books on my mind: Baza recenzji Syndykatu ZwB
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Baza recenzji Syndykatu ZwB. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Baza recenzji Syndykatu ZwB. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 20 listopada 2014

Anya Lipska "Toń"


Niedawno opublikowane badania sondażowe wskazały, że drugim językiem używanym w Wielkiej Brytanii jest polski. Trudno się dziwić, że stale rozrastająca się polonia intryguje Anglików. Polski język i kultura, mimo iż europejskie, to jednak są dla nich dość egzotyczne. Brytyjska scenarzystka i dokumentalistka Anya Lipska (podobno to pseudonim), zafascynowana rodzinnym krajem swojego męża Tomasza, akcję swojej powieści " Where the devil can't go" osadziła w środowisku londyńskiej polonii. Książka ta została przetłumaczona na język polski i wydana pod tytułem "Toń". 
Janusz Kiszka od lat mieszka w Londynie. Świetnie orientuje się w powiązaniach społecznych i radzi sobie w panujących tu warunkach. Dlatego jest dla emigrantów człowiekiem do zadań specjalnych. Dyscyplinuje oszustów, dba o bezpieczeństwo i pilnuje przestrzegania niepisanych reguł - jest tzw. "fixerem". Pewnego wiosennego dnia dostaje on zlecenie odszukania zaginonej Weroniki. Nie wie, że w tym samym czasie z Tamizy wyłowiono ciało tajemniczej kobiety. Jej tatuaż wskazuje na to, że była Polką. Śledztwo prowadzi ambitna Natalie Kershaw. Aby odnaleźć mordercę ona i Janusz zmuszeni będą przełamać wzajemną niechęć i podjąć współpracę. 
Na okładce wydawca umieścił opinię, że to koniec ery kryminału skandynawskiego, a początek polskiego. Trzeba przyznać, że faktycznie "Toń" utrzymana jest w mocnym, mrocznym klimacie. Zagadka, z którą przyjdzie zmierzyć się parze detektywów jest wielowarstwowa i w miarę rozwoju akcji coraz bardziej się komplikuje. Nikt nie jest tu tym, za kogo uchodzi lub się podaje. Atmosfera stale gęstnieje i prowadzi nas do wielkiego finału. 
Bohaterowie powieści są pełnokrwiści i wielowymiarowi. Pozytywny z założenia Janusz nie cofa się przed przemocą  czy kłamstwem. Pewne aspekty z jego życia trudno zrozumieć czy zaakceptować. Niedoświadczona, idealistyczna Natalie czasem zbyt łatwo wyciąga wnioski i momentami myśli stereotypowo. Mamy tu skromną, wręcz świętoszkowatą striptizerkę, rozwiązłych duchownych czy moralnie niejednoznaczne postacie dawnych działaczy komunistycznych. "Toń" to debiut Anyi Lipskiej, lecz wszystko wskazuje na ogromne doświadczenie autorki w tworzeniu swoich bohaterów. 
Ciekawy dla nas, Polaków jest fakt umiejscowienia akcji w środowiskach polonijnych. To, co dla nas oczywiste - obyczaje, tradycja czy nawet podejście do religii - dla Brytyjczyka jest egzotyczne. Polska widziana oczami Lipskiej jest nieco przestarzała. W bohaterach bardzo silny jest etos Solidarności, który dla młodszych pokoleń Polaków nie ma już tak wielkiego znaczenia. Już sam sposób rozumowania Janusza może wydawać się przez to nieco staroświecki, taki "komunistyczny". Jego traumy z młodości nie pozwalają mu normalnie żyć. Przeciwwagą dla niego jest młoda policjantka. Mimo, iż ona również ma za sobą trudne przeżycia, to nie jest tak zakotwiczona w przeszłości. Może na tym właśnie polega różnica pokoleń? A może tym różnią się młodzi Brytyjczycy od solidarnościowej emigracji. Polacy, który teraz wyjeżdżają w poszukiwaniu pracy, również nie są aż tak bardzo obciążeni przeszłością.
Polskość w powieści opisywana jest w sposób wskazujący na to, że autorka Polką nie jest. Wprawdzie orientuje się w historii i tradycjach, jednak nie udało jej się uciec od stereotypizowania. Zwyczaje zapewne zna ona z opowiadań męża, a co do historii, to we wstępie wspomina ona o pracach Timothy'ego Gartona Asha. Pewnie stąd wyjaśnienia dotyczące służb specjalnych, odnoszące się do ich niemieckich odpowiedników. No, ale przecież "Toń" nie została napisana tylko dla Polaków, dlatego należałoby odnieść się do tych niedociągnięć z wyrozumiałością.
Cieszę się, że powstała powieść traktująca o Polakach w Londynie, nawet w kontekście kryminalnym. "Toń" to pierwsza część cyklu o parze detektywów Kiszka-Kershaw. Mam nadzieję, że kolejne części będą jeszcze bardziej wciągające. Mimo, iż początkowo trudno się w tę powieść wciągnąć, to jednak później trudno się od niej oderwać. Świetna lektura na jesienne wieczory. 

Anya Lipska, Toń, Wydawnictwo Czwarta Strona, 2014, s. 395

środa, 6 sierpnia 2014

Lauren Beukes "Lśniące dziewczyny"



Słyszeliście może o przypadku Rudolpha Fentza? Ten tajemniczy 30-letni mężczyzna zginął pod kołami nowojorskiej taksówki. Ubrany był dość ekscentrycznie, jednak nie to zszokowało stróżów prawa. Okazało się, że pan Fentz jest zgłoszony jako osoba zaginiona. Nic w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że zgłoszenie odnotowano osiemdziesiąt lat przez wypadkiem. Według legend miejskich Fentz był podróżnikiem w czasie. 
Podróże w czasie od zawsze intrygowały i pobudzały wyobraźnię. Każdy czasem miałby ochotę zajrzeć w przyszłość lub odwiedzić dawne czasy. Obecnie nie ma takiej możliwości. Jednak dla pisarza nie ma rzeczy niemożliwych. Można stworzyć tajemniczy Dom. Z zewnątrz rozpadająca się rudera, wewnątrz komfortowo urządzony. Na ścianach ktoś napisał imiona dziewczyn. W jednym z pokoi znaleźć można mnóstwo dziwnych przedmiotów - drobiazgów osobistych, zdobyczy, prezentów dla kolejnych ofiar. Dom ma niezwykłą moc, zaprasza do siebie jedynie wybrańców. Jednym z nich jest Harper Curtis.
Lata 90-te. Młoda stażystka Kirby Mazrachi trafia pod opiekę doświadczonego dziennikarza Dana Valasqueza. Nie jest to spotkanie przypadkowe - Dan niegdyś był najlepszym dziennikarzem kryminalnym, zaś Kirby jest niedoszłą ofiarą mordercy. Dziewczyna wie, że policja przeoczyła wiele faktów, widzi że jej "morderstwo" musi być dziełem kogoś, kto już wcześniej zabijał. Dzięki pracy z Valasquezem Kirby chce połączyć fakty i odnaleźć sprawcę. Nie wie, że przyjdzie jej się zmierzyć z czymś nierzeczywistym - człowiekiem, który podróżuje w czasie i tajemniczym Domem. 
Muszę przyznać, że początkowo dałam się Lauren Beukes zaskoczyć. Pomysł na fabułę jest dobry. Byłam bardzo ciekawa, jak potoczy się śledztwo Kirby. Jednak po zakończeniu lektury został u mnie jakiś niedosyt. Autorka zostawiła nas z mnóstwem pytań bez odpowiedzi. Czy taki był jej zamierzony cel czy wyszło to przypadkowo? Opowieść o Domu dostajemy w prostych słowach, bez wgłębiania się w szczegóły. Same fakty, a nie jest ich wiele. Nie dowiemy się czym był Dom, kim były lśniące dziewczyny i według jakiego klucza je wybrano. Można podejrzewać, że to wytwór chorej wyobraźni psychopaty, jednak on poruszał się w czasie, a to już element nadprzyrodzony. 
Plusem książki jest wprowadzenie czytelnika w życie kolejnych ofiar. Podobał mi się sposób, w jaki Beukens zarysowała szczegóły historyczne i socjologiczne. Ofiary nie są postaciami uniwersalnymi, każda z nich jest przedstawicielką swoich czasów. Są dobrze w nich zakotwiczone. Poznajemy jej i lubimy. Wiemy co je spotka, jednak im kibicujemy. Mamy nadzieję, że uda im się oszukać przeznaczenie. Istnieje ogromna przepaść pomiędzy tym, jak dopracowane są poszczególne dziewczyny i tło historyczne, a tym, jak autorka pisze o samym domu. Wygląda na to, że Lauren Beukes jest dużo lepsza w opisywaniu rzeczywistości niż w jej kreowaniu. Przyznaję, że chętnie przeczytałabym porządny kryminał bez wątku fantastycznego autorstwa tej autorki. Za jakiś czas mogłaby w opisie tła doścignąć mistrza Kinga. 
Mimo wszystko polecam. 

