books on my mind: 2016

sobota, 30 kwietnia 2016

Marcin Grygier "Nie patrz w tamtą stronę"



Kryminały cieszą się od lat ogromną popularnością. Niektórzy preferują mocne, mroczne ksiązki skandynawskich autorów, inni wolą detektywów w eleganckim, brytyjskim stylu, jeszcze inni wybierają powieści łączące zagadkę kryminalną z humorem. Jednak jedno jest pewne, wybór powieści jest ogromny, widzieliśmy już prawie wszystko, Dlatego trudno teraz zaskoczyć czytelnika. Tym bardziej na uwagę zasługuje powieść polskiego debiutanta Marcina Grygiera. 
Nadkomisarz Roman Walter ma spore doświadczenie w pracy śledczej oraz traumę, która nie pozwala mu normalnie funkcjonować. Aby zapomnieć o dręczących go koszmarach, próbuje stępiać swoje emocje sporymi dawkami alkoholu. Budzi to zaniepokojenie jego współpracowniczki podkomisarz Alicji Danysz. Tym bardziej, że właśnie odnaleziono potwornie okaleczone zwłoki nastolatki. Śledztwo poprowadzić ma Walter. Wszystko wskazuje na to, że morderca starannie zaplanował zbrodnię oraz, że będą kolejne ofiary. Tu każda godzina ma znaczenie, a w dochodzeniu pojawiają się nowe wątki. Tropy prowadzą w przeszłość. Czy morderca prowadzi wyrafinowaną grę ze swoimi ofiarami? Kto jest rzeczywistym celem ataku? Czy sprawa łaczy się również z przeszłością samego nadkomisarza?
Trudno uwierzyć, że "Nie patrz w tamtą stronę" Marcina Grygiera jest debiutem. Fabuła jest zagmatwana, wielowątkowa i zaskakująca. Autor prowadzi czytelnika przez wydarzenia z przeszłości. Poznajemy historię Nikodema - smutnego, samotnego chłopca, którego życie jest pasmem udręki i upokorzeń. Jak wiele może znieść człowiek, zanim utraci swoje człowieczeństwo? Czy wydarzenia z przeszłości, tak błahe, że mało, kto o nich pamięta, mogą ukształtować mordercę? Grygier gra z emocjami czytelnika, ponieważ z jednej strony mamy okrutne zbrodnie, a z drugiej przejmującą opowieść o odrzuceniu, okrucieństwie świata i ludzi. Ofiara zmienia się w kata, a kat zaś w ofiarę. Kto jest dobry, a kto zły? Kto zasługuje na współczucie, a kto na potępienie?
Powieść Marcina Grygiera napisana jest sprawnie. Szybko wciągamy się w fabułę i z napięciem przerzucamy kolejne strony. Postacie są dobrze, ale z wyczuciem zarysowane. Przyznam szczerze, że nie przepadam za wątkami uczuciowo-romansowymi pomiędzy głownymi bohaterami i trochę przeszkadzało mi określanie Alicji przez jej uczucie do Waltera. Myślę, że powieść lepiej poradziłaby sobie bez niej. Tym bardziej, że wątek nie był przeprowadzony przekonująco. To w sumie jeden z niewielu zarzutów, jaki mogę postawić tej książce. Ogromnym plusem jest odpowiednio stopniowane napięcie, element zaskoczenia i krwiste postacie. Intryga jest tu odpowiednio zawiła i oryginalna, przez co trudno się od tej powieści oderwać. Autor prowadzi nas przez bieżące wydarzenia oraz retrospekcje wyjątkowo sprawnie. Wydarzenia z przeszłości splatają się z teraźniejszością w odpowiednim czasie i w dobrych proporcjach.
Dla miłośników mrocznych kryminałów to lektura obowiązkowa, Dla pozostałych czytelników - pozycja godna uwagi. Z pewnością przeczytam kolejne powieści Marcina Grygiera. 

