Do kina chodzę od jakiegoś czasu głównie na bajki. Jeśli uda mi się i nie muszę iść na kreskówkę, to starannie wybieram sobie film. Wybieram tematykę, czytam opisy i recenzje i z reguły jestem zadowolona. O filmie "Biegnij chłopcze, biegnij" przeczytałam w "Polityce". Zaintrygowała mnie tematyka i uznałam, że film wart jest zobaczenia. Jednak zanim wybiorę się do kina, to wolę przeczytać książkę. Tym bardziej, że są to prawdziwe wspomnienia Yorama Friedmanna, spisane przez Uri Orleva, a wspomnienia wiele tracą przy ekranizacji, lepiej je przeczytać.
Mały żydowski chłopiec Srulik, wraz z rodziną trafia do warszawskiego getta. Złe warunki życiowe zmuszają rodziców do próby ucieczki. Ojcu się udaje, a chłopiec wraz z matką zostaje złapany. Wkrótce potem matka znika i Srulik zostaje zupełnie sam. Nie pamięta swojego nazwiska, nie wie ile ma dokładnie lat, ale zrobi wszystko, żeby przeżyć. Wyrusza na wędrówkę po okolicznych lasach i wsiach. Przedstawia się imieniem Jurek i szuka miejsca, w którym uda mu się przeżyć piekło wojny. Jego podróż zdaje się nie mieć końca. Tuła się po gospodarstwach, nigdzie nie jest bezpieczny. Bardzo łatwo o ludzi, którzy oddadzą go Niemcom za kilka groszy. Dlatego chłopiec stara się coraz mniej rzucać w oczy. Wie, że podstawą przetrwania jest umiejętność modlitwy i znajomość chrześcijańskich obyczajów. Coraz mniej w nim żydowskiego chłopca, a coraz więcej Polaka. Kamuflująca go poza staje się częścią jego świadomości. On już nie kłamie opowiadając o swoich rodzicach, on wierzy w to co mówi. I kiedy wojna się kończy chłopiec już sam nie wie kim jest.
Miałam w stosunku do tej książki wielkie oczekiwania. Spodziewałam się tekstu, który poruszy mnie i nie da o sobie zapomnieć. Niestety tak nie jest. Srulik-Jurek chodzi od gospodarza do gospodarza. Wszyscy oni stapiają się w jedną popijającą i bijącą dzieci masę. Być może czas zatarł wspomnienia pana Friedmanna. Odniosłam wrażenie, że kolejne obejścia są jak wyliczanka. Brak im cech charakterystycznych, są tylko punktami w pamięci ocalonego chłopca. Wspomnienia są oczywiście dramatyczne. Jednak kiedy myślę o tej powieści, to nasuwa mi się skojarzeniem z "Malowanym ptakiem" Jerzego Kosińskiego. Książka Kosińskiego wywarła na mnie ogromne wrażenie, a obawiam się, że z opowieści o Sruliku niewiele zostanie w mojej pamięci. Autor chciał nam pokazać kryzys tożsamości bohatera, jednak uczynił to w sposób nieprzekonujący. Uparte wyrzekanie się przez Srulika swojej tożsamości wynika z procesu, który nie jest w książce uzasadniony. Trudno mi też uwierzyć w nagły przełom i zmianę. Być może wynika to z braków w zarysowaniu psychologii i strony emocjonalnej postaci. Uri Orlov przekazuje nam tę opowieść w sposób chłodny i zdystansowany. Nie wynika to jednak z zabiegu pisarskiego, a z raczej z faktu, że opowieść ta jest pozbawioną emocji, beznamiętną relacją, wyliczaniem kolejnych punktów w wędrówce.
Przyznam szczerze, że jestem rozczarowana lekturą. Przeczytałam wiele wspomnień i relacji z czasów wojny, a ta do mnie nie przemówiła. Wiem, że to, co przeżył pan Friedmann z pewnością jest niewyobrażalnie straszne, jednak książka Uri Orleva tego nie oddaje. To dobra lektura dla młodych osób, które nie czytały jeszcze o Holocauście. Jednak jeśli przeczytaliście już trochę książek na ten temat, to możecie się czuć podobnie rozczarowani jak ja.
I teraz nie wiem, czy iść do kina na ten film. Ktoś był i widział?
Uri Orlev, Biegnij chłopcze, biegnij, W.A.B., s.240