Lauren Beukes, Lśniące dziewczyny, Dom Wydawniczy Rebis, 2014, s. 400

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Ewa Ostrowska "Kamuflaż"


Małe miasteczko na amerykańskiej prowincji, idealne miejsce do życia. Miejscowe rodziny znają się od pokoleń, wszyscy są życzliwi i przyjaźni. Hellen i Will Barkins są uosobieniem tego miejsca. Ona - miejscowa piękność, dobra, mądra i urocza. On - syn milionera, znany lekarz, który zrezygnował z bogactwa i luksusu na rzecz życia w małym miasteczku. Podziwiani i uwielbiani przez wszystkich, żyją swoim idealnym życiem. I tak jest do 7 marca 2010 roku, kiedy prosto z przydomowej piaskownicy znika ich sześcioletni syn Patrick. Wszystko wskazuje na to, że porwania dokonał ktoś, kto świetnie zna topografię miasteczka i zwyczaje jego mieszkańców. Śledztwo prowadzi miejscowy szeryf Haig. Wkrótce dołącza do niego detektyw stanowy Peters. Sprawa komplikuje się, kiedy po kilku dniach ktoś sadza w piaskownicy manekina z przymocowanym na głowie skalpem Patricka. W mieście wybucha panika. 
Każdy z bohaterów tej powieści przeżył swój dramat. Dotyczy to ofiar psychopaty, ale także detektywów. Haig pragnie ratować przyjaciół przed kolejnymi atakami. Jego syn jest w wieku ofiar, dlatego szeryf zrobi wszystko, żeby nie zawieść zmarłej żony i ochronić swoje dziecko. Peters zaś, zdradzony i oszukany przez najbliższe mu osoby, chce udowodnić swoją wartość. Nie tylko innym, ale przede wszystkim sobie. Tragedie z przeszłości łączą obu panów w silny zespół. Jednak morderca jest przebiegły. Nie zostawia śladów, nie popełnia błędów. Każdy jego ruch jest starannie przemyślany. Do tego zdaje się kpić ze starań policji. 
Prowadzone śledztwo ujawnia starannie skrywane, ciemne tajemnice sielskiego z pozoru miasteczka. Ludzie, pozornie dobrzy i porządni, okazują się źli, a miejscowe ladacznice, nagle zmieniają się w ofiary. Nic nie jest takie jak kiedyś. Nie wiadomo komu można zaufać, a komu nie. Znany do tej pory świat rozsypuje się jak domek z kart. Kto okaże się mordercą?
W "Kamuflażu" Ewa Ostrowska zastosowała zabieg, którego bardzo nie lubię - umieściła akcję w Stanach Zjednoczonych. Jednak muszę przyznać, że w tym przypadku takie przeniesienie jest bardzo zgrabne i nie czuje się sztuczności nim spowodowanej. Wierzę autorce, kiedy opisuje swoje postacie i tworzy im historię. Czytając książkę, zapomina się o tym, że USA nie jest dla autorki krajem rodzinnym. Drugim plusem jest fabuła. Muszę przyznać, że wciągnęłam się w powieść. Dość długo nie mogłam odgadnąć kto jest mordercą. Byłam bardzo ciekawa, jak to się skończy. Postacie są barwne, wielowymiarowe. Stopniowo odkrywają przed nami swoją prawdziwą naturę. Każdy bohater ma swoją historię - z reguły wiarygodną. Tyle plusów, a teraz minusy. Zacznę od długich, nudnych i zupełnie nieautentycznych monologów prowadzonych przez wszystkich bohaterów tej powieści. Każdy ich ruch i decyzja opatrzona jest długim, nudnym wyjaśnieniem. Wewnętrzne monologi czasem przyjmują formę dialogu z różnymi osobami. Przyznam, że taka "łopatologia" jest zbędna - autorka nie zostawia czytelnikowi żadnego miejsca na domysły czy dedukcję. Kolejna sprawa, to dziwaczne i momentami sztuczne rozmowy pomiędzy bohaterami. Dotyczy to nie tylko głównych postaci, ale także przerysowanych, momentami wręcz komicznych, opowieści "wyjaśniających", np. Haiga z Luną czy Louise. Kompletnie nieautentyczna jest dla mnie postać psycholog Jennifer vel Zamrażary - niespójna, rozchwiana, irytująca. W sumie niczego, poza dymem ze swoich papierosów, do śledztwa nie wnosi. Poza postaciami mam też uwagi, co do skonności do czarno-białego przedstawiania świata. Brak jest odcieni pośrednich. Krystalicznie dobre postacie, zmieniają się w całkowicie złe i odwrotnie - nie ma miejsca na szarość. No i ostatnia rzecz, to nielogiczności w fabule - tu przykładem może być Peters, który unikał wezwania FBI, przez co spowodował kolejne morderstwa. Samo wyjaśnienie tajemnic niektórych postaci też pozostawia wiele do życzenia. 
"Kamuflaż" to ciekawa książka na jesienne wieczory. Mimo iż nie jest to dzieło wybitne, to jednak świetnie służy temu, ku czemu zostało stworzone - rozrywce. Trzyma w napięciu, intryga jest dobrze przemyślana, trudno odgadnąć tożsamość mordercy. Dlatego, jeśli macie ochotę na ciekawy kryminał, to warto wziąć tę książkę pod uwagę. 

Ewa Ostrowska, Kamuflaż, Oficynka, 2011

czwartek, 19 września 2013

Gillian Flynn "Ostre przedmioty"


Zachwycałam się ostatnio powieściami Gillian Flynn. Pierwszą przeczytałam świetną "Zaginioną dziewczynę". To najnowsza powieść tej pisarki. Zauroczona postanowiłam zapoznać się z całą jej twórczością. Nie było tego dużo. Najpierw przeczytałam "Mroczny zakątek", a teraz zabrałam się za "Ostre przedmioty". Muszę przyznać, że droga, którą przeszła Flynn jest imponująca. Z jednej strony żałuję kolejności, w jakiej czytałam jej książki, a z drugiej to się z tego powodu cieszę. W twórczości Flynn widać jak wyrabia się jej warsztat. Zasada jest prosta - im starsza powieść, tym słabsza. Dlaczego cieszę się, że zaczęłam od najlepszej? Bo gdybym zaczęła od "Ostrych przedmiotów", to na tej książce moja znajomość z autorką pewnie by się zakończyła. A tego bym nie chciała. 
Camille Preaker nie miała łatwego życia. Wychowywana przez ekscentryczną matkę i wycofanego ojczyma zachorowała na depresję. Swój ból wyładowywała wycinając słowa na swoim ciele. To właśnie sprawiło, że dziewczyna trafiła do szpitala psychiatrycznego. Po zakończeniu leczenia podejmuje pracę w lokalnej gazecie. Szef przydziela jej sprawę dwóch zamordowanych dziewczynek.Aby przeprowadzić dziennikarskie śledztwo Camille musi wrócić do swojego rodzinnego miasteczka i po raz kolejny zmierzyć się z duchami przeszłości i swoją dysfunkcyjną rodziną. 
Przyznam szczerze, że autorka nie przekonała mnie. Jeszcze postać Camille jest dość dobrze nakreślona, jednak pozostałe postacie są dla mnie nierzeczywiste i karykaturalne. Piękna i bogata matka z zaburzeniami osobowości, ojczym, który dla odmiany nie ma żadnej osobowości i Amma - młodsza siostrzyczka, której zupełnie nie kupuję. Czytając o niej raz miałam wrażenie, że czytam o 17-latce, raz o 8-latce. Rozumiem, że być może takie było zamierzenie autorki, jednak mnie, jako czytelnika, to nie przekonuje. W tej książce wszyscy byli dziwni i nierealni. Żadnej z tych postaci nie mogłam wyobrazić sobie w realnym życiu. 
Sam pomysł na fabułę nie jest zły. Rozwiązanie zagadki mimo wszystko zaskakiwało. Autorka wprowadziła do powieści tyle nienormalności, że łatwo było typować mordercę, a jednak i tak nie spodziewałam się takiego zakończenia. Dla mnie wszyscy w tej książce, dla dobra społeczeństwa, powinni trafić do zakładów zamkniętych. To niedobrze czuć niechęć do wszystkich bohaterów. Czytając lubię się jednak z kimś identyfikować. 
"Ostre przedmioty" to debiut Gillian Flynn i jak na debiut powieść ta nie jest zła. Zazwyczaj trudno jest oceniać pisarza po jego pierwszej książce - nie wiadomo jak się rozwinie. W tym przypadku mogę jednak spokojnie stwierdzić, że pisarka poszła dobrą drogą. Jestem fanką Gillian Flynn i z przyjemnością przeczytam jej kolejne książki. 

Gillian Flynn, Ostre przedmioty, G+J Gruner&Jahr, 2013

piątek, 30 sierpnia 2013

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt "Ciemne sekrety"


Nie wszystko złoto co się świeci, nie wszystko jest rewelacją, co chwalą na blogach. Wprawdzie "Ciemne sekrety" szwedzkiego duetu  Hjorth i Rosenfeldt książka interesująca i przeczytałam ją z przyjemnością, jednak daleko jej do rewelacji, której spodziewałam się po tych wszystkich entuzjastycznych recenzjach. 
Kiedy nastoletni Roger nie wrócił do domu na noc, nic nie wskazywało tragedii. Wprawdzie zaniepokojona matka zgłosiła ten fakt na policję, ale nawet ona wierzyła, że jej syn po prostu gdzieś imprezuje. Policja nie potraktowała zgłoszenia zbyt poważnie - w końcu był weekend. Za poszukiwania chłopaka wzięto się dopiero po dwóch dniach - w poniedziałek. Kiedy grupa ochotników odnajduje potwornie okaleczone zwłoki Rogera sprawa robi się bardzo poważna. Szefowa policji miasta Vasteras wzywa fachową pomoc - grupę specjalistów z Krajowej Policji Kryminalnej, pod wodzą Torkela Hoglunda. Wkrótce też do śledztwa dołącza dawny przyjaciel Hoglunda - wybitny psycholog i profiler Sebastian Bergman. 
Sebastian nie jest miłą postacią. Arogancki seksoholik, który za nic ma uczucia innych i wszelkie konwenanse. Od dawna nie pracuje już dla policji, a do pomocy w  śledztwie nie skłoniła go zwykła ludzka życzliwość, współczucie dla matki ofiary czy dawna przyjaźń z Hoglundem. Nie, w swoich prywatnych sprawach Sebastian potrzebował dostępu do policyjnej bazy. Zaangażowanie Sebastiana w sprawę nie jest wielkie. Ot tak, pokręci się kilka dni, załatwi swoje i zniknie. Jednak nic nie toczy się po jego myśli. Niechętnie, bo niechętnie, ale daje się wciągnąć w śledztwo. Początkowo mimochodem i od niechcenia, potem z coraz większym zaangażowaniem zagłębia się w tajemnicę śmierci Rogera i sekrety elitarnego liceum dla snobów, do którego uczęszczali obaj - zamordowany chłopak, a przed laty i sam Sebastian.
No dobrze, tak mniej więcej wygląda fabuła. W książce skupiono się na postaci Sebstiana. Ze szczegółami poznajemy jego traumę, koszmary i podejście do życia. Jest wyjątkowo irytujący i skupiony na sobie. Z całkowitym lekceważeniem traktuje wszystko i wszystkich. Autorzy nie dają nam żadnego punktu zaczepienia do polubienia tej postaci. Wiem, że geniusze (szczególnie książkowi) często mogą być także podłymi, pozbawionymi uczuć egoistami, ale Sebastian jest do tego jakiś taki drewniany, nierzeczywisty. Cały jego tok myślenia i zachowanie sprawiają wrażenie celowo przejaskrawionego. Skupienie autorów na tej postaci od razu sugeruje przygotowanie całej serii książek. Prowadzone śledztwo jest niejako z boku. 
Przyznam, że lubię powieści z bogatym przedstawieniem postaci i dygresjami ich dotyczącymi, jednak w "Ciemnych sekretach" sprawiało ono wrażenie sztuczności, celowego zwiększania objętości książki, puchnięcia tekstu. Dialogi były nieco drewniane i nienaturalne - momentami mnie irytowały. Widać różnice w stylu pisania tekstu, sądzę, że panowie autorzy pracowali osobno i połączyli swoje fragmenty. No i do tego zupełny brak elementu zaskoczenia - dość łatwo jest odgadnąć zabójcę. 
Na plus "Ciemnym sekretom" zaliczyć można przemyślaną fabułę. Wszystko było tu dopracowane, nie było niedociagnięć. W kolejnych częściach chciałabym więcej pracy profilera, bo w tej Sebastian jeszcze się nie rozkręcił. Wszystkie postacie w tej książce są zarysowane dobrze, a nawet jak już pisałam, momentami zbyt obszernie. 
W ogólnym rozrachunku "Ciemnie sekrety" to powieść, z którą miło spędziłam czas. Nie jest wprawdzie ani rewelacją, ani objawieniem na rynku kryminałów, ale całkiem niezła i z całą pewnością warto ją przeczytać. Jeśli chodzi o mnie, to zapewne przeczytam kolejne części serii o Sebastianie Bergmanie, ale to za jakiś czas. 

