books on my mind: lipca 2014

środa, 30 lipca 2014

Stephen King "Pan Mercedes"



Dla wielu osób Stephen King jest mistrzem i wzorem. Rzeczywistość pokazała niestety, że dla niektórych jego wyobraźnia może być pożywką do negatywnych zachowań. Stworzona przez niego postać klauna Pennywise'a funkcjonuje już jako ikona popkultury. W swojej najnowszej powieści King zrezygnował ze straszenia czytelnika. Postanowił spróbować swoich sił w kryminale. Nie mógł przewidzieć, że stworzona przez niego postać Pana Mercedesa zainspiruje polskiego kierowcę do wjechania samochodem w tłum zgromadzony w ciepły, letni wieczór na sopockim molo. Tylko, czy można winić pisarza, za takie wykorzystanie jego pomysłu? Myślę, że nie.
Detektyw Bill Hodges ma na koncie wiele rozwiązanych spraw. Niestety, jest też kilka, których sprawców nigdy nie złapano. Jedną z nich jest sprawa tajemniczego Pana Mercedesa - szaleńca, który wjechał samochodem w tłum czekający na otwarcie giełdy pracy. Czas detektywa Hodgesa w policji dobiegł już końca. Odchodzi na zasłużoną emeryturę, zostawiając nierozwiązane sprawy kolegom z wydziału. Od tej pory dzień Billa wypełniają zakupy spożywcze, programy Jerry'ego Springera i zabawy rewolwerem ojca. Nic nie zapowiada tego, co ma się zdarzyć. Pewnego dnia w codziennej poczcie Hodges znajduje list od kogoś, kto przedstawia się jako Pan Mercedes. Wbrew zawartym w liście deklaracjom morderca ewidentnie czuje potrzebę dalszego zabijania. Jedną z jego ofiar ma być właśnie Bill Hodges. Nasz detektyw budzi się z letargu i z pomocą kilku zaufanych osób podejmuje próbę powstrzymania psychopaty.
Czy ten schemat jest Wam znany? No jasne. Z wielkim powodzeniem występował już w wielu powieściach kryminalnych. Muszę przyznać, że chociaż "Pan Mercedes" napisany jest sprawnie i z polotem, to nie wyróżnia się szczególną oryginalnością. Główny bohater jest sztampowy do granic przyzwoitości. Również jego towarzysze sprawiają wrażenie kalek z już istniejących postaci. Ciekawym, ale również nienowym, jest zabieg przeplatania opowieści o detektywie, rozdziałami opowiadanymi z perspektywy mordercy. Od początku wiemy kto zabija i przez nieomal 600 stron powieści czekamy, aż tę wiedzę zdobędzie również Hodges.
"Pan Mercedes", jak każda z powieści Kinga czyta się świetnie. Wartka akcja sprawia, że trudno się od niej oderwać. Nie jestem znawczynią twórczości Kinga, przeczytałam tylko kilka z jego powieści. Jednak w tej zabrakło mi tego, czym mistrz mnie oczarowuje - nie ma tu fantastycznie skonstruowanego klimatu małego miasteczka. Ta powieść jest typowym kryminałem. Takim samym, jak setki innych powieści tego gatunku. Nie wyróżnia się niczym, poza sławą jaką otoczone jest nazwisko autora. Mało tego, wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadają, że spodziewać się możemy całej serii o detektywie Hodgesie.
Czy warto przeczytać "Pana Mercedesa"? Oczywiście, że warto. To idealny, lekki kryminał, na upalne dni. Jako czytelnik  jestem zadowolona, jak fanka kunsztu mistrza czuję się jednak rozczarowana. Z niecierpliwością poczekam na kolejną "straszną" powieść Kinga. 

