Codziennie serwisy informacyjne zalewają nas wiadomościami o kolejnych katastrofach, wojnach, zabójstwach i innych tragediach. Coraz trudniej nam pochylić się nad losem ofiar. Tragedie oglądane z daleka nie mają twarzy ani imion. Losy poszczególnych osób zamieniono na suche liczby. Jasne, współczujemy, jednak nie zastanawiamy się, kim było pięć ofiar wypadku pod Poznaniem, czy czterdziestu zabitych w kolejnych nalotach gdzieś daleko od Polski. Nie wiemy jak się nazywali, kim byli. Nie wiemy czy byli samotni czy może mieli rodziny. Czy kochali i byli kochani? Czy ktoś po nich płakał? Czy ktoś myśli o nich każdego dnia? W zalewie tragicznych informacji wypracowaliśmy w sobie mechanizm obronny. Otoczyliśmy się kokonem. Gdyby nie on, nie znieślibyśmy tych wszystkich dramatów. Trudno byłoby żyć, trudno byłoby pozostać przy zdrowych zmysłach.
Katastrofa w Czarnobylu miała miejsce wiele lat temu. Bezpośrednich ofiar, jak na współczesne standardy, nie było aż tak wiele. Osobom z mojego pokolenia hasło "Czarnobyl" kojarzy się z paskudnym Płynem Lugola. Długo czekaliśmy aż przywiozą go do naszej szkoły. Dzieci bawiły się beztrosko, a dorośli szeptali coś zaniepokojeni. Jedyne, co do nas docierało, to słowa "za późno", powtarzane przez kolejnych rodziców. Czy faktycznie było za późno? Mówiąc o Czarnobylu trudno nie wspomnieć o fali chorób tarczycy, jaka przetacza się przez moje pokolenie. Może to przypadek, jednak coraz trudniej w to uwierzyć.
Reportaż Swietłany Aleksijewicz "Czarnobylska modlitwa" to lektura wstrząsająca. Autorka oddała głos ofiarom - mieszkańcom Zony - ludziom, których ich własny rząd poświęcił w imię politycznej propagandy. Wybuch miał miejsce 26 kwietnia 1986 roku. Wezwano do niego straż pożarną. Nie poinformowano jej o rzeczywistym problemie. Strażacy nie wiedzieli o toksycznym skażeniu. Nie mieli żadnego specjalistycznego zabezpieczenia. Oni przyjechali do pożaru. Ci, którzy nie zginęli na miejscu, w przeciągu miesiąca zmarli na chorobę popromienną. Młodzi ludzie, którzy mieli żony, dzieci, plany na przyszłość. Umierali w ogromnym cierpieniu. A rodziny nie mogły nawet przy nich być. Jeden z lekarzy powiedział, do ciężarnej żony strażaka Wasilija Ignatenki "Niech pani pamięta, że ma przed sobą już nie męża, nie ukochanego, ale obiekt radioaktywny o wysokiej gęstości skażenia". Jak pojąć takie słowa? Co na nie odpowiedzieć? Ludmiła powtarzała tylko "Kocham go, kocham go..".
Ludziom na terenach skażony trudno było zrozumieć zagrożenie. Większość z nich pamiętało wojnę. Wiedzieli, co to śmierć, głód i strach. Lecz teraz wróg był niewidzialny. Na polach wszystko obrodziło wyjątkowo obficie. Kury znosiły jajka, zwierzęta chowały się pięknie. Ale przychodziło wojsko i niszczyło zbiory, wylewało mleko, tłukło jajka. Ludzie nie rozumieli sytuacji. Wielu z nich nie chciało opuszczać swoich domów. Mimo, że miejscowości położone przy samym reaktorze ewakuowano szybko, to jednak te położone ciut dalej funkcjonowały bez zmian. Zorganizowano w nich nawet pochody pierwszomajowe. Trzeba żyć normalnie, przecież nic się nie stało...