Michael Hjorth, Hans Rosenfeldt, Ciemne sekrety, Czarna owca, 2011

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Gillian Flynn "Mroczny zakątek"


Gillan Flynn poznałam przy okazji "Zaginionej dziewczyny". Powieść ta bardzo mi się podobała, a autorce udało się mnie zaskoczyć. Wiedziałam, że zadebiutowała ona rewelacyjnym kryminałem "Ostre przedmioty" i to właśnie po tę książkę poszłam do biblioteki. Niestety była wypożyczona, ale miła pani bibliotekarka zaproponowała mi trzecią powieść Flynn "Mroczny zakątek". Mam oczywiście kolejkę książek do czytania, dlatego "Mroczny zakątek" miałam chwilowo odłożyć do "poczekalni'. Nieopatrznie jednak postanowiłam do "Zakątka" zajrzeć. Dlaczego nieopatrznie? Ano dlatego, że wpadłam - żeby poznać zakończenie, zarwałam noc.
Siedmioletnia Libby Day przeżyła tragedię. Jako jedyna przeżyła masakrę swojej rodziny. Zginęła jej matka i dwie siostry. Dziewczynce udało się uciec. Jako winnego tych śmierci wskazała swojego 16-letniego brata Bena. Na podstawie jej zeznań chłopak zostaje skazany na dożywocie. Teraz Libby ma 33 lata, a jej życie to pasmo niepowodzeń, upokorzeń, agresji i cierpienia. Choruje na permanentną depresję i nie radzi sobie z codziennością. Nie jest w stanie podjąć żadnej pracy, a fundusz, z którego żyła właśnie się wyczerpał. Kiedy pojawia się szansa zarobienia kilkuset dolarów, kobieta nie zastanawia się ani chwili. Zgadza się na spotkanie z Klubem Zbrodni. Nie wie jednak, że będzie miała do czynienia z osobami przekonanymi o niewinności Bena i dążącymi do jego uniewinnienia. To co miało być sposobem na szybki zarobek zmienia się dla Libby w trudną i bolesną podróż w przeszłość swojej rodziny i koszmar styczniowej nocy - nocy maskary.
Mała, rezolutna i zlośliwa Libby początkowo kojarzyła mi się z małą bibliotekarką Aurorą z powieści Charlaine Harris. Jednak książek o Aurorze zupełnie nie da się porównać z "Mrocznym zakątkiem". Libby za dar przeżycia zapłaciła wysoką cenę - nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Rzadko kiedy zastanawiamy się nad tym, jaką traumę przechodzą ofiary zbrodni. Wszyscy oczekiwali, że Libby będzie biedną, małą ofiarą, "dzieciątkiem Dayów", osobą nad którą trzeba się litować. Kiedy okazuje się, ze dziewczynka jest trudna i agresywna, to każdy się jej pozbywa. Stałe zmiany domów i opiekunów, brak miejsca w życiu. Jedyne co wie z całkowitą pewnością, że jej rodzinę zabił Ben. Co stanie się, kiedy ktoś zachwieje tą jej wiarą, odbierze jej jedyny stały punkt odniesienia w życiu? Nie wiemy kto zabił Dayów. Feralny dzień poznajemy oczami Bena i Patty - matki Libby. Każde z nich opowiada swoją historię. Wszystkie fakty do siebie pasują, wszystkie klocki wskakują na swoje miejsce. Wszystko staje się oczywiste i jasne. 
"Mroczny zakątek" czyta się bardzo dobrze. Mimo, że czasem niecierpliwiłam się podczas przydługich i zbyt szczegółowych moim zdaniem scen, to później musiałam przyznać, że były jak najbardziej na miejscu, że w tej książce wszystko jest przemyślane i pasuje do siebie. Samo wyjaśnienie zagadki było ciut wymyślne - autorkę chyba poniosła wyobraźnia, jednak tego typu sytuacja miała miejsce i w "Zaginionej dziewczynie".
"Mroczny zakątek" to słabsza z dwóch czytanych przeze mnie powieści Gillian Flynn, ale jedno jest pewne  - autorka ta ma szanse na zostanie mistrzynią gatunku. Nie jest to może szczególnie wybitne dzieło, jednak na tle morza kiepskich kryminałów powieśc ta wypada całkiem nieźle. Z ogromną przyjemnością przeczytam kolejne książki tej autorki - na półce już czekają na mnie "Ostre przedmioty".
Jeśli więc macie ochotę na dobry kryminał, to szukajcie powieści Gillian Flynn. Z pewnością nie będziecie zawiedzeni.


Gillian Flynn, Mroczny zakątek, G+J Gruner&Jahr, 2011

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Nicolas d'Estienne d'Orves "Sieroty zła"


Nie mam ostatnio szczęścia do lektury. Kiedy zobaczyłam na empikowej półce powieść "Sieroty zła" od razu wiedziałam, że chcę ją przeczytać. Jak zwykle dałam się nabrać na opis wydawcy, który zapowiadał "Genialny, wielowątkowy thriller". Notka z tyłu mówiła o III Rzeszy, programie eugenicznym, tajemniczych samobójstwach i tatuażach SS - no coś dla mnie! Planowałam poszukiwania tej książki po bibliotekach, ale kochana Szpiegula sprezentowała mi ją na urodziny. Przerwałam lekturę "Drooda" i od razu się za nią zabrałam. Z każdą stroną mina mi rzedła. Gdzie ten genialny thriller? Gdzie książka, która miała mnie porwać, zachwycić, przerazić? No z całą pewnością nie tu.
Młoda sfrustrowana dziennikarka Anais Chouday żyje od zlecenia do zlecenia. Jej przyjaciel Clement proponuje jej wykonanie pracy zleconej za niebagatelną kwotę 100 tysięcy euro. Dziewczyna miałaby zbierać materiały dotyczące III Rzeszy i klinik położniczych Lebensbornu do książki tajemniczego Vidkuna Vennera. Chojny zleceniodawca okazuje się historykiem amatorem, pasjonującym się hitlerowskimi Niemcami. Dziwny blondyn w typie aryjskim fascynuje Anais, budzi ciekawość i niechęć jednocześnie. Dziewczyna daje się porwać jego pasji i wyrusza z nim w podróż szlakiem Lebensbornu. Przy okazji pozna też historię swojego pochodzenia.
Opowieść o badaniach prowadzonych przez Wikinga i Anais przeplatana jest historią śledztwa dotyczącego tajemniczej śmierci kobiety z tatuażem SS, prowadzonego w 1987 roku przez francuskiego policjanta Gilesa Chauviera. Trzecim wątkiem prowadzonym przez autora jest opowieść dwunastoletniej Leni  Rahn - sieroty żyjącej w dziwnej kolonii w Norwegii, która w 1938 roku próbuje poznać tajemnicę groźnej wyspy Halgadom. 
Tak wygląda zarys tej historii. Niby wszystko powinno być ok, ale dawno nie czytałam takiego nagromadzenia absurdów. Przyznaję, że zakończenie książki zupełnie mnie przerosło. Nie chciałabym tu spoilerować, więc powiem tylko, że czego tam nie ma... Od wymyślnych teorii historycznych, przez zmartwychwstania, po rozwiązania biologiczne, z zakresu science fiction,  o których chciałabym zapomnieć.
Główna bohaterka jest najbardziej irytującą mnie postacią literacką ostatniego roku, czy dwóch. Nie dość, że zupełnie nie rozumiem dlaczego została zatrudniona do tego zlecenia - jestem przekonana, że za te pieniądze mogła chociaż trochę czasu poświęcić zgłębieniu literatury przedmiotu, to jeszcze jej reakcje na badany temat były dziwne i śmieszne. Nie wiem, czy ktokolwiek na jej miejscu, zamiast poznawać historię, oburzałby się, że spotkał córkę Himmlera. Dziewczyna jest po prostu wkurzającą egoistką. Wikingowi też niczego nie brakuje - jego zachowania wobec Anais są niesmaczne i nienaturalne. 
Książka faktycznie jest wielowątkowa, jednak czy genialna i pasjonująca? Dla mnie nie. Przez jej karty przewijają się postacie historyczne, fakty mieszają się z wybujałą wyobraźnią autora. Są tu wszyscy - od Himmlera po Aleistera Crowleya. Dla mnie to zbyt dużo, chaotycznie, ale jednocześnie zupełnie nudno i bez polotu.
Jestem bardzo rozczarowana lekturą "Sierot zła". Miałam nadzieję na świetną książkę, która porwie mnie od pierwszej strony i będzie trzymać aż do ostatniej. Tak się niestety nie stało. Z całą pewnością nie przeczytam już żadnej książki tego autora. Wiem, że program eugeniczny jest świetną pożywką dla fantastycznych teorii i pomysłów, jednak powinny być tego jakieś granice - a według mnie tych właśnie panu Nicolasowi d'Estienne d'Orves zabrakło. 