Stephen King, Pan Mercedes, Wydawnictwo Albatros, 2014, s. 576

środa, 23 lipca 2014

Lucia Puenzo "Anioł śmierci"



Losy nazistowskich zbrodniarzy wojenny budziły wiele emocji. Nawet jeśli zostali pojmani i skazani, to i tak w opinii publicznej, kara nie była współmierna do winy. Jak zrównoważyć śmierć milionów niewinnych ludzi, śmiercią jednego winnego człowieka? Jednak części osób odpowiedzialnych za potworne zbrodnie udało się zbiec. Z uwagą śledzono doniesienia o kolejny wytropionych nazistach. Ich procesy i egzekucje budziły wiele kontrowersji. Tak było, np. z procesem porwanego w Argentynie Adolfa Eichmanna. 
Josef Mengele - lekarz z Auschwitz - był dla wielu symbolem zła. Jego medyczne eksperymenty i działalność w obozie czyniły go panem życia, cierpienia i śmierci wielu osób. W przeciwieństwie do wielu z nazistów, którzy zbrodnicze decyzje podejmowali w schludnych gabinetach, z dala od ludzkiego bólu, Mengele miał bezpośredni kontakt ze swoimi ofiarami. Jego potrzeba wiedzy popychała go do niewyobrażalnych zbrodni. Czy można traktować ludzi jak narzędzia? Nie szanować życia, nie liczyć się z niczym? Mengele traktował więźniów jako swój prywatny materiał badawczy. W imię Rzeszy czy w imię swoich chorych ambicji? Ukaranie tego zbrodniarza miało szczególne znaczenie. Jednak zbiegł on i ukrywał się tak skutecznie, że mimo wyznaczonej za jego głowę ogromnej nagrody, nigdy go nie złapano. Morderca, sadysta, człowiek bez sumienia i litości zmarł na udar podczas zażywania kąpieli na brazylijskiej plaży. Trudno dziwić się, że stał się symbolem zła. Jego postać często wykorzystywana jest przez twórców. Stał się również bohaterem powieści Lucii Puenzo "Anioł śmierci". 
Rok 1960. Ciężarna Eva i jej mąż Enzo, wraz z dwoma synami i niepełnosprawną córką Lilith wyruszają w trudną podróż przez pustynię. Jadą do pensjonatu, który w spadku po matce otrzymała Eva. Przez samym wyjazdem Lilith poznaje tajemniczego, ekscytującego mężczyznę Josefa. On też chce przeprawić się przez pustynię. Małżeństwo zgadza się, by mężczyzna podróżował wraz z nimi. Nie wiedzą, że powodem zainteresowania dziwnego Josefa ich rodziną jest fascynacja chorobą ich córki. Wkrótce Josef proponuje im, że może spróbować pomóc dziewczynce. Zamierza dawać jej zastrzyki z hormonem wzrostu. Dodatkowe zainteresowanie gościa budzi bliźniacza ciąża Evy. Mimo złych przeczuć małżeństwo korzysta z pomocy swojego gościa. Nie wiedzą, że wpuścili do swojego domu i życia wcielone zło.
Lucia Puenzo napisała "Anioła śmierci" i wyreżyserowała również jego filmową adaptację. Widać jej fascynację Josefem Mengele i jego badaniami. Fabuła powieści jest fikcyjna, jednak i tak przyprawia o dreszcze. Akcja toczy się niespiesznie, niczym zły sen. Kolejne sceny następują po sobie, koszmar przychodzi niemal niezauważenie. Senny sposób prowadzenia fabuły łagodzi nieco wydźwięk tragedii, która spotyka Lilith i jej rodzinę.
Autorka zostawia wiele miejsca naszej wyobraźni, unika dosłowności. Postacie są dobrze zarysowane i poprowadzone. Wraz z nimi zagłębiamy się w tę historię. Mimo, iż wiemy kim jest elegancki Josef, to jednak jego cele nie są do końca jasne. Poznajemy go wraz z Evą i Lilith. Przekonujemy się, że w pełni zasłużył on na sławę anioła śmierci. Manipuluje rodziną i wykorzystuje ją do własnych potrzeb. Nie interesuje go, co z nimi będzie, nie myśli o tym, że niszczy ich życie. Przecież tak postępował z więźniami w Auschwitz.
"Anioł śmierci" jest dziwną książką. Z pewnością nie jest to krwisty kryminał, a raczej thriller psychologiczny. Motyw Josefa Mengele jest niezwykle interesujący, zarys fabuły także. Jednak mam nieodparte wrażenie, że autorka poszła trochę na skróty, opowieści czegoś brakuje. Może emocji, może pogłębienia obrazu. Z drugiej strony autorka wiele pozostawiła czytelnikowi. To również jest ciekawe rozwiązanie.
Polecam książkę, a sama chętnie obejrzę jej ekranizację.

