoi ideologia. Wszystko jest tłumaczone sztuką i performancem. No tak, z jednej strony to słuszne i logiczne, z drugiej - jakaś część mnie chciała idei i bajkowości. Chciałam, żeby stało za tym coś więcej. Nie, nie dlatego, że tak jest lepiej, ale dlatego, ze to byłoby bardziej malownicze. No ale w sumie, jeśli 35-letni mężczyzna maluje sobie twarz na występ, to gdyby był fanatykiem i idealistą, to byłby przerażający.
Nergal jest gładki. I jego opowieść też taka jest. Jego idee religijne, nie są ideami. Tkwi po środku, pomiędzy tym co robi, a tym co wierzy. Nie wiem, czy nie szukał swojego "boga", czy też po prostu  go nie znalazł. W kwestiach poglądów religijno-światopoglądowych i filozoficznych niczym nie różni się większości moich znajomych. Mam wrażenie, że o swoich poglądach Nergal nie powiedział nam nic.
Jestem trochę tym wywiadem rozczarowana. Nie wiem, na ile autorzy zdołali dotrzeć do Nergala, na ile on im na to pozwolił. Trudno mi być w tej sprawie specjalistą, ale na moje laickie oko, to do prawdziwego Nergala to nam po przeczytaniu tej książki jeszcze bardzo daleko. Oczywiście całość czyta się z przyjemnością. A do tego te ilustracje.. Pomijając tekst, to książka jest warta każdej złotówki z powodu oprawy graficznej. Bardzo przyjemna dla oka, a ilustracje, którymi została ozdobiona są przepiękne.
"Spowiedź heretyka" nie zszokowała mnie i nie pozbawiła snu, ale czytało mi się ją bardzo miło. Może te wszystkie osoby, które tak bardzo zajmują się tępieniem tej książki lepiej by ją najpierw przeczytały? To zdecydowanie wyszłoby wszystkim na zdrowie. Bo wiadomo - nie taki diabeł straszny, jak go malują. A czy Nergal jest diabłem. Hmm.. osobiście bardzo w to wątpię ;)

Piotr Weltrowski i Krzysztof Azarewicz Krzysztof,  Nergal. Spowiedź heretyka, G+J Gruner&Jahr, 2012

środa, 12 grudnia 2012

Joanne K. Rowling "Trafny wybór"


Harrego Pottera znają wszyscy. Można go lubić, albo nie lubić, ale nie można go lekceważyć. Z całą pewnością ma swoje miejsce w historii literatury dziecięcej. Nie jestem maniaczką Harrego - lubię książki z tej serii, ale nie porwały mnie one i nie rzuciły na kolana. J. K. Rowling cenię, bo potrafiła przekuć depresję z powodu rozpadu małżeństwa i samotnego macierzyństwa, na ogromny sukces. Teraz mam kolejny powód, żeby docenić panią Rowling - napisała ona bardzo dobrą książkę dla dorosłych. 
Niewysoki, rudy brodacz - Barry Fairbrother (bardzo odpowiednie nazwisko) jest bardzo zajętym człowiekiem. Ten społecznik i radny miasta Pagford, wyszedł z nizin społecznych i dzięki własnej pracy osiągnął sukces. Pomny własnych korzeni pragnie on pomóc innym - potrafi znaleźć diament nawet w największym błocie. Poświęca czas i uwagę na polepszanie losu tych, o których praworządni, stateczni obywatele miasteczka często zapominają. Może zbyt mało czasu poświęca swojej żonie Mary? Ona tak uważa. Nawet w dniu rocznicy ślubu Barry ciężko pracował nad artykułem do miejscowej gazety. W końcu jednak wyszedł z żoną na rocznicową kolację. Niestety, przed wejściem do miejscowego klubu ciało odmawia mu posłuszeństwa. Małe naczynie krwionośne w jego głowie pęka i Barry umiera. Ta śmierć to nie tylko ogromna tragedia rodziny Fairbrotherów. Wraz z odejściem Barrego cała misterna konstrukcja miejscowych układów towarzyskich, politycznych i biznesowych zawala się. Tę śmierć odczuwa każdy mieszkaniec Pagford. Wszystkie skrywane sekrety, emocje, uczucia nagle wychodzą z ukrycia. 
Nie wiem dlaczego sądziłam, że "Trafny wybór" to kryminał. Jest to powieść o małej, hermetycznej i dość snobistycznej społeczności. W takich społecznościach pozornie wszyscy wszystko wiedzą o sąsiadach. Ale czy tak jest na pewno? Ile dramatów ludzkich rozgrywa się za zamkniętymi drzwiami? Ile tragedii przykrywanych jest sztucznym uśmiechem? Ile ważnych dla społeczności decyzji podejmowanych jest na podstawie osobistych uprzedzeń i animozji? Wychowałam się w takiej społeczności, gdzie jeden kichnie, a wszyscy pozostali życzą mu "Na zdrowie". W społeczności, w której nie było tajemnic, a wszyscy znali się, jak łyse konie. Czy na pewno? Jestem przekonana, że nie. Wszystko to gra pozorów. 
Joanne K. Rowling napisała bardzo dobrą książkę. Początkowo nieco gubiłam się w ogromnej ilości bohaterów, nie mogłam się połapać. Jednak w pewnym momencie wszystkie klocki wskoczyły na swoje miejsce. Nagle okazało się, że nie mogę się od tej książki oderwać. 300 stron przeczytałam w jedno popołudnie. Zakończenie "Trafnego wyboru" wstrząsnęło mną. Przeżywałam każdą z postaci - wszystkie były żywe i wielowymiarowe, każda z nich jest dopięta na ostatni guzik. Jednych początkowo nie lubiłam, a później zmieniałam o nich zdanie. Bywało również odwrotnie - były postacie, które moją sympatię traciły. Bardzo przeżyłam niemoc pracowników socjalnych wobec tragedii rozgrywających się w rodzinach ich podopiecznych. Wiem, ze takie dramaty rozgrywają się nagminnie i nie ma dobrego rozwiązania takich sytuacji. Trudno mi sobie wyobrazić, co czują osoby, które codziennie oglądają takie piekło. Imponująca jest precyzja z jaką autorka dopracowała szczegóły miasteczka Pagford i jego mieszkańców. Jej postacie żyją, a relacje między nimi są bardzo autentyczne.Bardzo cieszę się, że powieści J.K. Rowling wydoroślały, Jestem pewna, że z przyjemnością przeczytam koleje książki tej autorki. Jej świat bez magii jest bardzo interesujący. Teraz mogę z czystym sumieniem powiedzieć, ze jestem fanką matki Harrego Pottera.

Joanne K. Rowling, Trafny wybór, Znak, 2012

sobota, 8 grudnia 2012

Ciro Marchetti "Boski tarot. Dziedzictwo Zaginionej Cywilizacji"

http://www.talizman.pl/
 
Bardzo lubię karty tarota. Kiedy też często z nich wróżyłam, teraz raczej ograniczam się do samego obcowania z kartami, a wróżeniem zajmuję się okazjonalnie. Każdy, kto miał do czynienia z kartami wie, jak piękne potrafią one być. Oczywiście sama uroda nie jest w tarocie najważniejsza, ale nie można zaprzeczyć, że obrazki na kartach mogą wspomóc wyobraźnię tarocisty i pomóc w interpretacji. Jeśli chodzi o wróżenie, to jestem zwolenniczką tradycyjnych, najprostszych obrazów na kartach tarota marsylskiego. W sumie same obrazki nie są mi już niezbędne, ale przyznam, że lubię na nie patrzeć. Jeśli zaś chodzi o podziwianie kart tarota, to bardzo chętnie powiększyłabym moją skromną kolekcję o kolejne talie. Uwielbiam karty dość mroczne, ale to nie jest reguła. Od lat zakochana jestem w tali Victorian Romantic Tarot, która pewnie w końcu pojawi się w mojej "magicznej" skrzyni. 
Talia "Boski tarot", stworzona przez brytyjskiego grafika Ciro Marchetti jest wyjątkowo piękna. Karty mają głębię, idealnie pobudzają wyobraźnię i intuicję. Utrzymane są w konsekwentnej ciemnej kolorystyce oraz stylistyce i stanowią spójną całość. Tu każda karta pasuje do reszty, żadna nie zaburza całości. Praca z nimi to prawdziwa przyjemność. Dodatkowej urody dodają im złocone boki karty. Uwielbiam takie złocenie, chociaż podczas pierwszych rozłożeń mam złote palce :)
W pudełku "Boskiego tarota", oprócz samych kart, znalazłam również  woreczek do kart - to ogromne ułatwienie, odpada szukanie odpowiedniego woreczka. W zestawie była również książka autorstwa Ciro Marchettiego "Boski tarot. Dziedzictwo Zaginionej Cywilizacji". Pierwsza część książki to fantastyczna opowieść o tym, skąd wziął się tarot. Genezą tej historii jest sen autora, który sprawił, że poczuł on potrzebę stworzenia własnej talii tarota. Pan Marchetti tworzy swoim kartom legendę.
W drugiej części książki omówione są poszczególne karty. Tu autor zaprosił do współpracy znawców tarota. Każdy z nich mógł dodać do każdej z kart swoje uwagi, czy odpowiednie cytaty. Ta część ujmuje mnie świeżym spojrzeniem na karty. Nie mówi o typowych interpretacjach, jakie spotkać możemy w wielu podręcznikach. Nie pozwala iść na skróty. Specjaliści dołożyli tu starań, żeby zmobilizować czytelnika do własnych poszukiwań znaczeń kart i ich kontekstu. 
Ostatnia część książki to praktyczne porady dotyczące samego wróżenia. Omówiono tam sposoby zadawania pytań, układy kart, przygotowanie do pracy z kartami, czy interpretację. 
Bardzo podoba mi się "Boski tarot". Z prawdziwą przyjemnością spędzam z nim czas. Jedynym zastrzeżeniem, jakie mam do tej talii, to fakt, że oparta jest na talii RW, a ja jestem konserwatywna i pracuję na tarocie marsylskim :) 
Cieszę się, że "Boski tarot" pojawił się w moim domu.