Nicolas d'Estienne d'Orves, Sieroty zła, Wydawnictwo WAB, 2009

piątek, 16 sierpnia 2013

Hanna Winter "Giń"


Ostatnio nieco zaniedbuję blog. Wiadomo - urlop nie sprzyja spędzaniu czasu przy komputerze. Do tego mam problemy okulistyczne, które nie sprzyjają ani czytaniu, ani patrzeniu na monitor. Chyba czas przejść na audiobooki. Mimo wszystko, powoli, bo powoli, ale czytam książki ze zgromadzonych wcześniej stosików. Ostatnio na tapet trafił niemiecki kryminał "Giń".
Bardzo lubię kryminały. Lubię też wiedzieć, jak wygląda autor czytanej przez mnie aktualnie książki. Autorka kryminału "Giń" Hanna Winter wygląda wyjątkowo pięknie i interesująco. Niestety nie można tego powiedzieć o jej drugiej powieści.
Życie nie było łaskawe dla Lary Simmons. Bolesne rozstanie z mężem i samotne macierzyństwo podkopały jej pewność siebie. W końcu udaje jej się stanąć na nogi i spełnić marzenie - otwiera przytulną kawiarnię w centrum Berlina. W drodze powrotnej z otwarcia swojego lokalu Lara zostaje porwana przez seryjnego mordercę. Kobiecie udaje się uciec, ale w aucie mordercy została jej torebka. Morderca zna adres kobiety i nie jest ona bezpieczna. Policja obejmuje Larę programem ochrony świadków. Teraz jako Karolina Wohler zaczyna nowe życie na północy Niemiec. Jednak ten morderca nie zostawia niedokończonych spraw. Zrobi wszystko, żeby znaleźć i zabić Larę.
No i co? Mamy wszystkie składniki niezłej powieści. Może niezbyt oryginalnej, ale odpowiednio podana ma wszelkie szanse stać się hitem. Niestety w tym przypadku tak nie jest. Pomijam już schemat, na którym skonstruowana jest książka - wszystko tu jest oczywiste lub absurdalne. Nie ma tu nawet iluzji prawdopodobieństwa i minimum logiki. Tak pisać powieści, kto każdy potrafi - po co starannie tworzyć intrygę, skoro można zakończenie wzorować na telewizyjnych, niskobudżetowych dreszczowcach czy wziąć z kosmosu? Postacie stworzone przez autorkę są papierowe do granic możliwości. Nie rozumiem ich i nie jestem w stanie się z nimi utożsamiać. Główna bohaterka zachowuje się dziwnie i nielogicznie. Relacje między bohaterami są płytkie i jałowe. Nie jesteśmy oczywiście w stanie odgadnąć kto jest mordercą, ponieważ chyba został on przez autorkę wybrany metodą losową. Wyjaśnienie zagadki jest pozbawione sensu. 
Muszę też uczciwie przyznać, że do mojego negatywnego odbioru powieści rękę przyłożyła też tłumaczka - zastosowała wyjątkowo irytujący mnie manewr - spolszczyła imiona. Jest to akceptowalne w książkach dla dzieci, w kryminale raczej razi. 
Do plusów powieści "Giń" należy wydanie - podoba mi się taka forma książki - wklejona tasiemkowa zakładka, odpowiednia grubość okładki, czytelny druk. To wszystko sprawia, że powieść czyta się z przyjemnością. Kolejnym plusem jest lekkie pióro pani Winter. Język, którym operuje jest bardzo prosty, a książkę czyta się bardzo szybko. Wprawdzie bez specjalnego zaangażowania w akcję, ale to plus dla wakacyjnych lektur. 
Decyzję o wyborze lektury każdy oczywiście podejmuje sam, jeśli jednak miałaby radzić, to proponuje odpuścić sobie tę książkę. Mimo tego myślę, że Hanna Winter ma ogromne szanse na medialną karierę. Jej wyjątkowa uroda świetnie sprzedaje się w kolorowych pismach. 

Hanna Winter, Giń, Fabryka Słów, 2012

sobota, 10 sierpnia 2013

Gregory Funaro "Palownik"



Lato to idealny czas na kryminały. Do tego powieść Gregory'ego Funaro "Palownik" zapowiada się wyśmienicie. Przynajmniej według opisu na okładce. Ba! Wydawca zamieścił na niej nawet krótką opinię bardzo szanowanego przeze mnie polskiego profilera Jana Gołębiowskiego. Chyba powinnam być jednak uważniejsza w czytaniu tych opisów, nawet cytowane słowa Gołębiowskiego nie chwalą książki - są raczej szukaniem jej dobrych stron.
Znany adwokat Randall Donovan zostaje brutalnie zamordowany. Jego ciało odnaleziono wbite na pal. Jednak Donovan nie jest jedyną ofiarą Palownika. Morderca przekazuje policji złowieszcze przesłanie: "Wróciłem" wypisane w różnych językach na ciałach nieszczęśników. Kto ma powrócić? Czyżby morderca uważał się za spadkobiercę okrutnego księcia Vlada Draculi? Śledztwo przejmuje detektyw Sam Markham.
Nie wiedziałam, że "Palownik" jest drugą powieścią o Samie Markhamie - spokojnie można ją czytać nie znając wcześniejszego śledztwa pana detektywa. Pierwsza część "Rzeźbiarz" wzbudziła zachwyt czytelników. Trudno mi się do tego odnieść, bo jej nie czytałam. Jeśli chodzi o "Palownika", to mam mieszane uczucia. Z jednej strony książkę czytało się szybko, a treść była interesująca. Z drugiej jednak strony raziły mnie uproszczenia i nielogiczności fabularne. Przyznam, że spodziewałam się czegoś lepszego. Miałam nadzieję na opowieść, która zmrozi mi krew w żyłach i będzie trzymać w niepewności do ostatniej strony. Jasne - sposób zabijania wybrany przez Palownika był wyjątkowo okrutny, jednak to nie wystarczy do stworzenia dobrego kryminału. Zdecydowanie słabe są rozdziały o uroczej studentce i uczelnianym teatrze, trudno mi "kupić" przemiany zabójcy, no i wyjatkowo drażniły mnie retrospekcje i przemyślenia Sama Markhama. Za to na plus zaliczyć tej powieści można skomplikowany (chociaż mało wiarygodny) motyw zabójstwa i dużą ilość magicznych symboli, mitów i pradawnych wierzeń wykorzystanych przez autora.
Mimo wszystko "Palownik" spełnia wszystkie warunki stawiane letniej lekturze. Akcja toczy się błyskawicznie, książkę czyta dobrze oraz szybko, no i nie wymaga ona naszej szczególnej uwagi. Nie musimy martwić się, że coś nam umknie. Jeśli więc ktoś szuka lekkiej lektury, to gorąco polecam "Palownika".

Gregory Funaro, Palownik, Prószyński i S-ka, 2013

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Nadia Szagdaj "Kroniki Klary Schulz. Sprawa Pechowca"


Swego czasu z wielką przyjemnością czytałam umiejscowione w Breslau książki Marka Krajewskiego o Eberhardzie Mocku. Przyznaję, że do przeczytania Książki Nadii Szagdaj skłoniło mnie pewne podobieństwo do książek o Mocku i moja miłość do kryminałów retro. Niestety, bardzo się rozczarowałam.
Będąc dzieckiem Klara Schulz widziała, jak gwałcono i mordowano jej matkę. Mimo, iż mąż ofiary był policjantem, to nigdy nie rozwiązano zagadki tego morderstwa. Klara postanowiła, że zostanie policjantką i odnajdzie morderców matki. Pod okiem ojca przeszła gruntowne przygotowanie kondycyjne. Jakież było jej rozczarowanie, kiedy okazało się, że w policji może być jedynie sekretarką. W związku z tym Klara wychodzi za mąż za szanowanego kariologa i wkrótce zostaje matką. Jednak jej marzenia o szukaniu przestępców nie znikają - postanawia zostać prywatnym detektywem. Kiedy podczas spektaklu operowego na scenie ginie jego gwiazda, Klara podejmuje się śledztwa. Czy uda się jej rozwiązać zagadkę?Kto morduje muzyków z Breslau?
Szczerze mówiąc to czytając tę książkę trochę się wynudziłam. Niby temat ciekawy, tło również - gotowy przepis na sukces. To się jednak w tym przypadku nie sprawdziło. Przede wszystkim strasznie irytowała mnie Klara. Nadmiernie kochliwa, o mentalności nastolatki. Każda para spodni w okolicy powodowała u niej szybsze bicie serca. Jej kochający, przystojny i bogaty mąż ma kiepskie wyczucie, zostawiając zmienną, jak pogoda listopadowa żonę samą w domu i wyjeżdżając na czas śledztwa. Jakież szczęście, że Klara miała wsparcie w przyjaciołach - oczywiście przystojnych, wybitnie zdolnych i niezwykle inteligentnych mężczyznach. Jeden z nich - psychiatra - tworzy profile psychologiczne sprawców - mimo, iż profilowanie kryminalne stało się metodą wykorzystywaną w pracy policji  sporo później (chociaż teoretyczne prace nad nim już rozpoczęto, więc może miał duszę odkrywcy). Do tego Klara wszędzie przedstawia tego pana jako swojego psychiatrę. chodzi z nim na imprezy i zupełnie nie przejmuje się przy tym jego żoną. Klara ma skłonność do nadużywania alkoholu i całkiem nieracjonalnych zachowań. Ma wszystkie te cechy, które drażnią w stereotypowym wizerunku kobiety detektywa. 
Sama zagadka jest całkiem niezła. Trudno ją rozwiązać, tym bardziej, że w trakcie śledztwa Klara z przyjaciółmi całkowicie odrzucają motyw ezoteryczny. Nie wiem, jak to ma się do zakończenia, bo w mojej ocenie motyw jest jak najbardziej ezoteryczny. No ale to drobiazg, wiele innych nieścisłości zastanawiało mnie w trakcie czytania dużo bardziej. 
"Sprawa Pechowca" to pierwsza część przygód Klary Schulz. Mam nadzieję, że autorka rozwinie swój warsztat i kolejne książki będą zdecydowanie lepsze. Nie wiem, czy zdecyduję się na przeczytanie ich, chociaż znając mnie, to całkiem możliwe. Tak więc nie pozostaje mi nic innego, niż trzymanie kciuków za panią Nadię Szagdaj. 