Marcin Grygier, Nie patrz w tamtą stronę, Prószyński i S-ka, 2016, s. 448
Tekst dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

John Steinbeck "Zagubiony autobus"



Nasze życie toczy się zgodnie z utartymi schematami. Codziennie powtarzane czynności dają poczucie bezpieczeństwa. Rutyna uwalnia umysł od procesów poznawczych, pozwala człowiekowi działać na "autopilocie". Wszystko toczy się utartymi ścieżkami. Lecz czasem pojawia się myśl, żeby rzucić wszystko, uwolnić się od codzienności i po prostu odejść. Każdy ma swoją wizję raju, miejsca idealnego. Co ogranicza człowieka w dążeniu do tej krainy cudowności? Poczucie obowiązku? Przyzwoitość? Odpowiedzialność? A może czasem musimy wsiąść do autobusu przemierzającego pustkowie i zostawić codzienność za sobą. 
Lata czterdzieste.  Mała miejscowość w Kalifornii. Czarna dziura, przez którą nie można przejechać inaczej, niż zdezelowanym autobusem Juana Chicoya. Codziennie zabiera on pasażerów z końcowej stacji dużej linii autobusowej i przewozi do miejsca, do którego dociera inna linia. 
Juan wiedzie spokojne życie. Wraz  z żoną Alice prowadzą mały bar dla pasażerów w Rebel Corners. W gospodarstwie pomaga im para miejscowych nastolatków  Pryszcz i Norma. Życie tu jest monotonne. Jednak pewnego dnia coś się zmienia. Zła pogoda sprawia, że autobus Juana, zamiast pokonywać miejscowy most, wyruszy w podróż przez pustkowie.
W autobusie znaleźć możemy przekrój amerykańskiego społeczeństwa lat czterdziestych. Są przedstawiciele różnych warstw społecznych. Mają różne zawody, różne statusy majątkowe, różne potrzeby i marzenia. Każdy z pasażerów jest na innym etapie życia: jest zamożny przedsiębiorca i jego wytworna, idealna żona, jest ich córka - zbuntowana i swoim zdaniem wyzwolona. Chętnie podejmie pracę, ale póki, co z zapałem korzysta z ojcowskiego portfela. Jest weteran wojenny, próbujący ułożyć sobie życie na nowo. Jest sprawiający nieustanne problemy stetryczały starszy pan. Jest dziewczyna, która w życiu widziała już zbyt wiele i druga, która do tej pory nie widziała jeszcze niczego. Jest młokos, który próbuje wejść w wiek męski. No i jest Juan - silny, męski, niezależny. Steinbeck jest mistrzem rysowania ludzkich charakterów. Pokazuje nam dopracowane wizerunki, tylko po to, żeby za chwilę zburzyć je. Nikt tu nie jest czarno-biały i jednowymiarowy. Każdy z bohaterów ukrywa sekrety i każdy chciałby wyrwać się ze schematu swojego życia. Jedni otwarcie podejmują wyzwanie i stawiają wszystko na jedną kartę, inni boją się przyznać do swoich ukrytych pragnień nawet przed samym sobą. Strach paraliżuje ich i nie pozwala wyjść z własnej strefy komfortu. 
John Steinbeck jest klasykiem literatury amerykańskiej. Uhonorowany wieloma nagrodami, w tym Noblem. Ta ostatnia nagroda budziła wiele kontrowersji. Jednak Steinbeck niewątpliwie jest mistrzem. Świetnie znał się na ludzkiej naturze i nie bał się pisać o niej otwarcie. Doświadczenia życiowe sprawiły, że nie był zamknięty pod szklanym kloszem, a poznał życie od podszewki. I to właśnie daje jego bohaterom autentyczność. "Zagubiony autobus" nie ma wartkiej, pełnej napięcia fabuły, jej siłą jest obraz społeczeństwa amerykańskiego lat czterdziestych. I nie jest to obraz wesoły. 
Warto przeczytać.

John Steinbeck, Zagubiony autobus, Prószyński i S-ka, 2016, s. 304
Tłumaczenie: Andrzej Nowicki

Tekst dla SzczecinCzyta.pl

niedziela, 20 marca 2016

Steve Sem-Sandberg "Wybrańcy"



