19 marca 2010 roku w stawie hodowlanym pod Cieszynem dwóch chłopców zobaczyło ciało chłopca. Maluch ubrany był w czerwoną kurtkę, bluzkę z paski, spodnie bojówki, rajstopy. Na głowie miał wełnianą czapkę i na jednej rączce rękawiczkę (potem jego rodzice będą podkreślać, że ubrali go starannie, w ładne, czyste ubranie). Miał blond włosy. Początkowo jego wiek oceniono na 3-4 lata, jednak lekarze zweryfikowali wiek - chłopiec miał 1,5 roku. Przed śmiercią został pobity. Wskutek uderzenia w brzuch pękło mu jelito. Zmarł z powodu zapalenia otrzewnej, to była bardzo bolesna śmierć.
Nie udało się ustalić tożsamości chłopca. Ruszyło śledztwo na bardzo szeroką skalę. Policjanci otrzymali spis dzieci w tym wieku i kilkukrotnie chodzili od drzwi do drzwi, szukając rodziny, w której brakuje dziecka. Wszystkich, którzy uczestniczyli w dochodzeniu i opinię publiczną szokował fakt, że nikt nie zgłosił zaginięcia, czy śmierci dziecka. Jak to możliwe, że w dzisiejszych czasach jest to w ogóle możliwe. W mediach i internecie udostępniono zdjęcie dziecka, proszono o wszelkie możliwe informacje. Policja otrzymała wiele zgłoszeń, jednak żadne z nich nie prowadziło do ustalenia danych chłopca. Po dwóch latach bezowocnych poszukiwań, zawieszono śledztwo. Wszyscy stracili nadzieję, kiedy nagle policja dostała zgłoszenie - chłopcem znalezionym w cieszyńskim stawie był Szymon z Będzina.
Lektura książki "Był sobie chłopczyk" jest trudna. Wiem, że są rodziny patologiczne, gdzie zupełnie nie dba się o zdrowie i szczęście dzieci. Jednak przypadek matki Szymona Beaty jest dla mnie wyjątkowo szokujący. Urodziła ośmioro dzieci, ale czy była matką? Biologicznie z pewnością, jednak trudno ją tak nazwać. Nie interesowała się losem żadnego z nich. To, co spotkało Szymona było tragiczne, jednak żadne z jej dzieci nie zaznało matczynej miłości. Każde z nich jest ofiarą Beaty.
Rodzina Beaty i Jarosława cały czas podkreśla, że nie miała pojęcia o losie chłopca. Rodzice zbudowali fasadę z kłamstw. Beata na szczepienia zaprowadziła swojego wnuka. Dziadkom opowiadali, że chłopiec przebywa u drugich dziadków. Przed dwa lata pobierali zasiłki rodzinne. Wierzę, że rodzina mogła nie wiedzieć o losie chłopca. Na zdjęciach pośmiertnych trudno poznać dziecko, które widywało się bardzo rzadko. A że Beata oddała dziecko na wychowanie? Przecież zrobiła to samo z piątką starszych dzieci. Porzuciła je na pastwę losu. Rodzice Beaty poddali się i nie utrzymywali z nią kontaktu, trudniej zrozumieć matkę Jarosława, która bywała w mieszkaniu pary. To bardzo smutna, dramatyczna sytuacja. Świat pędzi do przodu, internet dał nam dostęp do wszelkich informacji, a dzięki portalom społecznościowym stale jesteśmy w kontakcie. Jednak w XXI wieku mały chłopiec może zniknąć bez śladu i przez dwa lata nikt tego nie zauważył. Straszne.
"Był sobie chłopczyk" Ewy Winnickiej to próba wyjaśnienia, dlaczego taka sytuacja miała miejsce. Napisana jest bez epatowania dramatyzmem, bez przerysowania. Jest to opowieść o patologii rodzinnej, znieczulicy społecznej i o mieście, w którym to wszystko się zdarzyło. Ten reportaż to hołd złożony temu nieszczęśliwemu, małemu chłopcu.
Winnicka Ewa, Był sobie chłopczyk, Wydawnictwo Czarne, 2017, str. 208
Bardzo wartościowa pozycja, którą należy nie tylko przeczytać ale również przemyśleć i wyciągnąć wnioski.
OdpowiedzUsuńTrudno uwierzyć, że ktoś może w ten sposób traktować dzieci.
Usuń