Nadia Szagdaj, Kroniki Klary Schulz. Sprawa Pechowca, Bukowy Las, 2013

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Gillian Flynn "Zaginiona dziewczyna"


Trudno jest oceniać sytuację, jeśli zna się ją tylko z jednej strony. Szczególnie trudne jest ocenianie z boku czyjegoś związku. A jeśli w grę wchodzi morderstwo, to sprawa jest jeszcze trudniejsza. Tym bardziej, że w przypadku śmierci jednego z małżonków, sprawcą najczęściej jest drugi z małżonków. Jak odróżnić zrozpaczonego męża, od bezwzględnego mordercy? Czy można oceniać po pozorach i czy opinia publiczna pozostaje nieomylna?
Amy jest córką pary nowojorskich psychologów, którzy jej dojrzewanie opisywali w książkach dla dzieci z serii Niezwykła Amy. To tam komentowali wszystkie wybory życiowe córki, tam też ganili ją za popełniane przez nią błędy. Kiedy Amy poznaje Nicka od razu wie, że są sobie przeznaczeni. Młodzi pobierają się i są niesamowicie szczęśliwi. Niestety, z powodu kryzysu oboje tracą pracę. Nick podejmuje decyzję, że najlepiej będzie wrócić w jego rodzinne strony. Za ostatnie pieniądze z funduszu Amy Nick wraz ze swoją siostrą Go otwierają bar. I tak miesiące zmieniają się lata. Tymczasowa sytuacja staje się trwałym układem, a małżonkowie coraz bardziej oddalają się od siebie. W dniu piątej rocznicy ślubu Amy znika. Ślady w salonie wskazują na morderstwo. Policja rozpoczyna śledztwo, a Nick staje się głównym podejrzanym. Co zdarzyło się feralnego dnia w domu Dunnów? 
Dawno nie czytałam książki, która pochłonęłaby mnie do tego stopnia, co "Zaginiona dziewczyna". Narracja poprowadzona jest w pierwszej osobie, z punktu widzenia Nicka. Całość przeplatana jest fragmentami dziennika Amy. Kiedy już wydaje się nam, że wiem, co mogło się stać, autorka funduje nam plot-twist. I to nie jest ostatnia niespodzianka, jaka nas czeka. Książka trzyma w napięciu do samego końca. Ba! Nie pomoże nam nawet to, że w środku książki nie wytrzymamy i zajrzymy na koniec. Ja tak zrobiłam, a i tak byłam zupełnie zaskoczona. Chciałabym napisać więcej, ale wtedy musiałabym zdradzić treść, a tego nie chcę. Ta specyficzna książka skonstruowana jest w taki sposób, że trudno o niej mówić, nie psując niespodzianki.
Wbrew negatywnym opiniom dotyczącym okładki polskiego wydania, muszę stwierdzić, że mi się ta okładka podoba. Może nie ma wiele wspólnego z zawartością, ale jest przyjemna dla oka. Bardzo lubię tak wydane książki. Powieść ma 650 stron, ale czyta się je błyskawicznie. Napisana jest przyjemnym językiem.
Bardzo brakuje mi ostatnio dobrze napisanych thrillerów. Mam wrażenie, że wszystko już było. Sam pomysł na "Zaginioną dziewczynę" też jest częściowo zapożyczony (nie powiem skąd, bo zepsuję niespodziankę). Niemniej jednak autorka poddała go dobrej obróbce, serwując nam całkiem niezłą powieść. Jeśli więc szukacie książki, która zapewni Wam świetną rozrywkę, będzie trzymała w niepewności i nie da spać do rana, to bierzcie "Zaginioną dziewczynę" w ciemno. Polecam. 

Gillian Flynn, Zaginiona dziewczyna, G+J, 2013

piątek, 5 kwietnia 2013

Robert Bloch "Psychoza"


Bardzo trudno czyta się książkę, będącą pierwowzorem tak znanego i kultowego filmu, jak "Psychoza" Hitchcocka.Wszyscy znają historię Normana Batesa i jego matki, trudno więc o element zaskoczenia. Trochę bałam się, jak książka wypadnie na tle swojej sławnej ekranizacji. Okazuje się, że obawy te były zupełnie bezpodstawne. Robert Bloch wypada w tym porównaniu całkiem nieźle. 
Mary Crane nie miała łatwego życia. W czasie, kiedy jej rówieśnicy bawili się, zakochiwali i pobierali, ona ciężko pracowała na utrzymanie chorej matki i młodszej siostry. Teraz kobieta ma 30 lat i zmęczoną, szarą twarz zgorzkniałej osoby. Mimo wszystko szczęście uśmiecha się do niej - podczas rejsu poznaje sympatycznego właściciela sklepu metalowego Sama Loomisa. Na przeszkodzie do szczęśliwego happy endu stoją tylko długi, które od dłuższego czasu spłaca Sam. Zniecierpliwiona Mary nie chce już czekać na ukochanego. Pewnego piątkowego popołudnia szef zleca jej odwiezienie do banku 40 tys. Pod wpływem impulsu kobieta zabiera pieniądze i ucieka do ukochanego. Ma zamiar zacząć z nim nowe życie.Zmęczona i targana emocjami wybiera zły zjazd z autostrady. W ten sposób trafia do motelu prowadzonego przez dobrodusznego Normana Batesa i jego surową matkę. 
Pierwowzorem Normana Batesa był Ed Gein. Robert Bloch stworzył tę postać po przeczytaniu w gazecie historii mordercy. Książka nie jest zbyt obszerna, bo liczy zaledwie 170 stron, ale zawiera w sobie tyle treści i emocji, jakich trudno szukać w niektórych wielkich tomiskach. Historia opowiedziana jest w sposób prosty, pozbawiony językowych i stylistycznych ozdobników. Ten styl pisania jeszcze podkreśla prostą w swej wymowie istotę zła. Zostawia nam spore pole do przemyśleń. Jako, że Mary ma pecha zginąć dość szybko, to nie ona jest bohaterką powieści. Jej narzeczony Sam i jej siostra Lily próbują odnaleźć kobietę. Stopniowo też odkrywają makabryczną tajemnicę sympatycznego Normana. Oczywiście, gdyby nie fakt, że pani Bates jest już ikoną popkultury, to książkę czytałoby się zdecydowanie lepiej. Ponieważ znałam fakty, to nie umiem ocenić wiarygodności sposobu przedstawienia psychozy Normana. Wydaje mi się, że jest ona dość dobrze opisana. Zdecydowanie łatwiej jest ocenić mi pozostałe elementy powieści. Pomijam kwestię wiarygodności, bo przecież trudno oceniać, czy możliwe jest tak sprawne zacieranie śladów, skoro Edowi Geinowi udawało się oszukiwać sąsiadów przez wiele lat. Robert Bloch sprawnie stopniuje napięcie, stopniowo wprowadza nas w ogrom szaleństwa Normana. Człowiek, który jakimś cudem nie znałby "Psychozy", zapewne długo zastanawiałby się, kto jest mordercą. Relacja syna z nad wyraz surową, religijną matką przedstawiony jest świetnie. Do tego przenikające się osobowości Normana, które płynnie przechodzą z jednej w drugą. Wszystkie postacie są dobrze nakreślone. Pełna wyrzutów sumienia i niepewna przyszłości Mary, małomiasteczkowy policjant, wpisuje się w stereotyp, Sam, który nie jest do końca pewien swoich uczuć, Lily Crane, młoda, pełna życia, nieco pozbawiona wyobraźni, zmartwiona siostra. No i sam Norman - który chce uniezależnić się od matki i być sobą.
"Psychozę" czyta się dobrze i bardzo szybko (i to nie tylko z powodu jej objętości). Myślę, że stanowi dobre uzupełnienie filmu Hitchcocka. Jeśli jednak coś podkusi Was, żeby obejrzeć "Psychozę II", to proszę , zastanówcie się, czy warto psuć sobie wrażenia z części pierwszej.
Teraz czas na "Ptaki" Daphne duMaurier.

Robert Bloch, Psychoza, Książnica, 2008

środa, 3 kwietnia 2013

Libba Bray "Wróżbiarze"