Lucia Puenzo, Anioł śmierci, Replika, 2014, s. 288
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

środa, 16 lipca 2014

Joe Hill "Nos4a2"



Każdy z nas o czymś marzy. Tworzymy nasze wewnętrzne krajobrazy, w którym możemy być kim tylko chcemy. Ten świat dostosowuje się do nas, nie spotkają nas w nim żadne niemiłe niespodzianki. Niestety szybko wracamy do rzeczywistości. Zupełnie inaczej jest w przypadku wybrańców - małej grupy osób, które za pomocą przedmiotów-kluczy mogą fizycznie wkroczyć do swoich wewnętrznych światów. Prawdziwy raj. Tylko czy to, co będzie dla jednej osoby rajem, dla innej nie okaże się piekłem? Co w przypadku, kiedy klucz do wewnętrznego świata ma prawdziwy potwór? 
Mała Victoria McQueen dostaje od ojca rower. Nie wie jeszcze, że jest on kluczem do jej wewnętrznego świata. Dziewczynka wykorzystuje jego moce do odszukiwania zaginionych przedmiotów. Niestety, za każdy przywilej trzeba słono zapłacić. W przypadku Vic są to straszne bóle głowy. Nastoletnia już Vic chce przekonać się, że jej magiczne moce nie są wymyślone. Szuka osoby, która może wyjaśnić jej tajemnicę jej umiejętności. Tak trafia na ekscentryczną bibliotekarkę Maggie. Kobieta opowiada Vic o zabytkowym samochodzie z rejestracją Nos4a2 i jego kierowcy - Charles'ie Manx'ie. Wkrótce dziewczynce przyjdzie stanąć twarzą w twarz z Upiorem.
Wiele lat później dorosła już Vic nie może ułożyć sobie życia. Lubi używki, motory i tatuaże. Kocha swojego chłopaka i syna, jednak nie potrafi z nimi żyć. Szuka kłopotów. Jednak to kłopoty znajdują ją. Kobieta nie wie, że wkrótce przyjdzie jej ponownie zmierzyć się z koszmarem z dzieciństwa.
Joe Hill jest synem Stephena Kinga. Zmierzenie się ze sławą ojca nie jest łatwe, jednak Joe wychodzi z niego obronną ręką. "Nos4a2" to jego pierwsza powieść, którą czytałam. Już wiem, że chętnie przeczytam i pozostałe.
W stylu pisania Hilla czuje się wpływ Kinga. Juniorowi brakuje jeszcze wprawy, z jaką jego ojciec tworzy klimat. Jednak wszystko jest na dobrej drodze. Hill drobiazgowo tworzy tło w swoich powieściach. Skupia się na szczegółach, wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Z czasem opanuje technikę i nauczy się z morza szczegółów wyławiać te najistotniejsze.
Fabuła powieści nie jest tak skomplikowana, jak może wydawać się na pierwszy rzut oka. Hill od razu wrzuca czytelnika na głęboką wodę. Szybko jednak zabiera się za rzucanie mu kół ratunkowych. Jest przewodnikiem po stworzonym przez siebie świecie. Prowadzi nas przez niego tak gładko, że możemy przegapić pewne luki logiczne. Tym bardziej, że nie rzutują one na odbiór całości.
"Nos4a2" to solidny horror w stylu wczesnego Kinga. Co baczniejszy czytelnik zauważy też, że syn nawiązuje do twórczości ojca. Jednak nie odcina kuponów od jego sławy. Jest godnym spadkobiercą rodzinnej spuścizny. Myślę, że za kilka lat i powieści syn może przerosnąć ojca.
Powieść Joe Hilla liczy 750 stron, jednak czyta się ją błyskawicznie. Postacie są wielowymiarowe, barwne i niejednoznaczne. Ich relacje są autentyczne i wiarygodne. Wykreowane przez autora światy przekonują. Wszystko to sprawia, że powieść tę czyta się z wypiekami na twarzy. Trudno się od niej oderwać. To świetna lektura dla miłośników horrorów i fantasy. Z pewnością będzie prawdziwą gratką dla tych, którzy z nostalgią wspominają horrory z lat 80. i 90. Prawdziwy klasyk. 

