books on my mind: Julia Franck "Południca"

piątek, 26 października 2012

Julia Franck "Południca"


Dawno temu czytałam książkę "Dag, córka Kasi" Lilian Seymour-Tułasiewicz. Opowiadała ona o losach dziewczyny z małej góralskiej wioski. Nikt jej nie kochał, nikomu na niej nie zależało. Odesłana do Stanów Zjednoczonych, zdana na własne siły próbowała ziścić swój amerykański sen. Kiedy w końcu życie zaczęło jej się układać, spotkała ją ogromna tragedia. Zrezygnowana dziewczyna poddała się. Czytałam tę książkę wielokrotnie i za każdym razem zdumiewał mnie smutek z niej płynący. Czułam taki żal, że pękało mi moje nastoletnie serce. Przez wiele lat przeczytałam wiele książek i żadna nie miała w sobie tego smutku, tego przytłaczającego żalu i rezygnacji, jaką zapamiętałam z "Dag, córki Kasi". Biorąc do ręki "Południcę" Julii Franck, nie spodziewałam się, że znowu dam się opanować temu zapamiętanemu sprzed lat smutkowi. Smutkowi tak wielkiemu, że po przeczytaniu ostatniej strony każe człowiekowi milczeć.
Helena jest niechcianą i niekochaną córką swojej szalonej, żydowskiej matki. Dziewczyna jest żywą kpiną z bólu i żałoby swojej matki - śmiała przyjść na świat po tym, jak zmarło czterech jej starszych braci. Ojciec Heleny zostawia ją i jej sporo starszą siostrę Martę pod opieką żony i wyrusza na wojnę. Dziewczynki stają się dla siebie całym światem. Razem walczą o swoje przetrwanie, wiedzą, że matka się nimi nie zaopiekuje. 
Ciężko ranny ojciec wraca do domu i tam umiera. Jego córki zostają na świecie same. Wkrótce dostają zaproszenie do swojej ciotki do Berlina. Trafiają tam w samo centrum dekadencji lat 20. Ciotka i jej znajomi nadużywają alkoholu i kokainy, bawią się w klubach do białego rana, celebrują całkowitą wolność seksualną. Marta świetnie odnajduje się w tym środowisku, za to Helena próbuje znaleźć swoje miejsce. Marzy o ukończeniu studiów i pracy lekarki. 
Zmiany zachodzące w Niemczech lat 20. i 30. sprawiają, że nagle znaczenia nabierają zupełnie od tej pory marginalne rzeczy. Okazuje się, że pochodzenie dziewczyn staje się sprawą polityczną. Wszędzie potrzebne są "dobre" papiery, a szaleństwo matki staje się dodatkowym ciężarem. Jak z tym wszystkim ma sobie poradzić Żydówka z chorą psychicznie matką?
Wydawca z tyłu książki napisał, że Helena nie umiała kochać. To nie jest prawda. Helena kochała i to bardziej niż niejedna znana mi osoba.  Kochała rodziców, kochała Martę, kochała Carla. Na swój sposób kochała także swojego syna Petera. Moment, w którym stała się tytułową Południcą sprawił, że coś w niej pękło. Od tego momentu cały czas kurczowo trzymała się jedynego skrawka człowieczeństwa i normalności, jaki jej został - opiekowała się chorymi. Oddała im całą siebie, to oni wymagali opieki, nie ona. To ich trzeba było żałować, nie jej. Każdy dzień w szpitalu ratował jej życie. Tam nikt nie wymagał od niej niczego osobistego. Tam nie była człowiekiem, tam była ubraną na biało, na wskroś profesjonalną siostrą. Nie umiała zbliżyć się do swojego dziecka, nie umiała dać mu tej umarłej części siebie. Mimo wszystko wiedziała o tym, co odbiera Peterowi i na swój sposób starała się to naprawić. Odesłała go tam, gdzie miał dostać to wszystko, czego odmawiała mu matka - miłość, czułość, rozmowy, zabawy, czas. Tak bardzo mi żal i jej i jej dziecka. Każdego z nich z innych powodów. 
Początkowo czytanie "Południcy" szło mi opornie i powoli. Źle znoszę związki kazirodcze, a atmosfera w rodzinnym domu Heleny była wyjątkowo zła, duszna i niesmaczna. Egoistyczni rodzice, których miłość, jak walec przejechała po ich dzieciach. Uczucie, które powinno być piękne, tu staje się grą, walką, wzajemnym ranieniem się. Było to uczucie samolubne i nie było w nim miejsca na rodzicielstwo. Po wyjeździe sióstr do Berlina, nie mogłam się już od "Południcy" oderwać. Czytałam stronę za stroną, wiedząc, że nie odłożę tej książki, dopóki jej nie skończę.
Nie jest to lektura łatwa. Przepojona jest bólem, rezygnacją, smutkiem. Nic tu nie jest proste i ładne. Nawet prawdziwa miłość Marty i Leo nie jest zbyt piękna. Naznaczona jest nałogiem, bólem patrzenia na upadek ukochanej osoby, kolejnymi odwykami, a ostatecznie losem, który spotkał miliony Żydów. 
"Południca" Julii Franck jest dla mnie wyjątkową książką. Jestem pewna, że jest to jedna z niewielu książek, do których będę wracała.

Julia Franck, Południca, Wydawnictwo W.A.B., 2010

13 komentarzy:

  1. Nie mogę czytać takich książek. Wystarczy że włączy się tv, otworzy gazetę i atakują człowieka historie jak z horroru: morderstwa, gwałty,zamachy,znęcanie. Czytam żeby, się od tego oderwać, dlatego nie sięgam po ksiązki o takiej tematyce.

    OdpowiedzUsuń
  2. To musi być bardzo ciężka książka. Nie wiem czy mam siłę czytać tego rodzaju publikację, choć może kiedyś się jednak za nią zabiorę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będę zachęcała. Moze przyjdzie u Ciebie na nią czas

      Usuń
  3. Było głośno o tej książce, oj było... To był niesamowity bestseller, tkwił na liście Spiegla całe tygodnie. Nawet się przymierzałam, tym bardziej, że autorka nawet odwiedziła kiedyś naszą lokalną bibliotekę, ale jakoś się nie złożyło, a potem książka przebrzmiała, zapomniałam o niej... Chętnie jednak sięgnę, ale muszę poczekać na odpowiednią fazę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pani bibliotekarka powiedziała mi, że to powieść ze "zrywową" popularnością - co jakiś czas ustawia się po nią kolejka ;)
      I tak, nie warto czytać Południcy ot tak. Na Południcę przychodzi czas :)

      Usuń
  4. Chyba jeszcze nie jestem gotowa na tego typu historię. A przynajmniej nie na dzień dzisiejszy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. Nie oddała tego co czułam. Brakuje mi czasem środków do wyrażenia tego, co czuję. Ale dziękuję :)

      Usuń
  6. Moze nawet wroce do "Poludnicy", skoro dalej nie jest juz tak duszno... nie jest? ;-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Choć książka z każdej strony chwalona nie jestem pewna czy byłabym w stanie ją przeczytać. Przeraża mnie ten smutek o którym mowa.

    OdpowiedzUsuń