Są historie tak przerażające, że trudno o nich mówić. Szczególnie straszne jest, kiedy lekarze - osoby zaufania publicznego -  pod płaszczykiem opieki medycznej i troski o najsłabszych, realizują makabryczne plany i pomysły fanatycznych polityków. Jak uwierzyć, że ludzie, do których rodzice chorych czy niepełnosprawnych dzieci zwracali się o pomoc dla swych pociech, bezlitośnie swych podopiecznych mordowali. Czy kompetentna i poważna przełożona pielęgniarek może masowo uśmiercać pacjentów? Czy godny szacunku i dystyngowany naukowiec może bez skrupułów przeprowadzać okrutne eksperymenty na powierzonych mu dzieciach? Jak poradzić sobie z taką traumą?
Klinika Am Spiegelgrund była częścią wiedeńskiego kompleksu szpitalnego Steinhof. Początkowo był to najnowocześniejszy w Europie szpital dla osób chorych psychicznie. Dojście nazistów do władzy i przyłączenie Austrii do III Rzeszy nieco zmieniło charakter tej placówki. Wydzielono w nim oddział dla chorych psychicznie dzieci, oddział wychowawczy, przeznaczony dla nieletnich, sprawiających problemy wychowawcze, krnąbrnych, zdemoralizowanych oraz stworzono tzw. sanatorium. Specjalnie przygotowany personel miał radzić sobie z dziećmi opóźnionymi w rozwoju, upośledzonymi, niepełnosprawnymi, ale także z tym, których pochodzenie rasowe i społecznie uznano za niepożądane. Starannie ukrywano przed opinią publiczną prawdziwe zadanie kliniki Spiegelgrund - systematyczne uśmiercanie "elementu niepożądanego", małych "wrzodów" na zdrowym organizmie idealnej III Rzeszy. 
Klinika Spiegelgrund była miejscem kaźni. Torturowano i mordowano w niej dzieci - od noworodków, po nastolatków. Szacuje się, że życie straciło tam, co najmniej 789 podopiecznych. Rodzice często oddawali tam dzieci w dobrej wierze. Byli przekonani, że doświadczony personel lepiej poradzi sobie z ich pociechami. Była wojna, czasy były trudne. Wielu mężów zginęło na froncie i samotnym matkom często trudno było pogodzić walkę o utrzymanie rodziny z opieką nad wymagającym stałych starań dzieckiem. Personel szpitala przy pierwszych spotkaniach był troskliwy i współczujący. Świetnie rozumiał rodziców i obiecywał, ze zajmie się ich dzieckiem z najwyższą troską i oddaniem. Jednak szybko rodzice przekonywali się, jak sytuacja wygląda w rzeczywistości. Nie mogli widywać swojego dziecka, ani zabrać go ze szpitala. Często w kilka tygodni po umieszczeniu syna czy córki w placówce dostawali list kondolencyjny, z którego dowiadywali się, że ich dziecko zmarło nagle na zapalenie płuc. Jaka była prawda? Dużo bardziej okrutna. Podopieczni kliniki byli torturowani. W celach badawczych przeprowadzano na nich niezwykle bolesne, niebezpieczne i zupełnie zbędne badania. W pewnym momencie nakłucie lędźwiowe było już standardem. Dzieci były bite, podtapiane w lodowatej wodzie, głodzone, poniżane, wystawiane jako eksponaty na wykładach i pokazach. Za próbę ucieczki aplikowano im zastrzyki z siarki. A wszystko to w imię dobra III Rzeszy i nauki. 
Kim byli ludzie, który dokonywali tak makabrycznych czynów? Oddane pracy, profesjonalne pielęgniarki i pełni pasji lekarze. Kiedy po wojnie dopadła ich sprawiedliwość, nie widzieli swojej winy. W czasie procesów ze zdumieniem słuchali oskarżycieli. Przecież wypełniali tylko swoje obowiązki. Niektórym z nich udało się uniknąć odpowiedzialności. Ba! Umieli wykorzystać wiedzę zdobytą podczas mordowania dzieci do zbudowania swojej powojennej kariery naukowej. 
"Wybrańcy" Sema- Sandberga to książka trudna. W sumie wiedziałam, czego mogę się spodziewać. Lektura poprzedniej książki tego autora "Biedni ludzie z miasta Łodzi" również nie należała do przyjemnych. Część bohaterów jest autentyczna, część z nich nie. Większość informacji na temat tego, jak w klinice traktowano dzieci autor miał od człowieka, któremu udało się przeżyć to piekło Friedricha Zawrela. Po latach milczenia na temat praktyk stosowanych w Spiegelgrund dowiadujemy się o nich coraz więcej. Napisano na ten temat wiele książek i artykułów. W 1997 roku w podziemiach budynku odkryto kilkaset ciał dzieci przerobionych na preparaty badawcze. Ofiary doczekały się pogrzebów dopiero w 2002 roku. Tożsamości wielu z nich nie udało się ustalić. 
Powieść Steva Sema-Sandberga jest nieprzyjemna i trudna. Z jednej strony można myśleć, że nie lubimy czytać o takich sprawach, bo nie chcemy się denerwować. Jednak taki sposób myślenia sprawił, że o zbrodniach w klinice Spiegelgrund przez tyle lat milczano. Przez to przemilczenie niektórym z członków personelu udało się uniknąć odpowiedzialności. Dodatkowo książka ta jest przestrogą. W "gościnne" mury kliniki mógł trafić każdy - tu nie przejmowano się, czy choroba jest rzeczywista czy nie. Dodatkowo morderstwa te miały oparcie w obowiązującym w III Rzeszy prawie. Mordercy wykonywali tylko swoje obowiązki. I tu pojawia się pytanie o relatywizm kodeksu moralnego. Czy praworządna pielęgniarka Anna Katschenka była winna czy nie? Przecież ona tylko nienagannie wykonywała swoją pracę. To też ku przestrodze. W obliczu historii łatwo zgubić swoje człowieczeństwo. 