Wybuch w elektrowni atomowej w Czarnobylu skaził on tereny obecnej Rosji, Ukrainy i Białorusi. W wyniku przesiedleń domy wraz z całym dobytkiem straciło 350 tys. osób. Wszystko było skażone. Wojsko strzelało do zwierząt domowych. Władze chciały wszystko zakryć wielkim kurhanem, zakopać. Takiej sytuacji, jeszcze ludzkość nie znała. Powinniśmy przystanąć i pomyśleć nad losem "czarnobylskich" ludzi. To, co się tam zdarzyło jest niewyobrażalne. Nadal nie rozumiemy skali dramatu.
Minęło wiele lat od tych wydarzeń. Położone najbliżej elektrowni miasto Prypeć stało się celem wycieczek turystycznych. Każdy może na własne oczy zobaczyć sarkofag, którym zabezpieczono reaktor. Opustoszałe miasto Prypeć stało się pożywką dla twórców filmowych i pisarzy. Jednak mimo legend nie ma tu dziwnych zwierząt z dwiema głowami, ani potworów. To nie one powinny napawać nas strachem. Miejsce to przeraża ogromem ludzkiego cierpienia. Osobiste dramaty mieszkańców tych terenów, trudne, niewyobrażalne wybory, ciężkie choroby, na które najczęściej zapadały dzieci. To właśnie jest w tym miejscu najstraszniejsze. Jesteśmy winni tym ludziom pamięć i szacunek. Świat o nich zapomniał, stanowili skrzętnie skrywaną tajemnicę. Swietłana Aleksijewicz przywróciła im imiona, twarze, człowieczeństwo.
To książka, która zostawia trwały ślad w czytelniku. Nie sposób o niej zapomnieć.
Katastrofa w Czarnobylu miała miejsce wiele lat temu. Bezpośrednich ofiar, jak na współczesne standardy, nie było aż tak wiele. Osobom z mojego pokolenia hasło "Czarnobyl" kojarzy się z paskudnym Płynem Lugola. Długo czekaliśmy aż przywiozą go do naszej szkoły. Dzieci bawiły się beztrosko, a dorośli szeptali coś zaniepokojeni. Jedyne, co do nas docierało, to słowa "za późno", powtarzane przez kolejnych rodziców. Czy faktycznie było za późno? Mówiąc o Czarnobylu trudno nie wspomnieć o fali chorób tarczycy, jaka przetacza się przez moje pokolenie. Może to przypadek, jednak coraz trudniej w to uwierzyć.
Reportaż Swietłany Aleksijewicz "Czarnobylska modlitwa" to lektura wstrząsająca. Autorka oddała głos ofiarom - mieszkańcom Zony - ludziom, których ich własny rząd poświęcił w imię politycznej propagandy. Wybuch miał miejsce 26 kwietnia 1986 roku. Wezwano do niego straż pożarną. Nie poinformowano jej o rzeczywistym problemie. Strażacy nie wiedzieli o toksycznym skażeniu. Nie mieli żadnego specjalistycznego zabezpieczenia. Oni przyjechali do pożaru. Ci, którzy nie zginęli na miejscu, w przeciągu miesiąca zmarli na chorobę popromienną. Młodzi ludzie, którzy mieli żony, dzieci, plany na przyszłość. Umierali w ogromnym cierpieniu. A rodziny nie mogły nawet przy nich być. Jeden z lekarzy powiedział, do ciężarnej żony strażaka Wasilija Ignatenki "Niech pani pamięta, że ma przed sobą już nie męża, nie ukochanego, ale obiekt radioaktywny o wysokiej gęstości skażenia". Jak pojąć takie słowa? Co na nie odpowiedzieć? Ludmiła powtarzała tylko "Kocham go, kocham go..".
