Jak co roku, na
przełomie stycznia i lutego moim marzeniem jest bezludna, egzotyczna wyspa, na
której mogłabym odpocząć pod palmą, na wyludnionej plaży. Wyspą z moich marzeń
jest Duma Key, wyspa zlokalizowana u wybrzeży Florydy. Oczywiście wolałabym na
nią trafić w nieco innych okolicznościach, niż Edgar Freemantle, bohater
powieści Stephena Kinga „Ręka mistrza”.
Edgar jest
dzieckiem szczęścia. Ma wspaniałą rodzinę – kochającą żonę i dwie cudowne
córki. Jego kariera zawodowa jest pasmem sukcesów. Życie Edgara jest spokojne,
dostatnie i poukładane. I byłoby takie do końca jego życia, gdyby nie niespodziewane
spotkanie z dźwigiem, który zmiażdżył czaszkę, rękę i biodro Edgara. W wyniku
tego wypadku Edgar traci rękę, a w skutek urazu czaszki zachowuje się dziwnie i
agresywnie, co powoduje rozpad szczęśliwego dotąd małżeństwa naszego bohatera.
Pozbawiony wszystkiego co kochał, bliski decyzji o samobójstwie Edgar decyduje
się skorzystać z porad swego terapeuty i decyduje się na „kurację geograficzną”,
czyli przeniesienie się na rok na odludną wyspę na Florydzie, gdzie ma
dochodzić do zdrowia i oddać się swojej zapomnianej pasji, czyli malowaniu.
Na wyspie Edgar odnajduje
zagubiony sens swojego życia, powoli odzyskuje zdrowie i zawiera przyjaźń z
Wiremanem, opiekunem właścicielki wyspy Duma Key – Elisabeth Eastlake. Talent
Edgara okazuje się ogromny. Jego dzieła cieszą się ogromnym powodzeniem oraz mają
pewną niezwykłą moc. W rezultacie Edgarowi i jego przyjaciołom przyjdzie
zmierzyć się z posępną tajemnicą, którą kryje w sobie historia wyspy i rodziny
Eastlaków.
Niedawno
zaczęłam swoją przygodę z Kingiem i przyznaję, że jest on mistrzem budowania
nastroju, sylwetek swoich bohaterów i realności przedstawianych przez siebie
światów. Czytając „Rękę mistrza” czujemy klimat egzotycznej wyspy, czujemy
powiewy wiatru i zapach dżungli. Do tego przedstawiane przez Kinga ciągi
wydarzeń są niesamowicie realne, sceny płynnie zmieniają się z jednej w drugą,
po przeczytaniu wydają się tak oczywiste. Nastrój nie polega na
niespodziewanych i nielogicznych zwrotach akcji, a na „zagłębianiu” w
opowiadaną historię, na odkrywaniu kolejnych warstw. Pod tym względem literacki
styl Kinga bardzo mi odpowiada. Co odpowiada mi mniej? Zdecydowanie zbytnie „ufizycznianie
strachów”. Uwielbiam subtelne straszenie, a ty niestety zdarza się Kingowi
czasem potknąć. Zakończenie nie ma w sobie nic z subtelnie budowanego od
początku książki nastroju. Jest surrealistyczne, tak, jak latające na plecach
ptaki.
Postacie w „Ręce
mistrza” są wyraziście zarysowane. Wireman jest po prostu wspaniały. Jedyną
osobą, do której nie mogłam nabrać sympatii, to żona Edgara – Pam. Większość
postaci tej książki, to osoby po przejściach, poranione fizycznie i
psychicznie. Subtelności sposobu myślenia swoich bohaterów King oddaje
mistrzowsko (poza Pam rzecz jasna).
„Ręka mistrza”
to wciągająca lektura na zimowe wieczory – jest zdecydowanie wciągająca. Stephen
King z pewnością jest mistrzem horroru.
Stephen King, Ręka mistrza, Prószyński i S-ka, 2008
To wrzucam do ksiazek "do przeczytania" :-).
OdpowiedzUsuńJesli chodzi o Kinga, to nie czytalam duzo - ale absolutnie bezkonkurencyjne sa dla mnie "Lsnienie" i "Worek kosci", nie wiem, czy czytalas? :-)
Właśnie się zabieram za tą książkę. Trochę sie boję, bo 'To' czytałam kilkanaście lat temu, nie mogłam spać i do dziś pamiętam mocniejsze sceny...
OdpowiedzUsuńKinga nic nie czytałam ale mam zanar to zmienić, może nawet niedługo:D
OdpowiedzUsuńI możliwe że zacznę to od tej ksiązki:D