Sven Hassel w czasie II wojny światowej służył w Wehrmachcie. Jako kierowca czołgu brał udział w ataku na Polskę. Jego psychika nie wytrzymała działań wojennych i zdezerterował, za co trafił do jednostki karnej Jednostka ta stanowiła zbiór zupełnie niezwykłych osobowości. Zawsze otrzymywała ona najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne zdania. Wykonywali je bez strachu - nie zależało im na życiu. Jej członkowie nie byli świetnie wyszkoleni, była to banda zabójców. Niezbyt eleganckich, za to niezwykle skutecznych. Nie przejmowali się żadną etyką, oni mordowali. Robili to, żeby przeżyć, ale zdarzało im się zabijać dla przyjemności. Nieustannie szlifowali i ulepszali sztukę mordowania. Robili konkursy na skuteczność. Nie zabijali honorowo - garota nie jest bronią, której używałby wzorcowy żołnierz Hitlera. Wyrywali zabitym złote zęby, gwałcili kobiety, handlowali alkoholem. Ten legion przerażał nawet niemieckich dowódców. Sonderabteilung kierował się własnymi prawami i własnym kodeksem honorowym.
Po wojnie Hassel trafił do obozu jenieckiego. Kolejne lata, to kolejne obozy, w których był jeńcem. Wtedy właśnie zaczął opisywać losy swojej jednostki. Napisał o nich, mieszając prawdę z fikcją, trzynaście książek.
"Przygody" jednostki karnej są straszne. Co najgorsze, to fakt, że całe to piekło opisane jest w konwencji powieści łotrzykowskiej. Żółty cylinder Porty stanowi tu makabryczną kropkę nad "I". Czytając "Gestapo", nieustannie nasuwały mi się skojarzenia z "Tortilla Flat" Steinbecka. Makabryczne porównanie. Chociaż z drugiej strony, być może właśnie jest metoda ucieczki przed piekłem rzeczywistości - banalizowanie jej.
Przyznaję, porzuciłam książkę Svena Hassela po 100 stronach. Porzuciłam ją nie dlatego, że była zła, a dlatego, że konwencja, w której jest napisana zupełnie mi nie odpowiada. "Gestapo" czyta się dobrze. Może Sven Hassel, zamiast mordować ludzi, powinien był już wcześniej zająć się pisarstwem .
Sven Hassel, Gestapo, Instytut Wydawniczy Erica, 2005
Po wojnie Hassel trafił do obozu jenieckiego. Kolejne lata, to kolejne obozy, w których był jeńcem. Wtedy właśnie zaczął opisywać losy swojej jednostki. Napisał o nich, mieszając prawdę z fikcją, trzynaście książek.
"Przygody" jednostki karnej są straszne. Co najgorsze, to fakt, że całe to piekło opisane jest w konwencji powieści łotrzykowskiej. Żółty cylinder Porty stanowi tu makabryczną kropkę nad "I". Czytając "Gestapo", nieustannie nasuwały mi się skojarzenia z "Tortilla Flat" Steinbecka. Makabryczne porównanie. Chociaż z drugiej strony, być może właśnie jest metoda ucieczki przed piekłem rzeczywistości - banalizowanie jej.
Przyznaję, porzuciłam książkę Svena Hassela po 100 stronach. Porzuciłam ją nie dlatego, że była zła, a dlatego, że konwencja, w której jest napisana zupełnie mi nie odpowiada. "Gestapo" czyta się dobrze. Może Sven Hassel, zamiast mordować ludzi, powinien był już wcześniej zająć się pisarstwem .
nie, książka raczej nie dla mnie, niezbyt moje klimaty
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
No to nie ma się co męczyć :)
UsuńTez bym porzucila. Podejrzewam, ze po pieciu stronach ;P.
OdpowiedzUsuńA ty to tak :P
UsuńHm... Ja myślę, że spróbuję. Niewątpliwie ciężko przebrnąć przez taką pozycję, ale tematyka wojenna bardzo mnie przyciąga. Martwi mnie tylko ta konwencja powieści łotrzykowskiej, o której piszesz w recenzji. Nie lubię jej bardzo. Zaryzykuję i spróbuję, jak będzie okazja. :) Pozdrawiam ciepło. :)
OdpowiedzUsuńMnie też, dlatego spróbowałam. Jednak taka literatura typowo frontowa to jednak nie dla mnie. A i też nie lubię powieści łotrzykowskiej :)
UsuńJeśli będę miała okazję to zajrzę do tej pozycji ale na pewno jej nie kupię.
OdpowiedzUsuńTo nie jest zła książka. Czyta się ją bardzo dobrze. Problemem było to, że nie odpowiada mi taki rodzaj powieści wojennej.
Usuń