Mam słabość do lat 20. ubiegłego wieku. Mam też słabość do ezoteryki, magii, tajemnic, niesamowitości i oczywiście do strasznych opowieści. Kiedy przeczytałam na jakimś blogu o książce "Wróżbiarze", wiedziałam, że będę musiała ją przeczytać. I bardzo cieszę się, że to zrobiłam.
Evie O'Neill to niezwykle irytująca siedemnastolatka. Po towarzyskiej aferze w rodzinnym Ohio, zostaje odesłana pod opiekę wuja Willa do Nowego Jorku.Wuj Will jest naukowcem, który prowadzi także Muzeum Osobliwości. Wraz z asystentem Jericho współpracują z policją przy rozwiązywaniu morderstw na tle rytualnym. Nie wiem jaki efekt wychowawczy ma mieć ta kara, ponieważ dziewczyna jest nią zachwycona. Już widzi siebie brylującą w modnych lokalach, najlepiej z kieliszkiem zakazanego alkoholu.
Wuj ma dość liberalne podejście do wychowywania młodych dziewcząt. Evie wraz z przyjaciółkami Mabel i Thetą zwiedzają okoliczne lokale, pijąc, tańcząc i nabawiając się kolejnych kaców. Sytuacja zmienia się, kiedy w mieście pojawia się seryjny zabójca. Morduje on w wyjątkowo okrutny sposób. Kiedy wuj zabrania Evie dalszych nocnych wypraw w miasto, dziewczynie nie pozostaje nic innego, jak zainteresowanie się pracą Willa, który wraz ze swoim asystentem Jericho pomaga policji jako konsultant. Nikt nie wiem, że Evie ma pewien dar - dotykając jakiegoś przedmiotu, poznaje historię jego właściciela. Dotykając klamerki od buta pierwszej ofiary dziewczyna staje oko w oko z tajemniczym zabójcą. Od tej pory Evie w pełni angażuje się w rozwikłanie zagadki rytualnych morderstw. 
"Wróżbiarze" to książka dla nastolatków. Jej bohaterowie  kierują się głównie zdrowym, nastoletnim egoizmem. Evie jest dla mnie postacią niezwykle irytującą. Drażni mnie jej nieodpowiedzialność i momentami bezmyślność. Nie można jej jednak odebrać bystrego umysłu i pewnego uroku osobistego. Wiekowo bliżej mi do wuja Willa, niż do jego siostrzenicy i to jego zachowanie wydaje mi się najrozsądniejsze. Postacie we "Wróżbiarzach" zarysowane są dość zdecydowanie i barwnie. Każdy ma swój charakter i nawet pewną głębię - ci nieznośni miewają gołębie serce, a ci nudni - bywają fascynujący. Niestety w kwestii relacji międzyludzkich autorka nieco poległa. Są one źle zarysowane, pojawiają się znikąd i znikają, bez ostrzeżenia i powodu.
Sama zagadka kryminalno-ezoteryczna jest niezła. Podoba mi się budowana przez autorkę atmosfera i bywają momenty, kiedy blisko jej do prawdziwej grozy. Libba Bray w swoją opowieść sprawnie wplotła ówczesne wróżki, seanse spirytystyczne, tajemnicze religie i zgromadzenia i ponure, źle oświetlone gotyckie budynki. 
Podoba mi się także atmosfera kipiącego życiem Nowego Jorku z tamtych lat. Mamy tu wszystko od rewii Flo Ziegfielda i Hotsy Totsy, przez socjalistów, po obłąkane sekty religijne. Zdumiewająco i wyjątkowo ponuro brzmią dzisiaj hasła promujące eugenikę. Przykra jest też kwesta podziałów rasowych. Autorka świetnie przygotowała się do pisania "Wróżbiarzy". Tłu historycznemu książki, nie mam nic do zarzucenia. 
Początkowo nie wiedziałam, że planowane są dalsze części "Wróżbiarzy" i zastanawiałam się trochę, w jakim celu autorka stworzyła postać Memphisa. Mimo mojej sympatii do niego, uważam, że jego rola w tej części opowieści sprowadza się głównie do snucia się. Dobrze wiedzieć, ze jego istnienie ma jakiś cel i że będą kolejne części tej powieści. 
"Wróżbiarze" to ciekawa książka, od której trudno się oderwać. Cieszę się, że młodzieży serwuje się coś ciekawszego, niż nudne opowiastki. Historia Evie wciąga. Klimat książki i detale, które się na niego składają bardzo mi odpowiadały. Szkoda, że takich książek nie było, kiedy ja miałam 17 lat. 
Jeszcze uwaga na temat okładki - niestety nie podoba mi się. Pasowałaby ona raczej do "Trędowatej" Heleny Mniszkówny, niż do pełnego tajemnic, ezoterycznego thrillera. Widziałam okładki z wydań w innych językach i są o niebo lepsze. 



Libba Bray, Wróżbiarze, Wydawnictwo Mag, 2012


niedziela, 10 marca 2013

Maureen Jennings "Detektyw Murdoch. Spuśćmy psy"



Bardzo lubię kryminały retro. Jako nastolatka uwielbiałam opowieści o Sherlocku Holmesie, później  pasjami zaczytywałam się książkami Marka Krajewskiego. Ba! Jako jedyna z moich znajomych przebrnęłam przez dzieła Matthew Pearla. Lubię takich dawnych detektywów, którym technologia nie pomagała w śledztwach. Musieli zdawać się na własną logikę i umiejętność dedukcji. Taka też jest stworzona przez kanadyjską pisarkę Maureen Jennnings seria książek o detektywie Murdochu.
William Murdoch jest detektywem w toronckiej policji. Właśnie spotkała go straszna osobista tragedia - zmarła jego ukochana siostra Susanna. Po powrocie z pogrzebu dostaje wiadomość, że jeden z więźniów chciałby się z nim zobaczyć. Okazuje się, że ojciec detektywa - Harry Murdoch - został skazany za morderstwo na karę śmierci. Syn od lat nie kontaktował się z ojcem, który nadużywał alkoholu i znęcał się nad rodziną. Teraz, w obliczu egzekucji, szuka pomocy u syna. Mówi, że w noc morderstwa był kompletnie pijany i nie pamięta wydarzenia. za które został skazany. Możliwe, że je popełnił, ale chce mieć co do tego pewność. Korzystając z urlopu okolicznościowego w policji Will decyduje się pomóc Harry'emu. Wymaga to zagłębienia się w brutalnym świecie psich walk, kłamstw i tajemnic.
"Spuśćmy psy" to kolejny tom serii o nieśmiałym detektywie Murdochu. Stanowi samodzielną całość, chociaż widać, że niektóre z wątków są nawiązaniem do faktów z poprzednich tomów (część dotycząca Susanny, czy np zmarłej ukochanej Murdocha - Elizy). Postać Willa jest ciepła i sympatyczna, rozczulająca jest jego nieśmiałe podejście do tematów damsko-męskich. Zagadka kryminalna jest wystarczająco zagmatwana i ciekawa. Do końca nie udało mi się właściwie wytypować sprawcy.
"Spuśćmy psy" nie jest dziełem literackim, ale jest solidną pisarską pracą. Język jest poprawny i całość czyta się z przyjemnością. Autorka jest świetnym rzemieślnikiem, który solidnie wykonuje swoją pracę. Do tego wszystkiego na pochwałę zasługuje bardzo wiernie oddane tło historyczne. Podczas lektury poznać możemy, nie tylko mnóstwo detali z tamtej epoki, ale również dobrze zarysowane tło obyczajowe. Sama autorka twierdzi, że Toronto nadal ma w sobie coś wiktoriańskiego i dlatego lubi umieszczać akcję swoich książek w tamtych czasach. Przy tworzeniu książek czyta dawną prasę, czyta zapisy ówczesnych dochodzeń, ogląda mnóstwo zdjęć z epoki. Podobno pierwowzorem Murdocha był nieznany mężczyzna ze starego zdjęcia. 


A oto i sama autorka, która w stroju z epoki oprowadza po Toronto wycieczkę śladami Murdocha.


"Spuśćmy psy" jest dobrym kryminałem na zimne wieczory. Z ogromną przyjemnością przeczytam pozostałe części opowieści o sympatycznym detektywie. Do tego książki te doczekały się ekranizacji i chętnie zobaczę  także ich filmowe adaptacje. Polecam ją wszystkim.

Maureen Jennings, Detektyw Murdoch.Spuśćmy psy, Oficynka, 2013
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

Źródło zdjęć: zbrodniawbibliotece.pl

piątek, 22 lutego 2013

Olle Lönnaeus "Pokuta"



W małym, szwedzkim miasteczku ma miejsce brutalne morderstwo. Para staruszków - Hermann i Signe Jönnsonowie giną od strzałów w tył głowy. Wygląda to jak egzekucja. Miejscowy adwokat informuje o fakcie adoptowanego syna pary - Konrada. Wychodzi na jaw, że staruszkowie niedługo przed śmiercią wygrali na loterii sporą sumę, którą mają odziedziczyć  wspólnie Konrad i jego przybrany brat - biologiczny syn zamordowanych - Klas. Sprawa jest o tyle trudna, że nadal nie wykryto sprawcy zabójstwa, a wśród podejrzanych w naturalny sposób znajdują się synowie Jönnsonów. Wkrótce dochodzi do kolejnego morderstwa.
"Pokuta" jest dobrze napisanym kryminałem. Współczesne śledztwo przeplata się w nim ze wspomnieniami Konrada z dzieciństwa. Nie był to czas łatwy, bo jest on biologicznym synem Polki Agnes, która cieszy się w miasteczku złą sławą. Po jej zniknięciu, 7-letniego chłopca przygarniają pod swój dach prości i pracowici ludzie - Hermann i Signe. Klas nigdy nie zaakceptował pojawienia się  w domu syna "tej polskiej dziwki". Jedyną pociechą dla chłopca jest przyjaźń z wybitnie inteligentnym i ekscentrycznym Svenem. Chłopców zbliżyło do siebie poczucie odrzucenia. Ksenofobiczne, nietolerancyjne i pełne nienawiści nastawienie społeczności miasteczka ma wielki wpływ na chłopców. Konrad odszedł od rodziców zaraz po wejściu w dorosłość. Wracając po ich śmierci przekonał się, że w miasteczku niewiele się zmieniło. Nadal uważany jest za wyrzutka i obcego. Jako dorosły człowiek może lepiej zrozumieć i zinterpretować wiele faktów z przeszłości. To, co kiedyś wydawało się dziwne, teraz nabiera znaczenia. Zaczyna odczuwać potrzebę odkrycia zagadki zniknięcia Agnes. Im bardziej stara się wyjaśnić sprawę, tym bardziej zamykają się w sobie miejscowi. Konrad ma wrażenie, że całe to miasto zmówiło się przeciw niemu. Czuje się śledzony, podsłuchiwany. O złe intencje podejrzewa nawet tych, którzy zdecydowali się mu pomóc. 
"Pokuta" jest debiutem Olle Lönnaeusa. Muszę przyznać, że czytając zupełnie nie zorientowałam się, że to pierwsza książka autora. Całość jest starannie przemyślana. Akcja trzyma w odpowiednim napięciu. Świetnie też oddane są paranoiczne lęki Konrada. Nowe wątki pojawiają się i idealnie wkomponowują w znane już nam fakty. Mimo pozornych różnic i braku związku, wszystko składa się w spójną całość. A do tego, muszę przyznać, że poczułam się zaskoczona - przewidywałam różne zakończenia, a tego się nie do końca spodziewałam. W sumie jeszcze 10 stron przed końcem powieści, nie wiedziałam kto jest zabójcą. 
Początkowo miałam problem z wciągnięciem się w akcję (jak zwykle apeluję, żeby nie stosować zasady 50, czy nawet 100 stron). Bohater jest dobrze zarysowany, żywy i wiarygodny. Nie wykonuje dziwnych, absurdalnych ruchów. Jest spójny emocjonalnie. Bardzo podobał mi się opis kolacji ze Svenem. Było w nim coś tak przyjemnego i rzeczywistego. 
Słyszałam, że "Pokuta" ma bardzo sprzeczne recenzje. Nie rozumiem krytyków. Nie wiem co mogli tej książce zarzucić. Czytałam wiele gorszych kryminałów (np. popularnej Camilli Lackberg, której fenomenu kompletnie nie mogę pojąć). Olle Lönnaeus napisał całkiem dobry kryminał, świetnie wpisujący się w nurt kryminału skandynawskiego. W tej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak serdecznie tę książkę polecić. 