Za karty dziękuję Studiu Astropsychologii 

czwartek, 6 grudnia 2012

Astrid Lindgren "Karlsson z dachu" audiobook


Ciężkie jest życie 7-latka. Mamusia ma tatę, starszy brat trzyma ze starszą siostrą, a co ma ze sobą zrobić Braciszek? Gdyby chociaż miał psa.. Jakie było zdumienie chłopca, kiedy pewnego dnia usłyszał na oknem bzyczenie silniczka. Chwilę później Braciszek ujrzał przedziwnego jegomościa, który przedstawił się jako mężczyzna w najlepszych latach (a każdy wie, że najlepsze lata u mężczyzny, to wszystkie lata), niewysoki, dość tęgi i oczywiście inteligentny i przystojny. Każdy tatuś chciałby poznać taką personę, a każda mamusia byłaby zachwycona takim gościem. Najdziwniejsze w nim było umieszczone na plecach śmigiełko, dzięki któremu Karlsson (bo tak przedstawił się ów jegomość) przemieszczał się bez trudu dokąd tylko chciał. Mieszkał zaś w domku na dachu, w którym miał kilka tysięcy maszyn parowych oraz obrazków z kurkami oraz psów. W sumie miał tam kilka tysięcy wszystkiego. Był też najlepszym na świecie specjalistą od .... kompletnie wszystkiego.  Jako, że usposobienie Karlsson miał wesołe i skore do żarcików i figli, to wkrótce stał się nieodłącznym towarzyszem zabaw Braciszka. 
Opowieści o przygodach Braciszka i Karlssona słuchaliśmy z moim synu z audiobooka, który nagrała Edyta Jungowska. Już wcześniej mieliśmy przyjemność zapoznać się z jej wersjami "Dzieci z Bullerbyn oraz "Pippi", ale muszę przyznać, że Karlsson w jej wydaniu jest rewelacyjny, jeśli nie powiedzieć genialny. Zaśmiewaliśmy się do łez, kiedy słyszeliśmy słynne karlssonowe "Grunt to spokój", a powitalno-pożegnalne "Hejsan Hoppsan" weszło na stałe do naszego słownika. Ku memu zdziwieniu synu w domu nie chciał oglądać telewizyjnych bajek, a ciągle domagał się włączenia Karlssona. Wadą tego audiobooka jest tylko to, że zbyt szybko się kończy. Jakie szczęście, że Audeo.pl poratowało nas kolejną częścią przygód latającego jegomościa. 
Nie wiem, jak to się stało, że w dzieciństwie przegapiłam Karlssona. Uwielbiałam książki Astrid Lindgren i czytałam je wielokrotnie. Ta niestety jakoś się "przegapiła". Na szczęście nie ma tego złego, co by na dobre nie i wyszło i teraz poznaję przygody latającego oryginała z równą ciekawością, jak moje dziecko. Jestem pewna, że jeszcze wielokrotnie będziemy słuchali tego audiobooka. Śmieszny Karlsson wniósł wiele radości w życie Braciszka, ale także nasze. Bardzo go polubiliśmy.
Ps. Widziałam, że Edyta Jungowska niedawno nagrała także swoją wersję "Braci Lwie Serce". Już nie mogę się doczekać, żeby jej posłuchać.

Za możliwość posłuchania audiobooka dziękuję sklepowi Audeo.plhttps://audeo.pl/

Astrid Lindgren, Karlosson z dachu", czyta Edyta Jungowska, Wydawnictwo Jung-Off-Ska, 2011

środa, 5 grudnia 2012

Philippa Gregory "Czarownica"


Od dłuższego czasu przymierzałam się do książek Philippy Gregory. Słyszałam o nich wiele dobrego, a ekranizacja "Kochanic króla" bardzo mi się podobała. Jako tematycznie najbardziej dla mnie interesującą wybrałam "Czarownicę". Magia, inkwizycja, procesy, stosy - o, to coś dla mnie. 
Mała Alys jako niemowlę została podrzucona wiejskiej zielarce Morach. Do !4 roku życia dziewczę zdrowo się chowa. Poznaje miłość swojego życia i zaręcza się. Rodzice narzeczonego nie są zachwyceni synową podrzutkiem, dlatego podstępnie wysyłają Alys do pobliskiego zakonu. Tam dziewczyna znajduje swoje powołanie. Matka przełożona jest niczym jej rodzona matka. Dziewczę w końcu jest czyste i najedzone. Nic nie robi sobie z błagań i płaczów stojącego pod bramą zakonu narzeczonego. W krótkich słowa informuje go, że zrywa zaręczyny. 
Dziewczyna, która przyjmuje imię siostry Anny, szybko staje się ulubienicą siostrzyczek. Niczego jej nie brakuje. Uczy się czytać i pisać. W wyniku konfliktu pomiędzy królem Henrykiem VIII, a papieżem zakon staje się wyjęty spod prawa. Młody lord Hugo postanawia spalić to miejsce. W pożarze giną wszystkie zakonnice, no prawie wszystkie, bo Alys ucieka, nie udzieliwszy nikomu pomocy. Wraca do domu uzdrowicielki Morach i pomaga jej w leczeniu okolicznej ludności.
Sława Alys dociera do starego lorda Hugo. Cierpi on na okropne choroby, a jego lekarze nie umieją mu pomóc. Decyduje się on na sprowadzenie do zamku młodej zielarki. Od tego momentu Alys ma już tylko jedno marzenie - chce być panią tego zamku, chce nazwiska lorda i jego majątku.
Alys jest postacią okropną. Fałszywa, egoistyczna, niewdzięczna, wredna i głupia. Żeby zdobyć to, czego chce nie cofnie się przed niczym. Można powiedzieć, że po trupach dąży do celu. W jej pobudkach nie ma niczego ładnego, czy chociaż trochę dobrego. Myśli tylko o sobie, jest pyszałkowata i ślepa. Ma wielkie szczęście w życiu, że ma w okół siebie ludzi, którzy ją kochają i o nią dbają. Szczerze mówiąc "nie kupuję" zakończenia tej książki. Nawet na koniec Alys myślała głównie o sobie.
Żałuję, że moja przygodę z Philippą Gregory zaczęłam od "Czarownicy". Zdecydowanie za późno doczytałam, że to najsłabsza z książek tej autorki. Spodziewałam się niezwykłej opowieści o inkwizycji, a dostałam niezbyt mądre romansidło. Teraz potrzebuję długiej przerwy od książek pani Gregory. Mam tylko nadzieję, że kiedy w przyszłości zdecyduję się przeczytać którąś z jej książek  to będzie ona zdecydowanie lepsza od "Czarownicy". W sumie każda książka będzie lepsza od "Czarownicy".

Philippa Gregory, Czarownica, Książnica, 2007

wtorek, 4 grudnia 2012

Łukasz Grass "Trzy mądre małpy" audiobook



W poniedziałek 26 listopada miała miejsce premiera wydanego przez Audeo audiobooka "Trzy mądre małpy" Łukasza Grassa. Audiobook czytany jest przez Bartłomieja Topę. Jest to pierwszy tytuł z cyklu "Audiobooki sportowca". Audeo ogłasza, że jest to pierwszy sportowy audiobook w Polsce - odpowiedź na książkę Haruki Murakami "O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu". 
Wydawca informuje, że nie jest to książka dedykowana wyłącznie sportowcom, czy poruszająca tylko taką tematykę. Nie jest to sucha opowiastka, czy poradnik radzący, jak zacząć trenować i przechodzić na kolejne poziomy. Celem "Trzech mądrych małp" ma być inspiracja, motywowanie do działania. Ma ona zachęcić do zmian, do wstania z kanapy i rozpoczęcia aktywności. To osobista historia człowieka, który postanawia coś zmienić w swoim życiu. Jest to książka dla osób stawiających w sporcie pierwsze kroki. 
Audiobook "Trzy mądre małpy" cieszy się wsparciem nie tylko środowiska sportowego, ale również literackiego. 
Audiobook można kupić na stronach www.audiotrening.pl

To co? Może czas przygotować się do postanowień noworocznych? :)




poniedziałek, 3 grudnia 2012

Agnieszka Chylińska "Zezia i Giler"


Zuzia Zezik ma 8 lat. Wraz z mamą, tatą i bratem Czarkiem mieszka w Warszawie. Czarek ma 5 lat. Z powodu nieustającego kataru rodzina nazywa go Gilerem. To on właśnie nazwał swoją siostrę Zezią. Zezia nie gniewa się na niego, bo Giler jest inny niż reszta dzieci i dziewczynka bardzo go kocha. 
Rodzina Zezików jest bardzo barwna. Piękna i elegancka mama pracuje w banku, a roztargniony tata jest rzeźbiarzem i bardzo dużo czasu spędza w domu. Zezikowie mają dwie babcie - Jasnowłosą i Ciemnowłosą. Są one różne, jak ogień i woda. W domu Zezików nie może zabraknąć i kotki - nosi ona wdzięczne imię Idźstąd. 
"Zezia i Giler" to zbiór opowieści o Zezi i jej rodzinie. Książka ta nie stanowi całości, a i poszczególne opowieści nie są zwartymi konstrukcjami, zakończonymi zabawną pointą. Czytałam gdzieś porównania "Zezi" do "Mikołajka". No niestety, z całą sympatią do Agnieszki Chylińskiej, ale nie można absolutnie tych dwóch książek porównywać. Mikołajkowe opowieści są przepojone humorem i oprócz dziecięcych przygód, przemycają elementy świata dorosłych. Humor w "Zezi" jest trochę naciągany, na siłę, a to, co nieco topornie przemyca nam autorka ze świata dorosłych jest w sumie bardzo smutne.  
Wielkim plusem "Zezi" jest zupełnie coś innego. Podoba mi się bardzo subtelne przedstawienie życia rodziny, w której jedno z dzieci jest autystyczne. Dla Zezi choroba brata jest oczywistością. Przyjmuje ją ona tak naturalnie, że nie jest łatwo wyłapać ten ważny element opowieści. Moim zdaniem jest to bardzo istotne. Znam rodziny, w których są dzieci z autyzmem, czy innymi chorobami. Każda z tych rodzin prowadzi "zwyczajne" życie, ale leczenie, rehabilitacja i wszelkie rzeczy związane z chorobą są przyjmowane naturalnie, są częścią codzienności. Tak jest i w "Zezi". O tym, że Giler jest chory nie jesteśmy informowani wprost. Są to delikatne sugestie.Podoba mi się taki sposób przedstawienia problemu. 
Książka wydana jest bardzo ładnie. Podoba mi się jej okładka, ma piękne ilustracje. Do książeczki dołączony jest zestaw tatuaży, więc można dziecku zrobić "Chylińską" na rękach. 
Bardzo chciałam przeczytać synowi tę książkę. Lubię Agnieszkę Chylińską (muzycznie dawną) i szanują ją jako człowieka. Jest mądrą, ciepłą osobą. Bardzo ucieszyłam się, kiedy wśród urodzinowych prezentów moje dziecko znalazło "Zezię". Niestety książka trochę mnie rozczarowała. Jak się okazuje, pisanie książek dla dzieci nie jest takim łatwym zajęciem. Szczególnie, jeśli mierzy się ponad zwykłą bajkę, kiedy próbuje się stworzyć coś mądrego i zabawnego. Nie jestem pewna, czy będziemy chcieli czytać kolejne części "Zezi". Tym bardziej, że rodzina, sąsiedzi, szkoła i obowiązki Zezi zostały już omówione. Nie wiem, co miałoby być dalej. 
No i muszę jeszcze ostrzec rodziców - czytając synowi rozdział o świętach Bożego Narodzenia, musiałam omijać fragmenty tekstu. Mój syn wierzy, że prezenty pod choinką zostawia Mikołaj, a w "Zezi" Agnieszka Chylińska otwarcie pisze o kupowaniu przez rodzinę prezentów. Jeśli Wasze dziecko wierzy w Mikołaja, to zachowajcie czujność :)

