Kiedy zobaczyłam okładkę „Córki
kata”, od razu wiedziałam, że chcę tę książkę przeczytać. Zapisałam się więc w
kolejkę w bibliotece i czekałam. W końcu nadeszła moja kolej – książka trafiła
w moje ręce.
„Córka kata” jest kryminałem,
którego akcja rozgrywa się w 1659 roku. W Schongau w Bawarii odnaleziono ciężko
ranne dziecko. Chłopiec ma rany kłute, a na plecach ma narysowany symbol czarownicy. Chłopiec umiera, zanim
zdążył wskazać zabójcę. O to morderstwo oskarżona zostaje miejscowa akuszerka
Marta Stechlin. Oskarżona nie przyznaje się do winy, więc miejscowy wymiar
sprawiedliwości postanawia poddać ją torturom, w celu wymuszenia zeznań. Wkrótce
giną kolejne dzieci, ale mimo, iż "czarownica" jest uwięziona, to nie dowodzi to jej niewinności - społeczność uważa, że te śmierci są wynikiem konszachtów
akuszerki z samym diabłem. Niespodziewanie Marta zyskuje sprzymierzeńców,
którzy nie wierzą w jej winę – miejscowego kata, Jakuba Kuisla, jego córkę
Magdalenę oraz młodego medyka – Simona. Postanawiają oni rozwikłać tajemnicę
morderstw i ochronić Martę przed stosem.
Sama akcja przeprowadzona jest
jasno, prosto i klarownie. Wszystkie elementy w odpowiednich momentach wskakują
na swoje miejsce. Fabuła nie jest zbyt wyrafinowana. „Córka kata” jest
sympatycznym czytadłem. Smaczku książce dodaje fakt, że Oliver Pötzscha
pochodzi z najstarszej w Bawarii rodziny katów – kat Jakub Kuisl i jego córka
Magdalena są jego przodkami. Pötzsch dokładnie przestudiował swoje drzewo
genealogiczne, a hołd przodkom postanowił złożyć w książce. „Córka kata” jest
mieszanką faktów i fikcji.
Przyznam szczerze, że „Córka kata”
mnie rozczarowała. Książka ma przepiękną, intrygującą okładkę (wiem, wiem, nie
można oceniać książki po okładce). Do tego zupełnie nie rozumiem tytułu książki
– córka kata nie jest tu ani postacią wokół, której budowana jest intryga, ani
akcja. Myślę, że ten tytuł to tylko chwyt marketingowy i pięknie komponuje się
z okładką (sprawdziłam, okładka oryginalnego, niemieckiego wydania książki,
jest inna, ale też intrygująca). Cieszę się, że „Córkę kata” wypożyczyłam z
biblioteki, a nie kupiłam – szkoda byłoby mi teraz wydanych 40 zł.
Oliver Pötzsch, Córka kata, Esprit, 2011
To calkiem nie warto czytac "Corki kata", czy chociaz sprobowac? ;-)
OdpowiedzUsuńjak akurat nie masz nic ciekawszego na liście, to można czytać "córkę kata" ;)
UsuńO, nie, ZAWSZE mam ;-)).
UsuńKsiążka mnie intrygowała od dość dawna, Twoja recenzja trochę ostudziła mój zapał... PS. Widzę nową twarz w blogosferze, więc dodaję do obserwowanych i życzę dużo wytrwałości oraz kreatywności w prowadzaniu bloga! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńJest jeszcze jedna ksiazka z tej "serii": Corka kata i czarny mnich(oryg. "Die Henkerstochter und der schwarze Mönch"). http://www.oliver-poetzsch.de/bucher.php Buziak. Mro.
OdpowiedzUsuńOh, jest i jeszcze jedna: Corka kata i krol zebrakow. ("Die Henkerstochter und der König der Bettler") http://www.oliver-poetzsch.de/seite2.php .Mro.
OdpowiedzUsuńo, a ja sobie to wpiszę na listę DO przeczytania, jak już skończę z moją nieszczęsna magisterką. no i serią lee childa .
OdpowiedzUsuń