Nie jestem fanką
fantastyki. W sumie do tej pory nie przeczytałam niczego z tego rodzaju
literatury, poza sagą Georga R.R. Martina. Do książek Neila Gaimana postanowiłam
zajrzeć po obejrzeniu „Gwiezdnego pyłu”. Do tego autorska wersja „Amerykańskich
bogów” tego autora ujęła mnie swoją objętością i cudną okładką. Kilka lat
trwało zanim w końcu zabrałam się za czytanie „Amerykańskich bogów”. Trochę
bałam się, że po kilku stronach zniechęcę się i rozczaruję. W końcu
zdecydowałam się, zaczęłam czytać i.. nie mogłam się oderwać.
Bohaterem
książki jest Cień. Gdy go poznajemy kończy właśnie odsiadywać w więzieniu trzyletni
wyrok. Cień ma plan na czas „po więzieniu”, na wolności czeka na niego
kochająca żona Laura, praca w siłowni przyjaciela i wizja spokojnego życia. Im
bliżej końca wyroku, tym większy niepokój odczuwa Cień. Wie, że nadciąga katastrofa. W jednej chwili wszystkie plany legną
w gruzach.
Kiedy nie ma się
już po co żyć, kiedy nie ma się już dokąd iść ludzie często zwracają się do boga.
W przypadku Cienia jest inaczej, to bóg znajduje jego i składa mu propozycję
nie do odrzucenia. Cień podejmuje wyzwanie i od tej pory zaczyna się nasza podróż
po Ameryce.
Ameryka – kraj bez
korzeni, historii i wierzeń okazuje się być zasiedlona przez całe tłumy bogów,
którzy przyjechali tu w głowach i sercach przybyszów z innych kontynentów.
Bogowie ci powoli popadają w zapomnienie, coraz mniej ludzi w nich wierzy i o
nich myśli. Ich miejsce wyrastają nowi, rdzennie amerykańscy bogowie
konsumpcji. Ci nowi bogowie chcą zająć w sercach Amerykanów miejsce, po
starych, zapomnianych, archaicznych, „analogowych” bogach starych wierzeń. Ale
te „przeżytki” nie chcą odejść bez walki. Dostosowały się do panujących
warunków, lepiej lub gorzej radzą sobie w nowej rzeczywistości. Nie mogą, bądź
nie chcą walczyć z nadchodzącym „Nowym”. Jest jednak ktoś, kto jest gotów
poświęcić absolutnie wszystko, aby odzyskać straconą świetność. To on właśnie
zatrudnił naszego bohatera.
Życie Cienia
toczy się w kilku wymiarach. Z jednej strony obcuje z bogami, z drugiej
funkcjonuje w małym, amerykańskim miasteczku, dokąd zawiódł go los. Próbuje
pogodzić się z tragedią, która go spotkała, jednak nie potrafi dać odejść
swojej żonie, cały czas szuka sposobu, żeby wrócić ją do świata żywych. Czuje
niechęć do swojego nowego szefa, a jednak darzy go szacunkiem, podziwem i
lojalnością.
Cień nie czuje
potrzeby i radości życia, jest dosłownie cieniem człowieka. Dzięki swej podróży
odnajduje to, co zagubione, sens życia. Czasem trzeba umrzeć, żeby docenić
życie, a czasem trzeba nie móc umrzeć, żeby docenić śmierć.
Od teraz Cień
jest jedną z najbliższych mojemu sercu postaci literackich. Rzadko zdarza mi
się, żeby bohater czytanej książki budził we mnie aż tak ciepłe uczucia. Wiem
dlaczego – on jest po prostu na wskroś dobry i mądry. Nie postępuje głupio, nie
podejmuje absurdalnych, czy nieracjonalnych decyzji. Jest uosobieniem godności
i spokoju. Teraz jestem pewna, jeśli kiedykolwiek chciałabym mieć męża, to
tylko takiego, jak Cień.
Neil Gaiman,
Amerykańscy bogowie, Mag, 2002
Pisanie TAKICH recenzji powinno byc zabronione... teraz nie chce czytac ksiazki, zeby nie popsuc sobie wyobrazenia ;-)).
OdpowiedzUsuńoj tam, oj tam. przeczytaj, bo to cudna książka :)
OdpowiedzUsuń