Agnieszka Chylińska, Zezia i Giler, Wydawnictwo Pascal, 2012

sobota, 1 grudnia 2012

stosik grudniowy


W tym miesiącu więcej książek historycznych, niż beletrystyki. Nie mogłam się oczywiście oprzeć pokusie przeczytania "Trafnego wyboru". Lata lektury Harrego Pottera robią swoje :)
Na "Magicznych latach", po przeczytaniu 200 stron, utknęłam. Mam nadzieję, że ruszę z nią do przodu, bo fabułę ma niezłą.
Na książkę "W przededniu" miałam ochotę już od jakiegoś czasu. Niestety ma ona zaporową cenę. Cieszę się, że w końcu trafiła w moje ręce.
"Hitlerland" idealnie trafia w moje zainteresowania. Muszę tę książkę przeczytać. Myślę, że nawet musiała ją mieć na własność (to jest egzemplarz pożyczony).
A "Czasy biblijne"? Uwielbiam tego typu książki. Do kompletu do niej jest jeszcze życie w Egipcie. Jeśli ktoś jest ciekawy, jak wtedy żyli ludzie, to polecam :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Simone Morabito "Psychiatria w piekle"


Od dawno jestem zaintrygowana dawnymi metodami leczenia chorób psychicznych. Kiedy zobaczyłam tytuł "Psychiatria w piekle" miałam nadzieję, że to książka o interesującej mnie tematyce. Nie przyglądając się zbyt uważnie okładce, wrzuciłam ją do torebki i poszłam. W domu ucieszona czekającą mnie lekturą otworzyłam książkę i zamarłam. Okazało się, że "Psychiatria w piekle" to książka o opętaniu, świadectwo wiary profesora Simone Morabito. 
Kiedy wgłębiłam się w treść książki i zobaczyłam, co jest tam napisane, to aż musiałam sprawdzić kim jest autor. Pan profesor Simone Morabito jest cenionym, włoskim psychiatrą. Za swoją pracę był nominowany do nagrody Nobla. We wstępie do swojej książki nieustannie podkreśla, że ma ona charakter naukowy. Tym dziwniejsze wydaje mi się to, co opisuje. 
Pan profesor, po wielu latach praktyki w klinikach uniwersyteckich, doszedł do wniosku, że większość przypadków chorób psychicznych to przypadki opętania. Według autora Szatan poprzez kościół LaVeya i filozofię new age realizuje sprytny plan zawładnięcia ludzkością . W książce znajdujemy ostrzeżenia dla rodziców przez puszczaniem dzieci na dyskoteki, przed czytaniem horoskopów i przed chodzeniem do wróżek, przed unikaniem modlitwy. Jednak najwięcej nacisku pan profesor kładzie na muzykę, przez którą szatan wnika do naszych dusz. Szczególnie groźnymi utworami są m.in: Highway to hell, Hotel California, Secret Message, Rock and Roll, Stairway to Heaven, Beat it, Hot summer night i wiele innych. 
Nie jestem osobą specjalnie religijną. Trudno mi ocenić, czy opętania to prawda, czy nie. Przyznaję, że pozostaję wobec nich dość sceptyczna. Nie czytam książek o egzorcyzmach, nie interesują mnie one. Lubię za to muzykę rockową. Mam pewne obawy, że pan profesor uznałby mnie za osobę opętaną. Jako, że mój los jest i tak przesądzony, dlatego z czystym sumieniem porzuciłam religijne świadectwo Simone Marabito. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie leczy on egzorcyzmami wszystkich swoich pacjentów - to byłoby dla wielu z nich zagrożeniem życia. 
A tak swoją droga, czy znacie jakieś ciekawe książki na temat dawnej psychiatrii? Bardzo chętnie przeczytałabym coś na ten temat. 

Simone Morabito, Psychiatria w piekle, Wydawnictwo AA, 2012

piątek, 23 listopada 2012

Suzanne Collins "W pierścieniu ognia"


"W pierścieniu ognia" to druga część trylogii o państwie Pan. O pierwszej części - "Igrzyska śmierci" pisałam TU. Jej bohaterką jest młoda i piękna Katniss Everdeen. Po tym, jak dzięki podstępowi w finale Głodowych Igrzysk udało jej się przechytrzyć Kapitol,cieszy się ona przywilejami należnymi zwycięzcy. Mieszka z mamą i siostrą Prim w pięknym domu. Ma dużo pieniędzy, nie brakuje jej jedzenia, ani ciepłych ciuchów. Kapitol jednak nie wybacza. Tym bardziej, że czyn Katniss podczas finału Głodowych Igrzysk wzniecił w dystryktach nastroje rewolucyjne. Prezydent Snow jest mściwy i pamiętliwy, a sprawę dziewczyny traktuje bardzo osobiście. Nikt z jej rodziny i przyjaciół nie jest bezpieczny.Wymyślona przez Kapitol zemsta jest bardzo wyrafinowana. Do 12 dystryktu wkracza terror. 
Tak jak nie mogłam się oderwać od pierwszej części trylogii "Igrzyska śmierci", tak z tomem drugim sprawa przedstawia się inaczej. Przez pierwsze sto stron książka dłuży się niemiłosiernie. Nic się nie dzieje, Katniss wiedzie jałowe życie i zachowuje się zupełnie bez sensu. Później autorka postanawia wykorzystać sprawdzony już w pierwszej części pomysł z igrzyskami. I tak jak w "Igrzyskach śmierci" był on ciekawy i nowatorski, tak w drugiej części jest wtórny i napisany bez wcześniejszej staranności. Mimo tego przyznaję, że i tak ucieszyłam się, że po początkowej nudzie w końcu coś zaczyna się dziać. Niestety dałam się zwieść. Nie czytałam jeszcze ostatniej części trylogii, ale odnoszę wrażenie, że gdyby "W pierścieniu ognia" podzielić na dwie części i dołączyć do pierwszego i do trzeciego tomu, efekt byłby znacznie lepszy. Druga część trylogii jest jakby łącznikiem, któremu brakuje spójności i pomysłu. Pomysł z powtórnymi igrzyskami także nie został należycie wykorzystany. Fabuła nie ma sensu, nie jest logiczna. Nie przekonuje.
"W pierścieniu ognia", jest lekturą łatwą i przyjemną. Można przy niej miło spędzić czas, oczekując, aż dziecko skończy zajęcia sportowe. Świetnie nadaje się do czytania przy obecnej jesiennej szarudze. Nie wymaga od czytelnika zbytniej uwagi, nie wciąga i nie pasjonuje. Można ją przeczytać, ale po co?

Suzanne Collins, W pierścieniu ognia, Media Rodzina, 2009

poniedziałek, 19 listopada 2012

nietypowo :)

Dziś wpis nietypowy, bo prywatny. Dziś mój syn kończy 5 lat. Lata, które razem przeżyliśmy, to oczywiście czasem zmęczenie i łzy, ale przede wszystkim to radość, miłość, czułość i szczęście. Ten mały człowiek, to miłość w czystej postaci. Zmienił w moim życiu wszystko, nadał sprawom odpowiednie ramy, zupełnie zmienił priorytety w moim życiu. To strasznie dużo roboty, jak na takiego małego człowieka :)
Wczoraj powiedział do mnie: Mamu, obiecuję ci, że codziennie będę cię przytulał. Wierzę mu i wiem, że tak będzie. 