Olle Lönnaeus, Pokuta, Wydawnictwo Rea, 2011

wtorek, 12 lutego 2013

Arkadiusz Pacholski "Niemra"



Po książce Arkadiusza Pacholskiego "Niemra" spodziewałam się bardzo wiele. Wypożyczałam ją z biblioteki świeżo po obejrzeniu "Joanny" i szukałam czegoś o wojnie, czegoś niepokojącego i skłaniającego do refleksji. Tak okładka, jak i opis "Niemry" wydały mi się odpowiednie. 
Okupowany Kalisz. Czas bardzo trudny do życia, jednak nie dla wszystkich jednak. Młoda i przedsiębiorcza Dorota Paleń radzi sobie świetnie. Gdyby nie wojna, nawet nie wiedziałaby, że ma niezwykły talent do interesów. Pracuje u antykwariusza Karla Gregoriusa. Do jej obowiązków należy wyszukiwanie w okolicznych wsiach rzadkich zabytków, które odkupuje za grosze. Przy okazji skupuje także mięso z nielegalnych ubojów, które sprzedaje w mieście. Oprócz tego Dorotka działa w podziemiu. Na rozkaz przełożonych podpisuje volkslistę. 
Kłopoty Doroty zaczynają się w momencie, kiedy zaprzyjaźniony z nią profesor Łubin mówi jej o znalezieniu  na klatce schodowej ciała zamordowanej Żydówki. Profesor zmuszony był ciało to wrzucić do szamba. Kiedy okazuje się, że zmarłą była Romka Jodłowska - ekscentryczna koleżanka szkolna Doroty, ta czuje potrzebę wyjaśnienia tajemniczego morderstwa. Nie umie przejść nad nim do porządku dziennego. Nie chce, by pamięć o Romce rozpłynęła się profesorskim szambie. Okazuje się, że wyjaśnienie tajemnicy śmierci młodej Żydówki nie jest nikomu na rękę. 
Autor "Niemry" Arkadiusz Pacholski jest historykiem. W książce widać, że jest miłośnikiem dziejów swojego rodzinnego miasta Kalisza. "Niemra" jest dopracowania w drugoplanowych szczegółach, jej zaplecze historyczne jest imponujące. Dzięki temu poznać możemy mnóstwo ciekawostek historycznych, jak i tło społeczno-obyczajowe tamtych czasów. No, ale nie zwykłam czytać powieści dla ich tła, czy wiedzy. W powieści najważniejsza jest dobrze poprowadzona fabuła. Czytając "Niemrę" miałam wrażenie, że wszystko, co się tam dzieje, to dla autora tylko pretekst do zwiększania objętości tekstu wydarzeniami historycznymi. Przypomina mi to sytuację, kiedy na lekcji polskiego nauczycielka kazała jednej z moich koleżanek streścić poemat dygresyjny "Beniowski". Dziewczę wstało i wydukało: "Beniowski jechał na koniu, zatrzymał się zapalił ognisko, potem wsiadł na konia i odjechał. Reszta to tylko dygresja". Takie też wrażenie miałam przy lekturze "Niemry" - wszystko to tylko dygresja. Kolejne rozdziały, datowane w różnych językach, poświęcone były różnych bohaterom. Autor każdemu z nich pozwolił na swobodne gonitwy myślowe, upstrzone dodatkami historycznymi. Rozumiem, że w założeniu miała to być powieść głęboka, psychologiczna i wielowarstwowa. Postaci miały być skomplikowane i niejednoznaczne. No niestety - w mojej ocenie to się nie udało. Wyszła do niczego nie prowadząca gadanina. Żaden z bohaterów nie zdobyło mojej sympatii, nie wciągnęłam się w książkę, nie byłam ciekawa co będzie dalej. Jako, że powieść jest dość obszerna, złamałam swoje zasady i po pierwszej części, po 266 stronie uznałam, że nie muszę się dalej męczyć i z czystym sumieniem porzuciłam Dorotkę. 
"Niemra" jest świetnym dowodem na to, że nie każdy musi być prozaikiem. Jestem przekonana, że pan Pacholski może pisać książki historyczne, przybliżające nam czasy wojny. A jeśli ktoś chciałby przeczytać dobrą książkę, osadzoną w czasach II wojny światowej, to polecam "Morfinę" Twardocha. Tam dygresje czemuś służą, nie są sztuką samą w sobie. 

Arkadiusz Pacholski, Niemra, Prószyński i S-ka, 2011

poniedziałek, 11 lutego 2013

Carol O'Connell "Judaszowe dziecko"



Zdarzają się czasem książki, które interesują mnie opisem na okładce, a z którymi później mam kłopot. Tak było właśnie z "Judaszowym dzieckiem" Carol O'Connell. Według opisu miał to być pasjonujący thriller. Myślałam, że po ostatnich biografiach znajdę w nim lekką rozrywkę na jeden, czy dwa wieczory. Nie mogłam się bardziej pomylić. Utknęłam na nim na tydzień. A najgorsze było to, że czułam przymus skończenia tej książki. Zamiast porzucić ją na rzecz czegoś przyjemniejszego, brnęłam uparcie przez kolejne strony.
Małe amerykańskie miasteczko słynie w kraju ze swojej elitarnej szkoły dla wybitnie inteligentnych dzieci i seryjnego mordercy - miejscowego księdza, który 15 lat wcześniej mordował swoje uczennice. Teraz na szczęście ta sprawa jest już przeszłością. Tak przynajmniej się wydaje. Kiedy znikają dwie uczennice, miejscowa policja rozpoczyna śledztwo. Telewizja szybko podchwytuje temat. Reporterzy szczególną uwagę zwracają na młodego policjanta Rouge'a Kendalla - bliźniaczego brata ostatniej ofiary maniakalnego księdza. Rouge'owi w śledztwie towarzyszy tajemnicza specjalistka od pedofilii - Ali Racy oraz agent FBI - Arnie Pyle. Zaczyna się walka z mordercą o życie dziewczynek.
"Judaszowe dziecko" to thriller jakich wiele. Nie byłoby w tym nic złego, bo nawet szablonowe książki potrafią wciągnąć i zaintrygować. Z tą książką jest jednak coś nie tak. Sama historia uprowadzenia dziewczynek jest dobra. Jednak jest spory kłopot z bohaterami. Rouge, oprócz wymyślnego imienia, ma również bardzo wymyślną przeszłość. Pomijam sam fakt porwania i zamordowania jego bliźniaczej siostry (dodam, że są to bliźnięta jednojajowe o różnej płci - niezwykła rzadkość). Pan Kendall pochodzi z niezwykle bogatej rodziny, która bankrutuje, jest niezwykle inteligentny i dojrzały, jego matka była reporterką i alkoholiczką, a on sam, mimo iż ma lepsze perspektywy, to wybiera pracę lokalnego gliny. Panna Ali Racy byłaby niezwykle piękna, gdyby nie szpecąca jej twarz ogromna blizna. Ali nie przejmuje się tym faktem, a nawet się przez niego definiuje - nie próbuje ukrywać blizny, a wręcz podkreśla ją czerwoną szminką. Do tego zwykła chadzać w bez bielizny, w obcisłej sukni, z rozporkiem do biodra. Uważa, że to świetny strój na każdą okazję, również do pracy. Agent Pyle na zabój kocha Ali, ale alkoholizm i tajemnica blizny na twarzy ukochanej nie dają mu żyć. Pomijam milczeniem małe dziewczynki - ofiary mordercy, które w obliczu mordercy zachowują zimną krew.
"Judaszowe dziecko" pozbawione jest pewnej lekkości, nie porywa. Mimo tego nie mogłam przerwać czytania. Ba! Dałam się nawet na koniec zaskoczyć. Autorka kilkakrotnie w trakcie pisania zmieniała koncepcję. Czasem mamy kryminał,czasem thriller, czasem pojawia się jakaś intryga polityczno-szpiegowska. Akcja toczy się nierówno. Sprawnie napisane fragmenty przeplatane są tanimi chwytami, czy sentymentalizmem. I można byłoby uznać, że "Judaszowe dziecko" jest książką bardzo słabą, ale momentami czułam, że Carol O'Connell ma do powiedzenia coś znacznie ciekawszego. Są miejsca, gdzie ponad sztampową rutynę przebija ciekawa, jak sądzę, osobowość autorki. Myślę, że pisanie kryminałów to dla niej tylko sposób zarabiania pieniędzy. Chciałabym, żeby napisała książkę, w której by się zrealizowała. Byłoby to dużo przyjemniejsze tak dla czytelników, jak i dla niej samej.
Nie jest to książka ani całkiem zła, ani dobra. Jest to taki "średniak" dla miłośników gatunku. Ma silną konkurencję i raczej nie zdecyduję się na pozostałe kryminały tej autorki.

Carol O'Connell, Judaszowe dziecko, Prószyński i S-ka, 2010

czwartek, 27 grudnia 2012

Joanna Jodełka "Kamyk"