Joe Hill, Nos4a2, Wydawnictwo Albatros, 2014, s. 752
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

piątek, 11 lipca 2014

Erik Larson "Diabeł w Białym Mieście"



Wielkie wydarzenia od zawsze interesował, fascynowały i przyciągały ludzi. Wystawa Światowa w Paryżu odniosła spektakularny sukces. Młode Stany Zjednoczone nie mogły być gorsze. Chciały udowodnić światu swoją wielkość. Z tego też powodu postanowiły zorganizować wystawę, która miała przyćmić tę paryską. Długo trwały spory o lokalizację imprezy. W końcu zdecydowano się na Chicago. Starannie wybrano architektów odpowiedzialnych za realizację śmiałych planów. Zaszczyt ten przypadł Danielowi Burnhamowi i John'owi Rootowi. To oni koordynować mieli prace architektów, projektantów ogrodów, budowniczych. Niestety Root zmarł w trakcie wstępnych negocjacji z najlepszymi specjalistami w kraju. Daniel Burnham w hołdzie zmarłemu przyjacielowi postanowił doprowadzić ich plany do końca. I tak, w niezwykle krótkim czasie, powstało miasto marzeń - Białe Miasto.
W kraju panował kryzys. Budowa na terenach wystawy kolumbijskiej zapewniała pracę, dlatego do Chicago ściągali ludzie z całego kraju. Wszyscy widzieli to miejsce jako raj, spełnienie marzeń. Tak to miasto widział także nieśmiały absolwent szkoły medycznej Herman Webster Mudgett. W 1886 roku przyjął on pseudonim dr H.H. Holmes i wyruszył na podbój Chicago. Zobaczył w mieście nieograniczone możliwości. To tu za pomocą oszustwa przejął dobrze funkcjonującą drogerię. Tu oszukiwał, kradł i uwodził kolejne naiwne blondynki. Pracownice jego sklepu oraz kolejne narzeczone i żony znikały w niewyjaśnionych okolicznościach. Wykorzystując potencjał, jaki dawała wystawa światowa, zainwestował w budowę hotelu. Trudno ten budynek nazwać zwykłym. Był to ponury zamek, pełen krętych korytarzy, tajemnych przejść i zapadni. W piwnicach znajdował się dźwiękoszczelny sejf i ogromny piec. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że uroczy i przystojny H.H. Holmes okaże pierwszym amerykańskim seryjnym mordercą. 
Erik Larson napisał dwie fascynujące książki. Jedna z nich opowiada o historii Kolumbijskiej Wystawy Światowej. Skupia się na jej twórcach, przedstawia cały proces decyzyjny, szczegóły budowy i ciekawostki z jej funkcjonowania. Druga książka to biografia H.H. Holmesa. Wiem, że opowiadając o dr. Holmesie trudno pominąć tło historyczne, jakim była Wystawa Światowa. Jednak przyznaję, że zupełnie nie widzę klucza, według którego Larson połączył te dwie historie. Przeplatają się one w zupełnie niezależny od siebie sposób. Jak na tło historyczne - Wystawa omówiona jest zbyt szczegółowo. Podobnie jest z opowieścią o Holmesie - jeśli jego biografia ma być dodatkiem do Wystawy, to również jest zbyt szczegółowa. Obie opowieści są interesujące i obie czyta się z przyjemnością. Trudno jednak nazwać je powieścią, ponieważ "Diabeł w Białym Mieście" jest książką historyczną - popularnonaukową, ale nadal historyczną. Autor zasypuje nas szczegółami technicznymi, ciekawostkami i anegdotami. Chętnie cytuje menu z obiadów jadanych przez organizatorów. Suto też raczy nas statystykami. Larson kryguje się we wstępie, że może dodał zbyt wiele wyjaśnień historycznych, jednak moim zdaniem idea stworzenia powieści łączącej Wystawę i Holmesa gubi się gdzieś w powodzi tych szczegółów. 
Mimo tych wad "Diabła w Białym Mieście" warto przeczytać. Larson ma lekkość pióra, która pozwala mu pisać o historii w sposób, który zainteresuje każdego. Pewnie w innych okolicznościach nie sięgnęłabym po historię o Kolumbijskiej Wystawie Światowej. Jednak tu podano mi ją w niezwykle interesujący, pasjonujący sposób. Jestem pewna, że przeczytam pozostałe książki tego autora. 