                         Fot. Martyna Tomczak

A żeby nie było tak całkiem nietematycznie, to dodam, że synu uwielbia książki. Jeszcze sam nie czyta, ale uwielbia nasze cowieczorne wspólne czytanie. Bardzo zdziwiło mnie ostatnio pytanie mamy jednego z urodzinowych gości: Ale jakie dziecko ucieszy się z książki? Z radością mogę odpowiedzieć: MOJE!
Wśród sprezentowanych memu synu lego i innych samochodów na szczęście znalazły się też książki. Położył je koło swojego łóżka i powiedział, ze już nie może się doczekać wspólnego czytania :)





poniedziałek, 12 listopada 2012

Karolina Wilczyńska "Ta druga"



Nie przepadam za literaturą kobiecą. Nie lubię łzawych romansideł, szkoda mi czasu na wzruszenia tego typu. Kiedy zaproponowano mi do przeczytania książkę Karoliny Wilczyńskiej "Ta druga" nie byłam do niej zbyt entuzjastycznie nastawiona. Już sam tytuł sugerował opowieść o uczuciowym trójkącie. No i książka była o trójkącie, ale zupełnie innego typu. Opowiadała o skomplikowanych relacjach pomiędzy teściową,  synową i kochanym przez nie obie mężczyźnie.
Lena nie miała zbyt szczęśliwego dzieciństwa. Nie znała ojca, matka zmarła zaraz po porodzie. Dziewczynką zaopiekowała się babcia. Kobieta była dobra, kochająca i troskliwa, jednak szybko przegrała walkę z czasem. Starość spowodowała zamianę ról w tej rodzinie - to Lena musiała zajmować się babcią. Konieczność szybkiego dorośnięcia sprawiła, że pozbawiona wzorców rodziny dziewczyna zaczęła marzyć. Wymarzyła sobie idealne życie. Cudownego mężczyznę, wspaniałe dziecko, cudowny, dom. No i teściów, którzy zastąpią jej nieobecnych rodziców. Pewnego dnia przypadek sprawia, że Lena poznaje swojego księcia. Tomasz jest ucieleśnieniem jej marzeń. Przystojny, inteligentny, opiekuńczy i odpowiedzialny. Niestety ma jedną wadę - Lena nie jest jedyną kobietą w jego życiu - Tomasz ponad życie kocha swoją matkę. Trudno jest konfrontować swoje wyobrażenie o rodzinie, z szarą rzeczywistością. Przez lata małżeństwa z Tomaszem, w kobiecie narasta gniew i poczucie krzywdy. Ciągła wojna z teściową o uczucie męża przerasta kobietę. Aż w końcu dopina swego, ma szansę na znikniecie Joanny z życia swojej rodziny. Teściowa w krytycznym stanie trafia do szpitala. To nad szpitalnym łóżkiem Lena dokonuje oceny swego życia z teściową. Tu ma szansę, żeby  końcu zrozumieć swoją rywalkę.
Lena jest postacią bardzo irytującą. Jej zaślepienie, głupi upór i egoizm sprawiają, że trudno ją polubić. Wiele złego mówi się o teściowych, a synowe często niejako z góry nastawiają się na walkę z rywalką. Czytałam tę książkę mając swoje doświadczenia w tym temacie, ale także patrząc na to oczami matki. Wiem, że kiedyś mój syn przyprowadzi do domu dziewczynę i wiem, że mogę być trudną teściową. Bardzo chciałabym znaleźć w sobie tyle mądrości, zrozumienia i ciepła, ile miała w sobie Joanna Lewandowska. Bardzo też chciałabym mieć taką właśnie teściową.
Książka Karoliny Wilczyńskiej posługuje się pewnym uproszczeniem. Trudno mi uwierzyć w tak czarno-białe relacje pomiędzy Leną i Joanną. Nie wierzę, że przez wszystkie lata wspólnego życia wina zawsze była po jednej stronie. Nigdy tak nie jest. Nawet jeśli wchodzimy w jakiś układ międzyludzki z czystymi intencjami, to wiele lat nieufności, antypatii i wrogich zachowań nie pozostają bez echa. Taka miłość może zdarzyć się w relacji dziecko-rodzic, raczej trudno ją spotkać w innych konfiguracjach. Trudno też uwierzyć w tak nagły zwrot w lenowym postrzeganiu świata. Gdyby to było takie proste, to psychologowie byliby bez pracy.
"Ta druga" nie jest książką wybitną, ale jest książką całkiem niezłą. Nawet ja, z moim uprzedzeniem do literatury babskiej, wciągnęłam się i czytam ja z przyjemnością. Z czystym sumieniem mogę ją polecić. Może dzięki niej obiektywnie spojrzymy na nasze relacje z bliskimi, no i może okaże się, że nie taka ta teściowa straszna, jak ją malują.

Karolina Wilczyńska, Ta druga, Wydawnictwo Replika, 2011
Recenzja dla Szczecinczyta.pl

czwartek, 8 listopada 2012

Jesse Bullington "Smutna historia braci Grossbart"


Z niektórymi książkami jest tak, że jestem przekonana, ze to nie jest lektura dla mnie, a mimo to chęć ich przeczytania wygrywa z intuicją. Tak właśnie było ze "Smutną historią braci Grossbart". Pierwsze 50 stron to była droga przez mękę. Uznałam, że nigdy, ale to przenigdy nie przebrnę dalej. Potem dość niespodziewanie coś między mną, a braćmi zaskoczyło. Zauroczenia wystarczyło mi na kolejne 150 stron. Wtedy już uznałam, że nic już więcej z tego nie będzie i pewnym żalem książkę porzuciłam. 
Bracia Grossbart to wzór wszelkich cnót. Dobrzy ludzie, oddani bez reszty Panience Maryi. Idą sobie oni przez świat, wprost do Giptu, gdzie specjalnie dla nich ludzie niegdyś ukryli w grobowcach wielkie skarby. Te dwa aniołki, których dusze z całą pewnością trafią wprost do nieba, snują sobie przy ogniskach opowieści o niepokalanym poczęciu, filozofują, definiują dziewictwo, wyrażają swoje zdanie o klechach i całej reszcie społeczeństwa. Nie wiedzieć dlaczego biedni, dobrzy bracia, o nieskalanych duszach ciągle wpadają w kłopoty. Nikt ich nie lubi, ciągle ktoś na nich napada, ludzie nieustannie dybią na ich życie. A przecież oczywistym jest, że zemsta za krzywdy jest prawem, a nawet obowiązkiem prawego człowieka! Dlaczego ludzie nazywają ich zbójcami? Przecież bracia to uosobienie dobra. Ich miłość braterska silniejsza jest nawet od miłości do Świętej Panienki. 
Braci w drodze do Giptu spotykają różne przygody. A to mściwy gospodarz, którego podłą żonę i dzieci bracia zabić po prostu musieli, a to wstrętny potwór - ni to człek, ni to zwierz, a to czarownica Nicoletta, a to inne monstra, potwory i zarazy. Mimo swych anielskich charakterów bracia nieustannie napadają, okaleczają, mordują, bezczeszczą i kradną. Nie mają względów dla nikogo, ani dla kobiet, ani dla dzieci. W tej książce krew płynie strumieniami, odcięte kończyny latają na wszystkie strony, a wnętrzności, zamiast tkwić na swoim miejscu, mają w zwyczaju wychodzić na wierzch. 
Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia w fantastyce, ale książka Jesse Bullingtona bardzo mnie zaskoczyła. Całość stylizowana jest na cudem odnalezioną średniowieczną opowieść ludową. Świat, w którym żyją upiorni braciszkowie, całkowicie odpowiada dawnym wierzeniom i wiedzy. Mimo, ze bracia Grossbrat są całkowicie źli, to jednak po pewnym czasie zdobywają oni sympatię czytelnika. Ja miałam słabość zwłaszcza do Hegla.Trochę bałam się, że książka jest niekończącym się maratonem krwawych jatek. Hmm.. w sumie tak też i jest, ale wplecione w te jatki wątki sprawiają, że "Smutną historię.." czyta się z zainteresowaniem. Dla mnie wyjątkowy był wątek czarownicy Nicoletty oraz tajemniczej pasażerki wozu. Więc jeśli ktoś z was doczytał tę książkę do końca i  chciałby opowiedzieć mi jak się te wątki skończyły, to byłabym bardzo wdzięczna :) 
"Smutna historia braci Grossbrat" jest z pewnością książką wyjątkową. Już kilka razy wcześniej pisałam, że nie przepadam za powieściami łotrzykowskimi, a taką niewątpliwie ta książka jest. Jesse Bullington z całą pewnością jest bardzo utalentowany, a "Smutna historia.." jest dopracowana do ostatniego szczegółu. Autor ze znawstwem bawi się konwencją, co daje niesamowity efekt. Nie jest to dobra lektura dla mnie, ale polecam ją wszystkim miłośnikom średniowiecznej fantastyki. Powinno im się podobać. 

Jesse Bullington, Smutna historia braci Grossbart, Wydawnictwo Mag, 2012

poniedziałek, 5 listopada 2012

Grzegorz Kasdepke "Zeus &spółka. Mity dla dzieci"



Synu mój kończy niebawem 5 lat. Uznałam, że to dobry czas, żeby dziecinne bajeczki zamienić na hmmm.. inne, bardziej dorosłe bajeczki. Bardzo chciałam mu poczytać np. legendy arturiańskie. Niestety, w szczecińskich księgarniach nie ma przeznaczonych dla najmłodszych książek o królu Arturze. W związku z tym, zadowoliłam się tym, co udało mi się znaleźć - "Mitami dla dzieci". Muszę przyznać, że to znalezisko było bardzo udane.
Książki Grzegorza Kasdepke już mojemu dziecku czytałam. Wiem, że autor ten obdarzony jest bardzo sympatycznym poczuciem humoru. Mojego syna ujmuje to, że autor zwraca się do dzieci - zadaje im pytania, wyjaśnia i odpowiada. Tym razem postanowił on zapoznać najmłodszych z bogami z Olimpu.  Bogowie Grzegorza Kasdepke sa bardzo ludzcy. Płatają figle, bawią się, bywają kapryśni i śmieszni. Zastanawiałam się, jak w przystępny sposób opowiedzieć dzieciom np. o Demeter, Kronosie zjadającym swoje dzieci, czy  Minotarzurze. Okazuje się, że to możliwe. Mój dość strachliwy syn spokojnie przyjął wszystkie te opowieści. Ba! Potworny Minotaur stał się obecnie jego ulubieńcem - ciągle chce, żeby czytać mu o "Mitozaurze".
Książkę "Zeus & spółka. Mity dla dzieci" czyta się bardzo dobrze. Wszystkie opowieści okraszone są, charakterystycznym dla Grzegorza Kasdepke, humorem. Podobała się ona mojemu dziecku, a i ja nieźle bawiłam się przy tej lekturze. Było to dla nas kolejne podejście do mitów - opracowanie innego autora zupełnie nie trafiło do mojego syna. Wersja Grzegorza Kasdepke była strzałem w dziesiątkę. Żałujemy tylko, że książka ta nie jest obszerniejsza - niestety już ją przeczytaliśmy. Panie Grzegorzu, prosimy o więcej :)

Grzegorz Kasdepke, Zeus & spółka. Mity dla dzieci, Literatura, 2011

czwartek, 1 listopada 2012

stosik listopadowy


Dziś krótko, bez rozpisywania się. Oto stosik, który uzbierał się przy moim łóżku. Od góry:

