Pewnego grudniowego dnia w małym miasteczku, w samym sercu Ameryki, Lisa Montgomery napada na będącą w ósmym miesiącu ciąży Bobby Jo Stinnett, dusi ją, wycina jej dziecko z brzucha i ucieka. Następnego dnia przechadza się po ulicach chwaląc się znajomym swoją nowonarodzoną córeczką. Co sprawiło, że Lisa, matka czworga dzieci, zdecydowała się na popełnienie tak niewyobrażalnej zbrodni? Jak możliwe jest, że nikt z bliskich i znajomych kobiety nie zakwestionował opowieści o niespodziewanym porodzie, nie zainteresował się faktem, że kobieta nie była wcześniej w ciąży, nie zaniepokoił tym, że dziecko dzień po porodzie noszone jest w miejsca publiczne i wyprowadzane na spacer?
Zbrodnia, którą opisał M. William Phelps jest niewątpliwie przerażająca. Ból rodzin i ofiary i sprawczyni jest ogromny. Jednak uważam, że "Ukradzione dziecko" jest książką przeciętną, o ile nie całkiem słabą. Przede wszystkim jest jednym wielkim chaosem - mieszaniną faktów, wątków pobocznych, wielopiętrowych dygresji i patetyzmu. Wierzę, że autor chciał pokazać czytelnikom ból obu miasteczek, z których pochodziły ofiara i sprawczyni, proces oswajania się z tragedią i godzenie się z nią. Jednak dobry pisarz nie robi tego tak banalnymi chwytami, jak łzawe opisy - tu przykładem może być rozdział z opisem pogrzebu Bobby Jo, zaczynający się od słów: "Impresjonista nie mógłby namalować pejzażu piękniejszego niż ten, który ukazał się zebranym w dzień pogrzebu Bobby Jo." (str. 213). Na okładce porównano "Ukradzione dziecko" do "Z zimną krwią" Trumana Capote. Nie wierzcie w to. "Dzieło" Phelpsa nie umywa się do książki Capote.
"Ukradzione dziecko" pisane jest krótkimi, urywanymi rozdziałami. To też potęguje poczucie chaosu. No i jeszcze jedna rzecz - nie wiem, czy to wina pana Phelpsa, czy redaktorów i korektora, ale czytając tę książkę można dowiedzieć się np., że Stephen King jest autorem "Czarownic z Salem" (str. 226), czy znaleźć kwiatki typu: "W tym czasie Boman w międzyczasie rozstał się z Vanessą..." (str. 304). Proszę państwa redaktorstwa, więcej uwagi!
Nie rozumiem też pisania tego typu książki przed zakończeniem procesu Lisy Montgomery. Przypomina mi to przypadek Piotra Kraśki i książki o Smoleńsku, czy byłej już redaktor naczelnej Vivy Izabeli Bartosz i książki o matce Madzi. Takie falstarty najczęściej mają jeden cel - szybki zarobek. Razi mnie też trochę fakt, że książka opiera się głównie na relacjach byłego męża Lisy - Carla Bomana. Tylko on, w przeciwieństwie do autora, nic na tej książce nie zarobił.
Lubię czytać książki z nurtu true crime. Mimo swojej słabości "Ukradzione dziecko" nie jest w stanie mnie zniechęcić do książek wydawnictwa Hachette Polska.
a pomyśleć, że książka zapowiadała się ciekawie...
OdpowiedzUsuńMoże spodobałaby Ci się. Warto spróbować.
UsuńJeśli jest słaba to ta sobie odpuszczę, ale inne książki tego wydawnictwa mam na oku :D
OdpowiedzUsuńTak, ja też będę próbowała dalej :)
UsuńTak myslalam, ze to bedzie nedza... ;-)).
OdpowiedzUsuńMam w planach jeszcze jednego Phelpsa. Może jak z Ann Rule bywa w różnej formie :D
UsuńSam pomysł, jakkolwiek przerażający, wydaje się być bardzo ciekawy. Ale jak widać, najlepszy pomysł można skopac. A szkoda.
OdpowiedzUsuńHonorata, to nie jest pomysł, to zdarzyło się naprawdę.. :(
Usuń