books on my mind: Ann-Marie MacDonald "Co widziały wrony"

czwartek, 9 lutego 2012

Ann-Marie MacDonald "Co widziały wrony"


„Co widziały wrony” Ann-Marie MacDonald zaczyna się niewinne - pewnego pogodnego dnia rodzina McCartych zostaje przeniesiona z Niemiec do bazy wojskowej w Kanadzie. Rodzina, która poznajemy jest idealna – odważny i mądry ojciec Jack, zawsze perfekcyjna francuskojęzyczna mama – Mimi, nastoletni syn Mike i zawadiacka córka Madelaine. Baza, w której znajdą swój nowy dom niczym nie różni się od tej, która właśnie opuścili. Domy w tej bazie wszystkie są do siebie podobne. W tych domach mieszkają takie same rodziny. Dla małej Madelaine nie ma różnicy pomiędzy jej przyjaciółkami z Niemiec, a tymi, która ma dopiero poznać.
Życie toczy się leniwie. Perfekcyjna pani domu urządza nowe lokum, mąż wdraża się w pracę w nowych miejscu, dzieci zawierają nowe przyjaźnie. Autorka prowadzi nas sennym krokiem wprost w pułapkę. Madaleine zaczyna naukę w szkole na terenie bazy. W jej życie niewinne dzieciństwo wkracza obrzydliwy, pozbawiony skrupułów świat dorosłych.
W czasie kiedy Madaleine zmaga się ze swoją okropną tajemnicą, jej ojciec Jack poproszony zostaje przez swego przyjaciela o przysługę – ma on zaopiekować się tajemniczym podopiecznym rządów Kanady i USA. Dzięki temu zadaniu Jack ma szansę poczuć, że spełnia swój patriotyczny obowiązek, że robi coś dla swojej ojczyzny. Nie wie, że przyjdzie mu się zmierzyć z własną moralnością. Będzie musiał zdecydować, czy jest „dobry”, czy „zły”
Wydarzenia w książce z każdą stroną zaczynają wskakiwać na swoje miejsce jak klocki w układance. W finale mamy do czynienia z dramatyczną całością. Z pewnością nie jesteśmy gotowi na to, co nas spotka.
"Co widziały wrony" Ann-Marie MacDonald przypomina mi stylem książki Joyce Carol Oates. Wstrząsającą historię opowiedziano tu w dziwny, poetycki i mglisty sposób. Autorka leniwym tempem prowadzonej narracji usypia naszą czujność długimi opisami, by nagle zaskoczyć nas kolejnymi okropnymi wydarzeniami, które splatają się na końcu w jedną, niezwykle smutną opowieść.
Nie mogłam się od tej książki oderwać. Myślę, że nieprędko przestanę o niej myśleć - tym bardziej, że część tej opowieści oparta jest na faktach. Ann-Marie MacDonald zawarła w niej wątki autobiograficzne oraz historię najmłodszego skazanego na śmierć w historii Kanady – Stevena Truscotta.
 Do przeczytania tej książki przymierzałam się kilka lat. Nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że mimo tego, iż „Co widziały wrony” liczy sobie ponad 800 stron, to nie żałuję ani chwili z nią spędzonej.


Ann-Marie MacDonald, Co widziały wrony, Świat Książki, 2006

9 komentarzy:

  1. Ja też nie żałuję, wspaniała książka!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, czy nie balabym sie zabrac za "Co widzialy wrony", hmmm (ale na wszelki wypadek poszlam sprawdzic, czy maja w bibliotece ;-)) ).

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ masz piękny szablon! Ja ze swoim ciągle kombinuję ale jeszcze nie znalazłam pewnie takiego, który mi się do końca spodobał. Tu u Ciebie jest ślicznie:)
    Zachęciłaś mnie swoją recenzją. Piszesz, że styl podobny do Joyce Carol Oates, bardzo ją lubię. Rozejrzę się za tą książką.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tapeta to moja zasługa jedynie koncepcyjnie. całą czarną robotę w html-u wykonała za mnie koleżanka. ja tylko siedziałam i kręciłam nosem :D

      Usuń
  4. Hmm, nie wiem czy by mi się podobała (nie lubię grozy i tajemniczości opartej na faktach autentycznych), ale może zajrzę do książki i przeczytam fragment, tak mi się najlepiej sprawdza nowych autorów. Czekam na kolejne recenzje:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luiza, tu nie jest rzecz w grozie i tajemniczości. Przeczytaj, warto

      Usuń
    2. a nie będę się bała (prosiaczek to bardzo małe stworzonko)?;)

      Usuń
    3. raczej będziesz wstrząśnięta

      Usuń