1.Jakub Ćwiek "Kłamca"
2. Andrzej Sapkowski "Ostatnie życzenie"
3. Daphne du Maurier "Oberża na pustkowiu"
4. Stephen King "Pod kopułą"
5. Christopher R. Browning "Pamięć przetrwania"
6. Joshua M. Green "Sprawiedliwość w Dachau"

Miłego wieczoru :)

poniedziałek, 29 października 2012

Kate Alcott "Ocalone z Titanica"



Wyruszający w swój dziewiczy rejs Titanic był wielką obietnicą. Najwspanialszy i najnowocześniejszy statek na świecie niósł ze sobą nadzieję na przyszłość. Dla wielu pasażerów, szczególnie trzeciej klasy, niósł ze sobą szansę na nowe, lepsze życie w Ameryce. Miał być spełnieniem marzenia o zmianie klasy społecznej, początkiem realizacji amerykańskiego snu - od pucybuta, do milionera. Niezniszczalny Titanic zatonął w nocy z 14 na 15 kwietnia 1912 roku. Wraz z nim na dnie oceanu spoczęła większość marzycieli - pasażerów trzeciej klasy.
Pochodząca z biednej rodziny Tess Collins ma w Liverpoolu tylko jedną perspektywę - pracę służącej. Dziewczyna potrafi jednak pięknie szyć i nie ma zamiaru spędzić życia usługując innym ludziom. 10 kwietnia 1912 roku postanawia postawić wszystko na jedną kartę - porzuca kiepską pracę i idzie do portu, gdzie do wypłynięcia szykuje się Titanic. Tess chce podjąć pracę pokojówki na statku. Chciałaby dostać się do Ameryki i tam zająć się szyciem. Dziewczyna ma ogromne szczęście. Dziwnym zbiegiem okoliczności zostaje zatrudniona przez światowej sławy projektantkę mody - lady Lucile Duff-Gordon.
Rejs staje się urzeczywistnieniem marzeń Tess. Nie dość, że lady Lucile ma do niej niezwykłą, matczyną słabość, to jeszcze poznaje dwóch uroczych mężczyzn - przystojnego marynarza i charyzmatycznego milionera.Niestety nadchodzi 14 kwietnia.
Ludzie w obliczu katastrofy zachowują się różnie. O tym, co działo się na Titanicu mówiono już wiele.Grająca do końca orkiestra dla jednych jest symbolem arogancji bogaczy, dla innych ostatnim gestem, jaki muzycy zaoferowali umierającym. Niektórzy dżentelmeni, nienagannie ubrani, w spokoju i z godnością oczekiwali śmierci, inni ratowali się kosztem innych. Były kobiety, które zostały ze swoimi mężami, żeby ci nie umierali w samotności, a były inne, które jak lady Lucile Duff-Gordon uciekały w prawie pustej łodzi.
Tess udało się przeżyć. Nie wie, że teraz przyjdzie jej się zmierzyć z dylematami moralnymi. Jej pracodawczyni zostaje wezwana przez senacką komisję do sprawy zbadania katastrofy Titanica. Wkrótce o jej zachowaniu w trakcie  ewakuacji statku mówią wszyscy. Mimo lojalności wobec Lucile Tess musi odpowiedzieć sobie na pytania o jej moralność. Czy po tym co zrobiła można jeszcze mówić o jej człowieczeństwie. Gdzie jest granica pomiędzy pomocą, a przekupstwem? Gdzie jest cienka granica pomiędzy ratowaniem swojego życia, a morderstwem? I w końcu jaką drogę powinna wybrać Tess, żeby się nie zagubić.
Sprawa Duff-Gordonów, która pojawia się w książce zdarzyła się naprawdę. W łodzi, w której mogło zmieścić się 40 osób, płynęło tylko 12 osób, w tym siedmiu marynarzy. Mimo tego, jakie piekło przytrafiło się pasażerom Titanica, lady Duff-Gordon uznała za stosowne zrobienie pamiątkowego grupowego zdjęcia osób ze swojej łodzi. Uśmiechnięte twarze na zdjęciu każą nam zadać sobie pytanie: a w czym ci ludzie byli lepsi od innych? Dlaczego dali sobie prawo do życia i swoim zachowaniem odebrali je innym? Jakie tchórzostwo powoduje, że tylko jedna łódź wróciła po rozbitków?
"Ocalone z Titanica" porusza jeszcze jeden ważny problem - rolę kobiety w społeczeństwie z początku XX wieku. Mówi o emancypacji, o niesprawiedliwym traktowaniu, wyzysku, niższym wynagrodzeniu. I mówi o czymś jeszcze, o radości z samodzielnego zdobywania małych celów, o docenieniu wszystkiego, co uda nam się w życiu osiągnąć. Czy lepszy jest wielki sukces, osiągnięty za pomocą i za pieniądze mężczyzny, czy lepiej smakuje to, co osiągniemy same? A wrzucając w to ciut współczesności, to to pytanie stawiam także panom - to działa w dwie strony.
Książka Kate Alcott nie jest dziełem wybitnym, ale napisana jest całkiem sprawnie. Autorka jest dziennikarką polityczną i może jej doświadczenie zawodowe pozwala nam spojrzeć na zatoniecie Titanica z innej strony. "Ocalone z Titanica" to debiut pisarski pani Alcott i jest to bez wątpienia debiut całkiem niezły.


Lady Duff-Gordon i jej "wesoła" załoga

Kate Alcott, Ocalone z Titanica, Prószynski i S-ka, 2012

piątek, 26 października 2012

Julia Franck "Południca"


Dawno temu czytałam książkę "Dag, córka Kasi" Lilian Seymour-Tułasiewicz. Opowiadała ona o losach dziewczyny z małej góralskiej wioski. Nikt jej nie kochał, nikomu na niej nie zależało. Odesłana do Stanów Zjednoczonych, zdana na własne siły próbowała ziścić swój amerykański sen. Kiedy w końcu życie zaczęło jej się układać, spotkała ją ogromna tragedia. Zrezygnowana dziewczyna poddała się. Czytałam tę książkę wielokrotnie i za każdym razem zdumiewał mnie smutek z niej płynący. Czułam taki żal, że pękało mi moje nastoletnie serce. Przez wiele lat przeczytałam wiele książek i żadna nie miała w sobie tego smutku, tego przytłaczającego żalu i rezygnacji, jaką zapamiętałam z "Dag, córki Kasi". Biorąc do ręki "Południcę" Julii Franck, nie spodziewałam się, że znowu dam się opanować temu zapamiętanemu sprzed lat smutkowi. Smutkowi tak wielkiemu, że po przeczytaniu ostatniej strony każe człowiekowi milczeć.
Helena jest niechcianą i niekochaną córką swojej szalonej, żydowskiej matki. Dziewczyna jest żywą kpiną z bólu i żałoby swojej matki - śmiała przyjść na świat po tym, jak zmarło czterech jej starszych braci. Ojciec Heleny zostawia ją i jej sporo starszą siostrę Martę pod opieką żony i wyrusza na wojnę. Dziewczynki stają się dla siebie całym światem. Razem walczą o swoje przetrwanie, wiedzą, że matka się nimi nie zaopiekuje. 
Ciężko ranny ojciec wraca do domu i tam umiera. Jego córki zostają na świecie same. Wkrótce dostają zaproszenie do swojej ciotki do Berlina. Trafiają tam w samo centrum dekadencji lat 20. Ciotka i jej znajomi nadużywają alkoholu i kokainy, bawią się w klubach do białego rana, celebrują całkowitą wolność seksualną. Marta świetnie odnajduje się w tym środowisku, za to Helena próbuje znaleźć swoje miejsce. Marzy o ukończeniu studiów i pracy lekarki. 
Zmiany zachodzące w Niemczech lat 20. i 30. sprawiają, że nagle znaczenia nabierają zupełnie od tej pory marginalne rzeczy. Okazuje się, że pochodzenie dziewczyn staje się sprawą polityczną. Wszędzie potrzebne są "dobre" papiery, a szaleństwo matki staje się dodatkowym ciężarem. Jak z tym wszystkim ma sobie poradzić Żydówka z chorą psychicznie matką?
Wydawca z tyłu książki napisał, że Helena nie umiała kochać. To nie jest prawda. Helena kochała i to bardziej niż niejedna znana mi osoba.  Kochała rodziców, kochała Martę, kochała Carla. Na swój sposób kochała także swojego syna Petera. Moment, w którym stała się tytułową Południcą sprawił, że coś w niej pękło. Od tego momentu cały czas kurczowo trzymała się jedynego skrawka człowieczeństwa i normalności, jaki jej został - opiekowała się chorymi. Oddała im całą siebie, to oni wymagali opieki, nie ona. To ich trzeba było żałować, nie jej. Każdy dzień w szpitalu ratował jej życie. Tam nikt nie wymagał od niej niczego osobistego. Tam nie była człowiekiem, tam była ubraną na biało, na wskroś profesjonalną siostrą. Nie umiała zbliżyć się do swojego dziecka, nie umiała dać mu tej umarłej części siebie. Mimo wszystko wiedziała o tym, co odbiera Peterowi i na swój sposób starała się to naprawić. Odesłała go tam, gdzie miał dostać to wszystko, czego odmawiała mu matka - miłość, czułość, rozmowy, zabawy, czas. Tak bardzo mi żal i jej i jej dziecka. Każdego z nich z innych powodów. 
Początkowo czytanie "Południcy" szło mi opornie i powoli. Źle znoszę związki kazirodcze, a atmosfera w rodzinnym domu Heleny była wyjątkowo zła, duszna i niesmaczna. Egoistyczni rodzice, których miłość, jak walec przejechała po ich dzieciach. Uczucie, które powinno być piękne, tu staje się grą, walką, wzajemnym ranieniem się. Było to uczucie samolubne i nie było w nim miejsca na rodzicielstwo. Po wyjeździe sióstr do Berlina, nie mogłam się już od "Południcy" oderwać. Czytałam stronę za stroną, wiedząc, że nie odłożę tej książki, dopóki jej nie skończę.
Nie jest to lektura łatwa. Przepojona jest bólem, rezygnacją, smutkiem. Nic tu nie jest proste i ładne. Nawet prawdziwa miłość Marty i Leo nie jest zbyt piękna. Naznaczona jest nałogiem, bólem patrzenia na upadek ukochanej osoby, kolejnymi odwykami, a ostatecznie losem, który spotkał miliony Żydów. 
"Południca" Julii Franck jest dla mnie wyjątkową książką. Jestem pewna, że jest to jedna z niewielu książek, do których będę wracała.