Steve Sem-Sandberg, Wybrańcy, Wydawnictwo Literackie, 2016, s. 560

sobota, 9 stycznia 2016

Katarzyna Surmiak-Domańska "Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość"


Wydarzenia, które miały miejsce podczas nocy sylwestrowej w wielu niemiecki miastach sprawiają, że na nowo toczy się dyskusja o różnicach kulturowych, odmienności i rasizmie. Wiele osób, które do tej pory pozostawało w tej dyskusji neutralnych, teraz zaczyna się radykalizować. Coraz częściej usłyszeć możemy słowa: "Nie byłem rasistą, ale teraz...". Internet huczy od skrajnych poglądów, a na ulice wielu europejskich miast wychodzą, gotowe walczyć o bezpieczeństwo Europejczyków, grupy osób o radykalnych poglądach. Dyskusja o bezpieczeństwie jest niewątpliwie potrzebna, jednak niektóre z wygłaszanych opinii przywodzą na myśl amerykańską wojnę ras. A samozwańcze grupy strażników "białych kobiet" zaczynają przypominać zakapturzone, białe postacie - członków Ku Klux Klanu. 
Historia Ku Klux Klanu jest długa, burzliwa i niezbyt chlubna. Jej założyciele twierdzili, że ich celem było stworzenie organizacji zapewniającej rozrywkę i jakiś cel w smutnym krajobrazie pokonanego Południa. Tajność i tajemnicze rytuały miały sprawiać wrażenie elitarności. Niezbyt wymyślne, wręcz groteskowe stroje szybko zaczęły budzić grozę wśród ciemnoskórych mieszkańców okolicznych miasteczek. Członkowie organizacji, w większości mężczyźni ci, młodsi i ci, w sile wieku, postanowili wykorzystać sytuację i rozprawić się z tymi, których uważali za źródło problemów w ich małych społecznościach. Wszystko wymknęło się spod kontroli. To, co miało być zabawą, zmieniło się w niebezpieczną grę. Zastraszanie przeszło w akty terroru. Organizacja zasłynęła z organizowania pikników, na których główną atrakcją było palenie krzyży i lincze. Zdumiewający jest fakt, jak działania Klanu były przyjmowane przez społeczeństwo. Szanowani obywatele, spokojni członkowie miejscowych kościołów, ojcowie rodzin i kochające matki wraz z dziećmi chętnie fotografowali się na tle umęczonych, torturowanych i mordowanych ofiar zakapturzonych postaci. Nawet, jeśli udało się schwytać któregoś ze sprawców, to zawodził także wymiar sprawiedliwości. Rzadko, który z członków Klanu ponosił karę za swoją działalność.  
Z czasem przynależność do Ku Klux Klanu oraz, dotychczas akceptowane rasistowskie poglądy, stały się wstydliwą tajemnicą całych rodzin i społeczności. Panująca w Stanach Zjednoczonych poprawność polityczna sprawia, że osoby otwarcie przyznające się do sympatyzowania z Klanem są zwalniane z pracy, przyjaciele i znajomi odsuwają się od nich, nie mogą uczestniczyć w życiu publicznym. Szala przeważyła się w drugą stronę i teraz często to przedstawiciele białej rasy są w opozycji. Jednak jest miejsce w USA, gdzie od wielu dekad nic się nie zmieniło. To tzw. amerykański pas biblijny "Bible Belt". Obejmuje on południe Stanów Zjednoczonych - m.in. stany: Arkansas, Alabama, Tennessee, Oklahoma, Teksas, Missisipi, Georgia, Luizjana. Zamieszkiwany