books on my mind: Ann Rule "Cicha śmierć"

czwartek, 12 kwietnia 2012

Ann Rule "Cicha śmierć"


Ostatnio zapowiadałam, że mam zamiar przeczytać wszystkie książki Ann Rule, jakie zostaną przetłumaczone na polski. Po przeczytaniu "Cichej śmierci" nie jestem tego już taka pewna...
Ronda Reynolds była ekspolicjantką, miłośniczką koni i psów. Po ośmiu latach małżeństwa z kolegą z policji Markiem Liburdi szukała ona pociechy w ramionach dużo starszego od siebie Rona Reynoldsa, który był jej opiekunem w Zgromadzeniu Świadków Jehowy. Ron i Ronda zakochali się w sobie i szybko wzięli ślub. Wtedy zaczęły się problemy. Po roku małżeństwo się rozpadło. W nocy poprzedzającej swój wyjazd do matki na święta Ronda popełnia samobójstwo. Tylko czy to na pewno było samobójstwo? Barbara Thompson, matka zmarłej była przekonana, że  nie. Poświęciła wiele lat swojego życia, żeby to udowodnić. 
"Cicha śmierć" nie jest książką o Rondzie, to jest książka o Barbarze. Szczegółowo opisuje wszystkie działania, jakich podjęła się zdesperowana matka. Walczyła sama przeciwko wszystkim. Wraz z upływem lat coraz więcej osób wierzyło w jej wersję wydarzeń. Uzyskała pomoc od specjalistów i otrzymywała wsparcie od zwykłych ludzi. Jej determinacja jest godna podziwu. 
No i to tyle dobrego... Nie rozumiem po co powstała ta książka.  Walka matki o godność dziecka? Walka z systemem? Dobrze, ale to nadaje się na reportaż, a nie na książkę. Nawet "16 stron autentycznych zdjęć", pełne jest "zapchajdziur", o np. zdjęcie ukochanego konia Rondy. Rozumiem, że zmarła kochała tego konia, ale czy jego zdjęcie jest niezbędne w książce o takim charakterze? Język, którym pisana jest "Cicha śmierć" jest tandetny i sentymentalny, momentami ociera się o łzawe, sensacyjne tytuły artykułów w gazecie "Fakt". Zdecydowanie nie jest to moja stylistyka. 
Bardzo szkoda mi Rondy i jej matki, rozumiem także, że Ann Rule i Barbarę Thompson łączy przyjaźń. Rozumiem też, że nic nie wzrusza bardziej, niż matka walcząca o honor swojego dziecka. Jednak uważam, że "Cicha śmierć" nie powinna była powstać.
Braki w warsztacie literacki Ann Rule, na które przymykałam oko w "Złożonych w ofierze", w "Cichej śmierci" są karykaturalnie wręcz wyolbrzymione. Widać, że autorka zdawała sobie sprawę, z tego, że historia Rondy nadaje się tylko na reportaż, a nie na książkę. Dłużyznami i sentymentalnymi wstawkami próbuje nadać książce objętości. Zabieg ten nazywam "puchnięciem tekstu". Czytając "Cichą śmierć" miałam ochotę wziąć długopis i wykreślać niepotrzebne partie tekstu.
Cóż, jestem fanką kanału ID Investigations, czy programów Jerrego Springera, jednak oglądam je jako tło do wykonywanych przeze mnie czynności domowych. Myślę, że nie to było zamiarem Ann Rule. Pisze ona o swoich czytelnikach, jako o inteligentnych i myślących wielbicielach kryminałów. Nie wiem dlaczego zafundowała im "Cichą śmierć". Tym "dziełem" sprowadziła tylko śmierć Rondy do taniej rozrywki i zafundowała im babski, ckliwy tekst o "sercu matki". Wybaczcie, ja tego nie kupuję. 

Ann Rule, Cicha śmierć, Hachette, 2011

8 komentarzy:

  1. Moze to taki hold pisarki dla matki (ale i tak mnie nie kusi, zeby przeczytac ;-)) ).

    OdpowiedzUsuń
  2. o no to sobie ją odpuszczę ;) chyba jednak czegoś innego bym od niej wymagała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko w sumie czego? Opisuje true crime - raz ciekawsze, raz nie :)

      Usuń
  3. Teraz to już sama nie wiem czy sięgać po tę autorkę czy nie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mimo wszystko chyba dam tej książce szansę. :) Chociaż nie ukrywam, że trochę ostudziłaś mój zapał. :) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń