books on my mind: października 2013

poniedziałek, 28 października 2013

Tomasz Wandzel "Grzeczna dziewczynka"


Trudno jest pisać o miłości bez popadania w banał. Zwłaszcza kiedy miłość ta jest trudna, bolesna, irracjonalna i nielogiczna. Pisząc o takim uczuciu łatwo popaść w patetyzm czy przekroczyć granice dobrego smaku. Czy miłość jest silniejsza, niż wola przetrwania? Czy można kochać dwie osoby tak samo silnym uczuciem? Czy wszystko w życiu jest proste, oczywiste i pozbawione moralnych dwuznaczności? Takie pytania zadawać sobie może czytelnik najnowszej książki Tomasza Wandzel "Grzeczna dziewczynka".
Kinga jest idealną córką swoich wymagających rodziców. Tata prawnik przyszłość swojego dziecka widzi w swojej kanacelarii, wycofana mama nie ma w tej sprawie zdania. Ojciec - wzór cnót moralnych, niedościgły ideał, do którego dążyć ma jego córeczka. A Kinga ma już dość łatki grzecznej dziewczynki. Nie chce być przedłużeniem ambicji swoich rodziców. Chce uwolnić się spod ich wpływów. Dlatego wybiera studia, jak najdalej od nich, w Krakowie. Wyrwana spod duszącej opieki, próbuje znaleźć swoje miejsce w życiu. Nic nie jest tak oczywiste, jak się wydawało, a droga do dorosłości bywa bolesna. Dziewczynie znowu przyjdzie walczyć o swoje ja. I zrobi to - pewnego zimowego wieczora, na kawiarnianym stoliku. Nie wie, że ten wieczór zmieni wszystko - na jej drodze stanie początkujący pisarz B.
Od tej pory życie Grzecznej dziewczynki i jej ukochanego, to nieustanna walka. Krótkie chwile szczęścia przeplatać się będą tęsknotą, bólem i rozstaniami. Nie zmieni tego nic - ani małżeństwo B., ani fakt założenia przez Kingę rodziny. Ta miłość - egoistyczna i ślepa na wszystko będzie spalać ich i niszczyć życie, które próbowali sobie poukładać, raniła ich i bliskie im osoby, nie zważała na nic, trwała. 
Relacja łącząca Kingę i B. to typowy przykład toksycznej miłości, współuzależnienia. Kobieta zapewnia, że kocha dwóch mężczyzn i kochanka i męża. Jednak przyznam szczerze, że nie do końca w to wierzę. Mąż był dla niej stabilizacją, oazą, do której zawsze mogła wrócić. Kiedy wzywał ją B., rzucała wszystko i jechała do niego. Przedkładała te spotkania nawet ponad miłość do swojego dziecka. A sam B.? Alkoholik, który nie umiał kochać. Wiele razy udowadniał, że nie można na niego liczyć, że traktuje Kingę, jak piękną odskocznię, muzę, romantyczne wyobrażenie na złe chwile.Swoje życie ułożył gdzie indziej, nie było w nim miejsca dla Kingi. Potrzebował jej tylko, kiedy było mu źle, kiedy trzeba było go pozbierać. Był szczery - mówił jej, że nie umie kochać, a ona była gotowa na wszystko, byle tylko on był. W jakiejkolwiek formie, w jakikolwiek sposób, bez dumy i honoru. Czy to miłość? Hmm.. obawiam się, że książkowy przykład uzależnienia. Kinga, zamiast kochanka, powinna była odwiedzić dobrego terapeutę. Skąd wiem? Bo znam mnóstwo takich King - osób, które kochają kochać, które zgadzają się na cierpienie i niszczą wszystko wokół siebie, dla krótkich chwil szczęścia, dla wiary w to, że są kochane, a uczucie ich i ich partnera jest zupełnie wyjątkowe, wielkie i inne niż wszystkie. 
Tomasz Wandzel opowiada nam historię tej miłości z punktu widzenia Kingi. Poznajemy osobę pozornie dość chłodną, opanowaną, jednak to tylko pozory, bo potrafi ona błagać kochanka, żeby tylko był. Ton narracji jest opanowany, może zrezygnowany. Kobieta przyjęła swój los, jednak nigdy do końca się z nim nie pogodziła. Czy rozumiem Kingę? Tak, rozumiem, jednak nie umiem zaakceptować jej wyborów. Znacznie łatwiej jest o obiektywne spojrzenie, kiedy stoi się z boku. Nie mówię tu o moralność kobiety zdradzającej, a o samooszukiwaniu się. Grzeczna dziewczynka nie kocha i nie kochała męża. Traktuje go jak koło ratunkowe. Nikt na to nie zasługuje. 
Czy warto przeczytać "Grzeczną dziewczynkę"? Oczywiście. Może przeczyta ją jakaś "Kinga" i zrozumie, że taka miłość, to nie jest miłość. Może znajdzie w tej opowieści siebie i inaczej spojrzy na swoje relacje z partnerem. Jeśli wierzymy, że miłość musi boleć, to jesteśmy w błędzie. Miłość to piękne uczucie, które daje szczęście i radość. Jeśli jest inaczej, to może właśnie jesteśmy Kingami. 

Tomasz Wandzel, Grzeczna dziewczynka, Wydawnictwo Wachlarz, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

poniedziałek, 21 października 2013

VI Kiermasz Książki Przeczytanej

W sobotę w szczecińskim Teatrze Lalek Pleciuga odbył się kolejny Kiermasz Książki Przeczytanej. Organizatorami tej imprezy był mój zaprzyjaźniony portal SzczecinCzyta.pl, Pleciuga i blog Szczecin dla dzieci. 
Taka impreza, to świetna okazja do kupienia książek w bardzo atrakcyjnych cenach (już od złotówki). Jak zwykle nie mogliśmy z moim Synu przegapić takiej okazji. Każde z nas (jak zawsze ;) ) wyszło z naręczem książek. Z niecierpliwością czekamy na wiosnę i kolejny Kiermasz :)
Więcej o imprezie przeczytać można na SzczecinCzyta.pl :)


Synu z połową łupów :) fot. Monika Wilczyńska

środa, 16 października 2013

Jean-Philippe Arrou-Vignod "Jaśki"



Chyba się starzeję. Coraz częściej myślę o tym, że kiedyś było piękniej i lepiej. Życie było prostsze, ciekawsze i cenniejsze. To był taki czas, kiedy nie panowała epidemia ADHD, rodzice bez skrępowania palili przy dzieciach papierosy, a bezstresowe wychowanie było daleką przyszłością. Bez komputerów, facebooków i innych pochłaniaczy czasu między ludźmi tworzyły się autentyczne, silne więzi. Czy wyobrażacie sobie współczesną rodzinę z szóstką dzieci? Koszty utrzymania tej całej gromadki byłyby tak wysokie, że rodzice zapewne spędzaliby całe dnie w pracy, a dzieci puszczone samopas siedziały przed komputerami. Jednak kiedyś było inaczej. Kiedyś taka rodzina nie była niczym niezwykłym, a wszystkich dziwili jedynacy.
Jak to jest mieć rodzeństwo wie większość z nas. Jednak jak to jest mieć pięciu braci, z którymi oprócz więzów krwi łączy nas jeszcze pierwsze imię wie niewielu. Jak to jest? Z całą pewnością wesoło. Chłopców różni wiek, inicjał i osobowość. Każdy jest inny. Czasem trudno jest pogodzić całą tę gromadkę. Obowiązki z tym związane spadają na świetnie zorganizowaną mamę. Tatuś - ceniony lekarz, jest bardzo zajęty. Nie przeszkadza mu to jednak zabierać Jaśków na wakacje, basen czy z wizytą do rodziny. Cała historia zaczyna się w 1967 roku, kiedy pięciu Janów, oznaczonych dodatkowo inicjałem drugiego imienia A, B, C, D i E dowiaduje się, że ich rodzina znowu się powiększy. Pojawienie się najmłodszego Jana, oznaczonego inicjałem F., wprowadzi w życie rodziny jeszcze większy rozgardiasz.
"Jaśki" czytało nam się świetnie. Codziennie wieczorem z przyjemnością poznawaliśmy kolejne perypetie chłopców. Książka dostarczyła nam nie tylko sporej porcji śmiechu, ale także była wyjściem do rozmów o więzach rodzinnych, miłości i o tym, jak to jest mieć rodzeństwo. Bezpretensjonalność tych opowiastek i ich lekki, przyjemny język sprawia, że całość czyta się szybko i bez znudzenia. Mówiąc o tej książce nie sposób nie odnieść się do sugerowanego na okładce podobieństwa do Mikołajka. Tak, można te powieści porównać. "Jaśki" niczym nie ustępują słynnemu koledze. I w jednej i w drugiej powieści z prawdziwą radością patrzę na świat dorosłych, który wyłania się z dziecięcych opowieści. W "Mikołajku" moją ulubienicą była wiecznie wracająca do swej rodzicielki matka chłopca, w "Jaśkach" jest to starający się spędzać czas z dziećmi ojciec.
"Jaśki" to przesympatyczna lektura tak dla małych, jak i dużych. Muszę się przyznać, że kiedy synu zasypiał w czasie czytania, w sekrecie podczytywałam dalej. Trudno o lepszą rekomendację.

Jean-Philippe Arrou-Vignod, Jaśki, Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

czwartek, 10 października 2013

Stephen King "Doktor Sen"


Wyznawczynią Kinga jestem od niedawna. Czytanie jego książek sprawia mi ogromną przyjemność. Świetny warsztat mistrza w połączeniu z umiejętnością tworzenia klimatu sprawiają, że każda jego kolejna książka to gwarantowany hit. Jeśli do tego dodamy Danny'ego Torrance'a z kultowego już Lśnienia, to otrzymamy powieść, którą z pewnością muszę przeczytać. 
Danny nie miał łatwego dzieciństwa. Jego ojciec Jack - tyran, alkoholik i niespełniony pisarz, podjął kiedyś próbę naprawienia swojego życia. Zabrał niespełna sześcioletniego syna i jego zastraszoną matkę do górskiego, luksusowego, odciętego od świata hotelu. Mieli tam spędzić zimę. Ojciec miał trzeźwieć, pisać powieść, nadzorować hotel i naprawiać relacje z rodziną. Jednak stało się inaczej. Jackowi Torrance'owi nie udało się naprawić niczego. Nie przypuszczał, że poradzi sobie z hotelowymi demonami. Odosobnienie, śnieg i miejscowe zjawy sprawiły, że zaczął pogrążać się w szaleństwie. Już sama trauma życia z Jackiem mogła skrzywić małemu Danny'emu życie. Jednak było jeszcze coś - chłopiec obdarzony był niezwykłą mocą - lśnieniem. To ona pozwoliła mu wyjść żywo z upiornego hotelu, ale ona też spowodowała, że dorosły już Dan szukał ukojenia w alkoholu. Tylko otumaniony i znieczulony nie widział duchów i demonów. Jednak alkohol sprawia, że człowiek sięga dna. Tym punktem dla Dana był poranek w mieszkaniu przygodnej kochanki Deeny i jej małego synka. To prześladujące go wspomnienie wygnało go do małego miasteczka, w którym w końcu znalazł swoje miejsce. Znalazł pracę, chodził na mitingi AA, pomagał pensjonariuszom hospicjum przechodzić na drugą stronę i tu właśnie pierwszy raz skontaktowała się z nim Abra - dziewczynka obdarzona jasnością większą niż Dan. Wkrótce mężczyzna będzie musiał ratować Abrę i stanąć twarzą w twarz z demonami z hotelu Panorama.
Wyzwanie takie, jak napisanie kolejnej części kultowej już powieści jest z pewnością zadaniem niełatwym. King podjął ryzyko i zdecydowanie z tej wyprawy wrócił z tarczą. "Doktor Sen" nie jest to już oczywiście obraz rodzącego się szaleństwa, ale solidny horror, pełen demonów, strachów i ducholudków. Demony Kinga to nie tylko przerażające postacie, ale też to, co każdy człowiek w sobie nosi - wyrzuty sumienia, traumy, lęki i wstyd. Demony, z którymi (z różnym skutkiem) zmagać się muszą także ludzie bez nadprzyrodzonych zdolności.
Powieść napisana jest dobrym językiem, warsztatowi Kinga  niczego nie można zarzucić. Całość czyta się lekko i szybko. Kierunek akcji jest dość łatwy do przewidzenia, jednak nie stanowi to problemu, bo intrygujące jest, jak pisarz wybrnie z dość oczywistych sytuacji. Trochę brakowało mi w tej książce opisów małomiasteczkowego życia, które u Kinga lubię najbardziej.Zamiast dopieszczonej warstwy socjologicznej mamy do czynienia z dopracowanym obrazem trzeźwiejącego alkoholika. Sam pomysł z Prawdziwym Węzłem jest bardzo interesujący, chociaż przyznam szczerze, że chyba nieco się już postarzałam, bo straszenie w warstwie psychiczno-nadprzyrodzonej działa na mnie bardziej, niż najstraszniejsze nawet opisy potworów.
Bardzo cieszę się, że Stephen King nie spoczął na laurach. Czytanie jego książek to wielka przyjemność i cieszę się, że w tym roku wydano je dwie. Mam nadzieję, że przyszły rok też przyniesie nam urodzaj twórczości Kinga. Z całą pewnością przeczytam wszystko, co zaproponuje mi ten autor.

Stephen King, Doktor Sen, Prószyński i S-ka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 8 października 2013

Artur Daniel Grabowski "Testament Eleonory"


Młody niemiecki dziennikarz Thomas Michel dostaje wiadomość o niespodziewanej śmierci swojej serdecznej przyjaciółki Eleonory hrabiny von Albertstein. Adwokat zmarłej zaprosiła Thomasa na otwarcie testamentu. Wyjaśniła też, że okoliczności śmierci starszej pani są co najmniej dziwne. Zdrowa jak ryba kobieta zmarła z przerażenia. Zgodnie z jej ostatnią wolą dziennikarz ma na miesiąc wprowadzić się do jej zamku. Towarzyszyć ma mu siostrzenica hrabiny - demoniczna baronowa Angela von Schweinburg und Gotha. Wspierany przez ukochaną Marthę mężczyzna bierze w redakcji miesięczny urlop i jedzie na spotkanie przeznaczenia. Wie tylko, że jego życie diametralnie się zmieni, nie ma tylko pojęcia w jaki sposób. Nie domyśla się też, ze przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z zabójcą starszej pani. 
"Testament Eleonory" jest kryminałem z wątkami historii i tajemnicy. Jednak przyznać muszę, że nie zachwycił mnie pomysł na fabułę. Była przewidywalna, pretensjonalna i nielogiczna. Nie zachwycił mnie pomysł na wymyślne nazwiska, gigantyczne, gotyckie zamki i biegające w lateksie zołzy. Zupełnie też nie przemawiają do mnie bohaterowie. Ich postacie nie są wiarygodne, rozjeżdżają się. Jakby autor zmieniał koncepcje postaci wraz z rozwojem akcji. Dodatkowo język, którym się posługuje się autor jest mi zupełnie stylistycznie obcy. Zdania są wydumane, słownictwo przesadnie wyszukane, całość sprawia dość pretensjonalne wrażenie. Dialogi prowadzone tym językiem męczą i złoszczą, a opisywane nim uczucia targające bohaterem, zamiast intrygować mnie śmieszyły. Uczucia pomiędzy Thomasem i Marthą nie mają podstaw, są zawieszone w pustce, z niczego nie wynikają. Zupełnie nieprofesjonalnie zachowują się w tej powieści specjaliści - policjanci, adwokaci, lekarze. Obawiam się, że do stworzenia wiarygodnej postaci fachowca potrzebny jest jednak nieco głębszy wywiad.
Plusem tej książki jest widoczny zapał autora do jej stworzenia, radość pisania. To debiut pana Grabowskiego i wszystko jeszcze przed nim. Mam nadzieję, że popracuje trochę nad językiem, psychologią postaci oraz wiarygodnością fabuły i kolejne powieści będą lepsze. W końcu wykonał pierwszy, najważniejszy krok - spełnił swoje marzenie i napisał książkę. Dlatego na pytanie czy warto przeczytać tę książkę odpowiem, ze to wasz wybór. Nie mogę z czystym sumieniem polecić tej powieści, jednak to cenne, że autor się zrealizował się, a włożona przez niego praca jest oczywiście bardzo wymierna. Chociażby dlatego można dać tej książce szansę. 