O książce Joanny Jodełki "Kamyk" czytałam wiele dobrego. Kiedy trafiłam na nią w księgarni, nie zastanawiałam się długo. 
Daniel Koch jest eleganckim, zdystansowanym mężczyzną w średnim wieku. Unika w jakichkolwiek zobowiązań - tak w życiu prywatnym, jak w zawodowym. Jest wysokiej klasy specjalistą, który wykonuje audyty w firmach. Poznajemy go w czasie imprezy służbowej, którą zorganizował prezes firmy, zatrudniającej pana Kocha. Na spotkaniu tym, wraz z ilością spożywanego alkoholu, na jaw wychodzą małżeńskie problemy szefa i jego żony. Daniel jest nieco zniesmaczony sytuacją. Wychodzi z restauracji pod pretekstem odwiezienia do domu efektownej sekretarki - Ewy Kochanowskiej. Ewa jest małomówna i intrygująca. Dziwnym zbiegiem okoliczności kobieta zaprasza Daniela do swojego mieszkania. 
Następnego dnia pan Koch elegancko znika z mieszkania Ewy i ma nadzieję zniknąć na zawsze z jej życia. To jego ostatni dzień w tym mieście. Kiedy pojawia się w firmie, żeby zakończyć swoją pracę, dowiaduje się, że prezes firmy został postrzelony. Sprawca napadu strzelał też do jego sekretarki. Świadkiem napadu jest 12-letnią, niewidoma córka Ewy Kamila - nazywana Kamykiem. Dość niespodziewanie to na Daniela spada odpowiedzialność za dziewczynkę. Opieka nad nią nie jest łatwa, bo nie dość, że Kamyk jest bardzo zbuntowany i opryskliwy, to jeszcze zabójca próbuje pozbyć się jedynego świadka napadu. 
"Kamyk" jest sprawnie napisanym, schematycznym kryminałem. Czyta się go całkiem nieźle, chociaż już od połowy książki wiadomo, kto stoi za morderstwami. Wątek Kamili, szczególnie jej wyjątkowo trudny charakter mają być ciekawym ożywieniem powieści. No niestety, moim zdaniem dziewczynka zasługuje na solidne lanie. Jest źle wychowana, bezczelna i nierozsądna. Nie rozumiem też dlaczego zdecydowano się powierzyć opiekę nad małoletnią zupełnie obcemu mężczyźnie. W obecnych czasach, w dobie wszelkiej maści zboczeńców, decyzja ta wydaje się być obciążona ogromnym ryzykiem. 
Autorka stara się pokazać przemianę Daniela Kocha, zmianę w jego myśleniu i pojmowaniu świata. Próbuje nas przekonać, że 2 dni z pyskatą nastolatką wyleczyły go z lęku przed bliskością, z problemów z zaangażowaniem i nauczyły go odpowiedzialności. No ja tego nie kupuję.
"Kamyk" Joanny Jodełki jest sympatycznym kryminałem, który może umilić nam zimowe wieczory. Nie jest zbyt gruby, więc nie zajmuje dużo czasu. Mimo przewidywalności i przerysowania pewnych wątków oceniam go pozytywnie. 

Joanna Jodełka, Kamyk, Świat Książki, 2012

czwartek, 20 grudnia 2012

Glenn Puit "Wiedźma"


Pochodząca z patologicznej rodziny Brookey Lee West nie miała łatwego życia. Jej matka była alkoholiczka i narkomanką, a ojciec, były policjant, narkoman, alkoholik, był praktykującym satanistą. To on właśnie nauczył swoją ukochaną córeczkę, że dobre jest to, czego się chce, nawet po trupach innych ludzi. Brat Brookey poszedł w ślady rodziców. Nie miał stałej pracy, za to dużo czasu spędzał na różnego rodzaju ciągach i odwykach. Dziewczyna miała szansę na wyrwanie się z tej patologii. Zaczęła się uczyć i odkryła, ze posiada niezwykły talent do pisania książkowych instrukcji do sprzętu komputerowego. Postanowiła zająć się tym zawodowo. Wkrótce firmy informatyczne zabiegały o jej usługi, a Brookey stała się osobą majętną. Niestety, przeszłość nie chciała jej odpuścić - ojciec założył nową rodzinę, brat zniknął i to ona właśnie musiała zaopiekować się niezrównoważoną matką. Kobiety zamieszkały razem. 
Wkrótce okazało się, że Brookey i jej matka stanowią dziwny i przerażający duet. Starsza pani była nimfomanką i złodziejką. To ona wmówiła córce, że w ich żyłach płynie indiańska krew. To przeświadczenie, sprawnie podsycane przez satanistycznego ojca sprawiło, że Brookey myślała, że może wszystko, że ma prawdziwą szamańską, magiczną moc. Przebrana za wampirellę wyruszała na miasto w poszukiwaniu kolejnych mężów. A kiedy już ich zdobywała, to byli dla niej tylko pionkami w drodze do uzyskania pełnej mocy, pieniędzy i wpływów. To, że nie ponosiła konsekwencji swoich czynów, sprawiało, iż czuła się niepokonana. I tak pewnie byłoby nadal, gdyby nie fakt, że pewnego upalnego dnia, w jej pomieszczeniu magazynowym, policja znalazła beczkę z ciałem jej matki. To morderstwo wstrząsnęło opinią publiczną i stało się końcem kariery Brookey Lee West. 
Książka "Wiedźma" Glenna Puita to tzw. "true crime'. Czytałam kilka książek z tej serii i zazwyczaj są one żenująco źle napisane. Z tą książką jest nieco inaczej. Oczywiście nie jest to żadne wybitne dzieło, ale autor wykonał tu dużo porządnej, reporterskiej pracy, powstrzymał się od zbędnych "wypełniaczy tekstu" i tzw. "łzawych kawałków". Skupił się na postaci Brookey Lee West. Nie oceniał jej. Z jednej strony przedstawił jej koszmarne dzieciństwo, fatalną młodość, a potem drogę jaką pokonała w karierze zawodowej. Nie pozostawił nam jednak złudzeń - ta chłodna, opanowana, profesjonalna pani autorka książek informatycznych, zamożna kobieta sukcesu, to nadal ta sama dziewczyna, która dorastała z pijącymi rodzicami, która o pomoc w załatwianiu swoich spraw zwracała się do ojca. Ojciec wprowadzał ją w tajniki magii i satanizmu. Uczył, jak wykorzystywać je do swoich potrzeb. 
Jedna moja uwaga, którą mam do autora, to błędy w opisywaniu neopogańskiej religii wicca. Nie jestem specjalistką w tej dziedzinie, ale swego czasu interesowałam się tym tematem. Fałszywy opis, który znajduje się w tej książce może prowadzić do błędnej oceny wicca, jako całości. Do tego autorowi chyba trochę mieszają się systemy religijne i magiczne. W tworzeniu napięcia i dramatyzmu swobodnie czerpie z tego, co akurat ma pod ręką, wrzucając wszystko do jednego worka. 
Książki "Wiedźma" nie jest ani dobra, ani zła. Jest średnia. Oczywiście zbrodnie popełnione przez Brookey są straszne, ale sama książka, pozostawia nas niejako letnimi - spływa po czytelniku, nie zapada w pamięć. Nie polecam jej, ani nie zniechęcam do jej czytania. To czy ją przeczytacie, nie będzie miało absolutnie żadnego znaczenia dla waszego życia. Raczej nie zmusi was do refleksji i obawiam się, że zapomnicie o tej książce dokładnie z chwilą jej zamknięcia. 

Glenn Puit, Wiedźma, Hachette, 2011

środa, 17 października 2012

Stefan Darda "Czarny Wygon. Słoneczna Dolina"


Niedawno czytałam książkę Stefana Dardy "Dom na Wyrębach". Bardzo mi się ta książka podobała, dlatego ucieszyłam się, że w mojej bibliotece dostępne są dwie części "Czarnego Wygonu" tego autora. Pierwszy tom nosi tytuł "Słoneczna dolina". Wbrew tej nazwie, w książce mało jest słońca. 
Adam Nawrot, warszawski dziennikarz, zgłasza na policji zaginięcie swojego redakcyjnego kolegi Witolda Uchmanna. Witek dostał nowy, bardzo interesujący temat na artykuł i wyjechał na kilka dni do Roztocza. Kiedy minął termin, w którym Witek miał wrócić do Warszawy,  tajemniczy człowiek przynosi do redakcji adresowaną na Adama kopertę. W środku znajdują się zapiski Witka dotyczące wydarzeń, które miały miejsce w Guciowie, gdzie Witek spotkał się ze swoim informatorem - Krzysztofem Piaseckim.
Witek zatrzymał się w niezbyt chętnie odwiedzanym przez gości zajeździe Janka Stanisławskiego. Gospodarz zaproponował Witkowi wspólną degustację alkoholu. Podczas picia opowiedział dziennikarzowi historię sąsiedniej wsi o nazwie Starzyzna. Pewnego dnia cała wieś, wraz z mieszkańcami po prostu zniknęła. Miejsce, na którym niegdyś stała wieś cieszy się ponurą sławą wśród miejscowych. Do tego we wsi pojawił się "upiór z Guciowa" - dziwny osobnik, atakujący zwierzęta i ludzi. 
Następnego dnia Witek spotykał się ze swoim informatorem. Krzysztof jest bardzo dziwny. Nie udziela Witkowi żadnych informacji. Wręcza mu stary brulion i mówi, ze porozmawiają, kiedy dziennikarz zapozna się z jego treścią. Wkrótce zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a absurdalne wydarzenia opisane w notatniku Krzysztofa przeplatają się z teraźniejszością. 
Początek "Starzyzny" jest dość skomplikowany. Mamy tu człowieka, który czyta w notatkach o człowieku, który czyta w notatkach. To zamieszanie powoduje, ze przez wstęp brnęło mi się średnio. Kiedy już w końcu autor rozwinął akcję, nie mogłam się od tej książki oderwać. Wielkim plusem "Słonecznej Doliny" jest przemyślana od początku do końca fabuła i tajemnica. Nie ma tu już rażących w "Domu na Wyrębach" nagłych zmian koncepcji. Wszystko jest na swoim miejscu i od początku do końca tworzy spójną całość. Minusem tej książki w stosunku do "Domu na Wyrębach" jest wtórność. Mamy tu podobnego bohatera, który ma podobnego przyjaciela.Chłopaki tak samo znikają/umierają, zostawiając po sobie obszerne notatki i wyjaśnienia. Oczywiście zagadka w obu przypadkach jest inna, ale np. sposób komunikacji ze zjawami zostaje dość podobny. Do tego wszystkiego "Słoneczna Dolina" pozbawiona jest tego, co w "Domu na Wyrębach" ujęło mnie najbardziej - detali, szczegółów, drobiazgów. Bohater "Domu" - Marek Leśniewski  chwycił mnie za serce, poczułam z nim bliskość. Niestety ta sztuka nie udała się ani z Witkiem, ani z Rafałem. "Słonecznej Dolinie" brakuje klimatu i uroku tej debiutanckiej powieści Dardy. Przyznaję, że "Dom na Wyrębach" podobał mi się bardziej. 
Mimo minusów książka "Czarny Wygon. Słoneczna Dolina" podobała mi się. Mam do przeczytania jeszcze drugą część i z pewnością zaraz po nią sięgnę. Mam nadzieję, że Stefan Darda połączył w niej przemyślaną fabułę "Słonecznej Doliny", z klimatem i urokiem "Domu na Wyrębach". Jeśli tak się stało, to Stefan Darda zostanie jednym z moich ulubionych polskich pisarzy. Mam nadzieję, że tak będzie. 


Stefan Darda, Czarny Wygon. Słoneczna Dolina, Videograf II, 2008