Julia Franck, Południca, Wydawnictwo W.A.B., 2010

poniedziałek, 22 października 2012

Katarzyna Berenika Miszczuk "Ja, potępiona"


Wiktoria Biankowska przyciąga kłopoty. Dziewczyna właśnie poukładała swoje życie uczuciowe i wszystko zapowiadało spokojną i szczęśliwą przyszłość. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie narysowany na ulicy krzyżyk. Wiki niezbyt rozsądnie staje na nim i w tym momencie trafia w nią ciężarówka z mrożonkami. Pechowa była diablica, niedoszła anielica umiera i jako potępiona dusza trafia do Tartaru. W tym ponurym, szarym miejscu rządy sprawuje nie kto inny, jak Hitler, Kuba Rozpruwacz i Neron. Toczą oni ze sobą wojny podjazdowe i każdy z nich chciałby dostać tartarowym dyktatorem. W jednym jednak są zgodni - wszystkie pozostałe potępione dusze mają na nich pracować. W Tartarze oprócz pracy, biedy, smutku i szarości nie ma niczego. No ale przecież Wiktoria nie ma zamiaru zostać w tak brzydkim miejscu. Przecież trafiła tam przez przypadek. Korzystając z pomocy ukochanego diabła Beletha i jego nieślubnego syna Achillesa wyrusza w drogę do piekieł. A że przy okazji rozpętuje wojnę pomiędzy siłami szalonej i złej Elżbiety Batory,  a Niebem i Piekłem.. Oj każdemu może się zdarzyć. Lucyfer i Gabriel znowu mają z nią urwanie głowy. A miało być już tak spokojnie..
"Ja, potępiona" to trzecia część przygód zwariowanej i nieokiełznanej Wiktorii Biankowskiej. W poprzednich częściach podbijała ona Piekło i Niebo, doprowadzają przy tym niebiańskie i piekielne władze do stanu przedzawałowego, niszcząc zastany porządek oraz zasady i  łamiąc serce niezwykle urodziwego diabła Beletha. Ich miłość nie została do tej pory skonsumowana, tak więc napięcie między zakochanymi sięga zenitu. Nie czytałam poprzednich części trylogii i trochę obawiałam się, czy nie pogubię się przy lekturze tej części. Okazało się, że spokojnie dałam radę, "Potępioną" można czytać, jak samodzielną książkę. Można, ale po co? Proponuję zapoznać się z  przygodami Wiktorii w chronologicznej kolejności. 
Katarzyna Berenika Miszczuk ma lekkie pióro. Wiktoria jest postacią sympatyczną, nie da się jej nie lubić. Pozostali bohaterowie także odmalowani są w taki sposób, że lubimy ich, mimo ich wad. Sposób, w jaki przedstawiono Tartar jest niezwykle sugestywny. Podejrzewam, że w podobnie obrazowy sposób w poprzednich częściach przedstawiono Piekło i Niebo. Dialogi są zabawne, a relacje pomiędzy Lucyferem i Gabrielem powodują salwy śmiechu. Duży plus dla autorki za kreatywne wykorzystanie postaci historycznych oraz legend i wierzeń ludowych. 
"Ja, potępiona" jest fajną lekturą dla nastolatek. Jestem przekonana, że idealnie trafia w swój target. Lektura tej książki zapewniła mi niezłą rozrywkę.Ta bezpretensjonalna książka pozytywnie wyróżnia się na tle np. lśniącego Edwarda ze "Zmierzchu". "Ja, potępiona" jest zabawna i ma na celu rozbawienie czytelnika. Moim zdaniem świetnie jej się to udaje. 

Katarzyna Berenika Miszczuk, Ja, potępiona, W.A.B., 2012
Recenzja dla Szczecinczyta.pl


środa, 17 października 2012

Stefan Darda "Czarny Wygon. Słoneczna Dolina"


Niedawno czytałam książkę Stefana Dardy "Dom na Wyrębach". Bardzo mi się ta książka podobała, dlatego ucieszyłam się, że w mojej bibliotece dostępne są dwie części "Czarnego Wygonu" tego autora. Pierwszy tom nosi tytuł "Słoneczna dolina". Wbrew tej nazwie, w książce mało jest słońca. 
Adam Nawrot, warszawski dziennikarz, zgłasza na policji zaginięcie swojego redakcyjnego kolegi Witolda Uchmanna. Witek dostał nowy, bardzo interesujący temat na artykuł i wyjechał na kilka dni do Roztocza. Kiedy minął termin, w którym Witek miał wrócić do Warszawy,  tajemniczy człowiek przynosi do redakcji adresowaną na Adama kopertę. W środku znajdują się zapiski Witka dotyczące wydarzeń, które miały miejsce w Guciowie, gdzie Witek spotkał się ze swoim informatorem - Krzysztofem Piaseckim.
Witek zatrzymał się w niezbyt chętnie odwiedzanym przez gości zajeździe Janka Stanisławskiego. Gospodarz zaproponował Witkowi wspólną degustację alkoholu. Podczas picia opowiedział dziennikarzowi historię sąsiedniej wsi o nazwie Starzyzna. Pewnego dnia cała wieś, wraz z mieszkańcami po prostu zniknęła. Miejsce, na którym niegdyś stała wieś cieszy się ponurą sławą wśród miejscowych. Do tego we wsi pojawił się "upiór z Guciowa" - dziwny osobnik, atakujący zwierzęta i ludzi. 
Następnego dnia Witek spotykał się ze swoim informatorem. Krzysztof jest bardzo dziwny. Nie udziela Witkowi żadnych informacji. Wręcza mu stary brulion i mówi, ze porozmawiają, kiedy dziennikarz zapozna się z jego treścią. Wkrótce zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a absurdalne wydarzenia opisane w notatniku Krzysztofa przeplatają się z teraźniejszością. 
Początek "Starzyzny" jest dość skomplikowany. Mamy tu człowieka, który czyta w notatkach o człowieku, który czyta w notatkach. To zamieszanie powoduje, ze przez wstęp brnęło mi się średnio. Kiedy już w końcu autor rozwinął akcję, nie mogłam się od tej książki oderwać. Wielkim plusem "Słonecznej Doliny" jest przemyślana od początku do końca fabuła i tajemnica. Nie ma tu już rażących w "Domu na Wyrębach" nagłych zmian koncepcji. Wszystko jest na swoim miejscu i od początku do końca tworzy spójną całość. Minusem tej książki w stosunku do "Domu na Wyrębach" jest wtórność. Mamy tu podobnego bohatera, który ma podobnego przyjaciela.Chłopaki tak samo znikają/umierają, zostawiając po sobie obszerne notatki i wyjaśnienia. Oczywiście zagadka w obu przypadkach jest inna, ale np. sposób komunikacji ze zjawami zostaje dość podobny. Do tego wszystkiego "Słoneczna Dolina" pozbawiona jest tego, co w "Domu na Wyrębach" ujęło mnie najbardziej - detali, szczegółów, drobiazgów. Bohater "Domu" - Marek Leśniewski  chwycił mnie za serce, poczułam z nim bliskość. Niestety ta sztuka nie udała się ani z Witkiem, ani z Rafałem. "Słonecznej Dolinie" brakuje klimatu i uroku tej debiutanckiej powieści Dardy. Przyznaję, że "Dom na Wyrębach" podobał mi się bardziej. 
Mimo minusów książka "Czarny Wygon. Słoneczna Dolina" podobała mi się. Mam do przeczytania jeszcze drugą część i z pewnością zaraz po nią sięgnę. Mam nadzieję, że Stefan Darda połączył w niej przemyślaną fabułę "Słonecznej Doliny", z klimatem i urokiem "Domu na Wyrębach". Jeśli tak się stało, to Stefan Darda zostanie jednym z moich ulubionych polskich pisarzy. Mam nadzieję, że tak będzie. 


Stefan Darda, Czarny Wygon. Słoneczna Dolina, Videograf II, 2008

wtorek, 16 października 2012

Clarie "Magia wiedźm. Rytuały, specyfiki, zaklęcia"



Wiara chrześcijańska zabrania używania czarów. Biblia wprost mówi o tym, że korzystanie z nich to grzech. Ale wszystko zależy od tego, jak te czary pojmujemy. Czy modlitwa i medytacja nie mają ze sobą nic wspólnego? Czy korzystanie z darów, jakie otrzymaliśmy jest grzechem? Magia jest starsza niż religie. I chociaż obecnie łączy się ona głównie z religiami neopogańskimi, to może też istnieć w oderwaniu od nich.
Magia jest jedna - nie biała, nie czarna, a jedna. Wszystko w niej zależy od intencji i poczucia etyki osoby uprawiającej magię. Nie mówimy tu o Harrym Potterze, czy innych bajkowych czarodziejach, ale o magii, z której można czerpać korzyści w codziennym życiu. Dawne szeptuchy, zielarki, i inne wiejskie wiedźmy używały swojej wiedzy do pomagania ludziom. Oczywiście były i są one mistrzyniami w swoim fachu, jednak każdy z nas może korzystać z magicznych sposobów na wprowadzenie szczęścia i harmonii do swojego życia. W tym właśnie ma nam pomóc książka "Magia wiedźm" autorstwa młodej wiedźmy Clarie. W kolejnych rozdziałach wprowadza ona czytelnika w świat wiedzy magicznej. Zaczyna od opowieści o czakrach i medytacjach. Oczywistym jest, że aby osiągać szczęście i harmonię w życiu najpierw należy zharmonizować siebie. Do tego służą porady dotyczące ubrań, magii kolorów i zapachów. Potem Clarie wyjawia nam swoje sekrety dotyczące tak ważnych dziedzin w życiu człowieka, jak miłość, czy przyciąganie pieniędzy (pieniądze szczęścia nie dają, ale ich brak zdecydowanie unieszczęśliwia). 
Clarie wprowadza czytelników także w świat dywiancji. Pokrótce omawia karty tarota, wahadełka, kryształowe kule, czy inne formy przepowiadania przyszłości. Oczywiście wszystkie te formy wróżenia omówione są skrótowo. Jeśli chcemy dowiedzieć się więcej, to szukać powinniśmy książek specjalistycznych. 
Z "Magii wiedźm" dowiemy się także o tym, jak komunikować się z duchami, jakie zwierzęta i rośliny mogą nam w tym pomóc. Oprócz tego dowiemy się nieco o rytuałach, magicznych kąpielach oraz o ochronie przed wampirami energetycznymi. 
Książka Clarie "Magia wiedźm" jest bardzo dobrym wstępem do zgłębiania wiedzy o magii. Napisana jest prostym językiem, a i autorka zajmuje się praktyczną stroną magii, bez zgłębiania się w jej część ideologiczną i religijną. Może to źle, ale jestem przekonana, że wiele osób, które zaczynały od magii praktycznej, zainteresuje się filozoficzną koncepcją, która za nią idzie.  Książka "Magia wiedźm" może w tej drodze pomóc. Cieszę się, że zagościła w mojej biblioteczce. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Studiu Astropsychologii.