Erik Larson, Diabeł w Białym Mieście, Wydawnictwo Sonia Draga, 2014, s. 464

poniedziałek, 7 lipca 2014

Olga Rudnicka "Fartowny pech"


Lato to dobry czas na czytanie powieści łatwych, lekkich, przyjemnych. Są one świetnym wypełniaczem czasu w podróży czy na słonecznej plaży. Rozleniwienie nie sprzyja skupieniu, dlatego w takich okolicznościach świetnie sprawdzają się książki nie wymagające od czytelnika pełnej uwagi. Polacy kochają kryminały. Jednak latem warto zamienić mroczne powieści skandynawskie, na lekkie, skrzące się humorem książki naszym rodzimych twórców. Takie właśnie powieści (może poza "Cichym wielbicielem") pisze Olga Rudnicka. W księgarniach ukazała się właśnie jej najnowsza komedia kryminalna "Fartowny pech".
Posterunkowy Dziany, nazywany Krysiem, miał kolejny zły dzień. Podczas jednej z akcji został pobity przez dwunastolatkę. Wydarzenie to, może i było błahe, jednak przelało czarę goryczy. Kryś ma dość. Marzy o rewolucji w swoim życiu. Najchętniej rzuciłby pracę w policji i otworzył biuro detektywistyczne, jednak specjalistyczny sprzęt jest drogi. Na szczęście do kraju wraca właśnie brat Krysia Klemens. Dorobił się on majątku i bardzo chce pomóc pechowemu braciszkowi. Proponuje, że sfinansuje zakup niezbędnego sprzętu. Mało tego - załatwia świeżo upieczonemu detektywowi pierwsze zlecenie. Kryś nie wie jednak, że jego zleceniodawcą będzie jeden z najstraszniejszych gangsterów mieście - Padlina. Ba! Kryś nie wie również, że Klemens jest jednym z najgroźniejszych płatnych morderców na świecie. Znany jest jako Gianni. 
Niefortunny detektyw  rozpoczyna śledztwo. Wkrótce na jego drodze staje kolega ze szkoły policyjnej - Filip Nadziany, nazywany Jokerem. Od tej pory obaj panowie znajdą się w oku cyklonu, a dokładniej w środku wojny miejscowych gangów. Czy uda im się rozwikłać zagadkę i pozostać przy tym przy życiu? Jak udział w tym będzie miał Gianni oraz dwie urocze panie?
"Fartowny pech" to lektura lekka i przyjemna. Nie wymaga od czytelnika szczególnego skupienia. Jest miłym towarzyszem letnich dni. Olga Rudnicka ma talent do tego typu gatunku literackiego. Jej poczucie humoru trafia do mnie. Fabuła jest odpowiednio zagmatwana, postacie są barwne, chociaż nieco niespójne i niekonsekwentne charakterologicznie. Ich osobowości zmieniają się, jak w kalejdoskopie, a przemiany te są momentami mało wiarygodne i burzą zbudowany wcześniej obraz postaci. Jednak przy tego typu powieści niedociągnięcie to nie razi. 
Olga Rudnicka ma lekkie pióro i jej powieści czyta się błyskawicznie. Podobnie jest z tą. Szybko wciągnęłam się w akcję i nie odłożyłam książki aż do ostatniej strony. Całość napisana jest prostym językiem, krótkimi zdaniami i z wielkim poczuciem humoru. Autorka trzyma poziom - miłośnicy jej stylu z pewnością się nie zawiodą. A jeśli ktoś nie czytał jeszcze żadnej powieści pani Rudnickiej ma teraz do tego świetną okazję. 

Olga Rudnicka, Fartowny pech, Prószyński i S-ka, 2014, s. 304
Recenzja dla SzczecinCzyta.pl

wtorek, 1 lipca 2014

Stosik lipcowy


Okazuje się, że czerwiec niewiele różnił się od maja. Ale nie martwi mnie to zbyt bardzo. Nie wiem, czy jest sens oszukiwać sie, że lipiec będzie lepszy. Chociaż w sumie może być, bo w stosiku mam same gorące nowości. Przyznaję, że nie mogę doczekać się lektury. Jedną ze stosikowych książek już zdążyłam przeczytać :)
Ten wpis jest krótki. Takie jego wakacyjne prawo. Mam nadzieję, że mi wybaczycie :)
Życzę udanego lipca i pięknej pogody do czytania :)