Ludziom na terenach skażony trudno było zrozumieć zagrożenie. Większość z nich pamiętało wojnę. Wiedzieli, co to śmierć, głód i strach. Lecz teraz wróg był niewidzialny. Na polach wszystko obrodziło wyjątkowo obficie. Kury znosiły jajka, zwierzęta chowały się pięknie. Ale przychodziło wojsko i niszczyło zbiory, wylewało mleko, tłukło jajka. Ludzie nie rozumieli sytuacji. Wielu z nich nie chciało opuszczać swoich domów. Mimo, że miejscowości położone przy samym reaktorze ewakuowano szybko, to jednak te położone ciut dalej funkcjonowały bez zmian. Zorganizowano w nich nawet pochody pierwszomajowe. Trzeba żyć normalnie, przecież nic się nie stało...
Wybuch w elektrowni atomowej w Czarnobylu skaził on tereny obecnej Rosji, Ukrainy i Białorusi. W wyniku przesiedleń domy wraz z całym dobytkiem straciło 350 tys. osób. Wszystko było skażone. Wojsko strzelało do zwierząt domowych. Władze chciały wszystko zakryć wielkim kurhanem, zakopać. Takiej sytuacji, jeszcze ludzkość nie znała. Powinniśmy przystanąć i pomyśleć nad losem "czarnobylskich" ludzi. To, co się tam zdarzyło jest niewyobrażalne. Nadal nie rozumiemy skali dramatu.
Minęło wiele lat od tych wydarzeń. Położone najbliżej elektrowni miasto Prypeć stało się celem wycieczek turystycznych. Każdy może na własne oczy zobaczyć sarkofag, którym zabezpieczono reaktor. Opustoszałe miasto Prypeć stało się pożywką dla twórców filmowych i pisarzy. Jednak mimo legend nie ma tu dziwnych zwierząt z dwiema głowami, ani potworów. To nie one powinny napawać nas strachem. Miejsce to przeraża ogromem ludzkiego cierpienia. Osobiste dramaty mieszkańców tych terenów, trudne, niewyobrażalne wybory, ciężkie choroby, na które najczęściej zapadały dzieci. To właśnie jest w tym miejscu najstraszniejsze. Jesteśmy winni tym ludziom pamięć i szacunek. Świat o nich zapomniał, stanowili skrzętnie skrywaną tajemnicę. Swietłana Aleksijewicz przywróciła im imiona, twarze, człowieczeństwo.
To książka, która zostawia trwały ślad w czytelniku. Nie sposób o niej zapomnieć.
Swietłana Aleksijewicz, Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości, Wydawnictwo Czarne, 2012, s. 378
Mam ten reportaż u siebie, jednak wciąż zwlekam z przeczytaniem. Chyba obawiam się konfrontacji z ogromem ludzkiego cierpienia. Nie jestem w stanie pojąć, co ci mieszkańcy przeszli.
OdpowiedzUsuńWiększość z nas nie zdawała sobie z tego sprawy. Nikt nie zastanawia się nad tym, co stało się z ludźmi z Zony. A powinniśmy o nich myśleć i mówić - ku przestrodze.
UsuńAch, ponownie natykam się na Swietłanę Aleksijewicz i ponownie zostaję przyciągnięta całkowicie - tak rzadko sięgam po reportażowe książki i teraz żałuję, bo samej autorki mam już kilka tytułów do nadrobienia...
OdpowiedzUsuńAleksijewicz oddała głos pokrzywdzonym. Wysłuchała, dała prawo do tego, co ludziom tym odebrał rząd. Wstrząsający jest los każdego z nich.
UsuńChciałabym przeczytać, ostatnio pociąga mnie ten typ literatury.
OdpowiedzUsuńWarto!
UsuńJeszcze nie czytałam, ale jakiś czas temu zakupiłam sobie ten tytuł i teraz czeka na swoją kolej. Na temat wybuchu elektrowni wiem tak naprawdę niewiele, a ciekawią mnie zwłaszcza losy mieszkańców tamtych terenów. Liczę na to, że książka okaże się warta uwagi :)
OdpowiedzUsuńWarta uwagi. Wręcz lektura obowiązkowa.
UsuńKażdy z reportaży nas naznacza.
OdpowiedzUsuń