Clarie, Magia wiedźm. Rytuały, specyfiki, zaklęcia, Studio Astropsychologii, 2011

poniedziałek, 15 października 2012

Olga Rudnicka "Natalii 5"


Z jednej strony zachęcana przez Was, z drugiej zniechęcana przez niektóre z czytanych recenzji, trochę bałam się "Natalii 5". Wypożyczyłam ja z biblioteki, ale trochę zwlekałam z czytaniem. Z Olgą Rudnicką różnie bywa - raz jej idzie lepiej, raz gorzej. Poznałam trzy książki jej autorstwa i "Natalii 5" podobała mi się najbardziej.
Umierający milioner Jarosław Sucharski postanawia uporządkować swoje doczesne sprawy. Ma powód, żeby zrobić to wyjątkowo starannie - ma pięć córek, którym dla ułatwienia sobie życia dał na imię Natalia. A najgorsze jest to, że pięć Natalii Sucharskich nie wie o swoim istnieniu. Ojciec, który za życia zaniedbał ten aspekt życia rodzinnego, postanawia naprawić swój błąd już pośmiertnie. Wymyśla skomplikowaną intrygę, która ma zbliżyć siostry do siebie.
Panie Natalie są w różnym wieku, wychowywały się w różnych miastach i środowiskach. Jednak łączy je jedno - wszystkie mają w genach zadziorność. To połączenie sprawia, że siostry Sucharskie stają się postrachem miejscowej policji, a cała sytuacja prowadzi do serii absurdalnych pomyłek i zabawnych sytuacji. Do tego siostrom nie zamykają się buzie, gadają cały czas. I mimo różnicy charakterów i wewnętrznych konfliktów, to przed światem zwierają szyki i stanowią jedność.
Oczywiście "Natalii 5" to nie jest książka ani ambitna, ani dobra literacko. Jest to lekka, zabawna lektura, która służyć ma rozrywce. To zadanie spełnia na piątkę. Uwielbiam takie paplane, absurdalne dialogi, jakie prowadziły ze sobą siostry. A już ich argument ostateczny: "to nie jest zabronione", za każdym razem rozbawiał mnie do łez.
Bardzo cieszę się, że w książce tej autorka uniknęła pewnej łopatologii, z którą czytelnik ma do czynienia w innych jej książkach. W "Cichym wielbicielu" mamy przepisane fragmenty ulotek organizacji wspierających ofiary stalkingu, a w "Lilith" wykład o wicca. Poza tym dość podobała mi się wymyślona intryga, chociaż oczywiście dziwnym wydaje mi się uczestniczenie policjantów w intrydze mającej na celu oszukanie byłego narzeczonego. Założę się, że żaden z czytelników nie wpadnie na pomysł wykorzystania policji w prywatnych intrygach.
Bardzo polubiłam siostry Sucharskie i cieszę się, że mimo negatywnych opinii zdecydowałam się na przeczytanie tej książki.  Książkę czyta się błyskawicznie. Nie wiem kiedy przeleciało mi te 500 stron. Dla mnie to idealna lektura na czas czekania na trenujące judo dziecko. Nie zaprząta głowy, daje trochę rozrywki, nie wymaga koncentracji. Taka miła, lekka lektura. I tak własnie należy ją traktować. Jeśli ktoś spodziewa się poważnego, mrocznego kryminału, to zdecydowanie się rozczaruje. Ja rozczarowania nie byłam.

Olga Rudnicka, Natalii 5, Prószyński i S-ka, 2011

środa, 10 października 2012

Richard i Florence Atwater "Pan Popper i jego pingwiny"



Recenzja zwiera spoiler, więc jeśli ktoś nie chce znać zakończenia, powinien przestać czytać :)

Państwo Popper wraz z dwójką dzieci mieszkają w miasteczku Cicha Woda. Pan Popper jest malarzem pokojowym, który swoja pracę wykonuje od wiosny do jesieni. Potem zlecenia na remonty się kończą i pan Popper ma przymusowy urlop. To czas, kiedy nasz bohater może oddawać się swoim marzeniom o podbiegunowych podróżach. Czyta mnóstwo książek na ten temat i posiada ogromną wiedzę. Pewnego dnia do domu państwa Popper trafia tajemnicza paczka - prezent dla pana domu. Okazuje się, że uczestnicy wyprawy podbiegunowej postanowili spełnić marzenie pana Poppera i przysłali mu pingwina. 
Pingwin, którego Popperowie nazwali Kapitanem Cookiem zamieszkuje w lodówce i zapałem zwiedza nowy dom. Jednak z czasem zaczyna smutnieć i chorować. Czuje się samotny. Na wieść o tym pobliski ogród zoologiczny prezentuje panu Popperowi kolejnego pingwina, a właściwie panią pingwinową. W niedługim czasie rodzina pingwinów powiększa się o dziesięcioro dzieci. 
Takie stadko wymaga sporych nakładów finansowych.Dom wymaga przebudowania, a i jedzenie dla pingwinów kosztuje niemało. Państwa Popper dopadają problemy finansowe. 
Książka "Pan Popper i jego pingwiny" rekomendowana jest dla dzieci od 5 roku życia. Bardzo lubię system rekomendacji wiekowej,  bo ułatwia wybór lektury dla dziecka. Jednak tym razem nie byłam przekonana, czy książka ta trafia w gust pięciolatków. Akcja nie toczy się zbyt szybko, książka nie jest zbyt zabawna, a finansowe perypetie Popperów dość nudziły mojego syna. Sam pomysł na książkę był niezły. Powstała nawet jej filmowa adaptacja, w której w rolę pana Popper wcielił się Jim Carrey. Wydawało mi się, że będzie wciągająca i arcyzabawna. Spodziewałam się gagów w wykonaniu stada pingwinów, ale dostaliśmy jedynie opis smutnej rodziny, której dobro poświęcone zostało dla pasji pana domu. Rodzina tonie w długach, dzieci żyją w wychłodzonym domu, opuszczają szkołę,  a na koniec tatuś porzuca je dla pingwinów.. 
Bardzo lubimy wspólne czytanie i lubimy rozmawiać o książkach. Syn z przejęciem opowiada babci, czy dziadkowi o czym właśnie czytamy. Tym razem tak nie było. Syn cały czas dopytywał się, kiedy skończymy "Pingwiny", żebyśmy mogli czytać inne książki. 

Książka "Pan Popper i jego pingwiny" rekomendowana jest w akcji "Cała Polska czyta dzieciom".

Richard i Florence Atwater, Pan Popper i jego pingwiny, Dwie siostry, 2009

poniedziałek, 8 października 2012

Igor Ostachowicz "Noc żywych Żydów"


O "Nocy żywych Żydów" Igora Ostachowicza było głośno. Wiele osób oburzało się, że  sekretarz w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, doradca premiera w sprawach PR-u, mógł napisać naruszającą tabu, popkulturową, kontrowersyjną i skandalizującą książkę. Tytuł odnosi się do dwóch filmowych horrorów z pogranicza dobrego smaku: "Noc żywych trupów" i "Noc żywych Żydów". Zaintrygowało mnie to połączenie naszego narodowego tabu z tanim, groteskowym horrorem. Do tego chciałam zobaczyć, czy "przebudzenie" współczesnych 30-latków może odbyć się mniej moralizatorsko i tkliwie, niż zrobiono to w filmie "Arytmetyka diabła".
Bohaterem "Nocy żywych Żydów" jest 30-letni mężczyzna, który po studiach nie mogąc znaleźć pracy w zawodzie, został glazurnikiem. Pracuje na czarno, ale zarabia bardzo dobrze. Na koncie ma odłożoną sporą sumę, ma też pozakładane lokaty. Żyje w dającym mu poczucie bezpieczeństwa związku z fascynatką internetu i religii wschodu - Chudą. Para świetnie do siebie pasuje. Oboje są konformistami i lawirantami, w nic się nie angażują, nie podejmują żadnego ryzyka. Odpowiada im takie ślizganie się po powierzchni, stanowi ono sens ich wspólnej egzystencji.
Pewnego dnia glazurnik na ulicy spotyka potrzebującego pomocy starszego pana. Wbrew swojej zasadzie nieangażowania się udziela mu pomocy. Starszy pan wynagradza go za to srebrnym sercem. To wydarzenia otwiera ukryte w piwnicy domu glazurnika drzwi do podziemi i uwalnia zamkniętych tam Żydów. Są to osoby, które zginęły w czasie wojny, ale z różnych powodów nie mogą odejść do nieba. Przez 60 lat tkwiły w ziemi, a teraz chcą normalnego życia. Chcą modnych ciuchów, ipodów, skuterów - wszystkiego tego, co oferuje współczesny konsumpcyjny świat. Celem ich pielgrzymek staje się centrum handlowe "Arkadia". 
Nagłe pojawienie się na ulicach zombie-Żydów aktywizuje środowiska nazistowskie. Na ich czele staje ktoś Zupełnie Zły - ucieleśnienie Szatana. 
Przyznaję, że książka Igora Ostachowicza to zupełnie nie moja stylistyka literacka. Nie lubię formy, jaką wybrał autor, nie odpowiada mi język, bezimienność bohaterów. Chętnie porzuciłabym "Noc żywych Żydów" już po kilku stronach. Z trudem przyzwyczaiłam się do języka. Mimo tego wszystkiego nie porzuciłam tej książki, bo się wciągnęłam. Nie przeszkadzała mi kompletnie groteskowość tej opowieści. Nawet brutalność uznaję w jej przypadku za usprawiedliwioną (uprzedzam, momentami jest mocno brutalnie).
Być może jestem zbyt mało wyrobiona literacko, żeby złapać głębię przesłania Igora Ostachowicza, ale obawiam się, że tej głębi po prostu nie ma. Wydaje mi się, że Igor Ostachowicz po prostu napisał swój groteskowy horror, wykorzystując element jeszcze w tym celu niewykorzystywany. To jest niewątpliwie złamanie tabu i nowatorstwo, a doszukiwanie się drugiego dna wynika u nas tylko z przyzwyczajenia do uszanowania świętości. Trudno uwierzyć, że ktoś  tak po prostu nie był poprawny politycznie. To szokuje.
Czy "Noc żywych Żydów" jest książką dobrą? Moim zdaniem nie. Bardzo byłam ciekawa, jak ona się skończy, co się dalej zdarzy, ale nie uważam jej za dobrą. Nie wrócę do niej i raczej nie przeczytam już żadnych książek tego autora. Oczywiście rozumiem osoby, które będą się w niej doszukiwały wartości edukacyjnej, albo takich, których bawi taka konwencja - ja nie należę ani do jednych, ani do drugich. Taki rodzaj książek jest nie dla mnie.