jest głównie przez białych chrześcijan, w większości protestantów. Tu największym grzechem jest ateizm. W jednym z miasteczek w Arkansas - Harrison swoją siedzibę ma organizacja Rycerze Ku Klux Klanu, na której czele stoi pastor Thomas Robb. To właśnie on organizuje Doroczny Krajowy Zjazd KKK, na który postanowiła wybrać się polska dziennikarka Katarzyna Surmiak-Domańska. Czego można się spodziewać po tego typu spotkaniu? Co zostało z dawnych, uwieńczonym linczem festynów dla białej części społeczności? Pozornie niewiele. Zjazd przypomina piknik. Przemawiają osoby z tytułami naukowymi, organizowane są gry i zabawy dla dzieci, a także recitale mniej lub bardziej znanych piosenkarzy. Wszystko to w atmosferze radości i serdeczności. Wprawdzie pastor Robb wyraził zgodę na obecność dziennikarki na zjeździe i pozwolił członkom organizacji na rozmawianie z nią, jednak w praktyce szybko okazało się, że stale trzyma rękę na plusie, selekcjonuje rozmówców i poruszane tematy. Przeprowadzone wywiady są dla Surmiak-Domańskiej punktem wyjścia do opowieści o historii Ku Klux Klanu. Stara się zrozumieć, co sprawia, że bogobojni mieszkańcy Bible Belt potrafią z taką nienawiścią i pogardą mówić o innych rasach. Często nawet nie znają osobiście żadnych ich przedstawicieli. Harrison, to tzw. miasto zachodzącego słońca, z którego niegdyś wypędzono wszystkich ciemnoskórych mieszkańców. Zmieniły się czasy, zmieniła się retoryka liderów organizacji rasistowskich. Słowa nienawiści zastąpiono pochwałami własnej rasy. Teraz mówi się o miłości, ochronie i kulturze. Trudno oprzeć się zawiłej i wymyślnej argumentacji, przedstawianej najczęściej niewykształconym i niezbyt zamożnym ludziom. KKK otacza opieką osoby zagubione, poszukujące swojego miejsca na ziemi i celu - oczywiście pod warunkiem, że są białymi chrześcijanami. Członkostwo w Klanie już nie oznacza paradowania w komicznym, białym stroju (przeznaczone są na specjalne okazje). Teraz wystarczy mieć dostęp do sieci internetowej i płacić składki członkowskie.
Książka Katarzyny Surmiak-Domańskiej jest niezwykle interesującą podróżą w głąb Bible Belt i psychiki człowieka. Co sprawia, że empatia, szacunek do drugiej osoby i zwykłe ludzkie współczucie przegrywają z uprzedzeniami rasowymi? Autorka stara się nie oceniać osób, z którymi rozmawia. Stara się zrozumieć, co nimi powodowało, jak dali się uwieść retoryce Klanu. Reportaż jest bardzo interesujący, trudno oderwać się od lektury. Członkowie Ku Klux Klanu postrzegani są jako osoby proste, bez wykształcenia, o ograniczonych poglądach. Ot, amerykańska biała hołota. Po II wojnie światowej i Holocauście takie poglądy w Europie byłyby nie do przyjęcia. A jednak skończeniu lektury włączamy komputer i czytamy komentarze pod artykułami o uchodźcach. I tu czas na refleksję - czy naprawdę różnimy się od mieszkańców Bible Belt?
Zdecydowanie polecam.


Katarzyna Surmiak-Domańska, Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość. Wydwanictwo Czarne, 2015, s. 293