13-letnia
Materia bez pamięci zakochuje się w stroicielu fortepianów Jakubie Pipperze.
Ona jest katoliczką, on protestantem. Ona jest z bogatego domu, on jest
sierotą. I do tego wiek Materii..
Prawdziwy mezalians. Ojciec małoletniej oblubienicy wpada w gniew. Dość
brutalnie zmusza Jakuba do zmiany wiary i poślubienia ukochanej w obrządku
katolickim. Potem zagniewany ojciec wyrzeka się córki marnotrawnej na zawsze, dla niego Materia umarła. W tym miejscu powinien
nastąpić happy end, ale to wydarzenie jest dopiero początkiem smutnej i
tragicznej historii rodu Pipperów.
Miesiąc
mija za miesiącem i okazuje się, jak różne cele w życiu, charaktery i
temperamenty mają młodzi małżonkowie. Z czasem łączy ich już tylko wzajemna
niechęć. Mało tego Jakub, który uważa się za lepszego od „durnej”, kolorowej żony, zaszczepia swoją pogardę dla Materii ich najstarszej córce – Katarzynie.
Katarzyna
jest oczkiem w głowie swojego tatusia. Niezwykle utalentowana i bardzo
rozpieszczona dziewczyna marzy o wielkiej karierze. To ona sprowadza na rodzinę
Pipperów największe nieszczęście. To ona niszczy wszystko i wszystkich wokół siebie. Kiedy
czytałam jej losy, cały czas przed oczami miałam rewelacyjną Evan Rachel
Wood w roli okrutnej i uzdolnionej
Vedy Pierce. Katarzyna i Veda z pewnością miały ze sobą wiele wspólnego.
Bardzo
podobała mi się inna książka Ann-Marie MacDonald „Co widziały wrony”. Moją chęć
do przeczytania „Zapachu cedru” skutecznie zwiększyły informacje, że książkę tę
trudno dostać. Kiedy zobaczyłam, że stoi ona sobie tak po prostu na
bibliotecznej półce, byłam zachwycona. I w tych okolicznościach zrozumiałe
jest, że moje rozczarowanie „Zapachem cedru” przeogromne...
Ta
powieść pisana jest dość charakterystycznymi dla MacDonald niedopowiedzeniami i
krótkimi, urwanymi zdaniami. Styl pisania, który w „Co widziały wrony” kojarzył
mi się ze stylem Joyce Carol Oates, w „zapachu cedru” jest po prostu jego
parodią. Akcja rozwija się w dość wolnym
tempie, żeby nagle zafundować nam zupełnie zbędny przeskok w czasie. Początek
rozdziału, zaczynający się od „Franciszka ma teraz 16 lat” zdradza nam braki
warsztatowe. Z jednej strony mamy części, rozdziały, podrozdziały, a z drugiej
tak niefortunne przejścia w czasie.
Historia
rodziny Pipperów zupełnie mnie nie zainteresowała. Opowieść dłużyła się i
ciągnęła, jak flaki z olejem. Niespodziewane tragedie w życiu rodziny z ulicy
Wodnej nie robią na mnie większego wrażenia. Zamiast stopniowo budowanego
klimatu mamy tu niepotrzebne zawiłości – nie wynikają one z rytmu prowadzonej
historii, a raczej z udziwniania tej opowieści. Ba! Byłabym gotowa wybaczyć
nawet i to udziwnianie, gdyby było ono przeprowadzane sprawnie. Tego niestety w
„Zapachu cedru” zabrakło. Nie byłam w stanie przywiązać się do żadnego z
bohaterów, do żadnego nie czułam kompletnie nic – ani sympatii, ani antypatii.
„Zapach
cedru” ma świetne recenzje. Wierzę, że warto spróbować przeczytać tę książkę –
w końcu podobno każda potwora znajdzie swego amatora. Ja na wątpliwy urok tej
książki nie dałam się złapać. Pozostanę wierna moim ulubionym „Wronom”. Widać,
że Ann-Marie MacDonald przeszła w swej twórczości długą i owocną drogę. I za to
właśnie cenię niektórych pisarzy.
Ann-Marie MacDonald, Zapach cedru, Wydawnictwo Libros, 2001
mezalians nawet nieklasyczny udać się nie ma prawa :)
OdpowiedzUsuńA i tu się nie zgodzę. Znam szczęśliwe "mezalianse" :)
UsuńChyba ją sobie raczej odpuszczę :)
OdpowiedzUsuńHmm.. nie umiem poradzić. Ja bym sobie odpuściła
UsuńNiby chciałabym przeczytać, ale boję się totalnego rozczarowania, bo "Wrony" jednak mnie nie oczarowały.
OdpowiedzUsuńTo może spróbuj. "Cedry" są zupełnie inne, niż wrony. Nawet pisane innym językiem i stylem
UsuńZnudził mnie już temat mezaliansów. Odpuszczam sobie.
OdpowiedzUsuńW tych "Cedrach" to nawet rzecz nie jest w mezaliansie.
Usuńmiałam w planach, a teraz już sama nie wiem :)
OdpowiedzUsuń