Igor Ostachowicz, Noc żywych Żydów, Wydawnictwo W.A.B., 2012

piątek, 5 października 2012

Rosamund Lupton "Potem"


Dla Grace Covey to był ważny dzień. Jej syn Adam miał urodziny. Święto to nałożyło się czasowo z zawodami sportowymi w ekskluzywnej prywatnej szkole, do której uczęszcza chłopiec. Tam też pracuje starsza córka Grace - Jenny. Dziewczyna jest nastolatką, która marzy o samodzielności. Nie rozumie matki, która uważa, że najważniejsza jest nauka, marzy by być jak ojciec - znany i sławny autor programów survivalowych. 
Dzień jest ciepły i piękny. Zawody są bardzo udane, nawet Jenny świetnie wywiązuje się ze swoich obowiązków. Wszystko to zmienia dźwięk alarmu przeciwpożarowego. Szkoła płonie. Grace nerwowo rozgląda się za swoimi dziećmi. Adam jest bezpieczny, niestety okazuje się, że Jenny została w budynku. Matka rzuca się jej na ratunek i wbiega w ogień. Obie w bardzo ciężkim stanie trafiają do szpitala. Ich dusze opuszczają nieprzytomne ciała.. Nikt ich ni widzi, nikt nie słyszy. W tej trudnej sytuacji mają tylko siebie. Wkrótce okazuje się, że pożar w szkole nie był przypadkowy. Grace i jej córka obserwują, jak reszta rodziny wraz z policją stara się odnaleźć sprawcę.
Książka Rosamund Lupton jest kryminałem, ale przedstawienie jej z perspektywy obserwujących wszystko dusz nadaje jej charakteru metafizycznego. Taka narracja nie jest czymś nowym, w ten sposób jest też napisania np. "Nostalgia anioła" Alice Sebold, jednak "Potem" ma w sobie coś magicznego. Jest to oczywiście kryminał, ale jest to także opowieść o miłości, rodzicielstwie, zrozumieniu. Rodzina Grace była bardzo szczęśliwa i oparta na miłości, a nawet w takich rodzinach dorastanie i usamodzielnianie się dzieci jest momentem trudnym. Grace ciągle widziała swoją córkę, tak jak chciała ją widzieć - jako małą dziewczynkę. Owszem starała się ją zrozumieć, przyjąć to dorastanie w sposób, jaki proponują psychologowie, ale dopiero to dziwne wiszenie w niebycie pozwoliło Grace dostrzec w córce dorosłą kobietę. Nie nieodpowiedzialną trzpiotkę, w zbyt krótkiej spódnicy, ale kobietę, która podejmuje swoje decyzje, która kocha, która nie wymaga stałej ochrony, a mało tego potrafi chronić swoich rodziców. Miłość i szacunek, jakimi darzą się członkowie rodziny Coveyów są niezwykłe i piękne. Chciałabym, żeby tak wyglądały wszystkie rodziny.
Nie lubię babskich czytadeł. Czytam głównie kryminały i thrillery. Bardzo cieszę się, że Rosamund Lupton przemyciła do mojego świata trochę babskich wzruszeń. Tym bardziej, że jesień sprzyja nostalgii i melancholii. Mimo wątka kryminalnego "Potem" jest powieścią pozytywną. W niej wygrywa miłość, a ja mimo wszystko lubię, jak tak się dzieje. 

ps. Cierpię na syndrom jesiennej lakoniczności - coraz krótsze recenzje mi wychodzą ;)

Rosamund Lupton, Potem, Świat Książki, 2012

wtorek, 2 października 2012

Maria Nurowska "Drzwi do piekła"



Książka Marii Nurowskiej "Drzwi do piekła" reklamowana jest jako odważna, kontrowersyjna, mocna. Nie lubię w reklamach książek tak skrajnych określeń, ponieważ zwykle wiążą się one dla mnie z rozczarowaniem. Tym razem nie czułam się rozczarowana książką, chociaż reklama była zupełnie nieadekwatna do treści. 
Daria Tarnowska jest utalentowaną pisarką. Prywatnie jest żoną sporo starszego od siebie krytyka literackiego -  Edwarda. To pozornie udane małżeństwo ma swoje tajemnice. Małżonkowie prowadzą ze sobą dziwną grę, która ich tylko rani i upokarza, a w rezultacie doprowadza do zbrodni. Daria zabija męża i za ten czyn zostaje skazana na 12 lat pobytu w więzieniu. Poznaje tu kogoś, komu chce wyjaśnić, co doprowadziło ją do zamordowania najbliższej sobie osoby. I Daria snuje swoją opowieść, którą przeplatają wydarzenia z codziennego życia w więzieniu. 
Narracja w "Drzwiach do piekła" jest całością. Nie ma w niej podziału na rozdziały. Wydarzenia z życia przed więzieniem nie są niczym oddzielone od teraźniejszości. Zmieniają się bez ostrzeżenia, z akapitu na akapit. Wszystkie wydarzenia są tak samo ważne. Łączą się w całość. Są potokiem myśli kobiety, która ma dużo czasu na myślenie o tym, co się stało. Może zrozumieć i poukładać swoje uczucia. Do tego Daria nadal wierzy w człowieka. Stara się go odnaleźć w każdej ze współtowarzyszek niedoli. Okazuje się, że każda z kobiet ma swoją historię, która doprowadziła je do wspólnej celi. Każda z kobiet, nawet ta najbrutalniejsza, ma swoje marzenia, lęki i wspomnienia. Nie da się ich wszystkich uratować przed zezwierzęceniem, ale możne uda się ochronić chociaż jedną z nich.. 
Początek "Drzwi do piekła" trochę się dłużył, ale potem nie mogłam się od tej książki oderwać. Zrozumiałam i polubiłam Darię. Poczułam też sympatię dla jej współtowarzyszek. Dla mnie najważniejsze jest zrozumienie tego, czym kierował się człowiek. I to właśnie od Marii Nurowskiej dostałam. Przyznaję, ze początkowo nie rozumiałam fascynacji Darii panią pedagog, ale teraz już wiem - każdy musi mieć kogoś, dla kogo warto się otworzyć. Kogoś, kto nas wysłucha i nie będzie oceniał. Taka przyjaźń jest bezcenna. 
Cieszę się, że przeczytałam "Drzwi do piekła". Nie znałam wcześniej książek Marii Nurowskiej, ale teraz wiem, że się z nimi poznam. 

Maria Nurowska, Drzwi do piekła, Znak, 2012

poniedziałek, 1 października 2012

stosik październikowy


Dziś rano zdumiał mnie widok zagarniturowanych tłumów pod drzwiami mojej pracy. No tak, zapomniałabym - studenci wrócili. Niespodziewanie nadszedł październik. To dobry moment na  książkowe podsumowanie września.
Dzięki Tosce82 odkryłam platformę wymiany książek Finta. Cierpię na niedostatek miejsca i Finta rozwiązała mój problem z nadmiarem na półkach. W zamian dostałam inne książki, które od jakiegoś czasu chciałam przeczytać. Bardzo fajna sprawa. Ale mój parapetowy stosik "do przeczytania" rośnie w niezwykłym tempie. Dodatkowo też w tym zamówieniu biblioteka okazała się wyjątkowo hojna.
"Noc żywych Żydów" - no cóż, intrygujący tytuł. Zobaczę, jak wygląda "inne" podejście do tematyki Holocaustu. Ostatnio z polecenia Honoraty czytałam "Dom na wyrębach" Stefana Dardy. Książka ta przypadała mi do gustu, tak więc wypożyczyłam dwie części "Czarnego Wygonu" tego autora. Oprócz tego wzięłam też poleconego przez Honoratę Jakuba Ćwieka. Przeczytam, zobaczę. 
Obecnie czytam "Potem" Rosamund Lupton. Tak się złożyło, że zamówiłam wcześniej "Siostry" tej samej autorki, a obie książki odebrałam w tym samym czasie. Chyba polubię  się z panią  Lupton.
Co do "Natalii5", to wiadomo - proza Olgii Rudnickiej bardzo mnie odpręża. 
No i dwie z wielu zdobyczy fintowych - "Pokuta" i "Angelologia". Zapowiadają się ciekawie.
A na koniec to, co czytamy z synu wieczorami. Teraz jeszcze kończymy "Pana Poppera i jego pingwiny", a na październik zaplanowanego już mamy "Pionokia" - prezent od cioci-Ani-która-zna-Pana-Robótkę :D
To będzie sympatyczny październik :)