Artur Daniel Grabowski, Testament Eleonory, Oficynka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

czwartek, 3 października 2013

Sasza Hady "Trup z Nottingham"


Uwielbiam ten czas, kiedy wieczorem szybciej robi się ciemno i mogę bez wyrzutów sumienia zrobić sobie herbatę, zawinąć się w koc lub lepiej kołdrę i czytać, czytać, czytać. Na ten czas idealnie nadają się kryminały. Dlatego też z wielką przyjemnością zabrałam się za czytanie najnowszej książki Saszy Hady.
Wydawnictwo Darrington&Burrows (D&B) jest niewielkie, ale bardzo prężne. Kiedy jednak ginie jeden z jego szefów - Walter Darrington, sytuacja w firmie staje się bardzo niepewna. Każdy z pracowników jest w kręgu podejrzanych, każdy miał swoje powody, żeby nienawidzić zmarłego. Do tego sposób, w jaki zginął jest dość niezwykły. Miejscowa policja ma problem z rozwikłaniem zagadki, dlatego na pomoc wyrusza pisarz Rupert Marley i jego przyjaciel Nick Jones, znany także jako prywatny detektyw Alfred Bendelin. Ten duet rozwiąże każdą, nawet najbardziej skomplikowaną zagadkę i wyjaśni każdą tajemnicę. No i do tego wszystkiego dyskrecja jest gwarantowana. 
Książka Saszy Hady to sympatyczny, sprawnie napisany kryminał. Nie czytałam pierwszej książki o detektywie Bendelinie, jednak nie miałam żadnych problemów ze zorientowaniem się w losach bohaterów (chociaż nadal zdumiewa mnie dziewczyna Nicka - 28-letnia samotna matka czwórki dzieci). Jestem wielką fanką ciotek Nicka - Aurelii i Adelajdy - z tych dwóch pań przykład powinna brać każda matka chłopca ;) Powieść napisana jest przyjemnym językiem, postacie są w większości barwne i krwiste. Ani Nick Jones, ani Rupert nie są superbohaterami, a wyjaśnia morderstwa nie wyciągają z kapelusza, a ciężko na nie pracują. Całość utrzymana jest w eleganckim, angielskim stylu, w którym akcja toczy się dość niespiesznie. Bardzo odpowiada mi poczucie humoru autorki. Oczywiście w powieści zastosowano pewne uproszczenia, jednak nie są one rażące, a sprawiają, że akcja płynniej się toczy. Rozwiązanie zagadki nie było oczywiste i przyznam szczerze, że do końca nie wiedziałam, kto jest mordercą. 
Lubię mroczne, ciężkie kryminały, ale wielką przyjemność sprawia mi czasem przeczytanie czegoś lżejszego. Do tej pory Saszę Hady znałam tylko ze słyszenia, teraz już wiem, że z przyjemnością przeczytam kolejne jej książki. Gorąco polecam ją miłośnikom angielskich kryminałów, serialu "Castle" i poczucia humoru. Jestem przekonana, że z "Trupem z Nottingham" spędzą przyjemny, jesienny wieczór. 

Sasza Hady, Trup z Nottingham, Oficynka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 1 października 2013

Stosik październikowy


Październik to dla mnie czas szeleszczących pod nogami liści, czerwono-żółtych drzew, resztek ciepłego słońca i oczywiście dyń. Uwielbiam dynie w każdej postaci. Wycinam prawdziwe, ustawiam na tapetach ich zdjęcia, ozdabiam dom pomarańczowymi lampionami. Dynia, która dziś debiutuje na blogu, stoi na moim parapecie już od kilku dni.. no tygodnia czy dwóch. Nic nie poradzę na to, że kocham jesień. 
Chłodniejsze wieczory sprawiają, że lepiej zaopatrzyć się w hmm... obszerniejszą lekturę. W tym miesiącu w moim stosiku nie mogło zabraknąć oczywiście nowej książki króla Stephena. "Doktor Sen" dotarł do mnie wczoraj. Do książki, w czarnej kopercie, dołączony był list od mistrza. Bardzo przyjemnie. Oprócz Kinga w planach czytelniczych mam także książkę Krzysztofa Beśki "Ornat z krwi" oraz monumentalną powieść W.S. Kuniczaka "Dzień tysiąca godzin". Natomiast z moim synu zaczytujemy się obecnie przygodami Doktora Dolittle, który postanowił odwiedzić Tajemnicze jezioro. 
Wszystkie te książki dostarczyła mi przemiła pani Monika z portalu SzczecinCzyta.pl. Dziękuję! :)
No to pozostało mi życzyć Wam miłej, cudownej, ciepłej jesieni i fantastycznej lektury :)